24 października 2015

Epilog

trzy i pół roku później

Dzisiaj wypadał dzień czwartych urodzin Anabelle. Dochodziła godzina szósta rano, kiedy Katherine kończyła dekorować tort w kuchni. Upiekła go sama wczoraj wieczorem, a dzisiaj ozdabiała go lukrem w różnych kolorach, który utworzył postać kopciuszka w balowej sukni, która była ulubioną postacią jej córki. Ana, od kiedy po raz pierwszy obejrzała tę bajkę, zaczęła powtarzać, że też chciałaby spotkać swojego księcia, który szukałby jej identycznie jak książę w bajce szukał kopciuszka. Katherine uśmiechała się za każdym razem, kiedy słyszała te słowa z jej ust. Wtedy zawsze myślała, że jej przytrafiło się coś podobnego. Znalazła swojego księcia, aczkolwiek jej historia nie była podobna do historii kopciuszka. Będąc precyzyjnym obie historie były podobne, ale tylko w kilku szczegółach. Katherine nie poznała Justina na balu tylko spotkała go w kawiarni, nie zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, jak kopciuszek w księciu, a wręcz przeciwnie nie znosiła go. Jednak ważniejsze są podobieństwa. Justin szukał Katherine po tym, jak ją zgwałcił i nie miał zamiaru odpuścić, tak jak książę kiedy szukał właścicielki pantofelka. Ale to co w pewnym sensie upodabnia jedną historię do drugiej jest miłość. Obie pary się kochają i na pewno będą żyły długo i szczęśliwie, bo burza, która rozpętała się nad ich głowami dobiegła końca.
-Hej, kotku-usłyszała za sobą głos swojego męża, kiedy kończyła dopracowywanie detali. Odłożyła plastikową wykałaczkę, którą robiła zmarszczki na sukni bajkowej postaci i odwróciła się z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Justin stał oparty o blat przed nią, a z miejsca, w którym stała zauważyła walizkę stojącą w holu obok drzwi wejściowych.
-Jestem w szoku, że w końcu się pojawiłeś-posłała mu przesłodzony uśmiech, podczas gdy jej głos ociekał sarkazmem, jak gąbką wyciskana z nadmiaru wody.
-O co ci chodzi?-zapytał ze zdziwieniem wypisanym na jego twarzy.
-Nie ważne-westchnęła, kręcąc głową z rezygnacją i odwróciła się z powrotem w stronę blatu wracając do swojego wcześniejszego zajęcia. Nie minęło kilka sekund i poczuła ramiona owijające się wokół jej talii, a do jej nozdrzy dotarł bardzo dobrze jej znany zapach perfum jej męża.
-Justin, przeszkadzasz mi-warknęła. Justin uniósł brew do góry i odsunął się od niej.
-Nie było mnie kilka dni. Przyjechałem prosto z lotniska, stęskniłem się za swoją żoną i nawet kurwa nie mogę się do niej przytulić?! Możesz mi powiedzieć o co chodzi?-w jego głosie słychać było złość, ale nie podniósł głosu, bo wiedział, że Ana spała o tej porze i nie chciał jej obudzić. Był wściekły, bo nie było go przez kilka ostatnich dni. Musiał wyjechać w interesach, bo jego hotel w ciągu tego czasu z jednego rozrósł się w sieć hoteli. Wszystkie nosiły tę samą nazwę: "Katherine". W ciągu tych zaledwie czterech dni stęsknił się za swoją rodziną i ostatnie czego oczekiwał to właśnie takie powitanie.
-O nic nie chodzi. Jestem zajęta i mi przeszkadzasz!-powiedziała, przyglądając się końcowemu efektowi jego pracy. Kopciuszek na torcie ubrana była w różową, balową suknię, na jej stopach znajdowały się pantofelki w tym samym kolorze,  a na głowie miała diadem.
-Czy ty myślisz, że jestem głupi?
Katherine odłożyła wszystko czego przed chwilą używała na blat i wzięła tort wkładając go do lodówki.
-Możesz mnie nie ignorować?!-warknął. Katherine gwałtownie zamknęła drzwi lodówki i odwróciła się w jego stronę.
-To ja cię ignoruję?! Zastanawiam się czy ja w ogóle cię znałam Justin-pokręciła głową.
-O czym ty mówisz? Co ja znowu zrobiłem?-wyrzucił ręce w powietrze.
-Mówiłeś, że rodzina jest dla ciebie całym światem...
-Bo tak jest-przerwał jej. -Nawet nie próbuj myśleć, że jest inaczej.
-I to dlatego ciągle cię nie ma, tak?
-Co? Nie było mnie tylko cztery dni, a tak zawsze jestem w domu-posłał jej zdezorientowane spojrzenie.
-Chyba tylko wtedy, kiedy śpisz-prychnęła.
-To nie prawda!
-Nie? Przyznaj się wreszcie. Wracasz z pracy i jedyne co robisz to kładziesz się spać, a rano kiedy się budzę, ciebie już nie ma. Ana zaczęła się mnie pytać czy tatuś już jej nie kocha! I ty twierdzisz, że jesteś w domu?! Kiedy ostatni raz zapytałeś o swoją córkę?! Kiedy ostatni raz ze mną rozmawiałeś?! Ciągle cię nie ma-ostatnie zdanie powiedziała już ciszej.
-Kathy...-westchnął.
-Jestem zdziwiona, że wróciłeś na urodziny swojej córki-pokręciła głową. -Pamiętasz jeszcze, że masz córkę?
- Tak, pamiętam, że mamy córkę. Kochanie, możemy się nie kłócić? Nie chcę, żeby Ana słyszała nasze krzyki w swoje urodziny.
-Świetna wymówka.
-To nie jest wymówka!-warknął. -Nasza córka ma dzisiaj urodziny i nie chcę psuć jej tego dnia. Możemy porozmawiać o tym wieczorem, kiedy Ana będzie spała. Pohamujesz się do tego czasu?-zapytał podchodząc do niej. Katherine milczała przez kilka chwil wpatrując się w jego oczy.
-Dobra, ale nadal jestem na ciebie wściekła. I nie myśl, że się z tego wyplączesz od tak po prostu.
-Seksownie wyglądasz, kiedy jesteś wściekła.
-Nie podlizuj się i tak nic nie dostaniesz.
-Cofniesz to.
-Chciałbyś.
-Wieczorem będziesz mówiła co innego.
-Możesz pomarzyć.
-Nie chcesz się kochać, bo jesteś na mnie wściekła, ale nie przeszkadza ci to w całowaniu mnie-powiedział z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, po tym jak się od niej oderwał, kiedy ich konwersacja przerywana była namiętnymi pocałunkami.
-Wypchaj się-odepchnęła go od siebie.
-Świetny sposób na pokazanie jak bardzo za mną tęskniłaś-przewrócił oczami ponownie obejmując ją w talii. Głowę schował w zagłębieniu jej szyi i wciągnął powietrze.
-Mmm...wanilia-mój ulubiony zapach.
-Ty niestety śmierdzisz-Justin uniósł głowę, a na jego twarzy widoczne było rozbawienie. -Poza tym kto powiedział, że za tobą tęskniłam?-uniosła brew do góry.
-Jędza-mruknął odsuwając się od niej.
-Nie oczekuj, że po tym jak przez miesiąc masz na w dupie, a potem nagle się pojawisz i twierdzisz, że się stęskniłeś, rzucę ci się w ramiona-popatrzyła na niego przez chwilę, potem wyminęła go kierując się na górę, żeby obudzić Anę. Justin westchnął ciężko, kiedy jego żona zniknęła z zasięgu jego wzroku. Wiedział, że zawalił, ale dotarło to do niego dopiero, kiedy Katherine wykrzyczała mu to prosto w twarz. Nie zdawał sobie sprawy, że praca pochłonęła go tak bardzo. Sieć hotel rozwijał z myślą o swojej rodzinie. Chciał tym samy definitywnie zakończyć rozdział swojego życia, w którym pracował dla Williamsa i zająć się czymś legalnym. Chciał być dumny z samego siebie pierwszy raz od kilku lat. Poza tym ten biznes był świetną odpowiedzią na pytanie, które ewentualnie mogła zadać Ana. Gdyby nie to nie wiedziałby jak ma odpowiedzieć, skąd mają tyle pieniędzy skoro nie pracuje. Jednak teraz w jego umyśle krążyły myśli, które dotyczyły jego rodziny i tego jak ma im wynagrodzić czas, w którym pochłonięty był pracą.
Po tym jak Ana zeszła na dół i Katherine namówiła ją do zjedzenia śniadanie, czego nie chciała zrobić po tym jak zobaczyła Justina i zaczęła się do niego przytulać, nie odstępowała swojego ojca na krok, a Justin nie miał nic przeciwko. W czasie, kiedy Katherine wyszła na zakupy, Justin siedział ze swoją córką w salonie.
-Tato, popatrz! Narysowałam to wczoraj z mamusią!- Ana wykrzyknęła entuzjastycznie podbiegając do Justina z kartką papieru w dłoni, na co na jego twarzy automatycznie zagościł uśmiech. Przyglądał się swojej córce, która wyglądała jak idealne połączenie jego i Katherine. Miała jego oczy, ale rysy twarzy odziedziczyła po matce. Jej uśmiech był odzwierciedleniem uśmiechu jej ojca, a jej długie, brązowe włosy, który wyglądały dokładnie jak włosy Katherine, zaplecione były w luźny warkocz.
-Tato, no popatrz!
Z transu wyrwał go zirytowany głos Anabelle. Justin posłał jej przepraszający uśmiech i wziął od niej kartkę. Wzrok utkwił w rozłożystym drzewie, na którego pniu napisane było „Bieber” a na gałęzią kursywą napisane były ich imiona, które naszkicowane zostało ołówkiem.
-To jest piękne, córeczko.
-Tak?-zapytała na co Justin skinął głową. -Bo wiesz, tato...mama to narysowała...ale ja jej pomagałam-ostatnią część powiedziała dumnie. -I mama powiedziała, że nauczy mnie rysować tak ładnie jak ona potrafi!-powiedziała podskakując w miejscu.
-Mama, na pewno cię nauczy, ale już teraz rysujesz ślicznie, kochanie-powiedział z uśmiechem na twarzy, jednak jego mina zrzedła, kiedy zobaczył grymas na twarzy swojej córki.
-Co się stało, kochanie?
-Tato, a czy ty jeszcze kochasz mnie i mamusię?-zapytała, a jej niewinne oczy skupiały się na nim.
-Oczywiście, że tak. Chodź tutaj-powiedział, podnosząc ją i sadzając bokiem na swoich kolanach.
-Tatuś zawsze będzie cię kochał. I ciebie i mamę.
-Bo ja myślałam, że nas nie kochasz i sobie poszedłeś-mruknęła, bawiąc się swoimi palcami. W tym momencie przypominała mu Katherine, która zawsze wtedy, gdy czuła się niepewnie bawiła się swoimi dłońmi, a jej głos był cichy.
-Księżniczko, nigdy więcej tak nie myśl, dobrze? Tata miał ostatnio dużo pracy i nie miał dla ciebie i mamy czasu, ale to nie znaczy, że przestałem was kochać. Ty i mam jesteście dla mnie najważniejsze, a ja nigdzie nie pójdę, tak?-kąciki jego ust uniosły się do góry, kiedy Ana pokiwała energicznie głową i wtuliła się w jego klatkę piersiową.
-Tatusiu?
-Tak, księżniczko?
-Czy mama jest chora?
-Nie, kochanie. Czemu pytasz?
-Bo ona wy-wy...no to słowo-mruknęła do siebie. -Ona wymio...tato, jak to się mówi?-jęknęła.
-Wymiotuje?
-Tak, to!...Ona robi to codziennie. Czy mamie coś będzie?
-Nie, kochanie. Z mamą będzie wszystko w porządku. Nie martw się, dobrze?-pogładził ją po głowie, po tym jak przytaknęła. Zaraz potem dało się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi, a postać Katherine zniknęła w kuchni. Justin przeniósł wzrok ze swojej żony na córkę.
-Kochanie, porysuj sobie, a tata pójdzie na chwilę porozmawiać z mamą, dobrze?-powiedział zdejmując ją ze swoich kolan i posadził ją na kanapie.
-Dobrze. Narysuję ci coś ładnego-Justin uśmiechnął się w jej stronę, a potem skierował się prosto do kuchni. To co powiedziała Anabelle sprawiło, że zaczął się martwić. Bał się, że przez pracę przegapił coś ważnego, że coś dzieje się z Katherine, a on nawet nie miał czasu, żeby jej wysłuchać. W tym momencie poczucie winy konsumowało jego duszę kawałek po kawałku, najgorsza była świadomość, że zaniedbał własną rodzinę z takiego powodu jak praca, który w tym momencie wydawał się śmieszny.
-Kochanie, wszystko w porządku?-zapytał stając obok niej, kiedy wypakowywała zakupy na blat.
-Justin, czego ty chcesz?-westchnęła. -Porozmawiamy wieczorem, teraz nie mam cza...
-Jesteś chora?-przerwał jej.
-Co?-obróciła się w jego stronę i spojrzała na niego ze zdziwieniem. -Dobrze się czujesz?
-Kathy, pytam poważnie. Jesteś chora?
-Nie, skąd ty w ogóle wziąłeś ten pomysł-przewróciła oczami, wracając do swojego poprzedniego zajęcia.
-Ana powiedziała mi, że codziennie wymiotujesz, więc zapytam jeszcze raz. Jesteś chora?
Ciało Katherine zastygło na moment, ale zaraz potem Katherine odwróciła się do niego ponownie i spojrzała  na niego.
-Nie jestem chora.
-Dobrze wiem, kiedy kłamiesz, więc...
-Mamo! A wujek Louis i ciocia Megan przyjadą dzisiaj?-Justin nie zdążył dokończyć, bo do kuchni wbiegła Anabelle, co uchroniło Katherine przed falą pytań odnośnie jej „choroby”.
-Wujek powiedział, że dzisiaj przyjedzie, ale zostanie tylko na chwilę, bo Max jest chory i musi pomagać cioci.
-To nie fair. Ja chciałam się pobawić z Maxem-Anabelle skrzyżowała ramiona na piersi i wydęła dolną wargę. Syn Megan i Louisa był dla Anabelle jak brat i była do niego przywiązana.
-Córeczko, wiem, ale Max jest chory i musi zostać w domku, żeby wyzdrowieć, a jak będzie zdrowy to przyjedzie do ciebie, dobrze?-Katherine ukucnęła przed nią i uśmiechnęła się do niej delikatnie.
-Dobrze. A tata zostanie na tort?
Justin ukucnął obok Katherine i chwycił swoją córkę za rękę.
-Oczywiście, że tak. Nigdzie się nie ruszam, księżniczko.
-To dobrze-na twarzy dziewczynki pojawił się ogromny uśmiech, a zaraz potem pobiegła z powrotem do salonu.
-Powiesz mi teraz prawdę?-zapytał, kiedy Katherine zabrała się za przygotowywanie obiadu.
-Powiedziałam ci już, że wszystko ze mną w porządku.
-Myślisz, że w to uwierzę? Katherine, znam cię wystarczająco długo, więc przestań kłamać i mi powiedz-powiedział przez zaciśnięte zęby.
-Sam powiedziałeś, że będziemy rozmawiać wieczorem, więc teraz się odpieprz-syknęła. Justin pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wrócił do salonu. Wiedział, że nic z niej nie wyciśnie, a fakt, że Katherine była wściekła niczego nie ułatwiał. Bał się o swoją żonę, ale nie próbował dowiedzieć się czegokolwiek aż do obiadu i nawet w jego trakcie nie wspomniał nawet jednym słowem o jej wymiotach.
-Ana, pozbieraj kredki ze stolika w salonie, bo za chwilę będzie tort-Katherine krzyknęła z kuchni, kończąc zmywanie naczyń.
-Zaraz, mamo!
Katherine pokręciła głową, bo w tej sprawie Ana była odzwierciedleniem Justina, który nie znosił sprzątać. Odstawiła ostatni talerz na suszarkę do naczyń i wytarła dłonie w ścierkę, którą odrzuciła na blat. Kiedy się odwróciła, prawie wpadła na Justina, który stał tuż za nią
-Justin, nie rób tak do cholery. Zawału można dostać-przeczesała włosy palcami i chciała go wyminąć, ale ją zatrzymał. Posłała mu pytające spojrzenie, ale z jego ust nie padło ani jedno słowo. Zwyczajnie stał przed nią i wpatrywał się w każdy milimetr jej twarzy, jakby w głowie chciał stworzyć jej dokładny obraz.
-Kocham cię-powiedział, a potem złożył pojedynczy pocałunek na jej czole i wyszedł z kuchni. Sytuacja sprzed chwili zaczęła ją zastanawiać. Nie miała pojęcia dlaczego Justin zachowywał się w ten sposób, w sposób jakby była śmiertelnie chora i miała umrzeć. Z drugiej strony mogła to być próba przebłagania jej. Ufała mu, ale gdzieś tam w niej siedziało coś co mówiło jej, że Justin nie jest z nią szczery. Odpychała to, ale jaki mógł być inny powód jego nieobecności? Pokręciła głową i wyciągnęła tort z lodówki a potem talerze i sztućce.
-Justin!
-Tak?
Katherine była zdziwiona, że pojawił się w kuchni zaledwie cztery sekundy po tym, jak go zawołała.
-Weź to, bo sama nie dam rady.
-Jasne-skinął głową i zabrał talerze i sztućce do salonu. Katherine chwyciła tort i poszła za nim. W momencie, kiedy postawiła deser na stoliku, rozległ się dzwonek do drzwi.
-Wujek!-Ana wykrzyknęła entuzjastycznie i pobiegła w stronę drzwi.
-Anabelle!-Katherine krzyknęła biegnąc za nim. Zdążyła powstrzymać ją, zanim dziewczynka sięgnęła do klamki.
-Ana, nie możesz otwierać drzwi, jeżeli nie wiesz kto jest po drugiej stronie.
-Ale ja wiem! Tam jest wujek!-powiedziała naburmuszona.
-Kochanie, tego nie wiesz. Poza tym i tak jesteś za mała, żeby otwierać drzwi.
Ana burknęła coś pod nosem i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, kiedy Katherine otworzyła drzwi.
Zupełnie jak Justin.
-Hej, Louis-Katherine posłała mu przyjazny uśmiech.
-Hej, Kathy.
-Mówiłam, że to wujek! Masz dla mnie prezent?
-Ana!-Katherine odwróciła się do niej z grymasem na twarzy. -Jak ty się odzywasz? To niegrzeczne.
-Kathy, daj spokój. Nic się nie stało-Louis zaśmiał się i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. -Mam dla ciebie prezent, ale najpierw musisz się ze mną przywitać-uśmiechnął się w stronę Anabelle kucając przed nią i wskazując palcem na swój policzek.
-Cześć, wujku-zachichotała dając mu buziaka w policzek. -A teraz dasz mi prezent?
-Wszystkiego najlepszego-powiedział, wyciągając zza pleców pudełko owinięte kolorowym papierem z kokardą na środku. Dziewczynka szybko chwyciła paczkę w ręce i rzucając głośne „dziękuję, wujku” pobiegła do salonu otworzyć prezent.
-To zachowanie na pewno ma po tobie, Bieber-Louis pokręcił głową z rozbawieniem.
-Odwal się od mojej córki-Justin przewrócił oczami.
-Dobrze cię widzieć-powiedział podchodząc do Justina i witając się z nim męskim uściskiem.
-Ciebie też, stary-kąciki ust Justina uniosły się lekko w górę. Mimo upływu czasu nadal się przyjaźnili i zachowywali się tak, jakby nadal mieli 18 lat.
-Lou, masz szczęście, bo trafiłeś na tort.
-Słuchajcie, zostałbym, ale muszę wracać do Megan. Nie chcę, żeby siedziała sama z Maxem. Jest strasznie marudny, kiedy jest chory-posłał im przepraszający uśmiech.
-Jasne. Pozdrów od nas Megan-Justin skinął głową.
-Na pewno to zrobię. Wpadniemy do was, jak mały będzie zdrowy.
-Dobra, jedź już.
-Bieber, świetny sposób na powiedzenie, żebym spier...-nie zdążył dokończyć, kiedy napotkał mordercze spojrzenie Katherine. -Jasne-odchrząknął. -Jestem ciekawy, jak Kathy z tobą wytrzymuje-spojrzał na Justina
-Ja raczej zastanawiałbym się jak Megan wytrzymuje z tobą.
-Megan nie narzeka...i współczuję ci, Kathy. Codziennie musisz go słuchać i patrzeć na jego twarz.
Katherine nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu i schowała twarz w ramieniu swojego męża, żeby pohamować napad śmiechu.
-Tomlinson, wyjdziesz stąd sam czy mam ci pomóc?
-Już idę-Louis uniósł dłonie w geście poddania. -Kathy, spróbuj z nim nie zwariować-puścił jej oczko.
-Spróbuję-pokręciła głową z rozbawieniem. Po tym jak Louis powiedział „do zobaczenia” wyszedł, a kilka chwil potem można było usłyszeć ryk silnika jego samochodu.
-Jest kurewsko zabawny-Justin warknął pod nosem.
-Dzisiaj są urodziny Any, więc schowaj swój nastrój do kieszeni, dobra?-Katherine przewróciła oczami, odsuwając się od niego.
-Nie bądź hipokrytką. Traktujesz mnie dzisiaj jak psa i ciągle jesteś wściekła, więc mnie nie pouczaj-syknął.
-Mogę w ogóle się do ciebie nie odzywać-powiedziała przez zaciśnięte zęby.
-I bardzo dobrze-powiedział wchodząc na górę. Katherine przymknęła na moment powieki i wzięła głęboki wdech. Nie znosiła wielu rzeczy, ale zdecydowanie nienawidziła kłócić się z Justinem. W trakcie kłótni zawsze mówili coś czego żadne z nich nie miało na myśli i ranili się nawzajem.
-Mamo, kiedy będziemy kroić tort?
Katherine otworzyła oczy na dźwięk głosu Anabelle.
-Za chwilę, kochanie-posłała jej uśmiech, który miała nadzieję wyglądał prawdziwie.
-A gdzie jest tata?-dziewczynka rozejrzała się dookoła. -Nie poszedł sobie, prawda?-zapytała, a w jej oczach widoczne były szklanki. Katherine kucnęła przed nią i pocałowała ją w czoło.
-Tata jest na górze. Pójdę po niego i wtedy zdmuchniesz świeczki i pokroimy tort, tak?
-Dobrze-skinęła głową z uśmiechem. -A potem pokażę wam co dostałam od wujka.
-Okej. Teraz poczekaj tutaj, a ja idę po tatę.
Katherine wstała i weszła na górę. Westchnęła cicho kładąc dłoń na klamce i pociągnęła ją w dół. Weszła do ich sypialni, a Justin siedział na brzegu łóżka z twarzą ukrytą w dłoniach. Na dźwięk zamykania drzwi uniósł głowę. Natychmiast podniósł się z miejsca i podszedł do Katherine.
-Kochanie, nie chciałem tego powiedzieć...Przepraszam.
-Ana czeka na ciebie na dole-powiedziała ignorując jego wcześniejszą wypowiedź.
-Kochanie...przecież wiesz, że nienawidzę się z tobą kłócić-pogładził dłonią jej policzek.
-Porozmawiamy wieczorem, a teraz musisz zejść na dół-powiedziała zdejmując jego dłoń z twarzy.
-Kathy...
-Wieczorem-powiedziała stanowczo i wyszła.
Spierdoliłeś to, Bieber.
Katherine tak naprawdę nie była na niego wściekła za to co powiedział. Napięta atmosfera irytowała również ją. Chciała już wszystko wyjaśnić i się z nim pogodzić. Jeszcze kilka lat temu zareagowałaby inaczej, ale teraz chciała poczekać i wysłuchać jego wyjaśnień. Nie mogła całe życie zachowywać się tak, jak wtedy kiedy miała 18 lat.
Justin wyszedł z sypialni chwilę po Katherine. Szedł za nią jak zagubiony szczeniak. Nie powiedział ani jednego słowa. Nie miał zamiaru złościć jej jeszcze bardziej. Był wściekły, bo Katherine nie pozwalała mu dojść do słowa, ale przecież sam chciał zaczekać z tym do wieczora i teraz mógł bić się po głowie, że to powiedział. Na poważnie kłócili się rzadko, ale złość między nimi nie trwała długo. Te momenty ciszy po kłótni przypominały mu o tym, jak nie widział Katherine przez 6 miesięcy, kiedy wyjechała po tym jak ją skrzywdził. Z wszystkiego co wydarzyło się w jego życiu, ten okres był dla niego najgorszym. I po każdej kłótni wydawało mu się, jakby przechodził przez to po raz kolejny, a tego nie chciał.
Kiedy wszedł do salonu, przykleił na twarz uśmiech, a Katherine kończyła zapalanie czwartej świeczki na torcie.
-Tato, a co będziemy robić potem?-pytanie padło z ust Anabelle, która stała przy stoliku, kiedy tylko zobaczyła swojego ojca.
-A potem..możemy pójść do parku na plac zabaw albo do kina. Co wybierasz?-uśmiechnął się do niej siadając na kanapie.
-A mogę mieć to i to?-zapytała robiąc minę szczeniaczka. Justin pokręcił głową z rozbawieniem, nadal nie mógł się nadziwić ile zachowań zaczęła naśladować albo odziedziczyła po nich. Zupełnie tak jakby część jego i część Katherine zostały połączone w nowym ciele, a przecież tak właśnie było.
-Tatusiu, proszę...ładnie proszę.
-Dobrze...ale-i tak jak szybko pojawił się uśmiech na twarzy Anabelle, tak szybko zniknął na dźwięk słowa „ale” i zastąpił go wyraz twarzy, który zawsze miała Katherine, kiedy była niezadowolona.
-Mama też musi się zgodzić.
Ana natychmiast podbiegła do Katherine, która siedziała obok Justina na kanapie.
-Mamusiu, proszę...ładnie proszę-po raz kolejny zrobiła minę szczeniaczka.
-Ana, tej miny używa twój tata i też to nie działa-Ana pokręciła głową z rozbawieniem.
-Ej, to nie prawda! To działa-Katherine obróciła głowę w stronę Justin i uniosła jedną brew do góry.
-Jesteś tego pewny?
-Jestem.
-Udowodnij.
-W łóżku udowodnię ci na pewno-wyszeptał jej do ucha.
-Chciałbyś-przewróciła oczami.
-Nawet nie wiesz jak bardzo-puścił jej oczko.
-Ana, skoro dzisiaj są twoje urodziny, a twój ojciec ma dzisiaj bardzo oryginalne poczucie humoru..to się zgadzam-uśmiechnęła się w stronę swojej córki, przy okazji posyłając Justinowi mordercze spojrzenie.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję-słowa wylatywały z jej ust z prędkością światła, kiedy podskakiwała w miejscu.
-Ana, teraz pora, żebyś zdmuchnęła świeczki-dziewczynka skinęła głową i stanęła naprzeciwko zapalnych świeczek.
-Tylko pamiętaj, żeby najpierw pomyśleć życzenie-przypomniał jej Justin, na co ponownie przytaknęła. Myślała przez chwilę, a potem nabrała powietrza i zdmuchnęła świeczki. Na twarzy dziewczynki pojawił się uśmiech od ucha do ucha, kiedy Justin razem z Katherine zaczęli klaskać.
-Jakie było twoje życzenie, kochanie?
-Katherine, takich rzeczy się nie mówi, bo inaczej się nie spełni. Nigdy nie zdmuchiwałaś świeczek?
-Czy ty zawsze musisz się odzywać wtedy, kiedy nie trzeba?
-Ale co ja...
-To nie mogę ci powiedzieć, mamo, bo wtedy nie będę miała rodzeństwa.
Oczy obojga się rozszerzyły i spojrzeli na swoją córkę, która zakrywała swoje usta dłonią.
-Ana, czy ty właśnie...
-I już nie będę miała rodzeństwa-pokręcił głową, a w jej oczach pojawiły się łzy.
-Księżniczko, to tak nie działa. To czy będziesz miała rodzeństwo nie zależy od życzenia.
-A od czego?
-Od mamusi i tatusia.
Katherine posadziła Anabelle na kolanach bokiem tak, że patrzyła na Justina.
-Wiesz, jak mamusia i tatuś się bardzo mocno kochają to dostają taki prezent od Boga.
-Prezent?-Ana spojrzała na Katherine z zaciekawieniem.
-Tak, kochanie. Ty też jesteś takim prezentem-Justin uśmiechnął się do niej i przysunął bliżej Katherine.
-Ale wy się kochacie..to czemu nie ma kolejnego prezentu?-kąciki jej ust opadły.
-Bardzo chcesz mieć rodzeństwo?
-Miałabym się z kim bawić-mruknęła.
-Wiesz, zawsze możesz poprosić Boga o rodzeństwo.
-A jak go poproszę to wtedy dostaniecie dzidziusia?
-Jak tatuś będzie grzeczny, wtedy tak.
-Ej!
Katherine nie potrafiła powstrzymać śmiechu, a Justin pokręcił głową z rozbawieniem, kiedy Ana powiedziała mu, że ma być grzeczny.
-Okej, Ana, teraz kroimy tort.
Dziewczynka zeszła z kolan Katherine i przyglądała się, jak mam kroi ciasto na kawałki. Kiedy każdy miał swoją porcję na talerzu, zaczęli jeść oglądając kopciuszka. Jednak przerwali to, kiedy odezwała się Anabelle.
-Mamo, a co to jest rozwód?
Justin z Katherine wymienili zdziwione spojrzenia.
-Kochanie, skąd ty znasz takie słowo?
-Było w telewizji. A co to jest?-zapytała patrząc na nich z zaciekawieniem.
Katherine odstawiła talerz na stolik, tak samo jak Justin i tym razem on posadził córkę na swoich kolanach.
-Pan sędzia daje rozwód i wtedy dwoje ludzie już nie są małżeństwem i mogą mieć drugiego męża albo żonę.
-Ty i tata jesteście małżeństwem?
-Tak, jesteśmy. Tatuś jest moim mężem, a ja jestem jego żoną.
-To niech ten sędzia nie daje wam rozwodu, bo ja nie chcę, żeby tata miał drugą żonę.
-Ana, sędzia nie daje rozwodu każdemu. Trzeba złożyć taki specjalny dokument i wtedy sędzia się zastanawia czy dać rozwód czy nie.
-I wam nie da rozwodu?
-Nie, księżniczko. Mamusia jest nasz i nikomu jej nie oddamy, tak?-Justin spojrzał na swoją córkę, która energicznie pokiwała głową.
-To teraz mocno przytul mamusię, żeby od nas nie odeszła.
Anabelle od razu wspięła się na kolana Katherine i objęła ją za szyję rękami przytulając się do niej.
-A teraz moja kolej.
Jedną ręką objął Katherine w talii a drugą Anabelle i oparł czoło o czoło Katherine, która obróciła głowę w jego stronę, kiedy się odezwał.
-Kocham cię-powiedział bezgłośnie.
-Też cię kocham-powiedziała dokładnie tak samo jak on.

Reszta dnia minęła bardzo szybko, a napięta atmosfera między nimi zaczęła zanikać. Wrócili do domu późnym wieczorem po tym, jak po filmie o barbie zjedli kolację w restauracji. Justin przypilnował Anabelle, żeby dokładnie umyła zęby i po tym jak z jego niewielką pomocą przebrała się w piżamę, położyła się do łóżka. Potem przeczytał jej bajkę na dobranoc, bo nie robił tego w ciągu ostatniego miesiąca i po powiedzeniu jej „dobranoc” i pocałowaniu jej w czoło, zgasił światło i wyszedł. Skierował się prosto do ich sypialni, gdzie Katherine ubrana w piżamę czytała jakiś kryminał.
-Długo będziesz czytać?-zapytał, kiedy się rozbierał.
-To zależy-wzruszyła ramionami.
-Od czego?
Wsunął się pod kołdrę bardzo blisko niej, opierając głowę na łokciu.
-Od tego, kiedy zdecydujesz się mi wszystko wyjaśnić.
-W takim razie już skończyłaś czytać-powiedział i wyrwał książkę z jej dłoni odkładając ją na nocną szafkę po swojej stronie.
-Justin, do cholery!
-No co? Nic nie zrobiłem.
Katherine przewróciła oczami i obróciła się w jego stronę.
-Nie chcę się irytować jeszcze bardziej, więc zaczynaj.
-Kochanie, wiem, że zawaliłem. Musisz mi uwierzyć, że nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dopiero dzisiaj to do mnie dotarło, kiedy mi to powiedziałaś...Ja po prostu chciałem być dumny z samego siebie, że robię coś legalnego i jestem w tym dobry. Chciałem, żebyś ty była ze mnie dumna. I w pewnym sensie to miała być wymówka, gdyby Ana zapytała skąd mamy tyle pieniędzy...Za bardzo się w to wszystko wkręciłem i tak wyszło. Zająłem się budową kolejnego hotelu i...To się nie powtórzy-westchnął.
-Nie powtórzy się, chyba że zaczniesz budować kolejny.
-Nie! Nawet jeżeli będą kolejne...Kathy, obiecuję ci, że przystopuję z pracą.
-Justin, jestem z ciebie dumna i z tego co osiągnąłeś, ale jeżeli to ma tak wyglądać, że dom traktujesz jak hotel to ja chrzanię ten cały biznes.
-Kotku, nie będzie tak-powiedział przysuwając się do niej bliżej. -Obiecuję ci, że będę pracował mnie, a jutrzejszy dzień spędzimy tylko we trójkę. Odpowiada ci to?
-Raczej nie mam innego wyboru.
-Nie masz-uśmiechnął się obejmując ją w talii.
-Mam jeszcze jedno pytanie...Zawsze mogłeś zabrać pracę do domu, ale wolałeś siedzieć w biurze.
-Chyba zaczynam bać się tego pytania.
-Zastanawiam się tylko czy w biurze nie pomagała ci twoja sekretarka-wzruszyła ramionami.
-Kochanie, jesteś zazdrosna.
-Jestem ciekawa i tyle.
-Jeżeli to sprawi, że będziesz lepiej spała w nocy-przewrócił oczami z rozbawieniem. -Ale dla twojej informacji moja sekretarka jest lesbijką.
-Jestem bardzo ciekawa skąd ty to wiesz...Podwalałeś się do niej i dała ci kosza?
-Nie, widziałem ją na ulicy, jak całowała się z jakąś dziewczyną. Nie masz powodów do zazdrości, ale podoba mi się, że jesteś o mnie zazdrosna.
-Nie schlebiaj sobie, Bieber.
-Nosisz to samo nazwisko, skarbie.
-Cokolwiek...
-Jędza-mruknął zanim złączył ich usta w pocałunku. Przewrócił Katherine na plecy, więc teraz znajdował się nad nią, kiedy ich wargi poruszały się w jednym rytmie. Kiedy jego pocałunki przeniosły się na jej szyję, Katherine ułożyła dłonie na jego klatce piersiowej i próbowała go odepchnąć.
-Justin, poczekaj.
-O co chodzi, kotku? Zrobiłem coś nie tak?-zapytał, kiedy uniósł głowę.
-Chcę ci coś powiedzieć-mruknęła.
-Co takiego?-przełknął nerwowo ślinę. W tym momencie każdy możliwy scenariusz przewinął się w jego głowie, a jego serce przyspieszyło.
-Pytałeś mnie dzisiaj dlaczego wymiotuję..
-I?
Odetchnął z ulgą, bo najbardziej bał się słów „zdradziłam cię” lub czegoś podobnego. Jednak jego serce nadal biło w przyspieszonym rytmie, bo martwił się o swoją żonę i jej zdrowie.
-Nie było cię ciągle i nie miałam jak ci tego powiedzieć, a to nie jest coś co mogłam powiedzieć ci przez telefon albo napisać w SMS-ie.
-Kathy, powiedz wreszcie, bo zaczynam się martwić. Jesteś chora?
-Tego nie określa się mianem choroby-zaśmiała się. -Mówiąc prościej, żebyś wreszcie zrozumiał...jestem w ciąży.
Justin patrzył na nią przez kilka sekund bez jakiejkolwiek emocji na jego twarzy, a zaraz potem posłał jej spojrzenie pełne niedowierzania.
-Co?
-Jestem w ciąży, kretynie-przewróciła oczami.
-Będziemy mieli kolejnego maluszka-powiedział z uśmiechem na twarzy wsuwając dłoń pod jej koszulkę i kładąc ją na jej płaskim jeszcze brzuchu. -Jestem ciekawy co udało się nam zmajstrować?
-Zmajstrować?-powiedziała przez śmiech.
-No co? Mamy talent do robienia dzieci.
-Nagroda debil roku wędruje do Justina Biebera.
-Jędza z ciebie, ale cholernie mocno cię kocham. I teraz będę cię przepraszał, bardzo mocno przepraszał-powiedział z łobuzerskim uśmiechem przed tym jak wpił się w jej usta.

Siedem i pół miesiąca później Katherine urodziła dwóch chłopców. Pomimo upływu tego czasu Justin nadal był zszokowany, że to bliźniaki. Teraz szedł szpitalnym korytarzem w stronę kaplicy, kiedy Katherine odpoczywała w sali po porodzie. Chwycił za klamkę i wszedł do środka. Pomieszczenie było puste i w tym momencie mu to odpowiadało. Zamknął za sobą drzwi i podszedł  do ławki, a echo jego kroków roznosiło się dookoła. Kaplica wyglądała jak mniejsza wersja kościoła. Justin uklęknął i złożył ręce wpatrując się w ołtarz.
-Powinienem zrobić to już dawno, ale chyba lepiej późno niż wcale...Nie zasłużyłem na to co mnie spotkało. Skrzywdziłem wiele rodzin, bo przecież każdy z tych ludzi, których pozbawiłem życia miał jakąś rodzinę. Żałuję tego i nie rozumiem, dlaczego spotkało mnie takie szczęście, ale ci dziękuję. Dziękuję ci za to, że w moim życiu pojawiła się Katherine. Jest najbardziej irytującą osobą na świecie, ale gdyby nie ona nie miałbym nic. Dałeś mi najlepszą żonę na świecie i trójkę wspaniałych dzieci...Dziękuję i obiecuję ci, że będę ich chronił nawet, jeżeli będę musiał oddać swoje życie i zrobię wszystko, żeby byli szczęśliwi. Dałeś mi drugą szansę, nową rodzinę i nie zmarnuję tej szansy. Przysięgam.
W kaplicy spędził jeszcze kilkanaście minut, a potem wrócił do Katherine. Kiedy wszedł do sali, Katherine siedziała na łóżku trzymając bliźniaki na rękach.
-Justin, gdzie ty byłeś?-zapytała, kiedy tylko go zobaczyła.
-Musiałem coś załatwić-powiedział biorąc od niej jednego z bliźniaków i siadając obok na stołku.
-A co to dokładnie znaczy?
-Byłem w kaplicy-mruknął przyglądając się swojemu synowi. Nick, którego trzymał na rękach był podobny do niego, natomiast Jason , którego trzymała Katherine był podobny do niej.
-Po co tam byłeś?-zapytała ze zdziwieniem.
-Musiałem Jemu za coś podziękować.
-Za co?
-Za ciebie, kochanie-podniósł głowę i uśmiechnął się do niej.


~~~~~~
I niestety to już koniec. Tutaj żegnamy się z Jatherine :c Kto będzie za nimi tęsknił? xd
Cóż, mam nadzieję, że zakończenie was nie zawiodło.
Jak wielokrotnie mówiłam nie będzie 2 części LCCYL! Gdyby takowa powstała to byłaby strasznie wymuszona i wątpię, żeby była ciekawa. Poza tym od początku nie było w mojej głowie chociażby jednej myśli o kolejnej części opowiadania. Musicie się z tym pogodzić, ale z drugiej strony to otwieram drogę waszej wyobraźni. Kontynuacji nie będzie, ale zawsze możecie w swoich głowach stworzyć własną drugą część :)
Dziękuję za każdy komentarz, za poświęcenie chociażby minuty na czytanie tego opowiadania. Dziękuję tym, którzy zostali pomimo moich częstych nieobecności. Dziękuję za każdy komentarz dziewczynie, która podpisywała się jako tbg :) Uwielbiałam czytać twoje komentarze, zawsze poprawiały mi humor. Sama świadomość, że mam tak wiernego czytelnika to niesamowite uczucie xx
Nie chcę nikogo pominąć, więc dziękuję wszystkim, którzy kiedykolwiek zajrzeli na tego bloga! To opowiadanie pisałam przede wszystkim dla siebie, ale mam nadzieję, że dało wam coś więcej niż fajnie spędzony czas, a nawet jeżeli tylko tyle to też się cieszę :)
Jedno małe ogłoszenie na koniec. Przenoszę się na wattpada, bo blogger sprawiał mi za dużo problemów i zniechęciłam się do niego, ale z racji tego, że moje drugie opowiadanie Life is like a beautiful nightmare jest już na blogerze to nie będę go usuwać. Także startuję z nim pod koniec października. Miło mi będzie jeżeli przeniesiecie się na to drugie ff i przeczytacie przynajmniej kawałek.
Także do zobaczenia. Nie mówię żegnaj, bo zobaczymy się na drugim blogu :)