21 listopada 2014

Fifty Nine: Tęsknota i wyrzuty sumienia.

Katherine weszła na górę i od razu skierowała się do łazienki. Po szybkim prysznicu zabrała się za robienie makijażu. Jak zwykle mocno podkreśliła oczy i nałożyła trzy warstwy podkładu, żeby zakryć siniaka. Cieszyła się, że Megan była wściekła i nie zwróciła uwagi na to, co widniało na jej policzku. Przebrała się jasne jeansy, fioletowy top i czarną bluzę, a zaraz potem zabrała się za pakowanie swoich rzeczy. Z garderoby wyciągnęła walizkę i zaczęła wrzucać wszystkie ubrania po kolei. Kiedy skończyła, spakowała kosmetyki, biżuterię i wszystko co chciała zabrać z tego domu. W końcu zeszła na dół, taszcząc ze sobą walizkę. Do torebki wrzuciła telefon, dokumenty, chusteczki i paczkę papierosów. Pistolet wsadziła za spodnie, na nogi wsunęła czarne trampki i wyszła z domu. Zamknęła drzwi na klucz i przeszła do garażu. Walizkę wsadziła do bagażnika i zajęła miejsce kierowcy. Przekręciła kluczyk w stacyjce i wyjechała na ulice.
Trzy minuty później zaparkowała przed klubem. Mimo wszystko był jej biologicznym ojcem i szefem, więc chciała powiedzieć mu o mojej decyzji. Szybkim krokiem skierowała się do środka i, nie zwracając na nikogo uwagi, weszła do jego biura.
-Katherine, stało się coś? Przecież dzisiaj nie masz nic do roboty-powiedział zdziwiony.
-Wiem, ale musimy porozmawiać-zajęła miejsce na fotelu.
-O czym?
-Wyjeżdżam ze Stratford-jego oczy się rozszerzyły, a na twarzy pojawił się szok.
-Jak to wyjeżdżasz?-ton jego głosu pokazywał jak bardzo jest niezadowolony.
-Po prostu. Rezygnuje i tyle-wzruszyła ramionami. Nie mogła podać mu prawdziwego powodu. Wiedziała, że Luke jest wybuchowy i zawsze działa pod wpływem impulsu, a gdyby dowiedział się co zaszło miedzy nią a Justinem to... Po prostu nie chciała, żeby coś mu się stało.
-To nie jest możliwe. Nie zgadzam się!
-Nie interesuje mnie twoje zdanie. Przyjechałam tutaj, żeby ci o tym powiedzieć i tyle, a twój sprzeciw mam gdzieś-warknęła. Pokręcił głową i wziął głęboki wdech.
-Nie chcę całe życie zabijać. Skończyłam szkołę i chcę zająć się czymś innym.
-Przecież nigdy ci nie mówiłem, że będziesz to robić zawsze.
-To nie ma znaczenia. Nie chcę być Angel. Mogę spokojnie odejść, bo nikt nie wie kim jestem. Walizka ze sprzętem jest w skrytce w podłodze w moim garażu. Emma może ją zabrać.
-Mam gdzieś ten pierdolony sprzęt. Jesteś moją córką i nie mogę pozwolić odejść ci od tak-wyrzucił ręce w powietrze.
-To że wyjeżdżam nie znaczy, że przestane się odzywać. Nigdy nie zaakceptuję cię jako ojca, bo dla mnie zawsze będzie nim mąż mojej matki, ale możemy utrzymywać ze sobą kontakt.
Katherine wzięła sobie do serca słowa matki, które usłyszała w trakcie spotkania z nią. Luke ją kochał i mogła na niego liczyć, więc postanowiła dać mu szanse. Jej słowa dotyczące ojca na pewno go zabolały, widziała to w jego oczach, chociaż nadal miał kamienny wyraz twarzy.
-Mówisz poważnie?
-Tak-delikatnie się uśmiechnęła. Rozmawiali jeszcze chwilę. Luke zgodził się, a raczej zaakceptował jej decyzję. Powiedział jej też, że pracowała dla niego, bo chciał mieć Katherine blisko siebie. Pierce zawsze czuła się dziwnie, kiedy mówił jej takie rzeczy. Po prostu nie mogła się do tego przyzwyczaić. Wychodząc z klubu natknęła się na Matta. Złość ogarnęła jej ciało. Bardzo szybko do niego podeszła.
-Katherine, ja..-zaczął się jąkać.
-No co? Wygadałeś się, gnoju-wysyczała przez zaciśnięte zęby.
-Nie chciałem tego! Zjarałem się i tak wyszło.
-Czy ty siebie słyszysz?-wrzasnęła.-Powinieneś się cieszyć, że jeszcze żyję. Przez ciebie i twoją niewyparzoną gębę mogłam zginąć!
Wyciągnęła pistolet za spodni i przystawiła go do jego klatki piersiowej.
-J-jak to?
-Myślałeś, że mi pogratuluje?-warknęła.
-Ale wy się przyjaźnicie-nadal się jąkał.
-Co to ma do rzeczy, gnoju?-syknęła. -Masz szczęście, że pozwalam ci żyć, jeszcze. Możesz być pewny, że zapłacisz mi za to!
-Nie chciałem tego!-podniósł ton głosu.
-Nie wrzeszcz na mnie! I ciesz się, że pozwalam ci żyć!
Schowała pistolet i skierowała się w stronę wyjścia. Po drodze minęła się z Louisem.
-Hej, Kathy-jak zawsze miał uśmiech na twarzy.
-Hej-mruknęła.
-Strasznie blada jesteś.
-Dzięki, dziewczyny lubią słuchać takich rzeczy-prychnęła z rozbawieniem.
-Nie to miałem na myśli-zachichotał.
-Kac-wzruszyła ramionami.
-Czemu jesteś wściekła na Matta?
-Nie ważne-machnęła lekceważąco ręką. Nie mogła mu powiedzieć prawdy. -Teraz muszę już lecieć-powiedziała, wstając. To była głupia wymówka i pewnie każdy domyśliłby się, że chciała stąd wyjść jak najszybciej. 

3 tygodnie później



Megan usiadła na kanapie i co chwilę zmieniała programy. Z nudów zaczęła oglądać wiadomości.

"Badania przeprowadzone przez specjalistów wykazały, że sprawcą zabójstwa Jennifer Benson, która została uduszona tydzień temu, jest Rose Stewart. Materiał DNA znaleziony na miejscu zbrodni potwierdza jej winę. Policja poszukuje sprawczyni morderstwa. Jeżeli ktoś ją widział jest  proszony o zgłoszenie się na komisariat policji"

Oczy Megan się rozszerzyły, kiedy na ekranie pojawiło się zdjęcie Rose.
-Jasna cholera!-warknęła. Wbiegła na górę i przebrała się w niebieskie rurki i biały top. Zarzuciła na siebie szarą bluzę, na nogi wsunęła pierwsze lepsze buty i wybiegła z domu. Dopiero teraz dotarło do niej, że się pomyliła. Musiała przeprosić Katherine, że podejrzewała ją o zabójstwo Benson. Od czasu kiedy Katherine wyrzuciła ją z domu, nie rozmawiała z Pierce. Chociaż uważała, że miała prawo ją podejrzewać, bo w końcu Katherine nienawidziła Benson z wzajemnością. Pobiła ją i mordowały się wzrokiem za każdym razem, kiedy tylko się spotkały. Zadzwoniła dzwonkiem kilka razy, ale nic się nie działo. Zaczęła szarpać za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Sprawdziła garaż, ale w środku nie było jej samochodu. Od razu wybrała numer Pierce, ale usłyszała tylko monotonny głos sekretarki.
-Numer nieaktywny
Megan zaczęła się martwić. To nie było podobne do Katherine. Ona nie znikała od tak.

Justin siedział na kanapie w salonie i patrzył w jeden nieokreślony punkt na ścianie. Minęły trzy tygodnie od kiedy ostatni raz widział Katherine. Trzy tygodnie, od kiedy ostatni raz z nią rozmawiał. Trzy tygodnie, od feralnej nocy, kiedy tak bardzo ją skrzywdził. Trzy tygodnie, które ciągnęły się dla niego jak lata. Trzy tygodnie, które były dla niego jak piekło. Trzy tygodnie, podczas których tęsknił. Tęsknił za jej śmiechem, za tym jak z niego kpiła, za jej zgryźliwymi uwagami, za jej narzekaniem, po prostu za nią. Nie mógł sobie wybaczyć tego co jej zrobił. Cholernie tego żałował, ale Katherine nie odbierała telefonów, nie odpisywała na SMS-y. Nie wiedział co ma robić, ani jak to naprawić. Chociaż nie był pewny czy istnieje w ogóle taka możliwość.
-Justin, słyszysz mnie?!-ocknął się, kiedy usłyszał krzyk Megan.
-Czego?-warknął. Od kiedy Katherine nie było obok niego wszystko go irytowało i ciągle chodził wściekły.
-Wiesz gdzie jest Katherine? Nie ma jej w domu, nie odbiera telefonów, nie odpisuje na SMS-y, drzwi są zamknięte, a jej samochodu nie ma.
W tym momencie Justin zaczął się o nią martwić. Na początku nie dziwiło go, że nie odbierała od niego połączeń, ani nie odpisywała na SMS-y.  Myślał, że nie ma ochoty go widzieć, czemu wcale się nie dziwił, i po prostu go unika. Wybrał jej numer, ale zaniepokoił się, kiedy usłyszał ten idiotyczny komunikat "numer nieaktywny".
-Możesz mi powiedzieć, gdzie ona jest?
-Niby skąd mam to wiedzieć!-Justin wyrzucił ręce w powietrze. Był wściekły, bo nie wiedział co się z nią dzieje.
-Nie udawaj! Coś się musiało między wami stać. Nie zniknęłaby od tak!
-A nie pomyślałaś, że zniknęła, bo oskarżyłaś ją o morderstwo Benson!-wrzasnął. Megan otworzyła usta w szoku. Justin wiedział, że w tym momencie zachowuje się jak hipokryta, bo skrzywdził Katherine równie mocno jak Megan, a nawet bardziej, a teraz zwalał winę tylko na Johnson.
-S-skąd to wiesz?-wydukała.
-Po prostu wiem-wzruszył ramionami.-To równoznaczne z nazwaniem jej potworem! Myślisz, że każda osoba, która zginie została zamordowana przez Katherine?!
-Nie-pokręciła przecząco głową.
-Nie udawaj, Megan. Ty jej nie ufałaś.
-Nie mów tego w czasie przeszłym-warknęła.
-Myślisz, że ci to wybaczy? Co ty tak naprawdę o niej wiesz? Wiedziałaś, że w koszmarach rodzice nazywali ją potworem? Że ona sama na siebie tak mówiła?-wrzeszczał niemiłosiernie. Justin nie potrafił się opanować. Nie mógł zrozumieć jak Megan, która podobno była jej przyjaciółką mogła to zrobić. Justin nigdy nie patrzył na Katherine jak na potwora. Dla niego zawsze była aniołem, jego aniołem.

Przez cały dzień Megan próbowała dodzwonić się do Katherine, ale cały czas słyszała ten sam komunikat. Pisała SMS-y, ale nie dostała odpowiedzi.
-Co się dzieje, kochanie? Cały dzień wgapiasz się w ekran telefonu-obok niej usiadł Louis.
-Martwię się o Katherine. Nie odbiera telefonów, nie odpisuje na SMS-y, a w domu jej nie ma-westchnęła. Poczuła jak obejmuje ją ramieniem, więc wtuliła się w niego. Louis nie chciał okłamywać Megan, widział jak bardzo martwiła się o Pierce, ale obiecał Katherine, że nie powie nikomu gdzie jest. Nie mógł tez zdradzić jej nowego numeru. Pierce chciała odciąć się od Stratford i wszystkich ludzi tutaj, ale poprosiła Louisa, żeby ją informował.

-Muszę już lecie-Katherine próbowała wyminąć Louisa, ale ten złapał ją za nadgarstek.
-Katherine, na pewno wszystko okey?-Louis zaczął coś podejrzewać.
-Lou, mogę ci zaufać?
-Oczywiście, że tak. Stało się coś?
-Wyjeżdżam-westchnęła.
-Jak to?-nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
-Po prostu muszę. Skontaktuję się z tobą niedługo i powiem ci gdzie jestem, ale obiecaj mi, że nikomu nie powiesz.
Louis zastanawiał się chwilę, ale się zgodził.
-Obiecuje-na twarzy Katherine pojawił się delikatny uśmiech.
-Chcę, żebyś mnie informował co tu się dzieje. 
-Jasne-skinął głową.
-Pamiętaj, nie mów nic Megan, a zwłaszcza Justinowi-ton jej głosu był śmiertelnie poważny.
-Okey-uśmiechnął się. Ciekawiło go dlaczego Katherine nie chciała, żeby Justin wiedział cokolwiek, ale nie pytał. Chciał zaczekać, aż Katherine powie mu sama. Był jej przyjacielem i dogadywali się świetnie, mimo że nie wiedział zbyt wiele o Pierce.
-Wielkie dzięki, Lou-przytuliła go.
-Nie ma sprawy, Kathy.

-Z tego co wiem Katherine wyjechała- Megan gwałtownie podniosła się do pozycji stojącej.
-Jak to wyjechała?
-Nie wiedziałaś?-pokręciła przecząco głową.
-Widziałem się z nią jakieś trzy tygodnie temu w klubie. Potem Emma powiedziała mi, że Katherine rzucił pracę u Williamsa i wyjechała-źle było mu z tym, że okłamywał Megan, ale musiał dotrzymać obietnicy.
-To przeze mnie-zaczęła kręcić głową, a łzy zaczęły torować sobie drogę po jej policzkach. Opadła z powrotem na kanapę i schowała twarz w dłoniach.
-Justin ma rację. Nic o niej nie wiem-wychlipała.
-Megy, spokojnie-Louis przyciągnął ją do siebie.
-Ona wyjechała przeze mnie-płakała nadal. Megan nie potrafiła się uspokoić.
-Chciałam tylko wiedzieć, czy to ona ją zabiła. Nie chciałam, żeby pomyślała, że widzę w niej potwora! Nigdy tak nie myślałam! A teraz nawet nie mam jak jej tego powiedzieć-chlipała. Zasnęła ze zmęczenia, spowodowanego godzinny płaczem. Louis przykrył Johnson kocem.

Megan w ciągu kilku kolejnych dni stała się cieniem człowieka. Nie myślała o jedzeniu, zasypiała tylko wtedy, kiedy jej organizm był wyczerpany, a ona nie była w stanie czuwać dłużej. Przez cały czas wpatrywała się w ekran telefonu z nadzieją, że Katherine się do niej odezwie, ale nic takiego się nie działo. Nie mogła sobie wybaczyć, że w ogóle mogła pomyśleć o tym, że to Katherine jest winna śmierci Benson.  Tak jak kilka dni temu twierdziła, że miała do tego prawo, tak teraz dotarło do niej, że w ostatnim czasie Jennifer i Katherine schodziły sobie z drogi i nie zamieniły ze sobą ani jednego słowa. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego jej pierwszą myślą, po tym jak usłyszała w telewizji o śmierci Jennifer, była Katherine. Wyrzuty sumienia zżerały ją od środka, a ona nawet nie miała szansy jej przeprosić i błagać, żeby jej wybaczyła. Katherine była dla niej jak siostra i potrzebowała jej, a potraktowała ją jak najgorszego człowieka na świecie. Kiedy nie była już w stanie dłużej powstrzymywać opadających powiek, zasnęła. Louis wszedł do salonu i spojrzał na śpiącą Johnson. Na ten widok coś ścisnęło go za serce. Wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer Katherine.
-Co jest, Lou?
-Katherine, Megan się o ciebie martwi. Wie, że popełniła błąd i żałuje tego.
Usłyszał tylko westchnięcie po drugiej stronie.
-Powiedz jej, że wszystko ze mną w porządku.
-Kathy, powinnaś się z nią skontaktować-przeczesał włosy palcami.
-Nie mogę. Nie teraz.
-Katherine, proszę cię. Odezwij się do niej. Ona jest w fatalnym stanie. Porozmawiaj z nią-jego ton głosu był wręcz błagalny. Nie mógł patrzeć jak jego dziewczyna cierpi.
-Louis, chciałabym, ale nie mogę tego zrobić.
-Katherine, proszę tylko o chwile rozmowy.
-Louis, czy ty rozmawiasz z Katherine?!-usłyszał za plecami podniesiony głos Megan.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Taka niespodzianka i rozdział jeden dzień wcześniej ;)
No i się dzieje he he
Jak myślicie Katherine wróci?
Skoro pytacie to odpowiadam.
LCCYL jeszcze się nie kończy. Spokojnie :)
Nie będzie 2 części!
Ale do końca jeszcze daleko :D

Przypominam, że pod tagiem opowiadania umieszczam cytaty z kolejnych rozdziałów!

Zapraszam na mojego drugiego bloga :) Możecie już komentować anonimowo!

W życiu nie myślałam, że aż tak się wam spodoba to co pisze. Jest mi cholernie miło, bo jest to moje pierwsze ff.

Kocham was skarby moje <3
Mam najlepszych czytelników pod słońcem i nikomu was nie oddam :D

Dziękuję  za 38 tys. wyświetleń !


16 listopada 2014

Fifty Eight :Brian, wyznanie, którego nie usłyszała i nienawiść.

*Katherine*

Szłam ścieżką. Wokół mnie panowała ciemność, po obu stronach rosły pojedyncze drzewa. Wyglądało jakbym znajdowała się na obrzeżach jakiegoś miasta. Nie miałam nic do stracenia, więc szłam przed siebie. I zapewne szłabym tak dalej, gdyby nie głos, który usłyszałam.
-Kathy, córeczko, co ty tu robisz?-to była moja mama. Przełknęłam ślinę i powoli się odwróciłam. Byłam przygotowana, że stanie się to co zawsze w moich koszmarach. Będę chciała do niech podejść, a oni nagle znikną albo nazwą mnie potworem. Ale zawsze biegłam w ich stronę, nawet jeżeli wiedziałam, że któraś z tych sytuacji się wydarzy. Tak samo zrobiłam tym razem. Kiedy się wtuliłam w moich rodziców, oni nadal tu byli. Jedynym wytłumaczeniem było to, że nie żyję. 
-Katherine, chce ci coś powiedzieć. Wysłuchaj mnie dobrze?-powiedziała moja matka, kiedy się od nich oderwałam. W odpowiedzi skinęłam głową, bo nie miałam pojęcia o co jej chodzi.
-Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej. Nie chciałam burzyć ci twojego poukładanego życia. Nie chciałam cię ranić, ale możesz być pewna, że wybrałabym Johna-czyli o to chodzi. Uśmiechnęłam się, patrząc na nich oboje, razem.
-Nie musisz akceptować Luke'a jako swojego ojca, ale pamiętaj, że on cię kocha i zawsze możesz na niego liczyć-ścisnęła pocieszająco moją rękę. Nie rozumiałam po co mi to mówi, skoro nie żyję. A jeżeli tak to gdzie jestem? To nie wygląda jak niebo, ale piekłem tez nie jest, więc gdzie jestem?
-Kathy, co ty tu robisz?-tym razem odezwał się mój ojciec. Mimo wszystko to on był moim tatą, nie Williams.
-Sama nie wiem-wzruszyłam ramionami. To była prawda, nie miałam pojęcia gdzie jestem, ani jak tu trafiłam. Ostatnie co pamiętam to to, że zamknęłam oczy, kiedy zaczęło mi brakować powietrza.
-Myślisz, że w to uwierzę? Nie powinnaś tego robić, ale teraz możesz wybrać. Zostajesz tutaj albo wracasz-głos mojej matki był surowy, tak jak zawsze kiedy się na mnie wściekała. Nie byłam najgrzeczniejszą córeczką, a ona nie znosiła sprzeciwu.
-Nie chce wracać-pokręciłam głową. Nie miałam dokąd. Nie chciałam widzieć Justina nigdy więcej, a Mike nie żyje. Nie został mi nikt. Może tylko Megan, ale nie jestem już nawet pewna czy mogę jej ufać.
-No dobrze, córeczko. Ale zanim będziesz tego pewna jest tu ktoś, kto chciałby się z tobą zobaczyć-na twarzy mojego ojca pojawił się uśmiech. Właśnie dlatego tak go uwielbiałam. Do wszystkiego podchodził ze spokojem i zawsze starał się mnie zrozumieć. Mama zawsze reagowała wybuchowo i chyba mam to po niej.
-Kto?-zmarszczyłam brwi. O kim oni mówią?
-Chodź-tata wyciągnął do mnie dłoń, którą złapałam. Potem wszyscy troje skierowaliśmy się w bliżej nie określoną stronę. Nie miałam pojęcia gdzie idę i kto chce się ze mną widzieć.

Kilka minut później weszliśmy alejką do parku. Świeciło słońce, na środku znajdowała się biała fontanna. Wszędzie były rozsiane ławki, był też plac zabaw, na którym bawiły się dzieci. Wszystko było takie spokojne i idealne.
-Poczekaj tutaj-przewróciłam oczami i usiadłam na jednej z ławek. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i objęłam je rękoma, a głowę odchyliłam do tyłu. Zamknęłam oczy i cieszyłam się chwilą spokoju. Jedynym momentem w ostatnim czasie, kiedy nikt mnie nie oszukiwał, krzywdził, jedynym kiedy miałam spokój.
-Wolałem, kiedy byłaś szatynką-gwałtownie otworzyłam oczy, słysząc TEN głos. Głos, którego nie słyszałam trzy lata, ten za którym tak mocno tęskniłam. Głos Briana. Obróciłam głowę w lewą stronę i zamrugałam kilka razy. Chciałam się upewnić, że to nie głupi kawał i on naprawdę tutaj jest.
-Naprawdę tu jestem, Kathy-zachichotał. Kiedy poczułam ciepło jego dłoni na swojej, byłam pewna. On naprawdę tu jest. Bez wahania usiadłam mu na kolanach i wtuliłam się w niego jak w pluszowego misia. Zaciągnęłam się jego zapachem.  Tak cholernie mocno za nim tęskniłam. Poczułam jego dłonie pocierające moje plecy i niczego więcej nie chciałam. Mogłabym tak zostać na zawsze. Brian był jedyną osobą, która zawsze była wobec mnie szczera, nawet jeżeli prawda była bolesna. Cieszyłam się widząc go. Wyglądał dokładnie tak samo jak w dniu wypadku. Czerwona koszula w kratę, jasne jeansy i to blond pasemko na jego grzywce.
-Tęskniłam za tobą-tak dobrze było znowu spojrzeć w jego brązowe tęczówki.
-Też tęskniłem, kochanie. Chociaż ciągle byłem obok ciebie.
-Nie rozumiem-pokręciłam głową.
-Jestem obok ciebie od dnia wypadku. Nie zostawiłem cię ani na minute-odwzajemniłam jego uśmiech. Wierzyłam mu. Nigdy nie miałam podstaw, żeby podejrzewać go o kłamstwo. Teraz miałam pewność, że nie zwariowałam i wtedy na cmentarzu naprawdę go słyszałam.
-Kathy, dlaczego?-teraz w jego głosie słychać było ogromny smutek.
-Dlaczego co?
-Dlaczego próbowałaś się zabić?
-Ja to zrobiłam. Przecież jestem martwa.
-To nie prawda-pokręcił przecząco głową.-Możesz wybrać albo zostajesz tutaj, albo wracasz tam-pogładził kciukiem mój policzek.
-Nie chcę wracać. Nie tam-mocno zacisnęłam powieki, kiedy przed oczami pojawił mi się Justin.
-Kathy, popatrz na mnie-zrobiłam to o co mnie poprosił, chociaż niechętnie.
-Obiecuję ci, że będziesz szczęśliwa. Musisz tylko wrócić. Wierzysz mi?
-Oczywiście, że ci wierzę, ale...-nie pozwolił mi dokończyć.
-Nie ma żadnego "ale". Wiem, że to co zrobił ci Justin cie boli, ale on teraz ratuje ci życie.
Myślałam, że się przesłyszałam. Co robi?
-Że co?-wydukałam.
-Ratuje ci życie, a ja wiem że on tego żałuje.
-Nie chcę tego słuchać-próbowałam wstać, ale mi to uniemożliwił.
-Kathy, chcę żebyś wróciła. Zrobisz to dla mnie?-spojrzał na mnie tak, że nie mogłam odmówić.
-Tak-westchnęłam, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Ale na serio wolałem, kiedy miałaś naturalny kolor włosów-całe szczęście, że zmienia temat.
-Na serio?-fakt naturalnie byłam szatynką, ale włosy przemalowałam na swoje 18 urodziny, które spędziłam w szpitalu.
-Nie mówię, że teraz wyglądasz źle-podniósł ręce w geście obronnym. Zaśmiałam się tylko i pokręciłam głową z rozbawieniem. Brian zawsze się usprawiedliwiał. Chociaż najlepsze w tym wszystkim było to, że zawsze wychodziło mu to komicznie i może właśnie dlatego tak szybko mu wybaczałam.
-Nadal jesteś śliczna-przybliżył swoją twarz do mojej. Przełknęłam ślinę. Czy on naprawdę zamierza zrobić to o czym myślę? I wcale się nie pomyliłam Jego usta spotkały się z moimi. I wcale mi nie przeszkadzało, że całuję się ze swoim zmarłym chłopakiem, chociaż wiem jak niedorzecznie to brzmi. I tak jestem już dostatecznie nienormalna. Tak bardzo za tym tęskniłam. 
-Obiecasz mi coś?-przewróciłam oczami.
-Co znowu?-westchnęłam zirytowana.
-Zrobisz ten tatuaż?-moje oczy się rozszerzyły. On to pamięta! Fakt, kiedyś przyznałam się mu, że chciałabym mieć tatuaż, ale potem o tym zapomniałam, bo moje życie wypierdoliło się do góry nogami.
-Nie patrz tak na mnie. Pamiętam to.
-Skoro nie mam wyboru-pokręciłam głową z rozbawieniem.
-Nie masz-powtórzył mój gest, a potem kolejny raz mnie pocałował. 

*Justin*

Leżałem na łóżku i bezsensownie wgapiałem się w sufit. Bo niby co innego mogłem zrobić? Byłem pewny, że Katherine nie będzie chciała mnie widzieć i miała rację. Sam nie potrafiłem patrzeć na siebie w lustrze po tym co jej zrobiłem. Gdybym się wtedy nie upił i nie palił tego gówna to nigdy by się to nie stało.
-Kurwa!-uderzyłem pięścią w materac. Zasłużyłem sobie na ten szpital i to pobicie. Gdybym był trzeźwy na pewno bym się wściekł, ale miała do tego prawo. Pytanie tylko czemu mi nie powiedziała? Moje rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącego smsa. Niechętnie wyciągnąłem rękę po telefon.

Od: Moja Kathy
Mimo wszystko dziękuje, że byłeś.
Ps. Nie top smutków w alkoholu. To w niczym nie pomaga.

Czytałem wiadomość od niej kilka razy i nie mogłem zrozumieć co ma to oznaczać. Wiem, że pewnie teraz mnie nienawidzi, ale co ma oznaczać "dziękuje, że byłeś"?! Pewnie zastanawiałbym się dalej, gdyby nie to, że zadzwoniła do mnie Megan.
-Justin, też dostałeś dziwną wiadomość od Katherine?-czyli nie byłem jedyny. 
-Co masz na myśli mówiąc dziwną?-po prostu chciałem wiedzieć co jej napisała.
-Napisała mi, że mnie kocha i jestem dla niej jak siostra. Przecież ona nigdy nie wysyła takich rzeczy smsem, tylko mówi to prosto w oczy-w jej głosie słychać było zdenerwowanie. Moje oczy się rozszerzyły, kiedy dotarło do mnie co może to oznaczać.
-Kurwa!-warknąłem. Rozłączyłem się i wybiegłem z domu, uprzednio pośpiesznie zakładając buty. Przebiegłem przez ulicę i stanąłem przed jej drzwiami. Zacząłem się o nią martwic, kiedy drzwi okazały się być otwarte. Przecież Katherine zawsze zamyka drzwi do cholery! Wbiegłem do środka i zacząłem przeszukiwać wszystkie pomieszczenia przy okazji ją wołając. Odpowiedziała mi tylko cisza. Już miałem wychodzić, kiedy moją uwagę przykuł jej szkicownik leżący na stoliku w salonie. Może nie tyle sam szkicownik, co to co w nim było. Nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie to, że znajdował się tam szkic nagrobka. Nagrobka Katherine. 
Mój oddech przyśpieszył. Czyli moje przypuszczenia były słuszne.
-Nie pozwolę ci umrzeć-wybiegłem stamtąd i wsiadłem do swojego samochodu, wcześniej zgarniając kluczyki z komody w domu. Odpaliłem silnik i z piskiem opon ruszyłem. Domyśliłem się gdzie mogła być. Znałem ją i wiedziałem, że nie zamierza podcinać sobie żył, czy truć się lekami. Kiedyś nawet specjalnie rozmawiałem z nią o tym, jak chciałaby umrzeć. Wtedy powiedziała mi, że zawsze chciała się powiesić. Dosłownie wybiegłem z auta, kiedy zatrzymałem się na polanie. Jej samochód tu był, ale nie to mnie przeraziło. Moje serce stanęło, kiedy zobaczyłem ją wiszącą na gałęzi drzewa. Była blada, a ręce opadały wzdłuż jej ciała. Podbiegłem do niej i uniosłem ją delikatnie do góry, żeby móc zdjąć ten pierdolony sznur z jej szyi. Położyłem ją na ziemi. Sprawdziłem puls, ale jej serce nie biło.
-Nie możesz mi tego zrobić. Nie teraz-zacząłem masaż serca. Nie mogłem pozwolić jej odejść. Nie teraz, kiedy dotarło do mnie jak cholernie jest dla mnie ważna. Może nawet nienawidzić mnie do końca życia, ale nie pozwolę jej umrzeć.

Po kilku minutach opadłem z sił, ale na szczęście jej serce zaczęło bić, a ona oddychać. Przytuliłem ją do swojej klatki piersiowej.
-Nie mogłem pozwolić ci odejść-odgarnąłem kilka kosmyków włosów z jej twarzy. Wyglądała tak ślicznie z zamkniętymi oczami. Jakby spała. 
-Mój aniołek-złożyłem pocałunek na jej czole. Nawet jeżeli na początku zależało mi tylko na tym, żeby ją przelecieć. Tak teraz chciałem, żeby po prostu była. Nic więcej. Pomagała mi tym, że po prostu jest, a raczej była, bo teraz nie będzie chciała mnie znać i wcale się jej nie dziwię.
Jej twarz zaczęła nabierać kolorów, a niedługo potem jej powieki się uniosły. Nic nie mogłem poradzić na to, że uśmiech sam wkradł mi się na twarz. Zamrugała kilka razy, a zaraz potem na jej twarzy pojawiła się wściekłość. Odepchnęła mnie od siebie i stanęła na równe nogi. Próbowała złapać równowagę, co w końcu się jej udało. Poczułem ukłucie w piersi, kiedy spojrzała na mnie z takim mordem w oczach, że mogłaby mnie zabić samym spojrzeniem.
-Po jaką cholerę to zrobiłeś, gnoju?-wysyczała. -Prosił cie ktoś o to? Przestań wpierdalać się w moje życie! Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj-bolały mnie jej słowa, ale miała racje. Chociaż nie mogłem się do nich zastosować.
-Nie zrobię tego, bo cię kocham-tego już nie usłyszała, bo wsiadła do swojego samochodu i odjechała. Wiedziałem, że mnie znienawidzi, ale nie przypuszczałem, że będzie to tak cholernie bolesne.  

 Wróciłem do domu, bo co miałem zrobić. Kathy nie chciała, żebym się do niej zbliżał. Kolejny raz położyłem się do łóżka i gapiłem się w sufit. 
-Jesteś pierdolonym idiotą, Bieber-no świetnie zaczynam gadać sam do siebie. Mój telefon zaczął dzwonić, kiedy ktoś próbował się ze mną skontaktować. Miałem głupią nadzieję, że to Katherine, chociaż było to niemożliwe, ale nadzieja matką głupich.
-Justin, możesz ją stąd zabrać?-usłyszałem głos Emmy 
-Kogo i skąd?
-Katherine. Upiła się i nie może się utrzymać na nogach, ale nie chce wyjść. Zrób z nią coś, bo zwariuję-jęknęła z irytacji. Pijana Kathy potrafi być dużo bardziej upierdliwa niż kiedy jest trzeźwa.
-Jasne. Gdzie jesteście?-wstałem z łóżka i zszedłem na dół. 
-A jak myślisz, geniuszu?-byłem pewny, że przewraca oczami. Czasami Emma zachowuje się identycznie jak Katherine i zastanawiam się kto naśladuje kogo. Założyłem buty, wsiadłem do auta i skierowałem się w stronę klubu.

Wszedłem do środka. Jak zwykle było tu pełno ludzi. Nadal nie rozumiem czemu jest ich tutaj tak dużo. Są lepsze kluby w tym mieście. 
-Nareszcie jesteś-spojrzałem w lewo.
-Gdzie ona jest?
-Przy barze-skinęła głową w tamtym kierunku.-I błagam cię zabierz ją stąd, bo mnie za chwile trafi szlag-warknęła.
-Jasne-ruszyłem w stronę baru.
-Tylko nie mów, że się za mną stęskniłeś-rzuciła sarkastycznie, kiedy usiadłem obok niej.
-Emma mi powiedziała, gdzie jesteś.
-I po co tu przyjechałeś?
-Po ciebie-już nie potrafiłem rozmawiać z nią normalnie. Nie tak jak jeszcze wczoraj. W odpowiedzi dostałem tylko jej ironiczny śmiech. Protestowała, kiedy chciałem ją stamtąd zabrać. Nie mogłem nic zrobić. Patrzyłem jak kolejny raz się upija, tylko tym razem przeze mnie. Po kilkunastu minutach przestała kontaktować. Dopiero wtedy udało mi się ja stamtąd wyciągnąć.
-Wiesz, że cię nienawidzę?-zapytała, kiedy układałem ją na łóżku w jej pokoju.
-Wiem-to tak cholernie bolało. Już wolałem, żeby wbijała mi nóż w serce, wyciągała go i wbijała ponownie niż, żeby mówiła te słowa. Przykryłem ją kołdrą i wyszedłem. Sam nienawidziłem siebie za to, że jej to zrobiłem. Czemu do cholery zorientowałem się za późno?!

*Katherine*

Usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie zdążyłam jeszcze otworzyć oczu, a głowa już dawała o sobie znać. Irytujący dźwięk nie ustawał. Leniwie obróciłam się i wstałam z łóżka. Złapałam się za głowę i zacisnęłam powieki. 
-Kto do cholery się tak dobija?!-warknęłam i skierowałam się na dół. Dopiero wtedy zauważyłam, że jestem w piżamie. Nie pamiętam nic z tego co wydarzyło się w klubie. Urwał mi się film, ale czy to możliwe, żebym przebrała się sama, kiedy byłam narąbana? 
-Czego?-warknęłam, otwierając drzwi. Megan wparowała do środka, jakby była u siebie. Niby zazwyczaj tak robi, ale była dziwnie zdenerwowana, może wściekła? Sama nie wiem.
-Zabiłaś ją?-potrząsnęła mną.
-Uspokój się i przestań wydzierać-odepchnęłam ją od siebie.-Głowa mnie boli-ziewnęłam, zasłaniając usta ręką.
-Nie mam zamiaru się uspokajać-syknęła.-Zabiłaś ją czy nie?
-Kogo?-sięgnęłam po proszki przeciwbólowe, które znajdowały się w szafce w kuchni. Nalałam wody i od razu je połknęłam, a potem opróżniłam szklankę.
-Jennifer-moja ręka zastygła, a szklanka roztrzaskała się na podłodze.
-Jennifer nie żyje?-byłam w szoku. To nie jest możliwe.
-Nie udawaj-prychnęła.-Zabiłaś ją czy nie?
-Wyjdź.
-Co?-otworzyła usta ze zdziwienia.
-Wyjdź-powtórzyłam głośniej.
-Katherine, ja...
-Wypierdalaj stąd!-warknęłam. Widziałam smutek na jej twarzy.
-Nie zrozumiałaś mnie-szepnęła, zanim opuściła mój dom. 
Nie zamierzałam zostać ani chwili w miejscu, gdzie nawet moja przyjaciółka widzi we mnie potwora. Obiecałam Brianowi, że nie zrobię tego ponownie i tak będzie. Ale nie zamierzam tu mieszkać ani chwili dłużej. Wyjeżdżam z tego pierdolonego Stratford.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak widać Kathy żyje :) No przecież napisałam wam w notce, że końcówka wcale nie oznacza końca ff. O ile ktoś czyta moje notki xd
Jak myślicie kto zabił Jennifer?
Justin nareszcie sie przyznał lalala 
Ale czy nie jest za późno?

Jest wcześnie rano. Zarwałam noc, żeby skończyć ten rozdział, bo wam obiecałam.
Od razu mówię, że od teraz będę dodawać tylko jeden rozdział w tygodniu, bo nie wyrabiam się z tym wszystkim.
Ale w ramach rekompensaty, kiedy będzie przerwa świąteczna rozdziały będą codziennie :)
Zostało ich nam około 10, może 15
Przepraszam, ale nie dam rady pisać 2 w ciągu weekendu. W dodatku poświęcam 2 godziny na poprawianie polskich znaków, bo moja klawiatura nadal szwankuje ugh.

Dziękuje, że jesteście :)
Kocham was skarby moje <3
Jeżeli nie czytaliście prologu mojego drugiego ff to was zachęcam. Zajrzyjcie i napiszcie czy będziecie czytać :)
Pod hashtagiem opowiadania umieszczam cytaty z kolejnych rozdziałów :)




15 listopada 2014

Fifty Seven: Gwałt, groźba i próba samobójcza.

*Katherine*

Wróciłam do domu, pustego domu. W tym momencie było mi to na rękę. Nie chciałam, żeby ciotka na to patrzyła. Nie chciałam, żeby patrzyła na moją śmierć albo próbowała mnie powstrzymać. To nie byłoby dobre ani dla mnie, ani dla niej. Wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę. Kręciło mi się w głowie, więc otworzyłam okno. Delikatny wietrzyk przywracał mnie do żywych. Dzisiaj wzięłam po raz trzeci w swoim życiu. co prawda była to niewielka ilość, ale zawsze. Wyciągnęłam papierosa z paczki, którą odrzuciłam na biurko, i podpaliłam końcówkę. Kiedy skończyłam, wyrzuciłam niedopałek na trawnik. Wtedy samochód Justina gwałtownie zatrzymał się przed moim domem, a on dosłownie z niego wybiegł.
-Dom mu się pali czy co?-pokręciłam głową.
Zeszłam na dół, kiedy usłyszałam jak krzyczał moje imię, a raczej wrzeszczał i zapaliłam światło.
-Czego się drzesz? Jest środek nocy-warknęłam. Nie zdążyłam zareagować, kiedy przyparł mnie do ściany.
-Zamierzałaś mi powiedzieć?-wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-O czym ty mówisz?-próbowałam poluzować jego mocny uścisk na moich ramionach. Kiedy spojrzałam w jego oczy, zatkało mnie. Jego gałki oczne były przekrwione, a źrenice rozszerzone.
-Kurwa, ile ty tego wziąłeś?-gdybym wiedziała, że tak to się skończy, nigdy bym go nie namawiała.
-Zamknij się i odpowiadaj!-warknął i przycisnął mnie jeszcze mocniej, o ile to w ogóle było możliwe.
-Zamierzałaś mi powiedzieć, że to ty wysłałaś mnie do szpitala?-złość o mało nie rozsadziła go od środka, a mnie ogarnął strach. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu to uczucie zaczęło wypełniać każdy nerw mojego ciała. Wiedziałam, że Justin nienawidził kłamców. Może i powinnam była się przyznać, ale nie miałam zamiaru tego robić. Po prostu chciałam o tym zapomnieć. Mówią, że w sytuacjach zagrożenia nasz mózg zaczyna pracować szybciej. Mój najwidoczniej tak miał, bo dotarło do mnie, że skoro Mike nie żyje, to została tylko jedna osoba, która mogła się wygadać. Matt.
-Nie. Nie zamierzałam-chciałam, żeby mój głos brzmiał naturalnie, ale nie jestem pewna czy mi się udało. Serce tłukło mi się w piersi. Przede mną stał, oprócz mnie, najgroźniejszy człowiek w Kanadzie, który najpewniej mnie zabije i jestem pewna, że będzie to bardzo bolesna śmierć. Justin odsunął się ode mnie. Mogłam zauważyć czerwone odciski jego palców na moich ramionach. Uniosłam głowę i popatrzyłam na niego. W jego oczach widziałam furie, która przerażała mnie jeszcze bardziej, a zaraz potem poczułam pieczenie na policzku. Z powodu siły tego ciosu bolała mnie połowa twarzy, a moją głowę odrzuciło w prawą stronę. Przyłożyłam rękę do bolącego miejsca i powoli przeniosłam wzrok na niego. W tym momencie chciałam go zabić. Powiedział, że to nigdy się nie powtórzy,a to był dopiero początek.
-Wiesz Kathy, w tym momencie mógłbym cię zabić i umierałabyś powoli i bardzo boleśnie-przełknęłam ślinę, a na dźwięk tych słów moje serce na chwile stanęło. Mój oddech znacznie przyśpieszył, a ja marzyłam, żeby to był tylko jeden z moich koszmarów, po których budzę się z krzykiem w swoim łóżku.
-Ale nie zrobię tego, bo za bardzo mi na tobie zależy-uśmiechnął się.-W takim razie mam inny pomyśl-zbliżył się do mnie.-Zrekompensujesz mi to-kolejny raz przyparł mnie do ściany, tylko tym razem już nie tak mocno.
-Że co?-zamrugałam kilka razy, ale to niestety działo się naprawdę.
-Spokojnie, skarbie. Rozluźnij się to nam obojgu będzie dobrze-zaczął składać mokre pocałunki na mojej szyi.
-Justin, przestań!-próbowałam go odepchnąć, ale na marne.
-Za pierwszym razem było nam tak dobrze, więc powinniśmy to powtórzyć, skarbie-wyszeptał prosto do mojego ucha. Moje ciało przeszedł dreszcz, tylko razem nie z powodu przyjemności. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Zebrałam się i odepchnęłam go najmocniej jak w tej chwili potrafiłam. W błyskawicznym tempie wyminęłam go i chciałam znaleźć się od niego jak najdalej. Byłam niedaleko kanapy, kiedy poczułam jego dłonie na mojej talii.
-Nie uciekaj, kochanie. To nic nie da. Musisz zapłacić za to co zrobiłaś-obrócił mnie tak, że stałam z nim twarzą w twarz. Nie minęła nawet chwila, kiedy wylądowałam na kanapie, a Justin zawisł nade mną.
-Rozluźnij się, kotku-wyszeptał prosto w moje usta. Zaraz potem nasze wargi się zetknęły. Całował mnie delikatnie, ale nie zamierzałam tego odwzajemnić. Wiedziałam co zdarzy się za chwile i w tym momencie chciałam to mieć już za sobą. Nie zareagowałam kiedy mnie rozebrał, ani wtedy kiedy we mnie wszedł. Tępo wpatrywałam się w sufit. Wszystko przestało mieć dla mnie znaczenie, nawet to, że mój przyjaciel mnie gwałci. W końcu i tak zamierzałam umrzeć.
-Jesteś strasznie nieczuła, kochanie.
Docierały do mnie tylko jego pojedyncze jęki. Zacisnęłam powieki i modliłam się o koniec.

Ocknęłam się, kiedy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Ubrałam się, upewniłam się, że drzwi są zamknięte i skierowałam się do swojego pokoju. Położyłam się do łóżka i przykryłam kołdrą. Chciałam zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić. Tego było dla mnie za wiele. Z mojego oka wypłynęła pojedyncza łza. Nawet gdybym chciała, nie byłam w stanie wydusić z siebie więcej. Leżałam tak, dopóki nie zasnęłam.

Kiedy się obudziłam, zegarek w telefonie wskazywał godzinę 10. Leniwie wstałam z łóżka i przeszłam do łazienki. Kiedy krople wody zaczęły spływać po moim ciele, nie wytrzymałam. Osunęłam się w dół po ścianie i przyciągnęłam kolana pod brodę. Po moich policzkach spływały łzy, a ja wcale nie chciałam tego zatrzymać. Kiedyś oglądając program o zgwałconych dziewczynach, nie mogłam zrozumieć ich strachu i tego co przeżywają. Zawsze śmieszyły mnie ich reakcje, a teraz sama siedzę w kabinie prysznicowej i zalewam się łzami z tego samego powodu.

Nie wiem ile tak siedziałam. Na pewno wystarczająco długo, bo nie byłam wstanie dłużej płakać. Otarłam resztki łez, podniosłam się i wzięłam szybki prysznic. Wytarłam się ręcznikiem, a włosy wysuszyłam suszarką. Kiedy spojrzałam w lustro, byłam w szoku. Na moim lewym policzku widniał wielki fioletowy siniak. Delikatnie dotknęłam go opuszkami palców.
-Ty też mnie oszukałeś! Już nikomu nie mogę ufać-pokręciłam głową. Przeszłam do garderoby. Wyciągnęłam komplet czystej bielizny, zwykłą czarną sukienkę i parę czarnych szpilek. Ubrałam się i wróciłam do łazienki. Dopiero trzy warstwy podkładu zakryły siniaka na moim policzku. Potem zrobiłam kreski eyelinerem, a rzęsy musnęłam tuszem. Dopiero wtedy zauważyłam fioletowe zasinienia na moich ramionach spowodowane jego uściskiem. Nie mogłam na to patrzeć, wyszłam z pomieszczenia, nałożyłam czarny sweterek, żeby to zakryć, wzięłam niewielką torebkę, do której włożyłam telefon i pistolet i zeszłam na dół. Zjadłam szybko śniadanie, zakluczyłam drzwi i skierowałam się do garażu.

Na cmentarz jechałam z uśmiechem na ustach. Musiałam zobaczyć jak trumna z ciałem tego gnoja ląduje dwa metry pod ziemią. Był moim przyjacielem, traktowałam go jak brata, ufałam mu, ale po tym czego się dowiedziałam musiał umrzeć. Wysiadłam z auta i powolnym krokiem skierowałam się do miejsca jego wiecznego spoczynku. Media od dwóch dni trąbiły o znalezieniu jego ciała w lesie. Chłopcy świetnie się spisali, więc policja nie znalazła żadnych śladów. Zatrzymałam się kilka metrów przed miejscem, gdzie miał zostać pochowany. Było tu tylko kilka osób. Zamierzałam poczekać, aż się rozejdą,a przy okazji miałam świetny widok na całą uroczystość.
Stałam tam cholernie długo, bo rozbolały mnie nogi, ale w końcu wszyscy się rozeszli. Wszyscy oprócz jednej osoby. Dziewczyna klęczała przed nagrobkiem, a twarz miała schowaną w dłoniach. Czekałam kilka kolejnych minut, ale ona nie zmieniła swojej pozycji. W końcu zdecydowałam się do niej podejść, bo nie zamierzałam sterczeć tu cały dzień. Kiedy znalazłam się jakiś metr od niej, zszokowało mnie. Te włosy poznałabym wszędzie.
-Alison?-co ona tu robi? Obróciła głowę w moją stronę, na jej twarzy malował się szok, który chwile potem zamienił się w złość.
-Katherine Pierce-wysyczała.-Jak śmiesz tu przychodzić!Uważałam cię za przyjaciółkę, a ty nie dość że mnie zostawiłaś, to teraz odbiłaś mi narzeczonego, a on nie żyje!-nie wiem dlaczego, ale zaczęłam się śmiać po tym co usłyszałam.
-Kto by pomyślał, że nasz kochany Mike miał narzeczoną?-pokręciłam głową z rozbawieniem. Wiem, że w tym momencie zachowywałam się jak suka, ale nie sądziłam, że ten gnojek ma narzeczoną, a w tym samym czasie wyznał mi miłość.
-Planowaliśmy ślub, szmato!
-Uważaj na słowa-warknęłam.-Bo za chwile możesz wylądować obok swojego kochasia!
-Że co?-wydukała. Widziałam strach w jej oczach i bardzo mnie to cieszyło.
-To przyjacielskie ostrzeżenie-uśmiechnęłam się sztucznie.
-Nie mogłabyś mnie zabić-pokręciła głową.
-Dlaczego tak myślisz?-ta rozmowa zaczyna mnie śmieszyć.
-Przyjaźniłyśmy się-wyszeptała.
-Mike też był moim przyjacielem i proszę jak skończył-zrobiłam smutną minkę. Patrzyłam jak jej oczy się rozszerzają, a ona otwiera usta w szoku.
-Nie mów, że ty go...-urwała.
-Nie muszę skoro się domyśliłaś-wzruszyłam ramionami.
-Ty kurwo!-zatrzymałam jej rękę kilka centymetrów przed moją twarzą. 
Skoro tak chcesz się bawić to bardzo proszę!
Wyciągnęłam pistolet z torebki i podstawiłam go jej pod brodę, tym samym unosząc ją do góry.
-Licz się ze słowami, Alison. Bardzo nie lubię się denerwować-wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Nie miałam zamiaru jej zabijać, ale musiałam bardzo mocno się powstrzymywać. Nie chciałam mordować kogokolwiek na kilka godzin przed swoją śmiercią.
-Zabiłam go, bo on zabił mi rodziców i Briana, a potem przez dwa lata udawał mojego przyjaciela.
-Kłamiesz!
-Gdybym kłamała to twój Romeo by tu był, a ty nie musiałabyś po nim płakać na cmentarzu. I ty byłaś moją przyjaciółką-prychnęłam i odepchnęłam ją od siebie. Upadła na ziemię, a ja schowałam broń do torebki.
-Ciesz się, że żyjesz-obróciłam się na pięcie i skierowałam się w stronę wyjścia.
-Katherine, zapłacisz mi za to, obiecuje!-to były ostatnie jej słowa, które dotarły do moich uszu, ale zignorowałam je. Jedyne czego żałowałam to to, że kiedyś uważałam ją za przyjaciółkę.

Wróciłam do domu i przebrałam się w czarne rurki i czarną bluzę z kapturem. Położyłam się na kanapie i objadając się moimi ulubionym lodami, oglądałam telewizje. Właśnie tak chciałam spędzić swoje ostatnie chwile wśród żywych. Sama. Nie miałam ochoty oglądać kogokolwiek, zwłaszcza Biebera.

Kiedy zrobiło się ciemno, pojechałam na polane w środku lasu. Byłam pewna, że tutaj nikt mnie nie znajdzie, tym samym mnie nie powstrzyma. Jednak najpierw musiałam się pożegnać. Z kieszeni wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Aurory.
-Katherine, co słychać?
-Nic takiego. Dzwonię, żeby powiedzieć ci, że cię kocham-nie zamierzałam mówić jej prawdy.
-Też cię kocham, Kathy. Powiedz mi, wszystko w porządku?-w jej głosie słychać było troskę.
-Wszystko jest okey-starałam się, żeby mój głos brzmiał naturalnie i chyba mi się udało. -Powodzenia na pokazie.
-Nie dziękuje, żeby nie zapeszyć-zaśmiała się.-Obiecuje, że niedługo cie odwiedzę.
-Będę czekać-rozłączyłam się. Musiałam powstrzymywać się od płaczu. Przecież chciałam to zrobić. Byłam tego pewna. Do Megan wysłałam smsa, że ją kocham i jest dla mnie jak siostra. Wiem, że to nie była odpowiednia forma, ale wiedziałam że kiedy usłyszę jej głos to się rozkleję, a ona zacznie coś podejrzewać. Mimo wszystko w ten sam sposób pożegnałam się z Justinem. Jakby nie patrzeć był moim przyjacielem. Telefon wrzuciłam do schowka i wysiadłam z auta. Z bagażnika wyciągnęłam drewniany stołek i sznur. Zrobiłam węzeł i zawiesiłam linę na jednej z gałęzi. Nie wiem dlaczego, ale akurat taki sposób wydawał mi się najbardziej odpowiedni. Może dlatego, że istniała nikła szansa na uratowanie mnie, nawet jeżeli ktoś mnie tu znajdzie? Postawiłam stołek i weszłam na niego. Na szyję założyłam stryczek.
-Nareszcie koniec-westchnęłam i odepchnęłam się. Stołek upadł, a sznur zacisnął się na mojej szyi. Z trudem łapałam ostatnie oddechy, aż w końcu pochłonęła mnie ciemność.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak wrażenia po rozdziale?
Pojawienie się Alison nie wróży nic dobrego.
Chyba nikt się nie spodziewał tego co zrobił Justin. Zaskoczyłam was?
Jak myślicie co będzie dalej? Napiszcie mi, bo jestem ciekawa jak sobie wyobrażacie dalsze losy Jatherine ;)
Poza tym końcówka wcale nie oznacza, że to koniec tego ff!!!!

Nareszcie jestem! Mam nadzieje, że czekaliście i szczerze was za to przepraszam, ale to nie zależało ode mnie. 
Poza tym cholernie się za wami stęskniłam :)
Okey, więc wracamy do starego rytmu dodawania rozdziałów, czyli sobota i niedziela :)
Chociaż przyznam, że ciężko szło mi pisanie przez te 2 tyg. Zdarzało się, że w ciągu jednego dnia pisałam tylko kilkanaście słów, bo potem coś mnie blokowało i nic nie mogłam złożyć. Napisałam tylko dwa rozdziały, chyba jak do tej pory najtrudniejsze, no ale wena to straszna zołza :p

Do jutra skarby <3