10 maja 2015

Sixty Nine: „Jestem tylko człowiekiem, Liz” part 2

 W tym momencie drzwi do siłowni się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Dominic.
-Mam dla was wiadomość od Williamsa. Przesyłka została dostarczona i to wy macie się nią zająć-palcem wskazał na Katherine i Justina.
-Słucham?!-jej oczy się rozszerzyły, uścisk wzmocnił, a jej knykcie przybrały biały kolor.
-Wiem tylko tyle-Dominic wzruszył ramionami.
-Co to ma kurwa znaczyć?!-warknęła do siebie, a noże, które jeszcze przed chwilą kurczowo trzymała, wylądowały na podłodze z charakterystycznym dźwiękiem. Zaraz potem wyszła, trzaskając drzwiami.
-Po jaką cholerę to powiedziałeś?!-Justin w ciągu sekundy znalazł się naprzeciwko Dominica.
-O co ci chodzi stary? Nie moja wina, że ona wścieka się o byle gówno-wyrzucił ręce w powietrze.
-Ona jest w ciąży i nie może się denerwować, pierdolony kretynie!-zacisnął dłonie na jego koszulce. Chwilę później ciało Dominica zderzyło się ze ścianą. Liz zamrugała kilka razy, żeby upewnić się, że to co widzi jest prawdą i kiedy otworzyła oczy, Justina nie było już w siłowni.
Bieber od razu skierował się w stronę ciężkich, metalowych drzwi, które stanowiły wejście do piwnicy, i które teraz były otwarte. Justin już w korytarzu piwnicy słyszał wściekły głos Katherine, na co automatycznie przyśpieszył kroku, który zaraz potem zamienił się w bieg. Przed gabinetem Williamsa znalazł się w ciągu kilkunastu sekund. Zatrzymał się na chwilę, żeby złapać chociaż jeden głębszy oddech. Jednak kiedy przez drzwi po raz kolejny usłyszał podniesiony głos Pierce, nie miał zamiaru czekać dłużej, pociągnął za klamkę i wszedł do środka.
-Co to ma kurwa znaczyć?! Miałam ją tylko wyszkolić, nie było mowy o jakichkolwiek przesyłkach!
-Nie wszystko mogę przewidzieć! A ty w pewnym sensie nadal tu pracujesz, więc to twój zasrany obowiązek!-serce Justin przyśpieszyło. Czekał na reakcję Katherine i spodziewał się krzyku, a stres nie był dobry ani dla niej, ani dla dziecka. Atmosfera zgęstniała i czuło się to bardzo wyraźnie przy każdym oddechu. Minęło kilka chwil, Katherine nadal stała w tym samym miejscu, a z jej ust nie wypłynęło ani jedno słowo.
-Kathy, wszystko w porządku?-Justin zaczął do niej podchodzić. Znajdował się od niej o zaledwie dwa kroki, kiedy Pierce straciła równowagę. Od zderzenia z podłożem uratowały ją ramiona Biebera. Justin uniósł ją w ślubnym stylu i posadził na kanapie stojącej w rogu. Głowa Katherine od razu opadła na oparcie mebla. Bieber ściągnął jej okulary z nosa, które niedbale rzucił na stolik.
-Zemdlała...Ocuć ją, a ja przyniosę wody-Justin nawet nie zwrócił uwagi na Williamsa. Luke przeklinał samego siebie. Jak zwykle poniosły go emocje, z którymi nie potrafił sobie radzić od momentu śmierci Mery. Chociaż tak naprawdę przestał sobie z nimi radzić kiedy John zaczął uniemożliwiać mu kontakt z Katherine. Potem ona podrosła i był zmuszony obserwować ją z daleka. Świadomość, że jego córka nie miała pojęcia o jego istnieniu, a on nie może z nią zamienić nawet słowa bolało tak jakby ktoś, bez jakiegokolwiek znieczulenia, wyrwał mu serce z piersi. I w momencie kiedy nadarzyła się okazja, był w stanie zrobić ze swojej córki płatnego mordercę byleby tylko mógł się z nią widzieć i rozmawiać. A teraz ona nadal nie uważała go za ojca, pomimo tego że znała prawdę. Nie mógł jej za to winić, ale mimo to sprawiało mu to ból.
-Idiota-warknął sam do siebie. Nie mógł uwierzyć, że przed chwilą nawrzeszczał na swoją córkę, o którą walczył tak długo, a która teraz była w ciąży.

Katherine zamrugała kilka razy i powoli uniosła powieki, kiedy poczuła delikatnie klepanie po policzku. Nie do końca była świadoma tego co się stało. W jednym momencie po prostu zrobiło się ciemno. Przyłożyła rękę do czoła i zmieniła pozycję na siedzącą.
-Jak się czujesz, skarbie?-obróciła głowę w kierunku Justina. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo do pomieszczenia wszedł Williams. Podszedł do Katherine i podał jej szklankę z wodą. Katherine upiła kilka łyków bezbarwnej cieczy i odstawiła szklany przedmiot na stolik. Jej ruchy były powolne, a  każdy z nich sprawiał jej niewyjaśnione trudności, tak jakby mięśnie odmówiły współpracy.
-Przepraszam-Katherine spojrzała ze zdziwieniem na swojego ojca. Pierwszy raz w życiu słyszała od niego to słowo.
-Co?-zamrugała kilka razy.
-Przepraszam. Nie powinienem był na ciebie krzyczeć, a przesyłką zajmie się Justin.
-Ale...-wypowiedź Katherine została przerwana przez dźwięk otwieranych drzwi. Matt wszedł do środka, ale nie zwrócił uwagi na Katherine i Justina. W pewnym sensie bał się swojej przyjaciółki, chociaż w tej sytuacji chyba nie mógł jej tak nazywać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma nawet najmniejszej szansy na odzyskanie zaufania Katherine. Dała mu szansę po tym jak dowiedziała się kim jest Killer, czego on jej nie powiedział, a on zwyczajnie to schrzanił i wygadał Justinowi kto wysłał go do szpitala. Na kolejną nie miał co liczyć. Katherine praktycznie nigdy nie dawała drugiej szansy, a na pewno nie trzecią.
-Szefie, ktoś do ciebie. W sprawie transportu-mruknął.
-Zaraz przyjdę-Matt w odpowiedzi skinął głową i wyszedł.
-Dobra, sprawa jest prosta. Dziewczyna zwinęła prawie 2 kilo amfetaminy z ostatniej dostawy. Musisz się dowiedzieć-spojrzał na Justina-jakim cudem to zrobiła, a potem...chyba nie muszę tego tłumaczyć?-uniósł jedną brew do góry.
-Rozumiem- Bieber skinął głową.
-Liczę, że zajmiesz się tym szybko. Nie znoszę czekać-posłał w jego stronę lodowate spojrzenie.
-Nareszcie-Katherine odetchnęła z ulgą, kiedy Williams zniknął za drzwiami.
-Odpowiesz mi teraz?
-Jest okey.
-Jesteś strasznie blada-Justin pogładził kciukiem jej policzek.
-Nie jestem z cukru. Nic mi nie będzie-przewróciła oczami i strąciła jego rękę.
-Kathy-warknął. -Wiem, że nie jesteś z cukru, ale jesteś w ciąży i musisz też myśleć o dziecku. Miałaś się nie denerwować, pamiętasz? A ty jak zwykle swoje i tak to się kończy.
-Wiem. Nie musisz prawić mi kazań.
-Jak widać muszę.
Przez kilka chwil panowała cisza. Głowa Katherine z powrotem opadła na oparcie kanapy, Pierce ułożyła dłonie na brzuchu i wpatrywała się w sufit. Nie miała pojęcia co powiedzieć. Wiedziała, że Justin ma rację, a ona zachowuje się nieodpowiedzialnie. W pewnym momencie poczuła jego dłoń na swojej, a jego głowa, tak jak głowa Pierce, spoczęła na oparciu mebla, zwrócona w jej stronę.
-Wiesz dlaczego wyjechałam?-zaczęła. W zasadzie sama nie wiedziała po co mu to mówi. Nawet po tym co jej zrobił nadal mu ufała.
- Chciałam zacząć od początku po tym jak nie pozwoliłeś mi się zabić. Chciałam odciąć się od Stratford i tego wszystkiego co tu się stało. Na początku nawet dobrze mi szło, ale zaczęłam za tobą tęsknić i dotarło do mnie, że coś do ciebie czuję, a potem okazało się, że jestem w ciąży. Nie dawałam sobie z tym rady, nie widziałam siebie w roli matki i wtedy postanowiłam, że po porodzie...-urwała na moment.
-Nadal chcesz to zrobić?-gdzieś w środku bał się odpowiedzi, chociaż wiedział, że nawet jeżeli będzie twierdząca, zrobi wszystko, żeby ją powstrzymać.
-Nie. Wiem co to znaczy stracić rodziców, a ja nie chcę zabierać naszej córce matki. Nawet jeżeli będzie miała mnie dość-uśmiechnęła się delikatnie.
-Obiecujesz?-jego głos był spokojny, chociaż w środku wszystko się w nim trzęsło.
-Obiecuję-Justin splątał ich palce, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-I przepraszam.
-Za co?-spojrzał na nią ze zdziwieniem wypisanym na twarzy.
-Nie powinnam się denerwować. Wiem, że to jej szkodzi. Ja po prostu nie chcę włazić w to bagno ponownie. Nie chcę, żeby za kilka lat nasza córka jakimś cudem się o tym dowiedziała i zobaczyła we mnie potwora jak ci wszyscy ludzie tutaj-westchnęła. Justin przez chwilę nic nie mówił.
-Mogę ci coś zaproponować?
-Co takiego?
-Dokończymy to szkolenie i o tym zapominamy. Tak jakby to nigdy się nie wydarzyło.
-Z największą przyjemnością-Katherine nawet na niego nie spojrzała.
-I od kiedy ty się przejmujesz opinią innych?-odpowiedziała mu cisza i właśnie na to liczył. Wiedział, że Pierce miała w głębokim poważaniu zdanie innych odnośnie jej osoby. Natomiast jej samoocena to zupełnie inna sprawa.
-Mogę zadać ci pytanie?
-Dzisiaj ciągle mnie o coś pytasz. To jakieś przesłuchanie?
-Bieber, po prostu odpowiedz-westchnęła.
-Dobra, pytaj-przysunął się do niej bliżej.
-Gdybyś miał teraz umrzeć to jakie byłyby twoje ostatnie słowa?-Justin zmarszczył czoło.
-Słucham?-ściągnął okulary z nosa i spojrzał na nią z niedowierzaniem.
-Słyszałeś.
-Ty coś kombinujesz?
-Ja? Nie. Po prostu pytam-wzruszyła ramionami, ciągle wpatrując się w sufit.
-Okey-przeciągnął. -Moje ostatnie słowa?-w odpowiedzi skinęła głową. -Po pierwsze, masz zaopiekować się naszą córką. I po drugie, nie waż się zapominać o facecie, który cholernie mocno cię kocha-uśmiechnął się. Katherine obróciła głowę w jego stronę.
-O twoje ostatnie słowa nie pytam, bo ty się nigdzie nie wybierasz-puścił jej oczko. Katherine pokręciła głową z rozbawieniem.
-Dureń z ciebie-uśmiechnęła się delikatnie.
-I tak mnie kochasz-przeniósł dłoń na jej policzek i przybliżył swoją twarz do jej twarzy.
-Chciałbyś-prychnęła i oplotła rękami jego kark.
-Zołza-mruknął chwilę przed tym jak ich usta się połączyły.
-Co to ma znaczyć, do jasnej cholery!-oddalili się od siebie, kiedy po pomieszczeniu rozniósł się huk zamykanych drzwi i podniesiony głos Williamsa. Katherine leniwie podniosła się z kanapy, wkładając okulary na nos.
-Nie drzyj się, bo mnie głowa rozboli-pokręciła głową i próbowała wyjść, ale Luke zablokował ręką drzwi.
-Nie wyjdziecie dopóki nie dowiem się co jest między wami-warknął.
-Ja cię nie pytam o takie rzeczy-Justin z trudem  powstrzymywał się od śmiechu.
-Nie pozwalaj sobie!
-A co ja takiego powiedziałam?-wzruszyła ramionami.
-Odpowiadaj na moje pytania!
Justin podniósł się z kanapy i stanął obok Katherine.
-A jak nie to co?-skrzyżowała ramiona na piersi.
-Idź już, bo za chwilę trafi mnie szlag-Luke zacisnął dłonie w pięści i odsunął się od drzwi.
-Na to liczyłam-posłała mu przesłodzony uśmiech i wyszła.
-Ty zostajesz-Williams po raz kolejny zablokował drzwi.
-Bo?
-Co to ma kurwa znaczyć? Chcesz się na mnie zemścić i wykorzystujesz moją córkę?-Williams dosłownie mordował go wzrokiem.
-Nie zabiłem cię tylko ze względu na Katherine, ale oglądanie twojej gęby nie jest dla mnie przyjemne i nie wykorzystuję jej. Ja wiem co to honor-splunął.
-Jeżeli ją skrzywdzisz to możesz kopać sobie grób.
-Jeżeli zechce to sama mnie wyśle na tamten świat i nie będzie potrzebowała twojej pomocy-warknął. Wychodząc, zderzył się ramieniem z Williamsem.
 Elizabeth jak zwykle siedziała pod ścianą. Dziewczyna polubiła Angel, nawet jeżeli traktowała ją w nie najlepszy sposób, i w pewnym sensie się o nią martwiła, ale odetchnęła z ulgą widząc ją wchodzącą do siłowni.
-Liz, zmiana planów. Nożami porzucasz kiedy indziej. Teraz zobaczysz swoją pracę w praktyce.
-A co to znaczy?-podniosła się do pozycji stojącej.
-Zobaczysz.
Zaraz potem Katherine zniknęła za drzwiami, a Elizabeth zrobiła dokładnie to samo.
-Mogę cię o coś zapytać?-Elizabeth nie była pewny czy robi dobrze, ale ciekawość zwyciężyła.
-O co?-Katherine zatrzymała się w połowie drogi i obróciła w stronę dziewczyny. Liz przełknęła ślinę. Z jednej strony świadomość, że znajduje się w dość ciemnym korytarzu, stojąc naprzeciwko płatnej morderczyni, której reakcji nie mogła przewidzieć, przyprawiała ją o szybsze bicie serca i zaciśnięty żołądek, ale z drugiej- głos w głowie uniemożliwiał jej wycofanie się.
-Jesteście razem z Killerem? -Katherine skrzyżowała ramiona na piersi i przechyliła głowę w bok. -W sensie parą-dodała szybko, widząc postawę Pierce.
-A czemu tak bardzo cię to interesuje?-Katherine zrobiła dwa kroki w jej stronę, dzięki czemu stały teraz twarzą w twarz.
-Po prostu chce wiedzieć jak to możliwe, że macie uczucia skoro...-wydukała, ale nie zdążyła dokończyć, bo jednym ruchem została przyparta przez Katherine do ściany, która zaciskała dłoń na jej szyi. Oczy Elizabeth rozszerzyły się z powodu strachu. Rękoma próbowała poluzować uścisk, jednak z marnym skutkiem.
-Skoro jesteśmy potworami, to chciałaś powiedzieć?-warknęła prosto w twarz dziewczyny. Elizabeth uchyliła usta, próbując coś powiedzieć, ale nie potrafiła wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa.
-Na zbyt wiele sobie pozwalasz, nie sądzisz?-tym razem głos Katherine był spokojny, jednak było w nim coś takiego, co wywołało na ciele Elizabeth dreszcze. Liz tylko pokręciła przecząco głową, nadal próbując poluzować uścisk.
-Właśnie, że tak. Myślisz, że skoro masz tu pracować to jesteś nietykalna? Mylisz się-posłała jej ironiczny uśmiech.
-Nie możesz oddychać, prawda?-zapytała przesłodzonym głosem, widząc blednącą twarz Elizabeth.
-Jak widzisz nie mam broni, ale to wcale nie znaczy, że jesteś bezpieczna. Już teraz trudno ci złapać oddech-pokręciła głową z rozbawieniem.
-Za to co powiedziałaś powinnam poharatać ci gardło-ciało Elizabeth zaczęło się trząść, a jej twarz przybrała kolor papieru. -I właśnie tak zrobię-wyszeptała jej do ucha. Oczywistym faktem było to, że Katherine blefowała. Nie miała przecież żadnych kieszeni, a płaszcz, w którym zazwyczaj nosiła składany nóż od Briana, został w siłowni. W tym momencie powieki Elizabeth opadły.  Katherine zabrała rękę z jej szyi, a ciało dziewczyny osunęło się po ścianie.
-Co ty wyprawiasz?-Katherine nawet nie zauważyła obecności Biebera. Justin spojrzał na Elizabeth, która wyglądała niczym duch i teraz powoli unosiła powieki.
-Liz, idź stąd! Już!-wrzasnął. Sądząc po tym co zobaczył, spodziewał się, że gorsza strona Katherine ujrzała światło dzienne. Wtedy czuł się jakby obok niego stała zupełnie inna kobieta. Nie ta, którą kocha, i która urodzi jego dziecko, ale ta która jest zdolna zabić bez mrugnięcia okiem, i w której słowniku słowo „uczucia” nie istnieje. Elizabeth podpierając się ściany, powoli podniosła się z podłogi.
-Rusz się!-wzdrygnęła się na ton jego głosu. Zmusiła swoje ciało do ruchu, nie zwracając uwagi na to, że na twarzy chłopaka nie ma czarnych, przeciwsłonecznych okularów.
Katherine obróciła się w stronę Justina, kiedy Elizabeth zniknęła w pomieszczeniu z lewej strony korytarza, w którym zwykle odbywały się spotkania gangu. Bieber od razu zdjął jej okulary z nosa i jednym ruchem umieścił jej na jej głowie. Odetchnął z ulgą, opierając czoło o czoło Katherine, kiedy spojrzał jej w oczy i nie były one czarne jak smoła, miały naturalny brązowy kolor.
-Zejdę przez ciebie na zawał-westchnął.
-Spokojnie, kupię ci piękny wieniec pogrzebowy-złączyła ich dłonie razem.
-Możesz być teraz poważna?-zapytał, odsuwając się od niej, jednak ich dłonie nadal pozostawały splecione.
-Mogę-wzruszyła ramionami.
-W takim razie wytłumacz mi to co tu się stało.
-Mały test-zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż odpowiedź.
-Jaki znowu test?-posłał jej zdezorientowane spojrzenie.
-Chciałam ją tylko sprawdzić, a ona dała mi odpowiedni powód, żebym rzekomo się zdenerwowała-posłała mu lekki uśmiech. Justin już chciał coś powiedzieć, ale Katherine go uprzedziła.
-Nie denerwowałam się, przyrzekam.
-Dobra, niech ci będzie-uśmiechnął się delikatnie.
-Bałeś się, że ją zabiję?
-Nie-pokręcił głową. -Martwiłem się o ciebie. Nie przepadam za momentami, kiedy pojawia się Angel.
-Co?
-Tak nazwałem twoją gorszą stronę-puścił jej oczko.
-Powinieneś się leczyć-przewróciła oczami.
-Mój terapeuta nie ma dla mnie czasu-wydął dolną wargę.
-Albo ma cię dość-wzruszyła ramionami. -I szczerze mu współczuję.
-Jesteś wredna.
-A ty głupi i trzeba to przeboleć.
-Zołza.
-Kretyn-mruknęła chwilę przed tym jak złożyła pojedynczy pocałunek na jego ustach. Rozłączyli swoje dłonie, Katherine oplotła kark Justina, natomiast Bieber ułożył dłonie na talii Pierce.
-Czego chciał od ciebie Luke?-zapytała.
-Nie spodobało mu się to co zobaczył-wzruszył ramionami. Nie chciał mówić jej prawdy. Przede wszystkim nie chciał jej denerwować, a po drugie, Katherine nie miała pojęcia o tym, że Justin próbował zabić Williamsa.
-Zawsze musi wpierdalać się tam, gdzie go nie potrzeba-pokręciła głową.
-Nie zamierzasz słuchać się tatusia?
-To jest tylko mój biologiczny ojciec i na tym koniec-warknęła, odpychając od siebie Justina.
-Dobra, przepraszam-uniósł ręce w geście obronnym. Katherine machnęła lekceważąco ręką.
-Idź po nią. Zrobiłabym to sama, ale boję się, że zemdleje jak mnie zobaczy-uśmiechnęła się delikatnie.
-Mnie podniecają niebezpieczne kobiety, a szczególnie jedna-Katherine pokręciła głową z rozbawieniem.
-Widzisz, a ty mnie nie podniecasz-zrobiła smutną minę.
-Jesteś tego pewna?-uniósł brew do góry.
-Jestem.
-Zaraz zmienisz zdanie, skarbie-zbliżył się do niej z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Ponownie ułożył dłonie na jej talii i pocałował ją delikatnie, po chwili pogłębiając pocałunek, który Katherine odwzajemniła. Przyparł ją delikatnie do ściany i zaczął składać pocałunki na linii jej szczęki. Odchylił głowę i spojrzał na Pierce. Katherine miała zamknięte oczy i lekko rozchylone usta, co powiększyło uśmiech na twarzy Justina. Ponownie jego usta zaczęły tworzyć ścieżkę z pocałunków na linii jej szczęki, aż do ucha, wysyłając przyjemne dreszcze do jej kręgosłupa. Zaraz potem zaatakował skórę na jej szyi. Kiedy wsunął ręce pod tunikę, Katherine oprzytomniała.
-Przestań-zrzuciła jego dłonie.
-I kto miał rację, kochanie?-oparł dłonie po bokach jej głowy. Katherine wzruszyła ramionami. Wiedziała, że miał rację, a ona cholernie nie znosiła mu tego przyznawać.
-Wiesz, że nie musimy tego przerywać? Zanim Liz dojdzie do siebie, mamy trochę czasu dla siebie-puścił jej oczko.
-Bieber, skup się lepiej na pracy. I na pewno nie robilibyśmy tego tutaj.
-Nie określiłem miejsca-na jego twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech. Jedną rękę przeniósł na jej talię, a drugą zgiął w łokciu i ponownie oparł po boku jej głowy.
-A ty nie powiedziałaś „nie”.
-Takie rzeczy się robi w sypialni, idioto.
-W takim razie poczekam, aż wrócimy do domu-wyszeptał jej do ucha.
-Kto wie, może będziesz miał szczęście-wzruszyła ramionami, a kąciki jej ust nieznacznie uniosły się do góry.
-A teraz naprawdę idź po nią-zdjęła jego dłoń i ruszyła dalej. Nie zdążyło minąć kilka sekund,  kiedy Justin pojawił się obok niej i objął ją ręką w pasie. Katherine przyłożyła dłoń do ust, ziewając.
-Mój kotek jest zmęczony?-zatrzymał się.
-Trochę-skinęła głową.
-W takim razie załatwię to najszybciej jak się da i jedziemy do domu, a ty idziesz spać.
-Nie. Najpierw pojedziemy coś zjeść.
-Jak sobie życzysz-pocałował ją w czoło i skierował się do pomieszczenia, gdzie weszła Elizabeth, wcześniej zakładając okulary.
Po kilku minutach Justin zmusił Elizabeth do wyjścia i przeszli do pomieszczenia, które znajdowało się prawie na samym końcu korytarza, a do którego chwilę wcześniej weszła Katherine. Tak jak praktycznie wszystkie pokoje w piwnicy ściany miały szary kolor i nie było tu okien, a na suficie zawieszona była żarówka, która dawała blade światło. Na środku stało krzesło, do którego przywiązana była nieprzytomna dziewczyna. Była to blondynka w podartych dżinsach i zwykłej czarnej koszulce. Liz pokręciła głową. Nawet ona mając na sobie grubą bluzę czuła niską temperaturę panującą w pomieszczeniu i przechodziły ją dreszcze, kiedy patrzyła na blondynkę. W rogu stało kilka stolików, na których leżało kilka walizek, podobnych do walizki Angel. Justin podszedł do Katherine i zarzucił jej płaszcz, który chwilę wcześniej zabrał z siłowni, na ramiona i przytulił ją od tyłu, całując w policzek.
-Dzięki-uśmiechnęła się delikatnie. Elizabeth była zbyt zajęta przypatrywaniem się blondynce i nie zwracała na nich uwagi.
-Czemu ona tu jest?
-Zobaczysz jak kończą zdrajcy-Liz skinęła głową, nie do końca rozumiejąc słowa Katherine. Jej serce ponownie zaczęło bić w przyśpieszonym tempie, bo dopiero teraz zdała sobie sprawę z jej obecności. Zaczęła się jej bać.
-Liz, wyluzuj to był tylko mały test. Nic ci nie zrobię.
Te słowa wcale nie uspokoiły Elizabeth. Nie wiedziała co ma jej odpowiedzieć, ale nie musiała tego robić, bo Katherine już nie zwracała na nią uwagi.
-Okey, a teraz przyszedł czas, żeby obudzić naszą księżniczkę-Katherine podeszła do stolika i chwyciła butelkę wody. Odkręciła ją, zbliżyła się do krzesła i uniosła plastikowe naczynie nad głowę dziewczyny. Zaraz potem zawartość butelki znalazła się na jej ciele. Blondynka zaczęła kaszleć, a jej powieki uniosły się do góry. Jej ciałem od razu wstrząsnęły dreszcze z powodu zimna.
-Załatw to szybko, żeby nie musiała dłużej marznąć-Katherine rzuciła butelkę w kąt i oparła się o ścianę obok Elizabeth.
-Twoja troska jest po prostu porażająca-Justin pokręcił głową z rozbawieniem.
-Gdzie ja jestem?
-Ja zadaję pytania, ty odpowiadasz. I radzę mówić prawdę, bo nie chciałabyś mnie zdenerwować, a ja nie bardzo lubię znęcać się nad kobietami, łapiesz?
Blondynka nerwowo przełknęła ślinę.
-Nie wiem o co chodzi.
-Za udawanie idiotki też oberwiesz-tym razem odezwała się Katherine.
Po godzinie ciało blondynki bezwładnie opadło na krzesło. Liz nadal mrugała oczami. Była zdziwiona, ale tym razem widok cierpienia dziewczyny i słuchanie jej płaczu nie wywarło na niej żadnego wrażenia. Po tym co wydarzyło się na korytarzu coś się zmieniło. Sama nie wiedziała co w niej przeskoczyło. Może po prostu zaczynała upodabniać się do Angel.
-Dobra, idę zdać mu raport, a ty czekasz na mnie w samochodzie-Justin podał Katherine kluczyki.
-A może jeszcze frytki do tego?-mruknęła do siebie, kierując się korytarzem do wyjścia.
-Słyszałem!-pokręciła głową z rozbawieniem, kiedy głos Justina odbił się echem po korytarzu. Za sobą usłyszała kroki. Obróciła się i uważnie zlustrowała sylwetkę Elizabeth.
-Od ilu dni nie jadłaś?-Liz spojrzała na nią ze zdziwieniem.
-Dwóch-mruknęła. Katherine przez chwilę nic nie mówiła, a potem pokręciła głową.
-Dobra, pojedziesz z nami i postawię ci obiad. Zobaczysz moją twarz, ale przysięgam, jeżeli mnie wydasz to twoja śmierć będzie dużo bardziej bolesna od śmierci tej szmaty przed chwilą, łapiesz?-Elizabeth nerwowo przełknęła ślinę na dźwięk głosu Katherine. Jej serce przyśpieszyło. Tylko tym razem z podekscytowania. Naprawdę zobaczy twarz Angel? Przez głowę przeleciało jej tylko jedno, że w takim tempie z powodu tych wszystkich emocji dostanie zawału.
-Tak.
-I lepiej, żeby tak było.
Po drodze Katherine wysłała SMS-a do Justina o tym, że zabierają Elizabeth. Pierce nie miała pojęcia dlaczego, ale z jakiegoś powodu chciała jej pomóc. Katherine zajęła miejsce pasażera, a Liz usiadła z tyłu.
-Dlaczego to robisz?
-Nie wiem-wzruszyła ramionami. -Może jako płatny morderca taką mam fantazję.
Elizabeth nic więcej nie powiedziała, bo niby co miała jej powiedzieć? Kilka minut później do samochodu wsiadł Justin.
-Jesteś tego pewna?-zwrócił się do Katherine, która nadal miała okulary na nosie.
-Nie do końca, ale jestem głodna, więc się pośpiesz-Justin pokręcił głową z rozbawieniem i ściągnął okulary, podając je Katherine. Pierce zdjęła swoją parę i obie włożyła do schowka. Przez całą drogę w samochodzie panowała cisza. Elizabeth cały czas wpatrywała się w boczne lusterko, w którym widoczna była twarz Katherine. Początkowo nie mogła uwierzyć, że to właśnie Angel. Wyobrażała ją sobie zupełnie inaczej, czyli zapewne tak jak każdy wyobraża sobie płatnego mordercę, a teraz widziała twarz ślicznej dziewczyny, której nigdy nie podejrzewałbyś o pracę w takim zawodzie. Jednak wolała to zatrzymać dla siebie. Elizabeth jeszcze nie doszła do siebie po tym co wydarzyło się w piwnicy i teraz będąc w pobliżu Angel była śmiertelnie przerażona, a jej serce biło w zaskakująco szybkim tempie. I nie mogła przewidzieć jej reakcji, więc postanowiła trzymać język za zębami i nie mówić za dużo w jej obecności.
Kilka minut później Justin zatrzymał się na parkingu przed pizzerią. Wszyscy wysiedli z samochodu i weszli do środka. Zajęli miejsca w rogu sali. Justin oczywiście zajął miejsce obok Katherine, a Elizabeth naprzeciwko nich. Kiedy czekali na swoje zamówienie, Justin poczuł wibracje w kieszeni. Wyciągnął telefon i kiedy spojrzał na wyświetlacz, na jego twarzy automatycznie pojawił się uśmiech.
-Zaraz wracam-mruknął i wstał od stolika. Katherine nawet nie zwróciła na niego uwagi. Cały ten czas przypatrywała się Elizabeth, która z kolei wzrok miała wlepiony w swoje splecione dłonie.
-Zamierzasz milczeć?
-Nie wiem co powiedzieć-wzruszyła ramionami, nadal wpatrując się w swoje ręce.
-Myślę, że wiesz tylko się boisz. Liz, ja na serio nie gryzę i nic ci nie zrobię-Elizabeth powoli podniosła głowę i przełknęła nerwowo ślinę. -To co stało się w piwnicy to był mały test. Wiesz co to jest atak z zaskoczenia, prawda?-Liz energicznie pokiwała głową. -I to powinno dać ci co myślenia. Ludziom z tej branży się nie ufa.
-Ale przecież robicie interesy-mruknęła.
-Interesy to interesy. To nie ma nic wspólnego z zaufaniem. Tam ludzkie życie nie ma znaczenia, a oni w każdej chwili mogą wbić ci nóż w plecy, łapiesz?
-T-tak.
-Masz jeszcze jakieś pytania?
-Mogłabym poznać twoje imię?-spuściła wzrok. Nie była w stanie patrzeć jej w oczy. Czuła się wtedy  jakby każdy, nawet najmniejszy cal jej ciała i umysłu, był przez nią prześwietlany. Zacisnęła ręce w pięści, czekając na odpowiedź. W głowie ciągle powtarzała sobie, że są w miejscu publicznym, a jej twarz jest widoczna i nic jej nie zrobi, ale nie była pewna czy to pomoże w jakikolwiek sposób.
-Katherine.
Elizabeth jednak skupiła się na czymś innym. Wpatrywała się w nadgarstki Katherine, które stały się widoczne, kiedy Pierce zdjęła płaszcz i oparła łokcie na stole, a jej tunika ich nie zakrywała. Konkretnie wlepiła wzrok w blizny. Katherine dopiero po chwili zorientowała się, co tak bardzo zainteresowało dziewczynę.
-Na co tak patrzysz?-Elizabeth się wzdrygnęła, jakby została przyłapana co najmniej na kradzieży.
-N-na nic-mruknęła i przeniosła wzrok na swoje dłonie.
-Nie udawaj. Widziałam...Czemu tak bardzo ciekawią cię moje nadgarstki?
-N-nie...-nie zdążyła dokończyć.
-Nie kłam-warknęła. Elizabeth wzięła kilka głębszych wdechów. Jej serce biło tak szybko, że słyszała dźwięk tłoczonej krwi w jej organizmie.
-C-chodzi o te blizny-wyjąkała.
-Dziewczyno, spokojnie. Wyglądasz jakbyś za chwilę miała zemdleć-Katherine pokręciła głową z rozbawieniem. -I co chciałabyś usłyszeć, huh? Jestem tylko człowiekiem, Liz.
Elizabeth nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tym momencie do stolika wrócił Justin. Zajął swoje poprzednie miejsce obok Katherine i objął ją w talii.
-O czym rozmawiacie?-pocałował ją w policzek.
-Na pewno nie o tobie-posłała mu przesłodzony uśmiech.
-Ranisz, skarbie-lewą rękę położył na klatce piersiowej w okolicy serca.
-Jesteś kiepskim aktorem.
-Zołza.
-Kretyn.
Elizabeth patrzyła na nich jak na rzadkie okazy w muzeum. Nie mogła uwierzyć, że to ci sami ludzie. Jeszcze niedawno ona groziła jej śmiercią, a on zabił tę dziewczynę. Teraz okazują sobie uczucia i zachowują się zupełnie inaczej. Dla niej nie miało to najmniejszego sensu. W dodatku blizny, które zauważyła na jej nadgarstkach, nie pasowały do Katherine. Elizabeth nie sądziła, że ktoś kto obraca się w takim środowisku może się okaleczać.
Zaraz potem przyniesiono ich zamówienie i wszyscy skupili się na jedzeniu. Po kilku minutach Elizabeth zaczęła czuć się pewniej w obecności Katherine. W trakcie posiłku Pierce jak zwykle dogryzała dla Justina, a on odwdzięczał się jej tym samym. Kiedy minęło kolejnych 20 minut Liz potrafiła się już śmiać z żartów Biebera i swobodnie rozmawiać z Pierce.
-Muszę do łazienki-Katherine spojrzała na Justina, dając mu tym samym do zrozumienia, że musi wstać, żeby mogła wyjść z za stolika.
-Nie gap się tak. Teraz muszę sikać za dwoje-Justin tylko pokręcił głową z rozbawieniem i wstał, pozwalając Katherine wyjść.
-Czemu ona jest teraz inna?-Elizabeth przeniosła wzrok na Justina, który zajął już swoje miejsce, kiedy z pola jej widzenia zniknęła Pierce.
-Inna? Kathy, nie jest inna. Ona po prostu oddziela pracę od życia prywatnego i tyle-wzruszył ramionami.
-Ale jak to...-przerwał jej.
-Ty też będziesz musiała się tego nauczyć, jak zaczniesz tam pracować i będziesz chciała żyć normalnie.
-Uderzyłbyś Katherine?-Justin spojrzał na Elizabeth ze zdziwieniem.
-Zwariowałaś? Oczywiście, że nie.
-Bo jest w ciąży?
-Nawet gdyby nie była, nie uderzyłbym jej. Skąd w ogóle taki pomysł?
-Tę dziewczynę w piwnicy uderzyłeś.
-Naucz się oddzielać pracę od życia prywatnego to zrozumiesz-przewrócił oczami.
-A co z jej nadgarstkami?-mruknęła.
-Liz, to nie jest twoja sprawa-ton jego głosu wskazywał, że rozmowa dobiegła końca. Zaraz potem wróciła Katherine.
-Jedziemy?-spojrzała na Justina.
-Jasne-skinął głową i pomógł jej założyć płaszcz.
-Liz, odwieźć cię?
-Nie, poradzę sobie-pokręciła przecząco głową.
-Jak chcesz-Katherine wzruszyła ramionami i skierowała się do wyjścia. Zdziwiła się, kiedy Justin nadal się jej przyglądał.
-O co chodzi?
-Jak spróbujesz nas wydać to możesz być pewna, że nie pożyjesz długo, łapiesz?-wysyczał prosto w jej twarz. Liz nerwowo przełknęła ślinę, a serce podeszło jej do gardła. Do tej pory Justin wydawał jej się nieszkodliwy, ale teraz, jego spojrzenie ją paraliżowało.
-J-jasne-wyjąkała.
-I lepiej, żeby tak było-odwrócił się, a chwilę potem wyszedł z pizzerii.
-Jezu, co to za ludzie?-Liz mruknęła sama do siebie.

Justin wsiadł do samochodu bez słowa i odpalił silnik, ruszając.
-Ty chyba chcesz jej ufundować wizytę u kardiologa.
-A to dlaczego?
-Justin, nie jestem głupia. Domyślam się co jej powiedziałeś.
-To źle, że się o ciebie martwię?
-Nie o to chodzi-Katherine pokręciła głową. -Ona nas nie wyda. Liz praktycznie dostaje zawału w naszej obecności-uśmiechnęła się delikatnie.
-Wolę się upewnić-mruknął. Katherine tylko przewróciła oczami. Była pewna, że Elizabeth nie piśnie nikomu ani słowa. Za bardzo się bała, żeby to zrobić,
-Jak wiele niebezpiecznych kobiet znasz?-Justin posłał jej zdezorientowane spojrzenie.
-Słucham?-skupił się na drodze.
-Powiedziałeś, że podniecają cię niebezpieczne kobiety, więc chcę wiedzieć ile ich znasz.
-Mój kotek jest zazdrosny?-na twarzy Justina pojawił się uśmiech.
 -Po prostu chcę wiedzieć-wzruszyła ramionami.
-Podoba mi się, że jesteś o mnie zazdrosna.
-Nie wyobrażaj sobie za dużo i odpowiedz na pytanie-przewróciła oczami.
-Chodziło mi o ciebie, skarbie.
-Przypominam ci, że kobiety to liczba mnoga.
-A jakie to ma znaczenie?-przewrócił oczami.
-Ogromne. Więc?
-Jezu, czy ty musisz być taka upierdliwa?-jęknął.
-Widocznie tak.
-Dobra. Powiedziałem też, że podnieca mnie szczególnie jedna i chodziło o ciebie.
-Załóżmy, że ci wierzę, ale co z resztą?-skrzyżowała ręce na piersi.
-Nie ma żadnej reszty-zacisnął dłonie na kierownicy. Czy wszystkie kobiety robią z igły widły?
-Powiedziałeś coś innego.
-A jak ci powiem, że podnieca mnie moja, niebezpieczna kobieta to będzie ci pasowało?-warknął.
-Mówisz to, żebym ci odpuściła, więc się nie liczy.
-Katherine, nie mam pojęcia o co ci chodzi, ale nie mam zamiaru kontynuować tego idiotycznego tematu. Czepiasz się szczegółów, które nie mają znaczenia.
Przez resztę drogi w samochodzie panowała cisza. Kiedy Bieber zaparkował auto przed domem, Katherine wysiadła od razu. Widział, że jest zła, ale nie miał pojęcia o co. Nie rozumiał kobiet, a szczególnie Pierce. Jego zdaniem robiła aferę bez powodu, ale chyba takie są wszystkie kobiety, tak?
-Kathy, co jest?-zapytał, kiedy weszli do domu.
-Nic-wzruszyła ramionami, zdejmując płaszcz.
-Przecież widzę. Skarbie, ja naprawdę nie wiem o co ci chodzi-przytulił ją od tyłu. -Podoba mi się, że jesteś zazdrosna-musnął ustami jej szyję-ale nie masz o kogo.
-Z tego co pamiętam, w liceum uganiałeś się za każdą.
-Ja się za nimi nie uganiałem. One uganiały się za mną.
-Rzeczywiście ogromna różnica-rzuciła sarkastycznie. Zrzuciła jego ręce, oplatające ją w talii, i zdjęła buty. Kiedy chciała wejść na górę, Justin złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
-To było w liceum. Teraz mam ciebie i to za tobą będę się uganiała-pogładził kciukiem jej policzek.
-W życiu nie sądziłam, że spotka mnie taki zaszczyt-Justin pokręcił głową z rozbawieniem. Katherine zasłoniła dłonią usta, ziewając. Kilka godzin snu i dzisiejszy stres dały się jej we znaki.
-Teraz idziesz spać, skarbie-uniósł ją w ślubnym stylu i skierował się do sypialni. Położył ją na łóżku, na co Katherine od razu wtuliła się w poduszkę.
-Muszę ci coś jeszcze powiedzieć.
-Co takiego?-położył się obok niej.
-Przepraszam, że cię okłamałam w sprawie ciąży. Miałeś się dowiedzieć po porodzie, a ja po prostu spanikowałam.
-Kathy, ale...-przerwała mu.
-Daj mi dokończyć. Mogę się tylko domyślać jak się czułeś, bo przeżywałeś to drugi raz. Wiem, że nie powinnam była tego mówić, ale znam cię i wiem, że przyjechałbyś do L.A. i nie miałabym spokoju. Wtedy nie chciałam cię widzieć, chociaż z drugiej strony chciałam cię zobaczyć.
-Nie rozumiem.
-Bo nie jesteś kobietą-wzruszyła ramionami.
-Akurat tego jestem pewien-Katherine uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła sunąć ręką po pościeli, aż dotarła do dłoni Justina i splotła ich palce razem.
-Przepraszam.
-Kochanie, teraz to już nie ma znaczenia. Najważniejsze, że tu jesteś i tego nie zrobiłaś.
-Ale wiem, że cię to zabolało-westchnęła.
-Zabolało, ale teraz to już nie ma znaczenia, skarbie-przysunął się do niej.
-Myślałaś o tym jak damy na imię naszej córce?
-Tak, ale nie mam pomysłu.
-Ale ja mam-uśmiechnął się.
-To powiedz.
-Anabelle.
-Ale to moje drugie imię.
-Wiem. Mi się podoba.
-Ale...
-Co jest takiego złego w twoim imieniu?
-Nic, ale...
-W takim razie zostaje Anabelle- przerwał jej.
-Dobra, ale jak się jej nie spodoba to będzie twoja wina.
-Oczywiście, a teraz idź spać, skarbie. Jesteś zmęczona.
-Pasuje-kolejny raz ziewnęła i obróciła się plecami do Justina, a on od razu przyciągnął ją do siebie.

Katherine otworzyła oczy i podniosła się do pozycji siedzącej. Justina nie było w pokoju. Jej uwagę przykuła poduszka, na której leżała karteczka.

Mam nadzieję, że się wyspałaś, skarbie. Musiałem pojechać coś załatwić i nie chciałem cię budzić. Postaram się wrócić jak najszybciej. Kocham cię~Justin

Katherine wstała z łóżka i zeszła na dół. Z kieszeni swojego płaszcza wyciągnęła telefon i wybrała numer Justina. Po trzech sygnałach odebrał.
-Stęskniłaś się za mną, skarbie?
-Nie przesadzaj-podeszła do okna. -Możesz mi powiedzieć, gdzie ty jesteś?
Tego była bardzo ciekawa. Wczoraj nie było go prawie cały dzień, a teraz znowu gdzieś zniknął.
-Za kilka minut będę w domu.
-Lepiej się pośpiesz-warknęła i się rozłączyła. Położyła telefon na parapecie i oparła się o niego rękami. Zniknięcia Justina były podejrzane. Katherine zwyczajnie się o niego martwiła. Bała się, że Justin wplątał się w coś niebezpiecznego. Nawet jeżeli pracował jako płatny morderca to nigdy nie można być pewnym, że ze wszystkiego wyjdzie bez szwanku. Zapewne inne dziewczyny w takiej sytuacji podejrzewałyby go o zdradę, ale to była Katherine. Z resztą widziała jak się o nią starał i wiedziała, że mówił prawdę, kiedy wyznawał jej miłość. Widziała to w jego oczach i przez myśl jej nie przeszło, że Justin mógłby ją zdradzić, chociaż oficjalnie parą są od wczoraj. On nie był typem faceta, który uganiał się za każdą, kiedy był zajęty. W końcu sam jej to powiedział.
Kilka minut później do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi, jednak Pierce nadal stała w tej samej pozycji.
-Już jestem, kotku-objął ją pasie i ułożył dłonie na jej brzuchu.
-Gdzie byłeś?
-Nie mogę ci tego powiedzieć.
Katherine obróciła się twarzą do niego.
-Teraz mnie posłuchaj. Nie mam pojęcia w co się wpakowałeś, ani gdzie znikasz, ale jedno mogę ci obiecać. Jak coś ci się stanie i umrzesz to sprawię, że zmartwychwstaniesz i osobiście cię ukatrupię, rozumiesz?
-Nic takiego się nie stanie. Nie masz się czym martwić-pogładził kciukiem jej policzek. -Powiem ci tylko nie teraz. Musisz jeszcze trochę poczekać.
Katherine tylko pokręciła głową.
-Skarbie, nic mi nie będzie. Ja nie zostawię ciebie, a ty nie zostawisz mnie, pamiętasz?
-Pamiętam-skinęła głową.
-Obiecałem ci, że cię nie zostawię i słowa dotrzymam. Poza tym nie mam zamiaru się tobą z nikim dzielić-uśmiechnął się, co Katherine odwzajemniła.
-I lepiej dla ciebie, żebyś tego nie próbował.
-Nigdy w życiu-mruknął przed tym jak wpił się w jej usta.

~~~~~~~~~~~~~
I jak wrażenia?
Co kombinuje Justin hm?
Co do następnego rozdziału... cóż emocji nie zabraknie.
Pamięta ktoś jeszcze Alison??
W sekrecie powiem wam, że Katherine będzie w niebezpieczeństwie
No to do następnego skarby x