2 marca 2015

Sixty Eight: "Nie zostaniesz sama, skarbie."

Katherine próbowała trzy razy wrócić do swojego domu, ale każda próba kończyła się porażką. Za każdym razem kiedy wracała do siebie, następnego dnia budziła się w domu Justina. W końcu dała sobie spokój. Minął tydzień, od kiedy ostatecznie u niego została. Przez cały ten czas nie zamieniła z nim ani jednego słowa, a jeżeli już to ograniczała się do bardzo krótkich odpowiedzi.

Pierce leniwie zwlokła się z łóżka, wzięła szybki prysznic i ubrała się w ciemne rurki, niebieską koszulkę w serek i szarą bluzę z zamkiem. Zrobiła delikatny makijaż, włosy związała w kucyk i zeszła na dół. W kuchni zastała Justina, ale jak zwykle postanowiła go ignorować. Nalała sobie soku do szklanki i przygotowała kanapkę. Cały ten czas czuła na sobie jego wzrok.
-Nadal zamierzasz milczeć?-w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Justin tylko przewrócił oczami.
Kiedy Pierce skończyła posiłek, skierowała się w stronę drzwi. Założyła buty i kurtkę.
-A ty dokąd?-ręka Justina zablokowała jej drzwi, kiedy chwyciła za klamkę.
-A co boisz się, że ucieknę?-posłała mu lodowate spojrzenie.
-Nie wyjdziesz dopóki nie powiesz gdzie idziesz.
Westchnęła zrezygnowana i obróciła się w jego stronę.
-Idę do lekarza. Co tego mi nie wolno?-syknęła.
-Zawiozę cię-Justin pośpiesznie założył buty i kurtkę.
-Poradzę sobie sama.
-To też moje dziecko. Zawiozę cię i nie przyjmuję odmowy.

***

Kiedy zostało wywołane nazwisko Katherine, oboje weszli do gabinetu. Za biurkiem siedziała Diana- niewysoka brunetka o zielonych oczach.
-Witaj, Katherine. Dawno cię nie było. A to kto?-lekarka wskazała na Justina.
-To Justin-mruknęła.
-Rozumiem, że jest ojcem dziecka, tak?-w odpowiedzi Katherine skinęła głową.
-Nie dziwię się-mruknęła sama do siebie, ale oboje ją usłyszeli. Na twarzy Justina pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Słucham?-Katherine nie była zadowolona.
-Nic. Zapraszam na badanie-wskazała ręką na pomieszczenie obok. Kiedy się tam znaleźli, Katherine położyła się i podwinęła koszulkę. Diana przygotowała aparat do badania i wylała żel na brzuch Katherine. Końcówkę aparatu USG przyłożyła do jej brzucha. Zaraz potem na ekranie pojawił się nie
do końca wyraźny obraz i oboje usłyszeli bicie serca dziecka. Justin wpatrywał się w ekran jak zahipnotyzowany, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Oczy Katherine zaszły łzami. Odruchowo chwyciła rękę Justina, a on splótł ich palce razem. Teraz nawet to, że nie potrafili się dogadać nie miało znaczenia.
-Nie widzę tu nic niepokojącego. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Więc... chcecie poznać płeć?-Katherine zerknęła na Justina.
-Tak-oboje skinęli głowami.
-Cóż...będziecie mieli córkę.
To było jak magiczny moment, jeden z najlepszych dni w ich życiu. Nie liczyło się nic więcej. Tak jakby znajdowali się w bańce mydlanej, odgrodzeni od świata. Nie docierały do nich żadne dźwięki z zewnątrz. Tylko oni i ich mała córeczka, którą Katherine nosiła pod sercem.
-Teraz możesz się wytrzeć-Diana podała jej papierowy ręcznik. Wtedy bańka prysła. Powróciła rzeczywistość i ich napięte stosunki. Katherine puściła rękę Justina. Niedługo potem przeszli z powrotem do gabinetu i zajęli miejsca na krzesłach przed biurkiem.
-Z dzieckiem jest wszystko w porządku. I masz szczęście, że tak jest, zwłaszcza że nie badałaś się tyle czasu. Liczę, że teraz będziesz się zjawiać terminowo, a Justin tego dopilnuje.
-Oczywiście-Katherine spojrzała na niego z mordem w oczach.
-Rzuciłaś palenie, prawda?
-Tak-skinęła głową.
-Dobrze, te witaminy masz brać codziennie-podała jej receptę. -Pamiętaj, że musisz na siebie uważać, unikać stresów i zdrowo się odżywiać.
-Tak, wiem to.
Kilka minut później wyszli z gabinetu.
-Jak, do cholery, możesz być tak nieodpowiedzialna? Czemu nie badałaś się przez prawie 6 miesięcy?!-podniósł głos, kiedy wsiedli do samochodu.
-Może nie miałam głowy na myślenie o badaniach, bo zastanawiałam się jak ktoś komu ufałam mnie zgwałcił!-krzyknęła.
-Nie ufasz mi?-powiedział praktycznie niesłyszalnie.
-Nie.
Niewygodna cisza, która zapadła w tym momencie trwała całą drogę.


W nocy Justina obudził przeraźliwy krzyk. Przetarł twarz dłońmi, ale kiedy dotarło do niego do kogo należy krzyk, natychmiast zerwał się z łóżka. Katherine siedziała na łóżku. Jedną rękę trzymała w okolicy serca, próbując uspokoić szalejący oddech. Serce waliło jej jakby chciało wyskoczyć z jej klatki piersiowej, a po policzkach spływały pojedyncze łzy. Jej ciało trzęsło się jakby znajdowała się na dwudziestostopniowym mrozie w samej koszulce. Justin bardzo szybko znalazł się obok niej i przyciągnął ją do siebie.
-Skarbie, co się stało?-nie otrzymał odpowiedzi. Katherine nawet nie zauważyła jego obecności. Wyglądała jakby była w transie, z którego nie mogła się wybudzić. Nie była w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Czuła się tak, jakby ktoś zaciskał dłonie na jej gardle, a ona powoli traciła przytomność z powodu braku tlenu. W pewnym momencie objęła go w pasie i wtuliła się w jego tors. Jej łzy spływały po jego nagiej klatce piersiowej, a jej ciało nadal się trzęsło. Justin zaczął pocierać dłonią jej plecy.
-Kathy, co się dzieje?-zapytał ponownie po kilku minutach. Słyszał jak próbowała zaczerpnąć powietrza, ale przychodziło jej to z wielką trudnością.
-Ona... chciała... zabrać... mi... dziecko-wyrzuciła pomiędzy kolejnymi próbami uspokojenia własnego oddechu.
-Kto?
-O-ona...rozcięła mi brzuch...To strasznie bolało....Tam było tak ciemno...
-Cichutko...nic takiego się nie stanie. Jestem tu z tobą-zaczął ją delikatnie kołysać.
-B-byłam tam sama... Nie mogłam się ruszyć...Ona chciała je zabrać...
-Skarbie, już dobrze-ciągle pocierał jej plecy. Ciało Katherine przestało się trząść i stopniowo jej oddech powracał do normy. Całkowicie uspokoiła się dopiero po godzinie.
-Spróbuj zasnąć-Katherine ułożyła głowę z powrotem na poduszkach.
-Jeżeli chcesz, mogę zostać-w odpowiedzi skinęła delikatnie głową. Kąciki jego ust uniosły się do góry. Położył się obok niej, a Katherine wtuliła się w niego. Jej skóra była zimna tak jakby zmarzła na mrozie. Justin okrył ją szczelniej kołdrą.
-Dobranoc, księżniczko-objął ją ręką w talii.

Około dziewiątej Katherine obudził budzik w telefonie. Zamrugała kilka razy, aby przyzwyczaić się do dziennego światła. Ostrożnie wyplątała się z objęć Justina i wyłączyła irytujący dźwięk.
-Dziękuję-wyszeptała zanim wstała z łóżka. Powolnym krokiem skierowała się w stronę łazienki, po drodze ziewając kilka razy.
-Nie ma za co, skarbie-mruknął, kiedy Katherine zniknęła za drzwiami. Po szybkim i orzeźwiającym prysznicu Katherine ubrała jeansy, szarą koszulkę z nadrukiem i czarną bluzę z zamkiem. Włosy zostawiła rozpuszczone i zeszła na dół. Zaparzyła sobie herbatę i usiadła na krześle barowym. Popijała ciepły napój, ziewając co chwilę. W zasadzie zdążyła się przyzwyczaić do tego, że nie potrafi przespać spokojnie całej nocy, a następnego dnia jest zmęczona. Ocknęła się na dźwięk kroków. Justin zszedł po schodach, ubrany w ciemne rurki opuszczone nisko i czarną bluzę przez głowę. Zniknął na chwilę w korytarzu, a zaraz potem wrócił z założoną kurtką i zaczął rozglądać się po salonie. Katherine spojrzała na niego z wyraźnym zdziwieniem.
-A ty co, szukasz dziewczyny?-Justin obrócił się w jej stronę.
-Nie-pokręcił głową z rozbawieniem. -Przecież tu jesteś.
-Bardzo zabawne- przewróciła oczami.
-A tak na serio. Widziałaś moje kluczyki?
-Tutaj-chwyciła przedmiot, którego szukał, leżący na wyspie obok niej.
-Dziękuję-posłał jej buziaka w powietrzu, przy okazji zabierając klucze z jej ręki.
-Idź do diabła-warknęła, chociaż rozbawienie było słyszalne w jej głosie. Po tym jak zjadła śniadanie, wyszła z domu.

Po powrocie Katherine zajęła się oglądaniem filmów i nawet nie zauważyła, kiedy zaczęło robić się ciemno. Justina nadal nie było. Pierce mogła udawać przed nim, ale nie przed samą sobą. Martwiła się o niego.
-Ciekawe gdzie się podział twój tatuś, kruszynko-westchnęła, kładąc dłonie na brzuchu.
-Mam nadzieję, że nic mu nie jest. Potrzebujesz go. To on się tobą zajmie, kiedy mnie już nie będzie. I może kiedy będziesz już duża to mnie znienawidzisz, ale tak będzie lepiej. Nie zasługujesz na taką matkę. Bardzo mocno cię kocham, ale lepiej ci będzie beze mnie.
-Co ty powiedziałaś?-usłyszała za sobą głos Justina. Z jednej strony cieszyła się, że nic mu się nie stało, ale z drugiej strony, skoro tu był to znaczy, że słyszał to co powiedziała przed chwilą.
-Jak długo tu jesteś?
-Wystarczająco długo-usiadł na stoliku, który stał naprzeciwko kanapy, na której siedziała Katherine.
-Co ty planujesz?-w jego głosie nie było słychać złości, ale w jego oczach widoczny był smutek.
-To nie ma nic wspólnego z tobą-wzruszyła ramionami.
-Katherine, do cholery, powiedz mi co zamierzasz zrobić!-podniósł głos.
-Nie chcę o tym rozmawiać-mruknęła. Położyła się na kanapie i wpatrywała w bliżej nieokreślony punkt na ścianie. Justin westchnął i pokręcił głową zrezygnowany. Wiedział, że teraz nic z niej nie wydusi. Musiał poczekać na odpowiedni moment. To wszystko zaczynało go męczyć. Nie miał pojęcia jak dotrzeć do Katherine.
Schrzaniłem to!
Wstał i skierował się na górę. Wziął prysznic i z powrotem znalazł się na dole. Uśmiechnął się, kiedy spojrzał na śpiącą Katherine. Jedną rękę wsunął pod jej plecy, a drugą pod kolana i zaniósł ją na górę. Położył ją na łóżku i ściągnął z niej ubrania. Zeskanował jej ciało od góry do dołu, kiedy została w samej bieliźnie.
-Nie zdajesz sobie sprawy jak na mnie działasz, skarbie-złożył krótki pocałunek na jej czole. Potem ubrał ją w swoją szarą koszulkę i przykrył kołdrą.

Justin otworzył oczy, kiedy wyczuł pustą przestrzeń obok siebie, w miejscu gdzie powinna być Katherine. Wstał z łóżka i wyszedł z pokoju. Najpierw zajrzał do pokoju, w którym spała od kiedy się tu zjawiła, ale tam jej nie było. Zszedł na dół. W oczy rzuciła mu się lekko zgarbiona postać, siedząca na kanapie.
-Kathy, co ty tu robisz?-usiadł obok niej. W tym momencie Katherine odwróciła głowę w drugą stronę.
-Nie mogłam spać-jej głos był zachrypnięty.
-I to dlatego płaczesz?
-Nie płaczę-mruknęła.
-Co się dzieje?-zmusił ją, żeby na niego spojrzała.
-Nic-wzruszyła ramionami.
-Wiesz, że kiepsko kłamiesz?
-Wiem-kąciki jej ust uniosły się lekko do góry, ale chwilę później opadły.
-Skarbie, powiedz mi co się dzieje-starł łzy z jej policzków.
-Justin, po co ty się w to pakujesz?-pokręciła głową.
-Nie rozumiem-posłał jej zdezorientowane spojrzenie.
-Jak to nie rozumiesz?!-gwałtownie się podniosła. -Okłamałam cię, odpycham cię a ty ciągle tu jesteś! Chcesz wiedzieć co planuję?!... Chciałam się zabić po porodzie! I co teraz też tu zostaniesz?!-z jej oczu ponownie popłynęły łzy.
-Ćśśśś....-przyciągnął ją do siebie i przytulił. Pocierał jej plecy przez kilka minut, dopóki się nie uspokoiła. Starał się zachować spokój, chociaż jego serce tłukło się w piersi na samo wspomnienie próby samobójczej, której był świadkiem. Nie zamierzał dopuścić do tego, żeby to wydarzyło się po raz drugi.
-Po co to robisz?-mruknęła.
-Spójrz na mnie-poprosił. Katherine odsunęła się od Justina i wycierając resztki łez z policzków, spojrzała na niego.
-Nie zrobisz tego, rozumiesz? Powstrzymałem cię raz i zrobię to za każdym kolejnym. Nie pozwolę ci odejść... i robię to, bo cię kocham-kąciki jej ust ponownie lekko się uniosły.
-Mam w to uwierzyć?-Justin zamrugał kilka razy. Nie takiej reakcji się spodziewał. Automatycznie zaczęło się w nim gotować. Katherine jak nikt inny potrafiła podnosić mu ciśnienie.
-Mam gdzieś czy w to wierzysz, czy nie! Po porodzie zostajesz tutaj i wychowamy to dziecko razem!
Katherine podeszła do niego i ujęła jego twarz w dłonie.
-Idiota z ciebie, wiesz?-teraz na jej twarzy był widoczny delikatny uśmiech.
-Co?
Justin nie rozumiał o co jej chodzi. Katherine była chyba najdziwniejszą kobietą jaką znał. Zrozumienie jej czasami graniczyło z cudem. I właśnie za to ją kochał. Za to, że była zupełnie inna niż reszta.
-Nie będziemy szczęśliwą rodziną. To, że będziemy mieli dziecko nie zrobi z nas pary-pogładziła kciukami jego policzki. Pod wpływem jej dotyku Justin zamknął oczy.
-Kocham cię, ale nie będziemy razem. To po prostu nie wypali-wyszeptała. Justin otworzył oczy, kiedy nie czuł już dotyku ciepłych dłoni Pierce. Złapał ją za nadgarstek, kiedy kierowała się na górę. Drugą ręką objął ją w talii.
-Wiesz co właśnie powiedziałaś?-nie potrafił się nie uśmiechać.
-Wiem.
Obrócił ją twarzą do siebie, ciągle trzymając ją za rękę. W środku cieszył się jak małe dziecko, które dostało wymarzony prezent na święta. Dopiero teraz dotarło do niego, że miał rację i to co Katherine powiedziała przez sen w L.A. jest prawdą.
-I właśnie dlatego nam wyjdzie. Wiem, że trudno ci wybaczyć to co zrobiłem, ale...
-Tu nie chodzi o to-pokręciła głową. -Już dawno ci wybaczyłam.
-Naprawdę?-jego oczy się rozszerzyły. W odpowiedzi skinęła głową.
-Więc skąd pewność, że się nam nie uda?
-Po prostu-wzruszyła ramionami. Kiedy znowu próbowała odejść, przyciągnął ją do siebie tak blisko, na ile pozwalał mu brzuch Katherine.
-Przestań uciekać i porozmawiaj ze mną-pogładził kciukiem jej policzek. -Skąd wiesz, że nam nie wyjdzie?
-Już ci powiedziałam. Po prostu.
-Po prostu?-zapytał z niedowierzaniem.
-Ty też zawiodłeś się na miłości i tym całym związku, więc po co chcesz się w to ładować jeszcze raz?
-Kathy, ty nie jesteś Rose. Właśnie dlatego.
-Nawet nie próbuj mnie do niej porównywać-warknęła.
-Nie zamierzam. A teraz chcę poznać prawdziwy powód-Katherine poczuła uścisk z klatce piersiowej. Ten sam, który czuła za każdym razem kiedy go odpychała. Miała dość tego uczucia. Chciała się go pozbyć i to powodowało u niej złość. Jej oddech stał się ciężki.
-Chcesz znać prawdziwy powód? Ty nim jesteś! Cały ten czas udaje, że mam cię gdzieś! Cały czas cię odpycham, bo nie chcę cierpieć, rozumiesz?! Nie chcę, żeby kolejny facet, którego kocham mnie zostawił!-po jej policzkach znowu zaczęły płynąć łzy. Justin zaczął pocierać jej plecy. Katherine objęła go w pasie i oparła głowę na jego ramieniu. Panującą ciszę przerywały pociągnięcia nosem Katherine. Uścisk w klatce zaczął słabnąć i znowu mogła normalnie oddychać. Justin dopiero teraz zrozumiał to co usłyszał od Aurory na weselu Megan i Louisa. Katherine bała się znowu zostać sama. Nie chciała przeżywać tego samego co z Brianem, tylko tym razem z nim. I nie musiał umierać, nie chciała, żeby ją zostawił. To byłoby dla niej gorsze niż jego śmierć.
-Nie zostaniesz sama, skarbie-odezwał się dopiero po kilku minutach.
-Nie składaj obietnic, kiedy nie możesz ich dotrzymać-uniosła głowę i patrzyła mu w oczy.
-Znasz mnie ponad rok i dobrze wiesz, że ja zawsze dotrzymuję obietnic-uśmiechnął się.
-Tej nie dotrzymasz-pokręciła głową. -Nikt nie potrafi wytrzymać ze mną zbyt długo.
-Masz podły charakter i z tym się zgodzę-Katherine otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyła. -Ale właśnie taką cię kocham. Chcę mieć swoją zołzę z powrotem.
Przez kilka chwil żadne z nich nic nie mówiło.
-Wiesz w co się pakujesz?-na jej ustach błądził cień uśmiechu.
-Wiem.
-A co, jeżeli kiedyś będziesz tego żałował?-zniżyła głos do szeptu, kiedy Justin oparł swoje czoło o jej.
-Nie będę...Jesteś wredna, chamska, upierdliwa i doprowadzasz mnie do szału...
-Jeszcze jakieś pozytywy?-rzuciła sarkastycznie.
-Pozwolisz mi dokończyć?-zapytał rozbawiony. Katherine tylko przewróciła oczami.
-Ale nie potrafię wytrzymać bez ciebie, nawet jeżeli czasami mam cię dość-wyszeptał prosto w jej usta, a zaraz potem ją pocałował.
-Kretyn z ciebie.
-I tak mnie kochasz-wzruszył ramionami.
-Niestety-westchnęła teatralnie i oparła głowę na jego ramieniu.
-Zdajesz sobie sprawę, że stoisz tutaj ubrana tylko w moją koszulkę? To cholernie podniecające-wyszeptał prosto do jej ucha. Przyjemne dreszcze przeszły po kręgosłupie Katherine.
-No to masz pecha kolego-powiedziała z udawanym smutkiem. Odepchnęła go i skierowała się na górę, jednak zatrzymała się na dźwięk jego głosu.
-Za coś takiego nie będzie nagrody-pokręciła głową z rozbawieniem. Odwróciła się w stronę Justina i skrzyżowała ramiona na piersi.
-I zgaduję, że ty jesteś tą nagrodą.
-To akurat jest logiczne- puścił jej oczko.
-To ja wolę przegrać-odwzajemniła jego gest. Justin bardzo szybko znalazł się przed nią. Uniósł ją w ślubnym stylu i zaczął wchodzić po schodach na górę.
-Gdzie ty mnie niesiesz?
-Będziemy się godzić tak jak należy, panno Pierce-uśmiechnął się.
-Pan to chyba myśli tylko o jednym, Panie Bieber. Mam rację?
-To nie moja wina-wzruszył ramionami. -Mogłaś się urodzić mniej seksowna.
Justin wszedł do sypialni i postawił Katherine na podłodze.
-Kocham cię-pocałował ją.
-Idiota.
-Ej, nie tak się odpowiada-pokręcił głową z rozbawieniem.
-To masz pecha-wzruszyła ramionami. Owinęła ręce wokół jego karku i wpiła się w jego usta. Katherine nie była pewna czy podjęła dobrą decyzję. Gdzieś w środku nadal była odrobina niepewności, ale postanowiła ją ignorować. Przecież nie mogła odpychać go w nieskończoność. Niedługo potem ich ubrania znalazły się na podłodze. Kochali się powoli i namiętnie. To nie był seks tylko i wyłącznie dla zaspokojenia ich potrzeb fizycznych. Udowadniali sobie nawzajem jak wiele dla siebie znaczą, nawet jeżeli wcześniej przez bardzo długi czas nie potrafili tego zauważyć.

~~~~~~~~~~
Ta dam ! Co do treści się nie wypowiadam xd Teraz będziecie mieli tyle momentów Jatherine, że zaczniecie tym wymiotować haha
Pamiętajcie, że bajka nie trwa wiecznie (mówię wam tak w sekrecie xd)
A teraz ogłoszenie parafialne!
Pod tagiem opowiadania na tt #LCCYLff zaczynam umieszczać spojlery kolejnych rozdziałów! Tak więc zaglądajcie, dawajcie rt albo dodawajcie do fav. Chcę wiedzieć że ktoś je czyta. Pokażcie mi, że chcecie kolejnych rozdziałów, których swoją drogą zostało niewiele :)

Następny zapewne w niedzielę, bo wróciłam do szkoły z praktyk i.... no właśnie szkoła mówi sama za siebie.
Do niedzieli, skarby moje xx