23 kwietnia 2014

Eighteen:"Kochanie, co się stało?"

Pomimo upływu trzech miesięcy Justin nie przestał myśleć o pocałunku jego i Katherine. Identyczne myśli, które towarzyszyły mu zaraz po tym, były z nim teraz. Justin nie zamierzał pytać Katherine o pocałunek, bo wyglądałoby to tak, jakby mu zależało, a tak nie było. Nadal grał w swoją grę, ale nie pocałował jej po raz drugi. To miało przyjść naturalnie, tak jak wtedy w parku, inaczej Katherine mogłaby przestać z nim rozmawiać. Jak na razie nadal była taka sama: wredna i irytująca, a momentami nawet miła w stosunku do niego. Nadal nie potrafił jej rozszyfrować, chociaż poświęcał godziny na myślenie. Czasami zastanawiał się, czy w ogóle można ją zrozumieć. Ponownie zaczął ją obserwować, jednak niewiele to dało. Widział, jak często chodziła na cmentarz, ale nie wiedział, co tam robiła, a w weekendy imprezowała razem z Megan do upadłego. Zaczęły zbliżać się święta i Justin zamierzał je w jakichś sposób wykorzystać. Nie miał zamiaru się poddać, na pewno nie teraz.

Katherine źle czuła się z powodu pocałunku z Justinem, tak jakby zdradziła Briana. Chociaż praktycznie była singielką, wmawiała sobie, że jej serce jest zajęte. Jednak bardziej irytowało ją to,  że Mike starał się z nią skontaktować, a ciotka dzwoniła prawie codziennie, co wydawało się jej podejrzane, bo wcześniej tego nie robiła. W pewnym sensie cieszyła się, że udało jej się zbliżyć do siebie Louisa i Megan. Aranżowanie ich przypadkowych spotkań czasami zabierało jej sporo czasu, ale cel jest tego wart.

***

Kartka w kalendarzu wskazywała datę 23 grudnia. Dla Katherine zaczynały się kolejne święta, które spędzi sama. Co prawda podczas pobytu w szpitalu nie była sama, ale to nie była jej rodzina. Prawda jest taka, że nic nie ma takiego znaczenia jak rodzina podczas świąt. Cała ta oprawa nie ma sensu, jeżeli brakuje najbliższych osób. Aurora nie mogła się zjawić, więc Katherine była skazana na swoje towarzystwo. Jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Leniwie podniosła się z kanapy i ruszyła, aby je otworzyć. W progu zastała całkiem przystojnego bruneta o zielonych oczach, ubranego w kombinezon z nadrukiem logo firmy kurierskiej.
-Dzień dobry. Pani Katherine Pierce?-uśmiechnął się.
-Tak, ale o co chodzi?
-Przesyłka dla Pani. Proszę to podpisać-podał jej formularz, który podpisała.
-Co to jest?-zapytała.
-Tego nie wiem, ale na pewno jest ciężkie- przesunął się w bok, a z za jego pleców wyłoniło się dwóch kolejnych mężczyzn w takich samych kombinezonach. Wnieśli paczkę do salonu i wyszli. Zamknęła za nimi drzwi i zaczęła rozdzierać papier i karton, w którym znajdował się przedmiot. W końcu jej oczom ukazało się białe pianino, jej pianino. Na nim znajdowała się niewielka samoprzylepna karteczka.

Taki mały prezent na święta. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś jak się gra :)
                       Aurora

Na twarzy Katherine pojawił się delikatny uśmiech. Ciotka jednak o niej nie zapomniała. Natychmiast podniosła klapę i usiadła na stołku. Jej palce zaczęły płynnie poruszać się po klawiszach, zupełnie tak jakby całe życie robiły tylko to. Pierce nareszcie oderwała się od rzeczywistości. W każdym dźwięku można było usłyszeć wszystkie emocje, które gnieździły się w jej środku. Melodia była smutna i z czasem zaczęła przybierać na sile. Było słychać złość, ból, smutek, rozczarowanie. W końcu muzyka jest językiem uniwersalny. W pewnym momencie do jej pamięci wkradły się momenty, kiedy próbowała nauczyć grać Briana. Natychmiast zerwała się z miejsca i wbiegła na górę, wpadła do sypialni rodziców. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy była tam kilka razy, ale nie przyśnili się jej ponownie. Położyła się na łóżku i po raz kolejny wylewała z siebie łzy w samotności.

Rano wzięła prysznic i zrobiła delikatny makijaż. Ubrała zwykłe jeansy, biały top i szary sweterek oversize. Zeszła na dół i przygotowała sobie tosty. Po śniadaniu zniosła z góry 4 niewielkie paczki owinięte papierem w świąteczne wzory, które wsadziła do jednej torby, żeby nie musiała nosić tego w rękach. Miała zamiar rozdać prezenty, które kupiła kilka dni wcześniej. Zgarnęła kluczyki z komody i założyła brązowe botki na obcasie i czarną zimową kurtkę. Przykleiła sztuczny uśmiech na twarz i wyszła z domu. Śnieg pokrywał dosłownie wszystko, a temperatura była znacznie poniżej zera. 
-Głupia Kanada-mruknęła pod nosem, kierując się w stronę domu Megan. Dojście tam zajęło jej mniej niż 5 minut. Drzwi jak zwykle otworzył jej babcia Johnson. Katherine przywitała się z nią, a chwilę potem byłam już w pokoju Meg. Dziewczyna leżała na łóżku ze słuchawkami w uszach. Katherine odstawiła torbę na podłogę, podeszła do niej i złapała ją za gardło. Megan wyskoczyła jak oparzona z głośnym krzykiem.
-Cholera, Katherine, przestraszyłaś mnie-złapała się za serce. -Chcesz żebym dostała zawału?-warknęła.
-Żałuj, że nie widzisz swojej miny-Katherine nie mogła opanować śmiechu.
-Bardzo śmieszne-prychnęła. -W sumie dobrze, że jesteś, bo sama miałam do ciebie iść-podeszła do szafy i wyciągnęła z niej nieduże pudełko owinięte ozdobnym papierem. Odwróciła się i podeszła do Katherine.
-Wesołych świąt!-wręczyła jej pudełko z uśmiechem na ustach..
-Też coś mam dla ciebie-Katherine wyjęła prezent z torby przeznaczony dla Megan i podała go jej. Obie zaczęły zdzierać papier w tym samym czasie. Zachowywały się trochę, jak dzieci, ale chyba na tym to polega, prawda? Na tym, żeby poczuć się jak dziecko, poczuć się szczęśliwym. Katherine uchyliła wieczko i zobaczyła szmaragdowe kolczyki w kształcie łez.
-O matko, Megan, dziękuję-mocno ją uścisnęła. 
-Dziękuję, Kathy-uśmiechnęła się, gdy otworzyła swoje pudełko, w którym znajdowały się kolczyki w kształcie kryształu o fioletowym kolorze.
-Mają taki sam kolor jak twoje włosy-zaśmiała się.
-To tak, żebyś o mnie pamiętała-puściła jej oczko. Katherine została tam jeszcze kilka minut, a potem pożegnała się z Johnson i jej babcią i udała się do swojego niezbyt lubianego sąsiada. Robiła to ze względu na Louisa, którego naprawdę polubiła, ale nie chciała być nie miła, więc kupiła też prezent dla Justina. W końcu to święta, jedyny dzień w roku, kiedy ludzie się ze sobą dogaduję bez względu na wszystko, prawda?

Justin siedział na kanapie razem z Louisem i oglądali jakiś idiotyczny program w telewizji, kiedy usłyszeli dzwonek do drzwi.
-Ty idziesz-Justin nie oderwał wzroku od odbiornika, wskazując na Tomlinsona.
-Mógłbyś sam się kurwa ruszyć-warknął i ruszył do drzwi.
-O hej, Katherine-Justin gwałtownie zwrócił głowę w kierunku drzwi. Od razu wstał i ruszył w tamtą stronę. Zlustrował Katherine wzrokiem, a kąciki jego ust podniosły się do góry.
Wygląda ślicznie-przeleciało mu przez głowę.
Podoba ci się.
Wcale nie! Zamknij się!
Nie oszukuj się!
-Cześć-uśmiechnęła się, co wyrwało Justina z jego kłótni z samym sobą. -Wpadłam do was z życzeniami. No i mam prezenty-podała jeden pakunek Louisowi.
-Wesołych świąt.
-Wesołych świąt-pocałowała go w policzek, a on zrobił to samo. Justin nie wiedział dlaczego, ale wkurzyło go to. Jego szczęka zacisnęła się, tak samo jak jego pięści. Jak to możliwe, że jego kumpel dogaduje się z nią lepiej niż on?! Katherine jest przecież jego!
-Poczekaj też mam coś dla ciebie-Louis pobiegł na górę i zostali sami. Rozluźnił się kiedy Tomlinson się od niej oddalił, ale Justin był dziwnie zdenerwowany i pierwszy raz w życiu nie wiedział co powiedzieć. Podrapał się nerwowo po karku, wpatrując się w Katherine. 
-Spokojnie, Bieber. Też coś dostaniesz-uśmiechnęła się i podała mu pudełko. Powiedzenie, że był zdziwiony to za mało.
-Nie jestem aż tak wredna-wzruszyła ramionami, widząc jego zdziwioną minę. -Wesołych świąt-uniosła kącik jej ust do góry.
-Też coś dla ciebie mam. Wesołych świąt-wyjął niewielkie pudełeczko z kieszeni, które ciągle przy sobie nosił i podał jej. Prezenty otwierali w tym samym czasie, jednak Justin zrobił to pierwszy. Przez moment myślał, że ma halucynacje. Nie spodziewał się, że dostanie naprawdę drogi zegarek, którego marki nie znał.
-Wow-tylko tyle był w stanie powiedzieć. Od razu założył zegarek na rękę, a jego usta automatycznie wygięły się w uśmiechu. Katherine z szeroko otwartymi oczami powoli wyjęła to co dostała od niego-złoty łańcuszek z kłódką w kształcie serca i niewielkim kluczykiem do niej.
-Cholera, Bieber, tego się po tobie nie spodziewałam-Justin tylko wzniósł oczy do góry, ale uśmiech nadal widniał na jego twarzy. W zasadzie sam nie wiedział dlaczego wybrał akurat ten wisiorek, ale kiedy na niego spojrzał od razu pomyślał o Katherine.
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz- puścił jej oczko. -Mogę?-wskazał na wisiorek.
-Jasne- uśmiechnęła się. Kiedy podawała mu wisiorek, ich palce się o siebie otarły. Justin poczuł dziwne mrowienie, nie wiedział co się z nim dzieje i czemu tak reaguje. Katherine odwróciła się i odgarnęła włosy na jedną stronę. Justin stanął za nią i znajdował się tak blisko, że jego klatka piersiowa praktycznie stykała się z jej plecami. Zapiął wisiorek na jej szyi, a do jego nozdrzy dotarł zapach waniliowego żelu pod prysznic Katherine. Odsunął się od niej, a wtedy Pierce odwróciła się i pocałowała go  policzek. Justin stanął, jakby wmurowało go w podłogę, a przez jego ciało przeszedł dziwny dreszcz. Na jego szczęście w tym momencie wrócił Louis, bo Bieber nie potrafił otrząsnąć się z tego stanu, w którym znajdował się teraz.
Tomlinson podarował jej zawieszkę w kształcie czterolistnej koniczyny, którą od razu przypięła do jednej z bransoletek. Justin zauważył, że w ostatnim czasie pojawiło się ich naprawdę dużo. Louis w prezencie dostał od Katherine identyczny zegarek jak Justin, jednak jego tarcza była w czarnym kolorze, a w zegarku Justina niebieska. Pierce szybko pożegnała się i wyszła, a Justin w głowie miał tylko jej usta dotykające jego policzka. Dla niego nie było to normalne. Nie potrafił tego zrozumieć, przecież on nawet jej nie lubił, a ona go nie znosi, więc o co do kurwy nędzy chodzi!



Był już wieczór, a Justin postanowił wybrać się na cmentarz do swoich rodziców. Widocznie tego potrzebował, bo nie przychodził w to miejsce zbyt często. Gdy wracał zauważył kogoś siedzącego na ławce. Po posturze wiedział, że to dziewczyna, która co chwilę upijała z butelki, a skoro siedziała tu o tej porze, domyślił się, że to alkohol. Podszedł trochę bliżej i już wiedział kim ona jest. Ten kolor włosów nie trudno rozpoznać. Zastanawiało go tylko jedno: co ona tu robi, sama o tej porze i dlaczego pije? Poza tym temperatura spadła do prawie -20. Było cholernie zimno, ale ona zdawała się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Bez zastanowienia się do niej przysiadł.
-Kathy, co ty tu robisz?-zapytał delikatnie. Zdrobnienie jej imienia przyszło mu naturalnie, po prostu, ale pasowało to do niej. Katherine nie odpowiedziała tylko wybuchła płaczem. 
Musi być bardzo źle, skoro nie zwróciła uwagi na to jak ją nazwałem-pomyślał. Zlustrował ją wzrokiem i dopiero wtedy zauważył, że jeden z jej nadgarstków krwawi, a plamy krwi widoczne były na śniegu.
-Chodź, zabieram cię do domu-delikatnie ją pociągnął. Wstała bez żadnych protestów, co oznaczało jedno: była pijana. Justin przyszedł tu pieszo, więc wyciągnął z jej kieszeni kluczyki i posadził ją na miejscu pasażera, a sam usiadł za kierownicą. Dojechali bardzo szybko, bo Justin musiał ją opatrzyć, a nie mógł tego zrobić na cmentarzu bez apteczki. Wstawił samochód do garażu, zaprowadził ją do domu, zdjął jej buty i kurtkę, po czym sam zrobił to samo, i posadził ją na kanapie.
-Kathy, gdzie masz apteczkę?-uniósł jej głowę do góry, bo Katherine była praktycznie nieprzytomna. Z tego co się działo dookoła niej, niewiele do niej docierała. Justin nie miał pojęcia, jakim cudem doprowadziła się do takiego stanu.
-W łazience-bąknęła. Wszedł na górę, potem do jej pokoju, gdy znalazł się w łazience, z szafki wyciągnął wszystko co potrzebne i wrócił na dół. Zaczął ściągać bransoletki z jej nadgarstków. Jego oczy się rozszerzyły, kiedy zobaczył jej nadgarstki. Na obu było mnóstwo blizn, które pokryte zostały kolejnym cięciami. Wszystkie wyglądały na świeże, jakby zostały zrobione bardzo niedawno. Praktycznie nie było miejsca, gdzie skóra nie została naruszona. Justin pokręcił głową i oczyścił jej rany, owinął je bandażem, odniósł wszystko na miejsce i usiadł obok niej. Musiał dowiedzieć się, o co chodzi i nie chodziło o zakład z Louisem i całą resztę, zwyczajnie zrobiło mu się przykro z jej powodu. Nigdy nie podejrzewał, że dziewczyna taka jak Katherine może kiedykolwiek okaleczyć samą siebie. 
-Kochanie, co się stało?-chwycił ją za dłoń, kciukiem pocierając jej wierzch. Katherine nie odpowiedziała, z jej oczu ciekły łzy, które kapały na jej spodnie, zostawiając mokre plamy. 
-Zostałam sama. Oni mnie zostawili. Najpierw rodzice, a potem Brian. Przecież ja go kochałam, a teraz...-chlipała. Justin uważnie słuchał jej rozmowy z Megan w pizzerii, więc wiedział kim był Brian. Dokładnie słyszał, jak mówiła, że nadal go kocha, więc czemu teraz powiedziała to w czasie przeszłym? 
-Wplątałam się w bagno, więc ciotka mnie tam zamknęła. Poznałam Mike'a, ale zawsze traktowałam go jak przyjaciela,...-sam był zdziwiony, że na te słowa odetchnął z ulgą. Stwierdził, że to dlatego, że wcześniej obawiał się, że Mike jest jej chłopakiem.
-Teraz nawet on mnie zdradził-jej mięśnie się spięły. Justin oparł podbródek na jej głowie i nadal pocierał jej plecy, na co Katherine zaczęła się rozluźniać.
-W zasadzie mi pomagał, ale teraz mam tylko zemstę...-w tym momencie ucięła. Pamiętał, że kiedyś pisała o tym w swoim pamiętniku, ale nadal nie miał pojęcia o co chodzi. To słowo „zemsta” mogło dotyczyć praktycznie każdego.
-Kochanie, o jaką zemstę chodzi?
-Nie mogę ci powiedzieć-mruknęła. Podniosła głowę i Justin mógł zobaczyć makijaż płynący po jej twarzy i zaczerwienione oczy. Nie wyglądała najlepiej, więc czemu w jego głowie po raz kolejny pojawiła się myśl, że ślicznie wygląda?
-Chodź, idziemy spać-pociągnął ją za rękę i zaprowadził ją do jej pokoju. Nie miał zamiaru na nią naciskać ze względu na to w jakim stanie była, ale wiedział, że musi poznać prawdę. Położył ją na łóżku i przykrył kołdrą. Pocałował ją w czoło i szepnął „śpij”. Miał już chwytać za klamkę, kiedy usłyszał jej cichy głos:
-Zostaniesz ze mną?
Odwrócił się i uśmiechnął do niej, co ku jego zdziwieniu odwzajemniła.
-Oczywiście, kochanie.
Podszedł z drugiej strony, ściągnął z siebie bluzę i koszulkę i ułożył się obok niej. Przykrył się i przyciągnął ją do siebie. Katherine nie protestowała, co go ucieszyło. W zasadzie sam nie wiedział, kiedy zasnął.



~~~~~~~~
Taka słodziutka końcówka :)
Rozdział dodaję teraz, bo następny nie pojawi się zbyt szybko. Może za dwa tygodnie, a nawet więcej. Niestety nie zależy to ode mnie. Przez ten czas nie będę miała dostępu do internetu. Mam nadzieję, że pomimo to ze mną zostaniecie.
No to do następnego miśki <3
Ps. Dziękuję za ponad 2000 wyświetleń
Nie sądziłam, że będzie ich aż tyle :)


20 kwietnia 2014

Seventeen: Wspomnienia

Po incydencie w parku Justin wrócił do domu. Może incydent to nieodpowiednie słowo, bo był przekonany, że się jej podobało. Katherine zaczynała stawać się dla niego czymś na kształt rebusu, zagadki, który bardzo mocno chcesz rozwiązać i zrobisz wszystko, żeby tak się stało. Chciał poznać prawdziwą Katherine, chociaż nie wiedział dlaczego. Po prostu chciał, żeby ściągnęła maskę chamskiej i niedostępnej dziewczyny, która nie wie co to problemy i zawsze się uśmiecha. Zaczął się zastanawiać, dlaczego nikt inny nie widzi tego bólu w jej oczach, które przypominają lód, tak trudno to zauważyć? Jej oczy były tak puste, zimne i smutne, że nie wiedział, co ma zrobić. Chciał poznać powód smutku? Raczej nie, wiedział co się wydarzyło w jej życiu. Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Chciał wiedzieć, jak wyglądają jej oczy, kiedy jest naprawdę szczęśliwa. Czy pojawiają się w nich te maleńkie iskierki, jak zazwyczaj opisują to w książkach? Jak wygląda jej prawdziwy uśmiech?
-Czemu ja o tym myślę?-mruknął do siebie. Zaczął masować skronie palcami. Od kiedy ich usta się zetknęły, wszystkie jego myśli zaczęły dotyczyć Katherine. Dlaczego? Może to z powodu jej lodowatego spojrzenia, które mroziło krew w żyłach albo widoku innej strony tej dziewczyny. Wtedy jeszcze nie wiedział, że rozwiązanie tej zagadki przyniesie mu ogromny ból, a z drugiej strony niewyobrażalne szczęście...

Katherine zmierzała w kierunku domu szybkim krokiem. Złość powoli ze niej uchodziła, ale działo się to naprawdę powoli. Czuła się tak, jakby zdradziła Briana, a przecież on już nie żył. W dodatku była wściekła na samą siebie. Nie dość, że Justin zobaczył coś, czego widzieć nie powinien, to jeszcze pozwoliła mu się pocałować. To był błąd, nawet jeżeli jej się to podobało.
Usłyszała kolejne wołanie za sobą, ale zignorowała je. Była zbyt wściekła, żeby zastanawiać się, kto jest właścicielem głosu. Szła dalej, ale ta osoba nie miała zamiaru odpuścić. Pociągnęła ją za rękę i Katherine stanęła twarzą w twarz z Mike'iem, co tylko spowodowało kolejny przypływ złości.   
-Nareszcie się zatrzymałaś-uśmiechnął się nerwowo. 
-Czego chcesz?-warknęła.
-Chciałem cię przeprosić. To było cholernie głupie z mojej strony i nie chciałem tego powiedzieć. Wkurzyłem się i tak wyszło... Przepraszam.
Mike nie patrzył na Katherine. Cały czas zerkał na swoje buty, jakby były cholernie ciekawe. Natomiast Katherine była taką osobą, która nie znosiła, kiedy ktoś nie patrzył jej w oczy. 
-Spójrz mi w oczy!-podniosła głos. Kiedy Evans spojrzał na nią, w jego tęczówkach zobaczyła żal i skruchę, ale ona nie wybaczała tak szybko, o ile w ogóle to robiła. 
-”Przepraszam” nie wystarczy-posłała mu lodowate spojrzenie. Zaraz potem odwróciła się i zrobiła kilka kroków, ale Mike ponownie chwycił ją za rękę.
-To co mam do cholery zrobić?! Może mam się z tobą przelizać jak Bieber w parku i wszystko mi wybaczysz!-wrzasnął. Katherine przez moment stała jak zaczarowana. Nawet zapomniała, że Mike ją obserwuje. Jednak nawet jeżeli to robił, to nie powinien się mieszać. To była tylko i wyłącznie jej sprawa. Do tej pory zawsze mogła na niego liczyć, ale odkąd opuściła szpital psychiatryczny, tylko się na nim zawodziła.
-Wypierdalaj z mojego życia-jej głos był wyjątkowo spokojny.
-C-co?
-To co słyszałeś. Nie chcę cię więcej widzieć.
Mike otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie potrafił się odezwać. Katherine popatrzyła na niego przez chwilę, a potem jej pięść zderzyła się z jego nosem. Mike zachwiał się na nogach, a z jego nosa pociekła krew.
-I to było by na tyle-uśmiechnęła się sztucznie, kiedy Evans ocierał krew z twarzy. Nie zdążył się odezwać, a postać Katherine zaczęła się oddalać.
Kiedy Katherine dotarła do domu, otworzyła drzwi, po czym jej zamknęła. Nie fatygowała się, żeby zdjąć buty. Czasami nawet przesadnie dbała o porządek, ale w tym momencie złość przejęła nad nią kontrolę. Zaczęła  przetrząsać barek i cudem znalazła ostatnią butelkę wódki. Bez zastanowienia odkręciła ją i pociągnęła spory łyk. Alkohol przyjemnie palił jej przełyk. Usiadła na kanapie, nogi przyciągnęła do klatki piersiowej i wlała w siebie kolejną porcję. Alkohol nie działał na nią tak mocno. Katherine piła naprawdę często przez ostatnie dwa lata, więc potrzeba sporej ilości procentów, żeby ją upić.

***

Obudziła się na podłodze niedaleko schodów. Była zmarznięta, a jej kończyny były sztywne. Chciała się podnieść, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Każdy najmniejszy ruch sprawiał ogromny ból. Wtedy dotarło do niej, co się stało. Kolejny raz to zrobiła, a w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ją powstrzymać, więc teraz nie była w stanie się ruszyć. Wszystko to co dusisz w sobie, pewnego dnia zacznie krzyczeć własnym głosem i dokładnie to się stało. Zaczęło się po śmierci jej rodziców. Miała dziwne napady. Bardzo często, bez powodu, wpadała w szał i demolowała wszystko, co znajdowało się w pobliżu, raniąc tym samą siebie, albo biegała po schodach w górę i w dół do momentu, w którym traciła przytomność. Jej zniszczona psychika atakowała, a ona nie wiedziała, jak to zatrzymać. W takich momentach był przy niej Brian. To on opatrywał jej rany i przytrzymywał ją, dopóki się nie uspokoiła. W szpitalu pomagał jej Mike, a dzisiaj nie było nikogo. Została z tym wszystkim sama.
Łzy powoli spływały po jej policzkach na samo wspomnienie jej chłopaka. Pomimo palącego bólu wstała i w żółwim tempie zaczęła czołgać się po schodach na górę. 
Wczołgała się do swojego pokoju i opierając się na łóżku wstała. Powlokła się do łazienki. Odkręciła wodę i rozebrała się. Weszła pod prysznic, a ciepłe krople wody zaczęły rozluźniać jej mięśnie. Włosy umyła waniliowym szamponem, a w ciało wtarła żel o tym samym zapachu. Spłukała pianę i zakręciła kurki. Kiedy jej stopy dotknęły zimnych płytek, przeszedł ją dreszcz. Wytarła się ręcznikiem, ale nie robiła tego dokładnie. Starała się zrobić to jak najszybciej, bo samo stanie było dla niej trudnością. Otarła włosy ręcznikiem i przeszła do garderoby. Wsunęła na siebie bieliznę, dresy i biały top. Wróciła do sypialni i od razu położyła się do łóżka. Każda najmniejsza czynność wywoływała ból podobny do przypalania gorącym żelazem. Otuliła się kołdrą i zasnęła dając ukojenie mięśniom i umysłowi. Zanim zamknęła oczy, zerknęła na zegarek w telefonie. Wskazywał godzinę 5 rano, poza tym miała 30 nieodebranych połączeń od Megan i 20 SMS-ów od niej. Była zbyt zmęczona, żeby do niej oddzwonić i po prostu odłożyła iPhone'a na szafkę nocną. 

Otworzyła oczy, kiedy do jej uszu po raz kolejny dotarł irytując dźwięk. Sięgnęła ręką po telefon i odebrała, nie patrząc kto dzwoni.
-Katherine! Żyjesz? Co się stało? Czemu nie odbierałaś? Wszystko w porządku? Gdzie ty jesteś?!
Katherine odsunęła urządzenie od ucha, kiedy Megan zaczęła krzyczeć, a słowa opuszczały jej usta z niewyobrażalną prędkością. Pierce nie miała zamiaru stracić słuchu, a poza tym bolała ją głowa. 
Kiedy po drugiej stronie zapadła cisza, postanowiła się odezwać.
-Hej, Megy. Ciebie też miło słyszeć-rzuciła sarkastycznie.
-Katherine, nie żartuj sobie. Gdzie ty jesteś?-mówiła już łagodniej, a w jej głosie dało się usłyszeć troskę. 
-Jak to gdzie? Jestem w domu. Ze mną wszystko w porządku. Nie odbierałam, bo spałam, a ty właśnie mnie obudziłaś- przeciągnęła, ziewając.
-Okej-westchnęła.-Już myślałam, że coś ci się stało.
-Spokojnie, jestem dużą dziewczynką-przewróciła oczami.
-Może, ale to nie zmienia faktu, że się o ciebie martwiłam.
-Dobra, przepraszam. To się więcej nie powtórzy, mamusiu,obiecuję-zaśmiała się, a po drugiej stronie usłyszała śmiech. Jednak to nie był śmiech Megan.
-Kto tam z tobą jest ?-zmarszczyła czoło. Była pewna, że słyszała tam chłopaka.
-Umm... nie ważne. Widzimy się wieczorem- potem się rozłączyła. Katherine stwierdziła, że i tak wydusi z niej prawdę. 
Opuściła stopy na podłogę i powoli wstała. Ból mięśni praktycznie ustąpił, chociaż czuła niewielki dyskomfort. Przeszła do garderoby i zaczęła przeszukiwać ubrania. Nie chciała siedzieć w domu, nie znowu. Po krótkich poszukiwaniach wybrała czarne spodenki z wysokim stanem, biały top, a na stopy wsunęła trampki. Był wrzesień, więc temperatura z każdym dniem spadała, a Katherine chciała wykorzystać te ostatnie chwile słońca. Zaczęła przeglądać szkatułkę z biżuterią, kiedy natrafiła na srebrny wisiorek w kształcie serca. Dostała go od Briana na ich pierwszą rocznicę. Jak na zawołanie wszystko stanęło jej przed oczami.

Byli na spacerze w parku. Właśnie dzisiaj Katherine miała mu powiedzieć, że wyjeżdża. Znali się od ponad roku, 12 miesięcy temu oficjalnie zostali parą. Katherine kochała Briana i nie chciała tego kończyć, ale wiedziała, jak kończą się związki na odległość. Jeżeli miłość jest prawdziwa, taka na całe życie to odległość nie ma znaczenia, jednak Katherine nie była przekonana, że ich miłość to wytrzyma. Byli za młodzi na coś takiego, zbyt niedojrzali. 
Szli alejką, Katherine opierała głowę na jego ramieniu, a jego ręka obejmowała ją w talii. Po obu stronach rosły wysokie drzewa, było tu mnóstwo ławek i jak w typowym parku znajdowała się tutaj również fontanna. Zatrzymali się tam i stali, patrząc sobie w oczy.
-Zamknij oczy, skarbie-uśmiechnął się.
-Ale po co?-Katherine uniosła jedną brew do góry.
-Po prostu zrób, to o co cię proszę- powiedział lekko zirytowany. Brian wściekał się naprawdę szybko, ale przecież każdy ma jakieś wady.
-Okej-zamknęła oczy, a po chwili poczuła coś zimnego na swojej szyi. Instynktownie dotknęła ręką tego miejsca. Pod palcami wyczuła metal w kształcie serca. Otworzyła oczy i spojrzała na wisiorek.  Z tyłu widniały ich inicjały i trzy słowa wygrawerowane pochyłym drukiem: „Love is everything”. Kiedy Katherine podniosła wzrok na Briana, na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.
-Szczęśliwej rocznicy, skarbie- powiedział, po czym delikatnie musnął jej usta. -Podoba ci się?
-Nie sądziłam, że będziesz pamiętał. Jest prześliczny- kilka łez szczęścia wypłynęło z jej oczu. Brian otarł je kciukiem, a Katherine bez zastanowienia wpiła się w jego usta. Wiedziała, że to prawdopodobnie ostatni raz, kiedy go widzi i ma okazję pocałować, więc odsunęła się od niego, kiedy jej płuca zaczęły palić żywym ogniem z powodu braku powietrza.
-Brian, muszę wyjechać-wyszeptała. Nie chciała tego robić, ale przecież nie mogła z dnia na dzień zniknąć bez pożegnania.
-Że co?!- wrzasnął, a kilkoro ludzi spojrzało w ich stronę.
-Naprawdę nie chcę, ale mój ojciec dostał propozycję pracy i musimy się przeprowadzić-nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Jego pięści zaciskały się i rozluźniały. Wiedziała, że jest wściekły i próbował się uspokoić, żeby nie wybuchnąć przy tych wszystkich ludziach. 
-Nigdzie nie jedziesz! Nie zgadzam się!-wysyczał, przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej, o ile było to w ogóle możliwe. Katherine pogładziła go dłonią po policzku i musnęła delikatnie jego usta. 
-Nie mam wyboru. Przepraszam.
Wpatrywali się w siebie przez kilka chwil, a kiedy Katherine poczuła, że uścisk Briana słabnie, wyrwała się z jego objęć i odeszła, nie oglądając się za siebie.


Katherine zaśmiała się, przypominając sobie to wydarzenie. Była wtedy strasznie emocjonalna i potrafiła płakać ze szczęścia, teraz już tak nie było. Wtedy też myślała, że Brian ją znienawidzi i po prostu odpuści, ale tego co zrobił, się nie spodziewała. Nie wiedziała jakim cudem, ale Brian namówił swoich rodziców i przeprowadzili się do Kanady. Nie potrafiła uwierzyć, kiedy zapukał do jej drzwi. Wszystko znowu było dobrze, a teraz? Teraz już go nie było. 
Katherine pokręciła głową, próbując pozbyć się myśli, które powodowały ból w klatce piersiowej i wywoływały łzy. Zapięła wisiorek na szyi i zeszła na dół. W kuchni przygotowała sobie kanapki i herbatę, a po zjedzeniu posiłku, posprzątała po sobie. Zaczęła nerwowo stukać palcami o blat i nie potrafiła pozbyć się tego, co zagnieździło się w jej głowie, kiedy kilkanaście minut temu natrafiła na wisiorek. Wbiegła z powrotem na górę i zaczęła przeszukiwać pokój. Uspokoiła się trochę, kiedy głęboko w szufladzie biurka znalazła składany nóż z jej inicjałami, który dostała od Briana. Powiedział jej wtedy, że chce jedynie jej bezpieczeństwa i chce mieć pewność, że będzie miała czym się bronić, kiedy jego nie będzie obok, a jej będzie coś groziło. I zanim wydarzył się wypadek i Katherine znalazła się w szpitalu psychiatrycznym, zawsze nosiła go ze sobą. Łza spłynęła po jej policzku, a Katherine zaczęła oddychać szybciej. Jej oddech stał się płytki, a jej palce zaczęły lekko drgać. Szybko zbiegła na dół, chowając nóż do kieszeni. Z komody zgarnęła klucze i wyszła na zewnątrz. Nie trudziła się zamykaniem drzwi na klucz, po prostu pobiegła do garażu i uruchomiła silnik samochodu. Prowadzenie w jej stanie, w stanie, gdzie psychika daje o sobie znać, przywołuje bolesne wspomnienia i podpowiada wszelkie możliwe sposoby skrzywdzenia samego siebie, bo jest się niewystarczająco dobrym, nie jest dobrym pomysłem. 
Katherine nie przestrzegała przepisów, zwyczajnie wcisnęła pedał gazu, żeby jak najszybciej znaleźć się na cmentarzu. Niedbale zaparkowała auto na parkingu i pobiegła w kierunku bramy, a potem alejką w stronę grobu, który chciała odwiedzić.



Usiadła na ławce i spojrzała na nagrobek. Jej palce nadal drgały i podobnie zaczęło dziać się zresztą jej ciała. Katherine dobrze wiedziała, co to znaczy i właśnie dlatego tu przyszła. Chciała to zatrzymać za wszelką cenę, ale czy to możliwe?
-Hej, skarbie-mruknęła. Nie obchodziło jej to, że teraz prawdopodobnie wyglądała jak te obłąkane osoby z filmów, które rozmawiają z czymś, czego inni nie widzą. Ciągła tęsknota za nim powoli zabijała ją od środka. Pomimo jego śmierci nie przestała go kochać, a przynajmniej tak sobie wmawiała. W rzeczywistości to uczucie już dawno wygasło. Katherine zwyczajnie upierała się, że nadal go kocha, żeby nie zwariować. Miała dość tego cierpienia, więc próbowała skupić się na czymś innym. Na czymś co kiedyś sprawiało, że była szczęśliwa. Chciała mieć go znowu przy sobie, chciała mieć kogokolwiek, byleby tylko nie być sama.
-Przepraszam, że nie było mnie tak długo. Życie mi się trochę pochrzaniło-westchnęła. -Tęsknię za tobą, wiesz? Nigdy nie zapomnę tej imprezy, na której się poznaliśmy, a ja jak niezdara wylałam na ciebie drinka-uśmiechnęła się smutno. Starała się skupić na wspomnieniach, żeby tylko zatrzymać ten proces, chociaż to chyba nieodpowiednie słowo. Jej palce nadal drżały, a jej oddech w dalszym ciągu był płytki, tak jakby jej płuca w ciągu chwili zmniejszyły się o połowę.
-Zaczęło się tak zwyczajnie-pokręciła głową. -Nie byliśmy normalną parą, a Ali uważała nasz związek za chory. Może miała rację, bo kiedy byliśmy zdenerwowani, to żadne z nas nad sobą nie panowało...Nie mam ci za złe tych wszystkich siniaków, które miałam przez ciebie. Wybaczyłam ci to już dawno-spuściła głowę. -Wróciłam do tego po twojej śmierci-szepnęła. -Wiem, że tego nie chciałeś, ale ja nie potrafię inaczej...Jestem tu sama, rozumiesz? Byłeś wtedy, kiedy miałam pierwszego kaca w życiu i kiedy pierwszy raz paliłam papierosy i zawsze wtedy, kiedy cię potrzebowałam, a teraz...Nie ma cię tu! Nie ma!-kilka łez wypłynęło spod jej zamkniętych powiek, a jej ciało zaczęło się trząść. Wiedziała, że tego nie zatrzyma, nie tym razem. Jej skronie zaczęły pulsować i czuła się, jakby jej głowa miała wybuchnąć za chwilę. Trzęsącą się dłonią wyciągnęła nóż z kieszeni i podwinęła rękawy bluzy. Musiała się tego pozbyć, nie chciała tak się czuć.
-Nie radzę sobie-wyszeptała, kiedy przesunęła ostrzem po skórze na nadgarstku.
-Tęsknię za tobą-zrobiła kolejne nacięcie na skórze. W pewnym momencie przestała to kontrolować i robiła coraz głębsze nacięcia i było ich coraz więcej. Z ran sączyła się krew, która powoli spływała po nadgarstkach i kapała na ziemię. Trawa zaczęła przybierać czerwony kolor.
-Skarbie, nie rób tego-Katherine odwróciła się gwałtownie, kiedy usłyszała za sobą szept. Jednak nikogo tu nie było. Schowała twarz w dłoniach, wcześniej wkładając nóż do kieszeni, i wróciła do poprzedniej pozycji, zalewając się łzami.
-Nigdy cię nie zostawiłem. Zawsze tu jestem. Kocham cię-poczuła czyjś dotyk na swoich ramionach. Dopiero teraz rozpoznała ten głos. Pokręciła głową, zakryła krwawiące nadgarstki rękawami i mocniej przycisnęła materiał bluzy w tych miejscach. Podniosła się i ostatni raz spojrzała na nagrobek, biegiem rzucając się w stronę bramy.

Brian Night
18.03.1994- 20.06.2011
Zginął śmiercią tragiczną


Serce Mike'a łamało się na miliardy kawałków, kiedy patrzył na Katherine w takim stanie. Nie przestał jej obserwować, nawet jeżeli ona tego nie chciała. Poczucie winy zżerało go od środka, bo wiedział, że to przez niego teraz cierpi. Jak do tej pory wystarczająco zranił ją słowami i właśnie dlatego nie potrafił powiedzieć jej prawdy, bo zraniłby ją jeszcze bardziej. W tej chwili bardzo chciał cofnąć czas, gdyby tylko mógł, nigdy by tego nie zrobił.


Łzy zamazywały Katherine obraz, ale nie przejmowała się tym, tak samo jak tym, że makijaż spływał jej po twarzy. Drżącymi rękami uruchomiła silnik samochodu i wtedy zaczęła czuć pieczenie. Z trudem dojechała do domu. Od razu wbiegła do domu i weszła do łazienki. Przemyła twarz wodą, chociaż łzy nadal płynęły. Zaraz potem opatrzyła swoje nadgarstki. Skóra w miejscach nacięć ciągnęła ją, kiedy chwytała chociażby klamkę w dłonie. Ściągnęła z siebie ubrania i wzięła szybki prysznic, żeby doprowadzić się do porządku. Niedługo miała zjawić się tu Megan, a Katherine za wszelką cenę nie mogła pokazać, że coś jest z nią nie tak. Nie potrzebowała współczucia, nie chciała, żeby ktokolwiek się o nią martwił. Im mniej inni wiedzą tym lepiej.



________________________________
No i mamy kolejny :)
Jesteście ciekawi o czym mówiła Katherine? Do czego wróciła po śmierci Brian'a?
Wszystko wyjaśni się już niedługo.
hmmmm Czyżby nasz Justin się zakochał?

Wpadłam na pomysł polecania wam przy każdym rozdziale moich ulubionych opowiadań. Powinny, a raczej jestem pewna, że przypadną wam do gustu tak samo jak mnie :)
A o to pierwsze:
They don't call him Danger for nothing
A tutaj jest II część :
Danger's back and he's more dangerous than ever

 Jeżeli ktoś nie czytał to polecam. Przyznam się bez bicia, że ja jestem od niego uzależniona :)


Życzę wam wesołych świąt i mokrego dyngusa kochani x


Do następnego <3
#muchlove
Ps. Mam nadzieję, że Kinga mnie nie udusi za przerywanie w takim momencie :)


14 kwietnia 2014

Sixteen: "Widziałem cię wczoraj na cmentarzu..."

Katherine szybko wbiegła na górę i od razu skierowała się do swojego pokoju. Weszła do łazienki, umyłam zęby i zrobiła makijaż. Nałożyła podkład, zrobiła kreski eyelinerem, a rzęsy musnęła tuszem. Przeszła do garderoby i zaczęła szukać czegoś odpowiedniego. Musiała się pośpieszyć, bo zostało jej tylko 25 minut, a Megan jest punktualna jak cholera. W końcu wybrała białą bokserkę z czarnym nadrukiem w kształcie serca, krótkie jeansowe spodenki, a do tego czarne trampki. Na nadgarstek wsunęła kilka bransoletek, a do uszu włożyła czarne kolczyki w kształcie malutkich kokardek. Poczesała włosy, które zostawiła rozpuszczone, do kieszeni włożyła telefon i zeszła na dół. Akurat wtedy usłyszała dzwonek. Otworzyła drzwi i przywitała się z Meg, która ubrana była w niebieską sukienkę bez ramiączek, która idealnie opinała się na jej ciele, i tego samego koloru szpilki.
Tak jak ostatnio do klubu poszły pieszo i bez problemu weszły do środka. Kiedy kierowały się w stronę baru, obok Megan pojawił się Louis, który od razu pociągnął ją na parkiet. Katherine uśmiechnęła się do siebie. Miała zamiar ich zeswatać, bo już z daleka widać, że do siebie pasują. 
Pierce dopchała się do baru, usiadła na krześle i zamówiła drinka. Nie interesowała ją nazwa, najważniejsze, żeby zawierał sporą ilość alkoholu. 
Powoli sączyła swój napój, kiedy obok usiadł Justin.
-Nie powinnaś siedzieć sama.
-Jestem bardzo ciekawa czemu?-uniosła brew.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła-uśmiechnął się. Katherine nie miała pojęcia dlaczego się do niej przysiadł, irytował ją samą obecnością. Być może to miłe, że przystojny facet się tobą interesuje, ale dla Katherine nie była to przyjemność. Nie po to wyszła ze szpitala, żeby uganiać się za każdym, który uśmiechnie się w jej stronę. 
Powstrzymała się od powiedzenia czegoś złośliwego. Zrobiła to tylko z jednego powodu: nie chciała wdawać się z nim w dyskusję. Dokończyła drinka i zamówiła wódkę. Piła kieliszek za kieliszkiem. Ciesz paliła jej gardło, ale nie zwracała na to uwagi. Chciała się upić i nikt nie miał prawa jej przeszkadzać, to pomagało jej poczuć się lepiej. 
-Powoli, kochanie, bo za chwilę będziesz leżeć na podłodze- wyrwał jej kieliszek z ręki i sam go wypił.
-Nie bój się, jestem dużą dziewczynką, poradzę sobie-uśmiechnęła się sztucznie. Zaraz potem znowu zaczęła pochłaniać kolejne porcje alkoholu. Przez cały ten czas przypatrywał się jej Justin. W końcu Katherine nie potrafiła znieść jego wzroku zawieszonego na niej.
-Na co się tak patrzysz?-obróciła głowę w jego stronę.
-Na nic, po prostu jestem zdziwiony, że jeszcze dasz radę pić. Większość dziewczyn zataczałby się na boki po takiej ilości.
-Ale ja nie jestem jak większość.
-Zauważyłem-mruknął. 
-Tylko nie mów mi, że bawisz się w abstynenta, Bieber- posłała mu złośliwy uśmiech. Wypity alkohol poprawił jej humor i teraz była w stanie znieść obecność swojego sąsiada.
-Zachęcasz mnie, kochanie?-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Całkiem możliwe-wzruszyła ramionami.
Justin zamówił kilka kolejek, które wypili razem. 
-Można Panią prosić?-Katherine buchnęła śmiechem na jego pytanie.
-Wyrwałeś się z dziewiętnastego wieku, chłopczyku?
-Nie sądzę-pokręcił głową. -Ale to nie zmienia faktu, że nie dostałem odpowiedzi.
-Ten jeden raz dostąpisz tego zaszczytu.
-Doceniam to poświęcenie-puścił jej oczko. Katherine pokręciła głową z rozbawieniem i razem skierowali się na parkiet. 
Tańczyli ocierając się o siebie. Ręce Katherine błądziły po jego karku, a jego znalazły się na jej biodrach. Katherine czuła się jak w transie, a wypity alkohol utrudniał jej racjonalne myślenie. W normalnej sytuacji nie zbliżyłaby się do niego. Poza tym Justin pachniał naprawdę dobrze, a jego zapach w połączeniu z alkoholem sprawił, że mózg Katherine przestał działać. Jednak świadomość wróciła jej w pełni, kiedy usłyszała słowa, których nawet głośna muzyka nie była w stanie zagłuszyć, a które wyszeptał jej do ucha:
-Widziałem cię wczoraj na cmentarzu...
Mięśnie na ciele Katherine spięły się jak na zawołanie. Od razu odsunęła się od niego, pokręciła głową i nie zastanawiając się co robi, zaczęła przepychać się przez tłum w kierunku wyjścia. Nie docierało do niej wołanie Justina, ani żaden inny dźwięk z zewnątrz. Jedyne o czym myślała to to, że musi stąd wyjść jak najszybciej. 
Nawet kiedy wyszła z klubu, nie zatrzymała się. Puściła się biegiem przed siebie. Kiedy się zatrzymała i rozejrzała po okolicy, zdała sobie sprawę, że znajduje się w parku. Latarnie, które się tu znajdowały nie oświetlały całej jego powierzchni, a zaledwie niewielki obszar. Katherine usiadła na najbliższej ławce, którą zauważyła i zaczęła w myślach liczyć do dziesięciu. Próbowała się uspokoić, ale nie było to takie łatwe. Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. To tak jakby ktoś odkrył tajemnicę, którą chciała ukryć za wszelką cenę- prawdziwą Katherine. Bardzo nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział o niej więcej, niż mu na to pozwalała. Ludzie mieli widzieć tylko to co ona im pokazywała, nic więcej. Są takie rzeczy, których się nie pokazuje i nie mówi, może tylko pustym ścianom w środku nocy.

Justin nie spodziewał się takiej reakcji Katherine. W myślach zwyzywał samego siebie. Teraz wiedział, że niepotrzebnie jej to powiedział. Chciał po prostu się czegoś o niej dowiedzieć, a teraz, sądząc po jej reakcji, nie ma na to najmniejszej szansy.
Gdy tylko Katherine zaczęła uciekać, krzyczał za nią, ale ona nawet się nie odwróciła. Nie mógł tego tak zostawić, nie mógł po prostu tam stać jak kretyn, musiał za nią pobiec i to zrobił. Kiedy znalazł się na zewnątrz, Katherine nie było, ale po tym jak się rozejrzał, zauważył jej oddalającą się postać. Ruszył w tamtą stronę. Musiał biec naprawdę szybko, żeby wyrównać dzielący ich dystans, a przynajmniej nie stracić jej z zasięgu wzroku.
Kiedy zatrzymał się w parku, Katherine chodziła w tą i z powrotem, nerwowo przeczesując włosy palcami. Jednak zdążyła już narozrabiać. Ławka leżała pod pobliskim drzewem, a śmietnik leżał niedaleko fontanny kilka metrów dalej. Nawet jeżeli to wszystko krzyczało, że Katherine jest wściekła, on musiał z nią porozmawiać. Złapał ją za nadgarstki, tym samym zmuszając ją do popatrzenia na niego. W jej oczach dało się zauważyć czystą furię. Tak naprawdę Katherine była w większej części wściekła na samą siebie, bo pozwoliła komukolwiek zobaczyć coś, czego nikt nie powinien był widzieć.
-Musisz mnie wysłuchać-powiedział delikatnie, nie chcąc denerwować jej jeszcze bardziej.
-Nic kurwa nie muszę-wysyczała i wyszarpnęła się z jego uścisku.-Cokolwiek tam widziałeś...Po prostu o tym zapomnij-położyła zdecydowany nacisk na ostatnie słowo. Justin wpatrywał się w nią lekko zszokowany. Jeszcze nie widział Katherine w takim stanie. Nie miał pojęcia, że to nie ostatni raz...
I gdybyś teraz zapytał go dlaczego to zrobił, nie otrzymałbyś odpowiedzi, bo on sam jej nie znał. To był impuls i tyle. Justin po prostu wpił się w jej usta. Były delikatne i miękkie. Nie chciał, nie mógł się od nich oderwać. Katherine odwzajemniła pocałunek. W jej przypadku to też był impuls. W dodatku usta Justina same zachęcały do całowania. Pocałunek robił się coraz bardziej zachłanny, jednak Katherine odzyskała świadomość. Odepchnęła go od siebie i wymierzyła mu policzek.
-Nigdy więcej tego nie rób-wysyczała przez zaciśnięte zęby i wyminęła go. Justin nie zwrócił specjalnej uwagi na jej reakcję. Stwierdził, że nawet jeżeli teraz będzie go unikać to było warto. Obiecał sobie, że nie był to ostatni raz, kiedy się całowali, a on zawsze dotrzymywał obietnic. 
____________________________________

No nareszcie pierwszy pocałunek. Przyznawać się kto na to czekał hihi :)
Do następnego misiaki <3
Przysięgam już niedługo
Jeżeli dotarłeś aż tu zostaw po sobie komentarz, a przynajmniej kropkę ;)

 

10 kwietnia 2014

Fifteen: " Żadne z was nie widzi, że pasujecie do siebie?"

Po kilku minutach Katherine podniosła się i wybiegła z domu, nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi na klucz. Zaczęła biec w kierunku cmentarza, chociaż nie to był jej cel. Po prostu biegła, żeby tym sposobem pozbyć się chociaż części negatywnych emocji. Oparła dłonie na kolanach i złapała kilka głębokich oddechów, kiedy zatrzymała się przed bramą cmentarza. Wierzchem dłoni otarła łzy, które ciągle spływały jej po twarzy i przeszła przez bramę. Szła główną alejką, ale zaraz potem skręciła w prawo, aż w końcu stanęła przed nagrobkiem, którego szukała. Usiadła na ławce, która tam stała i spojrzała na złote litery, wyryte na marmurowej płycie.  

Mary i John Pierce
Zginęli śmiercią tragiczną
Niech spoczywają w pokoju

Po jej policzkach po raz kolejny spłynęły łzy. Minęły dwa lata, odkąd ostatnio tu była. Tęskniła za swoimi rodzicami, którzy w tym momencie byli jej bardzo potrzebni.
-Szkoda, że was tu nie ma. Nie daję rady sama, nie daję-pokręciła głową, chowając twarz w dłoniach. Jej ciałem wstrząsnął szloch, a łzy płynęły po jej twarzy, przypominając wodospad. Nie chciała i nie miała zamiaru tego powstrzymywać. Poza tym nikt jej nie widział, więc nie musiała się ukrywać, a przynajmniej tak się jej wydawało.

Justin otwierał drzwi kluczem, kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwiami. Odwrócił się i zobaczył chłoptasia, jak nazywał Mike'a, który wychodzi z domu Katherine. Justin był zdziwiony, bo Evans wyglądał na wkurzonego. Był ciekawy, co się stało. Poza tym obecność Mike'a nie była mu na rękę. Jeżeli on jest chłopakiem Pierce, sprawy się komplikują. Jednak Justin nie miał zamiaru odpuścić sobie Katherine. Z rozmyślania wyrwał go dźwięk niedbale zamykanych drzwi. Z domu wybiegła Katherine, ale skierowała się w inną stronę niż Evans, co ucieszyło Justina. Oczywiste było, że nie mógł przepuścić takiej okazji. Poszedł za nią i trafił na cmentarz. Był kilkanaście metrów za nią, ale nawet gdyby podszedł bliżej, nie zauważyłaby go. Obserwował ją z odległości, żeby nie mogła go zobaczyć, ale jednocześnie był na tyle blisko, żeby mógł ją słyszeć. Patrzył jak Katherine usiadła na      ławce, a zaraz potem zaczęła płakać. Nie potrafił uwierzyć w to co widzi. To nie była ta sama Katherine Pierce, którą widział w szkole, albo w centrum handlowy, kiedy spotkali się za pierwszym razem. Nie ta, która potrafiła mu pyskować, nie ta która potrafiła pokazać pazury i nie ta twarda... nie taka. Teraz widział jedynie cierpiącą, samotną dziewczynę, która potrzebowała pomocy, ale nigdy tego nie pokazywała. Dopiero teraz do niego dotarło, że za każdym razem, kiedy z nią rozmawiał, nie rozmawiał z prawdziwą Katherine. Ona zwyczajnie udawała. Prawdziwą Katherine widział teraz, reszta to tylko pozory.

Po kilkunastu minutach Katherine zaczęła się uspokajać. Starła łzy z twarzy i złożyła ręce jak do modlitwy. Rzeczywiście się modliła. Mówią, że Bóg zawsze podnosi słuchawkę, bez względu na to ile czasu upłynęło od ostatniej rozmowy, a w tym przypadku były to ponad dwa lata. Katherine przestała zwracać się do Boga po śmierci Briana. Nie widziała sensu. Wcześniej chodziła do kościoła i często się modliła, ale kiedy bliskie jej osoby zginęły, zaczęła zastanawiać się czy Bóg w ogóle istnieje. Jednak teraz tego potrzebowała. Po prostu czuła, że powinna to zrobić.
Kiedy zaczęło się ściemniać, wróciła do domu. Nie miała siły na jakikolwiek posiłek, więc od razu położyła się spać. Obudziła się około godziny 11. Na szczęście była sobota, co cieszyło Katherine, bo nie miała ochoty na nic. Zmusiła się do wyjścia z łóżka i wzięła szybki prysznic. Nie zamierzała się malować, bo w tym momencie był to dla niej zbyt wielki wysiłek. Ubrała biały top i szare dresy i zeszła na dół. Wstawiła wodę na herbatę i przeszła do salonu. Kiedy włączyła telewizor, reporterka wiadomości informowała o śmierci kolejnych kilku osób w okolicy Stratford. W ciągu kilku ostatnich dni to już druga taka informacja. Naprawdę to miasto zaczynało się robić niebezpieczne, a Katherine najbardziej intrygował fakt, kto stał za tymi zbrodniami. Wyłączyła urządzenie, kiedy usłyszała gwizd czajnika. Wróciła do kuchni, zaparzyła herbatę i przygotowała sobie śniadanie, które składało się z musli i rodzynek zalanych truskawkowym jogurtem. Wzięła wszystko ze sobą i przeszła do gabinetu rodziców. Postawiła wszystko na stoliku i zaczęła przeszukiwać biblioteczkę w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Przeglądała książki i w pewnym momencie znalazła listy upchane pomiędzy książkami. Najdziwniejsze, że były to listy miłosne do jej matki. Nadawcą był jakiś Luke, jednak nigdzie nie było jego nazwiska, więc Katherine nie mogła go zidentyfikować. Zastanawiała się dlaczego Mary ich nie wyrzuciła, bo listy były z czasów, kiedy była ona na studiach. Jednak Pierce nie miała zamiaru robić tego za nią, nawet jeżeli jej nie były potrzebne, bo była martwa. W końcu to zawsze coś, czego dotykała jej mama. Odłożyła je na miejsce i wróciła z powrotem do poszukiwania książki. Po chwili natknęła się na "PS. Kocham Cię". Położyła się na kanapie i zaczęła czytać, w międzyczasie jedząc posiłek. 

Dochodziła godzina 16.30, a Katherine nie miała co robić. Przeczytała książkę i nie miała ochoty czytać kolejnej, zdążyła ogarnąć dom i do głowy nie przychodziło jej nic, czym mogłaby zabić czas. Weszła do kuchni i zajrzała do lodówki. Spojrzała na składniki, które się niej znajdowały i zaczęła wyciągać te, które były jej potrzebne do przygotowania ciasta. Katherine potrafiła gotować, a skoro i tak się nudziła, to postanowiła upiec ciasto.
Mieszała składniki w misce, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Mrucząc kilka przekleństw pod nosem, bo nadal nie miała ochoty na gości, udała się w stronę korytarza. 
-Znowu pomyliłeś adresy- uśmiechnęła się sztucznie, kiedy w progu zobaczyła Justina. Jednak zrobiła to po to, żeby zamaskować zdziwienie, bo nie widziała żadnego powodu, żeby Bieber się u niej zjawiał.
-Dobra, Pierce. Nie oszukuj się. Chciałaś, żebym przyszedł- puścił jej oczko.
-O matko! Skąd wiedziałeś? Jesteś wróżką?-wykrzyknęła z udawanym entuzjazmem.
-Twoją dobrą wróżką, kochanie.
-Więc czego chce ode mnie dobra wróżka?-skrzyżowała ręce na piersi.
-Mam dla ciebie prezent-uśmiechnął się.
-Ty masz c-co?-tym razem Katherine nie potrafiła zamaskować zdziwienia.
-Przecież miałem odkupić ci stolik, więc co cię tak dziwi?
-Nie wiedziałam, że umiesz dotrzymywać obietnic-wzruszyła ramionami.
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
Katherine wpuściła go do środka.
-Jakoś nie mam ochoty się dowiedzieć- mruknęła pod nosem. Za Justinem weszło dwóch pracowników sklepu meblowego, wnieśli zapakowany w karton mebel i postawili pakunek w salonie. Podziękowała im i zamknęła za nim drzwi, kiedy wyszli. 
Wróciła do salonu, a Bieber nadal tam stał.
-Czekasz na oklaski?
-Nie. Chcę żebyś to otworzyła.
-Zrobię to potem.
-A nie możesz teraz?-powiedział przez zaciśnięte zęby. Katherine zastanawiała się przez moment, dlaczego tak bardzo mu zależy, żeby odpakowała mebel właśnie teraz, ale kiedy nie znalazła żadnej sensownej odpowiedzi, zrezygnowała z jej poszukiwania.
-Jak chcesz to sam to rozpakuj-wzruszyła ramionami i przeszła do kuchni. 
Wróciła do mieszania składników. Właśnie miała sięgać po torebkę mąki, stojącą na blacie, kiedy ktoś złapał ją pierwszy, a zaraz potem mąką znalazła się na głowie Katherine. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Justinem, na którego twarzy widniał głupawy uśmieszek.
-No i czego się cieszysz, baranie?-warknęła.
-Bez powodu -wzruszył ramionami, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.  Katherine bez zastanowienia wyrwała mu torebkę z ręki i próbowała wysypać pozostałą mąkę na niego. Jednak Justin w porę złapał ją za rękę i zaczęli się przepychać. Katherine nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu, chociaż jeszcze chwilę temu nie miała ochoty się uśmiechać. Chwilę potem oboje byli biali od stóp, aż po czubki głów, a kuchnia wyglądała jak po przejściu śnieżycy.
-Teraz będziesz to sprzątał-popatrzyła na niego groźnie.
-To może ja sobie już pójdę-zaczął się wycofywać w stronę salonu, a na jego twarzy nadal widniał uśmiech. Kiedy był niedaleko drzwi złapała go za rękę i przyciągnęła go do siebie. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.  Katherine błądziła wzrokiem po całej jego twarzy, jednak zatrzymała się na jego oczach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak śliczny mają kolor. Ocknęła się, kiedy jego twarz zaczęła przybliżać się do jej twarzy.
-Zanim wyjdziesz masz to wszystko posprzątać-odsunęła się od niego. -Skoro dotrzymujesz obietnic to lepiej dla ciebie, żebyś to zrobił-uśmiechnęła się i pobiegła na górę. Wzięła prysznic, który zajął jej sporo czasu, bo nie tak łatwo jest wypłukać mąkę z włosów. Przebrała się w jeansy i niebieską koszulkę z krótkim rękawem i zeszła na dół. Kiedy weszła do kuchni, bo ich białej „walce” nie było śladu, tak samo jak po Justinie. Była zdziwiona, nie sądziła, że to zrobi. Dokończyła robienie ciasta i wsadziła je do piekarnika. Teraz miała czas, żeby rozpakować prezent od Justina. Przeszła do salonu i zaczęła otwierać karton. To co zobaczyła ją zszokowało. Był to biały stolik, który wyglądał jakby był wykonany z jakiegoś drogiego kamienia. Jego zdobienia przypominały te żywcem wyciągnięte ze starożytnych Aten. Nie do końca pasował do całej reszty mebli w pomieszczeniu, ale na pewno rzucał się w oczy.
Ustawiła go na miejscu poprzedniego stolika, na który upadł Justin i zebrała śmieci. Zanim wyciągnęła ciasto z piekarnika, na co musiała czekać godzinę, oglądała telewizje, nogi opierając na nowym stoliku. 
Kiedy wyjęła blaszkę wypełnioną słodkim deserem, po domu rozniósł się zapach sernika. Jednak zaraz potem do jej uszu dotarł dźwięk dzwonka do drzwi. Leniwie skierowała się w tamtą stronę.
-Co to, jakiś dzień wizyt?-mruknęła pod nosem, ciągnąc za klamkę. 
-Hej-na twarzy Megan jak zwykle malował się uśmiech.
-Hej-Katherine wpuściła ją do środka.
-Co tu tak pachnie?-Meg oblizała usta. 
-Zrobiłam sernik- wzruszyła ramionami.
-Czyli przyszłam w samą porę.
-A tak w ogóle po co przyszłaś?
-A czy muszę mieć konkretny powód, żeby przyjść do swojej przyjaciółki?-skrzyżowała ramiona na piersi, unosząc jedną brew do góry.
-Może-przeciągnęła.
-Katherine!-posłała jej karcące spojrzenie.
-Żartuję przecież-uniosła ręce w geście poddania.
-Skąd masz ten stolik?-Megan rozejrzała się po salonie.
-Prezent od Justina. Nie pytaj-pokręciła głową.
-Ej, jak to mam nie pytać?! Iskrzy między wami, a ty nie chcesz mi powiedzieć? Chyba żartujesz-prychnęła. 
-Nic nie iskrzy-warknęła. -Po protu rozwalił mi poprzedni-wzruszyła ramionami.
-Wmawiaj to sobie.
-Megan!
-Już, wyluzuj, Pierce. Chociaż ty i on to ciekawe połączenie-położyła palec na brodzie.
-Już wolałabym zostać potrącona przez ciężarówkę-Katherine przewróciła oczami.
-Jeszcze zobaczymy- Megan puściła jej oczko.
-Chcesz kawałek?-zapytała, ignorując jej komentarz, kiedy przeszły do kuchni.
-Co to w ogóle za pytanie- Megan pokręciła z rozbawieniem głową. Johnson usiadła na krześle przy wyspie, a Katherine ukroiła dwa kawałki cista i zrobiła herbatę. Megan w tym czasie bawiła się telefonem. 
Kiedy Katherine postawiła przed Megan talerz, po raz kolejny usłyszała dzwonek do drzwi. Wzniosła oczy do góry i poszła otworzyć drzwi.
-Przypominam, że dzisiaj już tu byłeś-spojrzała znudzonym wzrokiem na Justina, na którego ubraniach i włosach nie było śladu po mące.
-Dobra, Pierce. Nie oszukuj się- uśmiechnął się.
-Chciałaś, żebym przyszedł-powiedzieli w tym samym momencie. Justin był zaskoczony.
-No co? Powtarzasz się, Bieber- wzruszyła ramionami. -Ale skoro musisz, to wchodź- przesunęła się i wpuściła go do środka.
Gdy Katherine weszła do kuchni, Justin zjadał jej porcję ciasta.
-Tak, rozgość się-rzuciła sarkastycznie w jego stronę. -Dzięki, Meg- posłała jej przesłodzony uśmiech. Domyślenie się, że ta wizyta Justina to sprawka Megan, nie było trudne. 
-Katherine, przestań. Przecież Justin cię nie zje-Justin nie potrafił powstrzymać się od śmiechu.
-Gorzej ci?
-Nie sądziłem, że się mnie boisz, Pierce- uśmiechnął się łobuzersko.
-Ciebie? Żartujesz sobie?-prychnęła.
-Nie, Pierce. Nie masz z czego się śmiać.
-Mój dom i mogę robić co chcę, Bieber.
-Czy z wami jest coś nie tak?- oboje zwrócili głowy w stronę Megan.- Żadne z was nie widzi, że pasujecie do siebie?- oboje jak na zawołanie wybuchnęli śmiechem.
-Wspomnicie kiedyś moje słowa- Meg pokiwała bezradnie głową.  
Katherine spędziła z nimi kilka godzin. W ciągu tego czasu Justin zdążył poczęstować się jej wypiekiem i zirytować ją, jak to miał w zwyczaju. W końcu Katherine udało się go wyrzucić. 
Opadła na kanapę, licząc na chwilę spokoju.
-Nie leń się! Szykujemy się na imprezę.
-Megan, nie chcę mi się- jęknęła.
-Nie ma mowy! Leć na górę się szykować i bez dyskusji. Jestem tutaj po ciebie za godzinę-uśmiechnęła się i wyszła. Katherine podniosła się z mebla i zaczęła się kierować na górę, kiedy jej uwagę przykuł telefon Megan leżący na wyspie. Podeszła do urządzenia i zaczęła przeglądać listę kontaktów. Kiedy odszukała właściwy numer, wyciągnęła swojego iPhone'a i wysłała wiadomość, wcześniej przepisując numer z telefonu Megan.  

Do Louis:
Wybieram się z Megan na imprezę. Daję ci okazję, nie zmarnuj tego ;) ~Katherine

W końcu w pewnym sensie obiecała mu pomoc i zamierzała dotrzymać słowa. Włożyła swój telefon do kieszeni, a ten należący do Megan zostawiła na jego poprzednim miejscu. Skierowała się na górę, chociaż wcale nie miała ochoty nigdzie iść, żeby przygotować się na imprezę.


_____________
No i mamy kolejny rozdział :)
Następny pojawi się w święta, ale nic nie obiecuję
Do następnego xx
Dziękuję za ponad 1400 wyświetleń. Nawet nie wiecie jak bardzo mnie to cieszy.
Kocham was <3







5 kwietnia 2014

Fourteen : "Nie jestem, bo ty kurwa nie masz ojca!"

Ostatnią lekcją była historia, czyli, według Katherine, najgorsze co może istnieć na tym świecie. W trakcie lekcji, uważając, żeby nauczycielka, a ni nikt innych ich nie usłyszał, Katherine opowiedziała Megan o sytuacji z Jennifer. Na początku Johnson była zdziwiona, ale zaraz potem zaproponowała Katherine rozwiązanie problemu ze zbyt długim językiem Benson. Pierce zgodziła się od razu i teraz zostało im czekać na dzwonek kończący lekcję.
Benson siedziała na pierwszej ławce, chciała być jak najdalej od Katherine. Do tej pory sądziła, że jest nietykalna i wszyscy boją się z nią zadzierać, ale teraz to ona się bała. Nie potrafiła się bić, co odczuła dzisiaj rano na własnej skórze, zresztą nigdy wcześniej nikt nie podniósł na nią ręki, a nie sądziła, że znajdzie się ktoś kto jej pomorze. W końcu odrzuciła pomoc Justina, o ile on w ogóle złożył jej taką propozycję. Odwróciła się i spojrzała na Katherine. Usta Pierce wygięły się w szyderczym uśmiechu, kiedy bezgłośnie powiedziała „pożałujesz tego”. Benson natychmiast wróciła do poprzedniej pozycji, a jej serce przyśpieszyło. Nie miała pojęcia co może się wydarzyć, kiedy skończy się lekcja i znajdzie się poza terenem szkoły. Zapewne będzie tylko gorzej, skoro na szkolnym korytarzu uderzenie jej, nie stanowiło dla Pierce problemu. 
Kiedy zadzwonił dzwonek, Jennifer wybiegła z klasy, jakby została wystrzelona z procy. Jej ucieczka nie miała najmniejszego sensu, bo zaraz za nią wybiegła Megan. Katherine włożyła książki do torby i powolnym krokiem skierowała się za szkołę. Po drodze minęła się z Justinem, który posłał jej buziaka w powietrzu. Katherine przewróciła oczami. Jeszcze nie spotkała osoby, która irytowałaby ją tak bardzo jak ten chłopak z przerośniętym ego, który sądził, że wszystko kręci się wokół niego.
Kilka chwil później Katherine znalazła się za budynkiem szkoły. Tam czekała na nią Megan, która trzymała wyrywającą się Jennifer. Kiedy wzrok Benson spoczął na Pierce, zaczęła szarpać się jeszcze mocniej, a serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi.
-Jeny, Jeny- Pierce pokręciła głową-mówiłam ci, żebyś trzymała język za zębami. Było mnie posłuchać-mówiąc to, podeszła do niej i wymierzyła jej cios w brzuch. Jennifer poczuła się jakby ktoś nagle odciął jej dopływ powietrza, a jej płuca nie były w stanie pobrać tlenu z powietrza. Megan zakryła jej usta dłonią, żeby żaden niepożądany krzyk nie wydobył się z jej ust.
-Katherine, mogę?
-Nie krępuj się-wzruszyła ramionami. Megan puściła Benson, na co to jak na zawołanie zaczęła uciekać, co nie powinno być możliwe po ciosie, jaki otrzymała, jednak adrenalina robiła swoje. Nie zdążyła odbiec daleko, kiedy została pociągnięta za włosy, a zaraz potem upadła na ziemię. Megan od razu kopnęła Jennifer w brzuch kilka razy. Chciała odpłacić jej za to, co zrobiła jej Benson. Po tym jak Max wciągnął ją w narkotyki, Benson go uwiodła. Max bez wahania zostawił Megan, a potem już się nie odezwał. Zrobiła to wszystko ze względu na Justina, w którym kochała się od dwóch lat, a Johnson uznała za zagrożenie.
Po tym jak Jennifer otrzymała kilka kolejnych ciosów, dziewczyny zostawiły ją i skierowały się w stronę swoich samochodów. Benson nie była w stanie się ruszyć. Bolały ją żebra i brzuch, a oddychanie sprawiało jej trudności.

Mike cały ten czas przypatrywał się Katherine, ale nie miał zamiaru interweniować. Poczekał, aż Pierce zniknie z pola widzenia i podszedł do Jennifer.
-Pomogę ci, ale radzę, żebyś była cicho. Masz nikomu nie mówić o tym, kto ci to zrobił albo kolejny raz oberwiesz, tym razem ode mnie-wysyczał. Ona tylko przytaknęła, bo nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Wziął ją na ręce i wsadził do samochodu. Zaraz potem zawiózł ją na pogotowie i tam zostawił. Zanim wyszedł, posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. 

Katherine zostawiła samochód w garażu i weszła do domu. W ciągu 20 minut odrobiła wszystkie zadania domowe, których nie było zbyt wiele. Dla niepoznaki musiała udawać grzeczną uczennicę, takich ludzi nigdy się nie podejrzewa, a jej było to na rękę. Siedziała właśnie przed telewizorem, oglądając jakiś film, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Podniosła się z kanapy i udała się w ich stronę. Otworzyła je i w progu zobaczyła Mike'a. Jego twarz była czerwona, a ręce zaciśnięte w pięści. 
-Musimy pogadać- powiedział przez zaciśnięte zęby. Katherine wpuściła go do środka i razem przeszli do salonu. Pierce domyśliła się, co będzie tematem rozmowy. Dopiero teraz przypomniała sobie, że Mike ją obserwuje. W myślach strzeliła sobie w twarz. Wiedziała, że ta rozmowa nie będzie przyjemna. 
-Mów-usiadła na kanapie i czekała, aż zacznie mówić. Przez pierwszych kilka sekund nie powiedział ani słowa, ale zaraz potem wybuchnął.
-Jak mogłaś to zrobić?! Kurwa, dziewczyno, czy ty w ogóle myślisz?! Chcesz się wpakować w kłopoty? Do jasnej cholery, co ty wyprawiasz? Pojebało cię?!
Katherine zacisnęła dłonie w pięści i gwałtownie wstała. Nienawidziła, kiedy ktoś ją pouczał.
-Zamknij się, do cholery!-wrzasnęła. -Nie masz kurwa prawa, mówić mi, co mam robić Przypominam ci, że miałeś mnie obserwować i chronić, chociaż nie mam pojęcia, po jaką cholerę jest mi potrzebne, a nie kurwa prawić mi kazania. To jest moje życie i nawet, jeżeli je spierdolę, to to jest wyłącznie moja sprawa! Nie jesteś kurwa moim ojcem!
-Nie jestem, bo ty kurwa nie masz ojca!
Katherine zamarła na moment, a jej serce boleśnie się zacisnęło. Nie mogła uwierzyć, że to powiedział. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę jak bardzo tęskni za rodzicami i jak reaguje na każdą wzmiankę o nich. Na moment przymknęła powieki i zrobiła jeden głęboki wdech.
-Wyjdź-jej głos był spokojny.
-Kathy, ja prze-przepraszam-jąkał się.
-Wypierdalaj z mojego domu!
-Słoneczko, nie chciałem tego...
-Wynoś się i nie pokazuj mi się na oczy- warknęła, przerywając mu. Mike stał przez chwilę, a potem wyszedł ze spuszczoną głową. Katherine zatrzasnęła za nim drzwi. Osunęła się po nich na dół i tym razem nie potrafiła powstrzymać łez. Z resztą nie musiała, bo była sama. Jeszcze szpitalu obiecała sobie, że nikt nie zobaczy jej łez. Schowała twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Tego się nie spodziewała po człowieku, który był dla niej jak brat.