24 października 2014

Fifty Five: Wyrzuty sumienia i zemsta.

*Katherine*

Jęknęłam z irytacji, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk budzika. Byłam zbyt leniwa, żeby wyciągnąć rękę i wyłączyć to cholerne urządzenie.
-Kathy, wyłącz to-głos Justina był zachrypnięty. Obróciłam twarz w jego stronę. Musiał być zmęczony, bo nie otworzył oczu, tylko głowę zakrył poduszką, żeby stłumić dźwięki budzika.
-Sam to zrób-naciągnęłam na głowę kołdrę i wtuliłam się w poduszkę. Ten cholerny zegarek nie przestawał dzwonić. Wyciągnęłam jedną rękę i na oślep próbowałam go wyłączyć. Po kilku chwilach mi się tu udało. Z powrotem ułożyłam się wygodnie na łóżku i chciałam zasnąć ponownie, ale tym razem uniemożliwił mi to głos ciotki.
-Katherine, wstawaj!
-Jeszcze 5 minut-mruknęłam zaspana. Naprawdę nie miałam ochoty na wychodzenie z ciepłego łóżka.
-Nie ma mowy-poczułam chłód na swoim ciele, kiedy ściągnęła ze mnie kołdrę.
-Kurwa, ciociu!-bardzo szybko podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Ostrzegałam-wzruszyła ramionami. Przetarłam twarz dłońmi. Zdziwiłam się, bo obok nie było Justina.
-Wyszedł przed chwilą-czy ona czyta w moich myślach?
-Jego jest zdecydowanie łatwiej obudzić-pokręciła głową z rozbawieniem.
-Bardzo śmieszne-prychnęłam. 
-Widzę cie na dole za 20 minut-spojrzała na mnie groźnie.
-Dobra-warknęłam.
-Skoro nie chcesz iść na studia to okey. Nie zmuszam, ale liceum musisz skończyć-przewróciłam oczami.
-Już mi to mówiłaś-leniwie zwlokłam się z łóżka i powolnym krokiem skierowałam się do garderoby.
-20 minut!-usłyszałam głos ciotki, a potem odgłos zamykanych drzwi. Czasami jest cholernie irytująca, ale ją kocham. Tyko ona mi została. Wygrzebałam czarne rurki i czarny top. Do tego czarną bluzę z białym napisem "Fuck you". Wyciągnęłam komplet bielizny i ubrałam się. Brudne ciuchy wrzuciłam do kosza na pranie w łazience i zabrałam się za makijaż. Nałożyłam podkład, zrobiłam kreski na powiekach, rzęsy musnęłam tuszem i opuściłam pomieszczenie. Do torby włożyłam odpowiednie zeszyty i długopis i zeszłam na dół. Wchodząc do kuchni poczułam zapach jajecznicy. Usiadłam przy stole i zabrałam się za jedzenie posiłku. 
-Możesz mi powiedzieć, dlaczego Justin spał u ciebie?-skrzyżowała ręce na piersi, opierając się o blat kuchenny.
-Przyszedł i tyle-wzruszyłam ramionami. Na twarzy Aurory pojawił się uśmiech. 
-Co?-zapytałam. Patrzyła na mnie w dziwny sposób.
-Nic-wzruszyła ramionami. Akurat jej uwierzę.
-Powiesz o co chodzi?
-Justin często tu śpi?
-Czasami. No i co z tego? Przyjaźnimy się tylko i nic więcej-od razu domyśliłam się do czego zmierza. 
-To wcale tak nie wygląda-pokręciła głową.
-A niby jak?
-Nie jestem ślepa. Widzę jak na siebie patrzycie..-nie chciałam jej dłużej słuchać. Wystarczy, że Megan bawi się w swatkę.
-Błagam cie. Między nami nic nie ma-wstałam od stołu i skierowałam się do wyjścia.
-Katherine, nie każdy jest jak Brian-zatrzymałam się i przymknęłam oczy. 
-Nie chowaj się przed miłością-obróciłam się do niej.
-Kochałam raz i więcej nie chcę-na stopy włożyłam czarne trampki. Fakt, byłam bogata, ale nie widziałam sensu w wydawaniu kilkuset dolarów na buty, które w końcu i tak wylądują na śmietniku.
-Nie oszukuj się. Potrzebujesz tego. Kochałaś go i pamiętam, że byłaś szczęśliwa. Nawet jeżeli to co robił było niewłaściwe. Katherine on się chciał zmienić dla ciebie.
-Skąd ty to możesz wiedzieć?-wyrzuciłam ręce w powietrze.
-Powiedział mi o tym-zamrugałam kilka razy, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę.
-Jak to ci powiedział?-wydukałam.
-On cię kochał, ale Briana już nie ma. A ty nie powinnaś być sama.
-Przestań! Tak mi jest dobrze!
-Nie kłam. Potrzebujesz miłości, ale takiej na całe życie. Kiedyś to zrozumiesz.
-Przestań w końcu wierzyć w takie bzdury. Miłość na całe życie nie istnieje. To tylko idiotyczna bajeczka, którą ktoś wymyślił-prychnęłam. Nie miałam pojęcia jak ona mogła wierzyć w coś takiego. 
-Ale ty w tą bajeczkę wierzyłaś i byłaś szczęśliwa-westchnęła. Nie mogłam zaprzeczyć. Byłam szczęśliwa, ale to już nie wróci. Obróciłam się i wyszłam. Miała cholerną rację, a to bolało najbardziej. 

***

Katherine skierowała się do swojej szafki. Otworzyła drzwiczki i wyjęła odpowiednie książki. 
-Gdzie wczoraj byłaś?-usłyszała głos Megan. Zamknęła szafkę i obróciła się w stronę przyjaciółki.
-Też cię miło widzieć, Megan-uśmiechnęła się sztucznie.
-Do rzeczy, Pierce. Dzwoniłam wczoraj do ciebie i nie odbierałaś-skrzyżowała ręce na piersi.
-Zostawiłam telefon w domu-wzruszyła ramionami.
-Do Justina tez nie można było się dodzwonić-na jej twarzy pojawił się cwany uśmiech.
-I co z tego?
-No wiesz, skoro oboje nie odbieracie telefonów i żadnego z was nie było w domu to...
-Nie kończ-Katherine jej przerwała. Domyśliła się do czego zmierza Johnson.
-Bo co? Nie chcesz się przyznać, że coś między wami było?-poruszyła sugestywnie brwiami.
-Megan, proszę cię. Jak jesteś tak strasznie napalona to idź do Louisa,a nie wymyślasz jakieś niestworzone historie.
-Akurat niestworzone-prychnęła.
-Co jest?-Justin stanął za Katherine. Kiedy Pierce usłyszała jego głos to podskoczyła z zaskoczenia. Obróciła się do niego.
-Nie strasz ludzi, baranie-warknęła. W odpowiedzi na twarzy Justina pojawił się głupawy uśmieszek.
-Justin, skoro już tu jesteś to mi powiedz.
-Co?
-Było coś między tobą a Katherine?
-Jedno słowo za dużo i cię zamorduję-Katherine zwróciła się bezgłośnie do Justina. 
-Oj, Megan. Widocznie Louis ci nie daje-pokręcił głową z rozbawieniem.
-Ja wiem swoje-prychnęła.-Widzimy się na stołówce-obróciła się na piecie i odeszła.
-I co teraz, Kathy?-skrzyżował ręce na piersi. -Wisisz mi przysluge.
-Nic ci nie wiszę. Nie każdy musi o tym wiedzieć, nawet Megan-wzruszyła ramionami. Justin zlustrował Katherine od góry do dołu. Kiedy spojrzał na napis na jej bluzie, na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Tylko z tobą, kochanie-Katherine popatrzyła na niego jakby miał dwie głowy. Dopiero po chwili zorientowała się o co mu chodzi.
-Możesz pomarzyć-prychnęła.
-Marzę codziennie-wymruczał.
-Bieber, udaj się do psychiatry zanim  będzie za późno. A nie, czekaj już jest-uśmiechnęła się sztucznie. Katherine nie miała pojęcia, że Jennifer wszystko słyszała. Miała ochotę zamordować Pierce. Justin od dwóch miesięcy ją wyrzuca, a w tym czasie sypia z tamtą. Problem w tym, że bała się Katherine. Z Rose wolała się nie widywać. Nic nie mogła zrobić.
-Nie ważne-machnął lekceważąco ręką. -Williams chce cie widzieć po południu.
-Po co?
-Ja swoje zrobiłem, więc teraz twoja kolej-powiedział już ciszej, żeby nikt nie mógł go usłyszeć.
-Okey. Tylko to jest bez sensu-westchnęła.
-Co?
-Morduję ludzi tylko dlatego, że nie zapłacili mu na czas-mówiła bardzo cicho.
-Masz wyrzuty sumienia?
-Chyba tak-westchnęła. Justin przyciągnął ją do siebie.
-Nie ginęli tylko z powodu kasy. Oni na to zasłużyli. Nigdy nie zabiłaś kogoś kto na to nie zasłużył. Nie jesteś potworem-wyszeptał jej do ucha.
-Dzięki-odsunęła się od niego.
-Nie ma sprawy.
-Jak się czujesz?
-Nie jestem z cukru, nic mi nie będzie-wzruszył ramionami.
-Nie musisz być twardy całe życie-wyminęła go i udała się na lekcje.  W tym momencie do Justina podbiegła Jennifer.
-Co cie z nią łączy? Zdradzasz mnie?-warknęła.
-Nie zdradzam cię. Nie mogę tego robić skoro nie jesteśmy razem.
-Że co? Sypiasz z nią?
-Sama pchałaś mi się do łóżka, a Katherine zostaw w spokoju-obrócił się i skierował się w stronę, gdzie zniknęła Katherine.

***

Mike otworzył oczy. Próbował wyprostować ręce, ale uniemożliwiły mu to grube sznury, którymi był związany.
-Co jest do cholery?-zaczął się szarpać.
-Widzę, że już się obudziłeś-drzwi się otworzyły i do środka wszedł Williams. 
-Co tu się dzieje? Gdzie ja jestem?-nerwowo się rozglądał.
-Nareszcie cie znalazłem, śmieciu-wysyczał. Szybkim krokiem podszedł do Evansa i wymierzył mu cios w twarz. Twarz chłopaka obróciła się w drugą stronę, a z nosa pociekła krew.
-Luke?-Mike patrzył na Williamsa z niedowierzaniem. Starał się ukrywać. Był pewny, że będzie go szukał, ale miał nadzieje, że mu się nie uda. Pomylił się. 
-Miło, że mnie poznajesz. Więc wiesz dlaczego tu jesteś-syknął. Nie potrafił pohamować złości, a nawet nie zamierzał tego robić. Wymierzał ciosy na oślep. 
Po kilku minutach Mike razem z krzesłem, do którego był przywiązany, leżał na podłodze, a z jego twarzy ściekały strużki krwi.
-Powinienem zabić cię już dawno-klatka piersiowa Williamsa unosiła się i opadała w szybkim tempie. Jego ręce zaciśnięte były w pięści. 
W tym czasie drzwi się otworzyły i do środka weszła Katherine. Ubrana była na czarno, na nosie miała okulary, a na nadgarstku-bransoletkę. Zaraz za nią pojawił się Justin. Bieber przeczuwał, że kiedy Katherine zobaczy człowieka, którego ma się pozbyć będzie jej trudno. Katherine popatrzyła na Williamsa, który kipiał ze złości. Potem jej wzrok spoczął na człowieku, który jęczał. Nie widziała jego twarzy, bo stała za daleko.
-Co tu się dzieje?
-Dobrze, że już jesteś-wydyszał. Katherine była w szoku. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.
-Uspokój się i powiedz o co chodzi-warknęła.
-K-Kathy-do jej uszu dotarł jęk. Bardzo dobrze znała ten głos. Bardzo szybko znalazła się obok przewróconego krzesła.
-Mike?!-jej oczy się rozszerzyły. Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciel leży związany. W dodatku siniaki, które zaczęły się tworzyć na jego twarzy, i krew, która sączyła się z nosa i innych mniejszych ran, tworzyły nieprzyjemny widok.  
-Justin, możesz mi pomóc?-spojrzała na niego. Bieber podniósł krzesełko razem ze związanym na nim Evansem. 
-Co Mike tu robi?-warknęła w kierunku Luke'a.
-Zadanie jest proste. Masz się go pozbyć-syknął.
-Zwariowałeś? Nie zrobię tego!
-Zrobisz!- ton jego głosu był stanowczy.-Bo to twój "przyjaciel" zabił twoją matkę-nogi Katherine się ugięły. Justin stanął za nią i zaczął pocierać jej ramiona.
-To jest niemożliwe-pokręciła głową.
-Przyznaj się, śmieciu-Mike otrzymał kolejny cios od Luke'a.
-Przestań!
-To prawda-głos Mike'a był  cichy, prawie niesłyszalny.
-Głośniej!-tym razem Luke się powstrzymał i nie uderzył Evansa.
-To prawda-spuścił głowę. Codziennie męczyły go wyrzuty sumienia z tego powodu, ale nie mógł cofnąć czasu. Katherine zamknęła oczy i starała się skupić na czymś innym. Tak bardzo pragnęła, żeby to był sen. Przez kilka minut panowała cisza.
-Kathy, ja..-Katherine zignorowała Mike'a.
-Luke, wyjdź.
Williams nie zamierzał się sprzeczać. Był pewny, że Evans zginie. Znał swoją córkę, w końcu była podobna do niego.
-Teraz zostawiam cię w rekach mojej córki. Zgnij w piekle-splunął i wyszedł, trzaskając drzwiami.
-Jak to córki?-Mike był zdezorientowany. Nie miał pojęcia co się wokół niego dzieje.
-Dasz radę, kochanie-Justin wyszeptał do ucha Katherine. Pierce ustawiła kolejne krzesło naprzeciwko Evansa i usiadła na nim. W tym momencie przestała patrzeć na niego jak na przyjaciela, człowieka, który jej pomagał, kogoś kogo kochała jak brata. W tym momencie był winny i zasługiwał na śmierć.
-Nie muszę ci się tłumaczyć-prychnęła.-Zabiłeś moja matkę!-warknęła.
-To nie miało tak wyglądać!
-Gówno mnie to obchodzi! Zabiłeś moich rodziców, skurwielu!-podniosła się i wymierzyła mu cios prosto w twarz. Katherine dosłownie gotowała się ze złości. 
-Zapłacił mi, musiałem to zrobić. Z resztą wtedy cię nie znałem-próbował się tłumaczyć. W tym momencie otrzymał cios od Justina. 
-I ty nazywałeś się jej przyjacielem-splunął.
-Justin, przestań-Katherine złapała go za ramię. Bieber obrócił się w jej stronę i ułożył dłonie na jej biodrach.
-Dasz radę?-patrzył jej w oczy.
-Nie jestem z cukru-próbowała go parodiować. W odpowiedzi otrzymała chichot szatyna.
-Nie dotykaj jej, Bieber-Mike był zazdrosny o Katherine. Nie mógł znieść widoku jej i Justina razem.
-Zamknij się! To nie jest twoja sprawa!-Katherine stanęła przed nim.
-Ale, Kathy-jąkał się.
-Nie nazywaj mnie tak!-syknęła.-Chce znać prawdę!
-Wiem-westchnął.
-Zaczynaj!-ponagliła go.
-Dostałem zdjęcie twojego ojca i miałem go zlikwidować. Oferował mi kupę kasy, musiałem się zgodzić. Przeciąłem przewody hamulcowe w samochodzie. Nie miałem pojęcia, że tam będzie twoja matka-serce Katherine biło w przyśpieszonym tempie.
-To wszystko?-jej głos był wypruty z uczuć. 
-Nie-pokręcił głową. Musiał powiedzieć jej wszystko, nawet jeżeli będą to jego ostatnie słowa.
-Kiedy cię obserwowałem, to się w tobie zakochałem, ale ty miałaś chłopaka-Katherine nerwowo przełknęła ślinę. Justin zaciskał i rozluźniał pięści. Starał się powstrzymać, bo miał cholerną ochotę zatłuc tego gnoja tu i teraz. Nie wiedział dlaczego, ale był zazdrosny. Tak był zazdrosny o Katherine.
-I co z tego? Brian zginął w wypadku.
-On mógł przeżyć, ale mu na to ni pozwoliłem-spuścił głowę. Katherine opadła na krzesełko. Kolejny raz miała zawroty głowy. Próbowała przyswoić sobie to co usłyszała, ale czuła się jakby to wszystko dotyczyło kogoś innego, nie jej.
-Ja nie mogłem patrzeć na was razem. On cię bił i...-urwał.
-On mnie kochał, gnoju!
-Gdyby cię kochał to nigdy by cię nie uderzył-krzyknął. W tym momencie Justin nie wytrzymał. Popchnął krzesło, które z hukiem upadło na podłogę. Tym samym głowa Mike'a zderzyła się z podłogą i chłopak stracił przytomność.
-Zabiłeś go?
-Nie. Zemdlał.
Katherine masowała skronie. Ból i zawroty głowy nie dawały jej spokoju.
-Kathy, musisz ochłonąć-pomógł jej wstać i zaprowadził ją do baru. Katherine od razu wypiła trzy kieliszki wódki. 
-Jesteś pewna, że chcesz tam wrócić?
-Tak. Muszę wiedzieć wszystko-skinęła głową. Z powrotem wrócili do pomieszczenia, w którym kiedyś znajdował się magazyn klubu. Justin podniósł krzesło i zaczął cucić Mike'a.
 Po kilku minutach Evans otworzył oczy. Obraz był zamazany, ale kiedy zamrugał kilka razy, wszystko wróciło do normy.
-Więc wypadek Briana był przypadkiem?
-Tak-kiwnął głową. 
-Mimo wszystko go zabiłeś. Jedyną osobę, dzięki której miałam siłę, żeby oddychać po tym jak zabrałeś mi rodziców! Zabrałeś mi wszystkich, których kochałam!-wrzasnęła.
-Ty też zabijasz ludzi! Oni też mają rodziny! Ty też zabierasz komuś bliskich!-krzyknął. 
-To prawda-jej głos był spokojny.-Z ta różnica, że oni na to zasłużyli, a mój ojciec i Brian nie.
-Nie miałem wyboru.
-Zawsze jest wybór. Kogo jeszcze?
-Po co chcesz to wiedzieć?
-Mike, to twoja ostatnia szansa na wyznanie grzechów-Mike był w szoku. Pierwszy raz miał do czynienia z Angel. To nie była Katherine, nie jego Kathy, to był ten potwór, który zabijał bez wyrzutów sumienia.
-O czym ty mówisz?
-Jesteś winny-wzruszyła ramionami.- Dobrze wiesz jak kończą tacy ludzie.
-Zamierzasz...-te słowa nie mogły mu przejść przez gardło.
-Domyśl się-na jej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.-Więc kto jeszcze?
-Jego rodzice-wyszeptał.
-Powtórz!-ton jej głosu był tak lodowaty, że spokojnie mógł  mrozić krew w żyłach.
-Rodzice Justina-Justin zamrugał kilka razy. Tępo wpatrywał się w Evansa. Nie docierało do niego to co usłyszał przed chwilą.
-Co?-Justin nie potrafił normalnie mówić. Jego głos uwiązł w gardle.
-Spaliłem twojego ojca, a potem zastrzeliłem twoją matkę.
Justin oddychał nierówno. Nie potrafił tego przyswoić. 
-To jest kurwa niemożliwe-wrzasnął. Złość przejęła nad nim kontrolę. Podszedł do Mike'a, odwiązał mu ręce i nogi i podniósł go do pozycji stojącej. Patrzył na niego przez chwilę, a potem rzucił nim, jakby był pluszową zabawką. Ciało Evansa zderzyło się ze ścianą. Ból rozszedł się po kręgosłupie. Nie był w stanie się ruszyć. Zaraz potem krzesło, na którym siedział, roztrzaskało się tuż nad jego głową. Katherine podeszła do Justina. Patrzyła w jego kompletnie czarne tęczówki. Złapała go za rękę, a on tylko wzmocnił uścisk. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie, a jego serce biło w przyśpieszonym tempie. Był kompletnie nieobecny. W tym momencie nic do niego nie docierało. Zawsze starał się być twardy, udawać, że śmierć rodziców i ta cała sytuacja z Rose nie miały dla niego znaczenia, ale teraz nie potrafił. Z jego oczu zaczęły wypływać łzy, jego szczęka była zaciśnięta, a on nadal wpatrywał się w jeden, nieokreślony punkt na ścianie. 
Katherine poczuła dziwny uścisk w klatce piersiowej. Wierzchem dłoni starła łzy z policzka Justina. Sama przed chwilą dowiedziała się prawdy, bolało ją to, ale teraz się nad tym nie zastanawiała.
Justin nawet nie spojrzał na Katherine i wyszedł. Chciał się uspokoić i spróbować przyswoić sobie to co usłyszał. 
Katherine nie była zdziwiona jego zachowaniem. Obróciła się w stronę Mike'a i podeszła do niego. Kucnęła przed nim.
-Zdradziłeś mnie-ton jej głosu był spokojny, co budziło jeszcze większy strach.
-Nie prawda-wyszeptał. Nie był w stanie mówić głośniej.
-Przez dwa lata udawałeś mojego przyjaciela, byłeś dla mnie jak brat.
-Nadal jestem!-próbował protestować, ale Katherine go zignorowała.
- Zawsze mogłam na ciebie liczyć. Teraz wiem, że byłam naiwna. Cały czas mnie oszukiwałeś-pokręciła głową.
-Chciałem ci powiedzieć!
-Przestań kłamać-warknęła. -I tak zdechniesz. 
-Chciałem ci pomóc, jakoś to naprawić. Właśnie dlatego zjawiłem się w tym szpitalu.
-To nie ma znaczenia. Przez ciebie tam trafiłam.
Mike nie chciał umierać, nie w ten sposób, ale wiedział, że na to zasłużył. W tym momencie żałował, że nie wyznał jej prawdy wcześniej.
-Skoro mam mówić prawdę to powinienem powiedzieć Justinowi przez kogo trafił do szpitala.
-Wiesz Mike, są tajemnice, które zabiera się ze sobą do grobu i tak będzie tym razem-wstała i cofnęła się kilka kroków. Za spodni wyciągnęła pistolet i lufę skierowała w stronę Mike'a.
-Twoje ostatnie słowo?
-Kocham cię, Kathy-wyszeptał. W tym momencie rozległ się huk, a ciało chłopaka osunęło się na ziemię. Krew plamiła, i tak już brudną, koszulkę w okolicy serca. 
Katherine podeszła i ruchem dłoni zamknęła jego oczy. W tym momencie ogarnął ją błogi spokój. Spełniła swoją obietnicę. Zemściła się.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak wrażenia po przeczytaniu? 

20 komentarzy!
Jestem w szoku :o
Gdybyście zawsze tak komentowali to życie byłoby piękne :D
Oczywiście nie zmuszam was do komentowania, ale byłoby miło :)
Nie spodziewałam się, że aż tak się przejmiecie, że myślę o zakończeniu.
Nie sądziłam, że tak wam się podoba, bo to w końcu moje pierwsze ff.
Tak btw zastanawiam się jakim cudem chcieliście to czytać. Ostatnio czytałam swoje pierwsze rozdziały i moim zdaniem to porażka. Sama bym tego nie czytała :)
Dziękuje, że ze mną jesteście xx

Teraz male odwołanie do pewnego komentarza. Ktoś z was napisał mi, że gdybym zakończyła to teraz to zastanawiałby się co będzie dalej.
Uprzedzam, że nie robilibyście tego!
Gdyby opowiadanie kończyło się teraz to Katherine popełniłaby samobójstwo i taki byłby koniec.

Taka mała prośba do was
Z lewej strony w "Moje opowiadania" macie link do mojego kolejnego ff, które zamierzam publikować jak zakończę to. Zajrzyjcie i skomentujcie czy się wam podoba i czy będziecie chcieli czytać :)

Od razu z góry was przepraszam, jeżeli nawale i w ogóle nie dodam rozdziałów albo pojawi się tylko jeden, mimo że obiecałam wam 2 w tygodniu.
Po prostu muszę zająć się szkołą i czasami brakuje mi czasu na pisanie.
Wiecie, mam szanse na dostanie się na miesięczne praktyki w Hiszpanii w przyszłym roku.
Rekrutacje mam już w styczniu i muszę się postarać, żeby się dostać. Jak to mówi moja wychowawczyni " Pokażcie, że wam zależy"
Skoro wybrałam technikum to muszę się męczyć haha :)

Dobra, nie zanudzam was już dłużej.

Kolejny rozdział prawdopodobnie w niedziele o ile się wyrobie, bo zaczęłam go pisać, ale idk czy znajdę czas go dokończyć.

Kocham was <3




9 komentarzy:

  1. Mega rozdział ! Uwielbiam go !:)/ kinia

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy nn mega czy kethy popełni teraz samobójstwo skoro się zemscila

    OdpowiedzUsuń
  3. O jezu kocham *-* szkoda mi Kathy i Jusa :(
    Przynajmniej maja siebie <33

    OdpowiedzUsuń
  4. Boski już nie mogę doczekać się następnego rozdziału :*

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG ZAJEBISTE kicham toooooio /thebestgabi

    OdpowiedzUsuń
  6. Sooory wyszlo kicham a mialo być KOCHAM TO przepraszam /thebestgabi

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zwykle rozdział świetny! E tam początek musiał być juz zajebisty skoro czytam, bo badziewia sie nie ruszam. Pisz dalej! To opowiadanie jest najlepsze!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurwa jak mogłaś! :"( zajebałaś mojego Haze kufa!!!! :',(
    Świetny rozdział! Kocham cię <3

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to motywacja do dalszego pisania :)
Jeżeli komentujesz anonimowo to podpisz się jakoś xx