10 sierpnia 2015

Seventy Three: Koniec

Katherine powoli uniosła powieki, przykładając dłoń do czoła.
-Dzień dobry, pani Bieber-uśmiechnęła się słysząc obok siebie głos Justina.
-Dzień dobry, panie Bieber-obróciła głowę w jego stronę. Justin leżał zwrócony w jej stronę, wpatrując się w nią.
-Cholera, nigdy mi się to nie znudzi-przyciągnął ją do siebie, łącząc ich usta w namiętnym pocałunku.
-Możemy się założyć. Po jakimś czasie będziesz miał mnie dość.
-I tak nie wygrałabyś tego zakładu, kochanie.
-Idiota-mruknęła pod nosem.
-Wczoraj zostałaś moją żoną i już mnie wyzywasz. Jesteś wredna.
-Wolę być wredna niż tempa-uśmiechnęła się złośliwie.
-Jeżeli chcesz mnie obrazić to musisz się bardziej postarać, kotku-puścił jej oczko. Katherine oparła się na łokciu i przysunęła usta do jego ucha.
-Pierdolony impotent-wyszeptała. Zaraz potem opadła na swoją połowę łóżka.
-Zaraz ci pokażę impotenta-Justin od razu znalazł się nad nią, wpijając się w jej usta. Dłonie Katherine znalazły się na jego karku, przyciągając go bliżej, kiedy jego usta znalazły się na jej szyi. Jej ciało wygięło się w delikatny łuk, kiedy natrafił na jej czuły punkt niedaleko ucha.
-To tak reagujesz na impotenta?-spojrzał na nią z rozbawieniem widocznym na jego twarzy. Katherine natychmiast zepchnęła go z siebie, odrzuciła kołdrę na bok i skierowała się do łazienki. Zaraz potem dało się słyszeć szum wody.
Justin nie wiedział, o co jej chodzi, ale wcale go to nie zdziwiło. Znał ją praktycznie na wylot, a i tak zawsze potrafiła go zaskoczyć. Od wczoraj w głowie siedziały mu słowa Katherine. Nie miał pojęcia, jak udowodnić jej, że nie zamierza jej zostawić. Wziął z nią ślub, więc co jeszcze miał zrobić? Zawsze sprawiała wrażenie pewnej siebie i takiej, która ma gdzieś zdanie innych. W rzeczywistości była bardzo niepewna i panicznie bała się samotności. Miała wredny charakter, chociaż może to zbyt wielkie słowo. Bywała wredna i złośliwa, a przez to nikt nie zwracał uwagi na to, że jest empatyczną, inteligentną dziewczyną, która wiele wycierpiała. Dla niego była idealna właśnie taka, była jego aniołem i nie miał zamiaru wypuścić jej ze swoich rąk.
Kilka minut później Katherine wyszła z łazienki, owinięta w ręcznik. Z szafy wyciągnęła komplet bielizny i koszulkę Justina, a potem ponownie zniknęła za drzwiami. Nie minęły dwie minuty, a Katherine z powrotem znalazła się w sypialni i od razu skierowała się w stronę łóżka, na którym siedział Justin. Usiadła okrakiem na jego kolanach i zaczęła składać pocałunki na jego twarzy, za każdym razem mówiąc „przepraszam”. Justin nie potrafił powstrzymać chichotu. Wtedy Katherine przytuliła się do niego i po raz kolejny wyszeptała jedno z magicznych słów. To słowo praktycznie nie istniało w jej słowniku i używała go tylko wtedy, kiedy naprawdę miała to na myśli.
Justin od razu owinął ramiona wokół jej talii, głaszcząc jej plecy.
-Nie gniewam się, kotku i spokojnie możesz mnie przepraszać dalej, nie ma nic przeciwko.
-Nadal jesteś pewny, że ze mną wytrzymasz?-uniosła głowę i ich spojrzenia się spotkały.
-Jestem tego pewny. Kathy, przecież wiesz, że uwielbiam się z tobą sprzeczać.
-Wiem, ale tym razem przegięłam. Nie jesteś impotentem-uśmiechnęła się delikatnie.
-Jesteś tego pewna, kochanie? Możesz chcesz kolejny dowód, hm?-uśmiechnął się łobuzersko, wkładając ręce pod jej koszulkę. Katherine pokręciła głową z rozbawieniem, układając głowę na jego ramieniu.
-Kocham cię.
-Kocham cię bardziej...Kotku, pamiętasz o czym wczoraj rozmawialiśmy?
-Tak i co w związku z tym?
-Pominęliśmy temat twojej gorszej strony.
-Naprawdę chcesz o tym rozmawiać?-westchnęła, unosząc głowę.
-Chcę, żebyśmy wszystko sobie wyjaśnili. Kochanie, o co chodzi?-zapytał, widząc, jak Katherine kręci głową zrezygnowana.
-Nie lubię o tym rozmawiać-wzruszyła ramionami.
-A prawdziwy powód?
-Zawsze wiesz, kiedy kłamię- przewróciła oczami.
-Bo jesteś kiepskim kłamcą, a teraz chcę znać odpowiedź-posłał jej wymowne spojrzenie.
-Bo jej nie znoszę, okej? Nie chcę, żebyś widział we mnie tylko morderczynię albo wredną sukę.
-Nie widzę ani jednego, ani drugiego-położył dłoń na jej policzku. -Z resztą mówisz to tak, jakbym ja był święty-kąciki jego ust uniosły się lekko do góry. -Jesteś chamska i wredna, ale poza tym jesteś inteligenta, zabawna, potrafisz być miła, jesteś empatyczna. Bardzo często używasz sarkazmu, szybko się denerwujesz, ale jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało i nic nie zmieni mojego zdania o tobie. Widywałem Angel nie raz i nie przestraszysz mnie, jasne?
-Naprawdę musiałeś nadać jej imię?-jęknęła.
-Czepiasz się szczegółów-przewrócił oczami. -Dotarło do ciebie co powiedziałem?
-Dotarło, ale..
-Nie ma żadnego „ale”-przerwał jej. -Myślisz, że po co starałem się tyle czasu, żeby cię zdobyć, co?
-Chciałeś mnie przelecieć, idioto.
-Chciałem uprawiać z tobą seks, „przelecieć” to dziwne słowo.
-Jesteś walnięty-pokręciła głową z rozbawieniem.
-A ty ciągle mi przerywasz.
-Dobra, już jestem cicho-podniosła ręce w geście poddania.
-Dobra, na początku chodziło mi tylko o to. Co ja na to poradzę? Spodobałaś mi się, ale myślisz, że starałbym się nawet po tym, jak odkryłem jaka z ciebie jędza?
-Teraz to przegiąłeś-skrzyżowała ramiona na piersi.
-A ty miałaś być cicho...Z jednej strony chciałem cię zaciągnąć do łóżka, a z drugiej mnie intrygowałaś, chciałem poznać cię lepiej i to wcale nie było takie łatwe. Potem zaczęliśmy się przyjaźnić i miałem gdzieś, czy się ze mną prześpisz czy nie. Nie mam pojęcia, co mam ci powiedzieć, żebyś uwierzyła, że nigdzie się nie wybieram-westchnął. -Jesteś jedyną osobą, która wie o tym, co stało się między mną i Rose. Jesteś moją żoną, przyjaciółką, matką mojego dziecka i kochanką do cholery. Kocham cię i nie mam mowy, żebym pozwolił ci odejść...Nie musisz się bać, że odejdę, bo tak się nie stanie. Bardziej boję się, że to ty mnie zostawisz.
-Ja? Ciebie?-Katherine spojrzała na niego zdziwiona. Wierzyła w jego słowa, ufała mu, a ten strach chciała schować głęboko. W takim razie dlaczego mu tego nie powiedziała? Zwyczajnie nie chciała mu przerywać, lubiła słuchać, kiedy mówił, jak ważna jest dla niego.
-Tak. Bardzo mocno cię skrzywdziłem. Wiem, że mi wybaczyłaś, ale ja sobie nie wybaczę. I to ja się boję, że kiedyś pożałujesz związku ze mną i odejdziesz.
Mówił jej szczerą prawdę. Skrzywdził ją tak mocno, że nie sądził, że będzie chciała na niego patrzeć, a co dopiero mu wybaczyć, ale starał się. I nawet, jeżeli mu wybaczyła, on nie wybaczył sobie. Bywały momenty, kiedy nie potrafił spojrzeć na siebie w lustrze. Był z nią szczęśliwy i robił wszystko, żeby jej to wynagrodzić, ale bał się, że popełni jakiś błąd, a Katherine stwierdzi, że nigdy nie powinna mu wybaczyć i zniknie.
-Uderzyłeś się w głowę? Kocham cię, durniu. Ufam ci bardziej niż samej sobie i myślisz, że mogłabym cię zostawić?
Przez kilka chwil panowała między nimi cisza, a oni wpatrywali się w siebie nawzajem. W pewnym momencie na twarzach obojga pojawiły się uśmiechy.
-Wygląda na to, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.
-Tak-Katherine skinęła głową, łącząc ich usta w pocałunku. Ich wargi delikatnie się o siebie ocierały, a z każdą chwilą pocałunek stawał się bardziej namiętny. Po chwili ich usta miażdżyły się nawzajem, kiedy Justin przyciągnął Katherine bliżej siebie. Katherine nawet nie zauważyła, że Justin jednym ruchem przerzucił ją na materac i zawisł tuż nad jej ciałem.
-Wiesz, kochanie, dopiero się pogodziliśmy i trzeba to jakąś przypieczętować-mruknął w jej szyję, kiedy jego dłoń wędrowała pod jej koszulką.
-Czemu ty zawsze szukasz okazji, żeby się do mnie dobierać?-w jej głosie słychać było rozbawienie.
-Nie dobieram się do ciebie, jestem twoim mężem-podparł się na łokciu tuż obok niej.
-To niczego nie zmienia-wzruszyła ramionami.
-Mówisz to tak, jakbym był dla ciebie kimś obcym-przewrócił oczami.
-Jezu, Bieber, ty wszystko bierzesz na poważnie.
-Od wczoraj nosisz to samo nazwisko, kotku-musnął ustami jej policzek.
-Muszę jakoś to przeboleć-westchnęła teatralnie.
-Nie, za to na pewno mnie teraz przeprosisz-uśmiechnął się łobuzersko, układając swoje ciało na jej i łącząc ich usta w namiętnym pocałunku.

***

-Kochanie, czy my kiedykolwiek byliśmy na randce?-zapytał, kiedy Katherine wkładała naczynia do zmywarki po zjedzonym śniadaniu. Obróciła się w jego stronę i spojrzała na niego zdziwiona.
-Raczej nie. Czemu pytasz?
-Nie wydaje ci się, że to dziwne? Jesteśmy małżeństwem i nigdy nie byliśmy na randce.
Katherine pokręciła głową z rozbawieniem i podeszła do niego, siadając mu na kolanach. Justin od razu objął ją w talii.
-Po pierwsze, małżeństwem jesteśmy od wczoraj. Po drugie, normalne pary chodzą na randki, a my raczej się do takich nie zaliczamy. Poza tym randki są od tego, żeby ludzie lepiej się poznali i takie tam pierdoły.
-Twój romantyzm mnie powala, skarbie.
-Zignoruję ten chamski komentarz...Możemy powiedzieć, że chodziliśmy na randki tylko zdecydowanie się różniły od takich typowych.
-Co masz na myśli?
-No wiesz, skoro randki są po to, żeby się poznać to my najczęściej upijaliśmy się w klubie. Możemy do tego dołożyć to, co stało się w Vegas. Jedyną normalną tego częścią było oglądanie horrorów, jak już bez zaproszenia właziłeś mi do domu-spojrzała na niego z udawaną złością.
-Dzięki mnie się nie nudziłaś, więc nie narzekaj...Kathy?-zapytał, kiedy wpatrywała się z jeden punkt, nie zwracając na niego uwagi. Katherine nie odpowiedziała, bo patrzyła na ich prawe dłonie i obrączki na nich. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie miała na palcu ten metal. Pomimo tego, że po śmierci Briana zapierała się rękami i nogami, zakochała się i wyszła za mąż. Nie żałowała, że jej życie potoczyło się w ten sposób, bo była szczęśliwa.
-Na co tak patrzysz?-w odpowiedzi splotła ich palce razem. Na twarzy Justina pojawił się uśmiech.
-To jest na całe życie.
-Jesteś pewien?
Patrzył na nią przez chwilę i wiedział, że to pytanie miało drugie dno.
-Jestem.
-A co jeżeli...
-Nie ma żadnego „a co jeżeli”-palcami uniósł jej podbródek i ich spojrzenia się spotkały. -Zostałaś moją żoną, bo cię kocham i chcę spędzić z tobą resztę tego cholernego życia, rozumiesz? Nie oświadczam się każdej dziewczynie, która mi się podoba.
-Przepraszam-westchnęła. -Ja po prostu się zastanawiam, czy za parę lat nie będziesz miał dość mnie i moich wrednych komentarzy.
-Przecież wiesz, że uwielbiam się z tobą sprzeczać i przedrzeźniać i nigdy mi się to nie znudzi. Uwielbiam cię wkurzać-złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Katherine owinęła dłonie wokół jego karku, przytulając się do niego.
-Pamiętasz naszą obietnicę? Ja nie zostawiam ciebie, ty nie zostawiasz mnie.
-Pamiętam.
-I tego będziemy się trzymać, kochanie.

***

Kolejne cztery miesiące minęły bardzo szybko. W tym czasie Justin odbudował i starał się przywrócić dawną renomę podupadłemu hotelowi, którego poprzedni właściciel zbankrutował i budynek wystawiono na sprzedaż, a w którym Justin znalazł potencjał. Nie znał się na tej branży, ale uwielbiał ryzyko. Wyzwania były tym, co go napędzało. Jego poprzednim wyzwaniem była Katherine i cel osiągnął. Stwierdził, że skoro udało mu się zaprowadzić do ołtarza taką dziewczynę jak ona, to ze wszystkim sobie poradzi. Nie mylił się. Interes zaczynał kręcić się coraz lepiej i zaczął przynosić niewielkie zyski, jednak wszystko to kosztowało go wiele wysiłku i pieniędzy, przez co bardzo często wracał późno kompletnie wykończony. Podobnie było tym razem. Dochodziła godzina 22. Wszedł do domu, gdzie zastała go cisza. Teoretycznie powinno tak być, bo Ana spała o tej porze, ale Katherine zawsze czekała na niego, oglądając telewizję. Teraz nie było słychać nawet najmniejszego szmeru, poza oddechem Justina i wszystko spowijały ciemności. Zamknął za sobą drzwi i zapalając światło, wszedł po schodach na górę. Na początku pomyślał, że Katherine poszła spać, więc skierował się do sypialni. Tam jednak zastał puste łóżko. Wycofał się z pomieszczenia i sprawdził pokój Anabelle, ale tam też było pusto. Zaczął przeszukiwać wszystkie pokoje w domu, a kiedy w każdym kolejnym zastawała go pustka, jego serce zaczęło bić szybciej. Wybrał numer Katherine i niecierpliwie wsłuchiwał się w sygnał, jednak ona nie odebrała. Dzwonił jeszcze kilka razy, ale bez efektu. Zaczął się martwić, bo na dworze było już ciemno, a po Katherine i jego córce nie było śladu. Nie zostawiła mu jakiejkolwiek wiadomości i nie odbierała telefonu. Przez moment zastanawiał się, co ma robić i w końcu zdecydował się. Wybrał numer Megan.
-Justin, wiesz, która jest godzina?-usłyszał lekko poirytowany głos Megan.
-Meg, jest u ciebie Katherine?-wypalił. Nie miał zamiaru sprzeczać się z przyjaciółką, chciał po prostu znaleźć swoją żonę.
-Katherine? Niby czemu miałaby tu być? Jest późno.
-Pytam poważnie, jest tam?
-Nie ma jej. Stało się coś?
-Nie ma jej w domu i nie odbiera telefonu. Martwię się.
-Tutaj jej nie było. Spytaj Emmę, może ona coś wie, a ja spróbuję się do niej dodzwonić.
-Dzięki-rzucił, zanim się rozłączył.
Justin zadzwonił do Emmy, ale ona również nie wiedziała, gdzie jest Katherine. Dodatkowo SMS od Megan, w którym poinformowała go, że Katherine nie odbiera od niej, nie poprawił mu humoru. Naprawdę zaczynał się bać, że coś im się stało, nawet jeżeli w domu nie było śladu po jakimkolwiek włamaniu.
Przez całą noc nie zmrużył oka. Cały ten czas siedział na kanapie w salonie, co chwila zerkając na drzwi, w nadziei, że za chwilę się otworzą i do środka wejdzie Katherine. Jednocześnie ciągle próbował się do niej dodzwonić, ale bez skutku. Jego żołądek był ściśnięty, a serce biło w przyspieszonym rytmie. Ciemne kręgi pod oczami bardzo dobitnie podkreślały jego zmęczenie, ale Justin nie miał zamiaru spać. Był tak zdenerwowany, że nawet gdyby próbował zasnąć, nie byłby w stanie. Z resztą nawet nie próbował. Nie przeszło mu przez myśl, żeby spać, kiedy nie ma pojęcia gdzie jest jego żona i córka.
Nerwowo stukał stopą w podłogę, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc. Jego serce stanęło na moment, kiedy usłyszał zgrzyt zamka w drzwiach. Natychmiast zerwał się z kanapy i kiedy stanął w holu, do środka weszła Katherine. Jej włosy były rozpuszczone, co jak zdążył zauważyć równało się kiepskiemu humorowi. Ubrana była na czarno, pomimo tego, że pogoda na zewnątrz dopisywała, a na nogach jak zwykle miała szpilki. Jej mocny makijaż idealnie zakrywał cienie pod oczami, spowodowane brakiem snu. Justin bez zastanowienia przyciągnął ją do siebie, obejmując jej ciało ramionami.
-Matko Boska, kotku, gdzie byłaś? Martwiłem się-powiedział, opierając policzek o bok jej głowy. Nie zwrócił uwagi, że Katherine nie odwzajemniła jego uścisku.
-Nie dotykaj mnie-jej głos był spokojny, ale nie tak przeraźliwie spokojny, kiedy pojawiała się Angel. Justin odsunął się od niej, układając dłonie na jej ramionach i spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Słucham? Kathy, stało się coś?
-Powiedziałam, żebyś mnie nie dotykał-zrzuciła jego ręce ze swojego ciała i zrobiła krok w tył.
-Kotku, o co chodzi?
Nie miał pojęcia, co się dzieje. Nie było jej całą noc, nie dawała znaku życia, a teraz odsuwa się od niego, jakby był najbardziej odrażającą rzeczą na świecie.
-Przyszłam tu tylko dlatego, że ciągle do mnie wydzwaniasz, chociaż powinieneś się domyślić, że nie odbiorę.
-Katherine, o czym ty mówisz? Nic nie rozumiem-pokręcił głową. -Gdzie byłaś?
-Chyba nie myślisz, że będę z tobą mieszkać pod jednym dachem-prychnęła.
-C-co?-wydukał. Przez moment myślał, że się czegoś naćpała albo upiła, ale nie było czuć od niej alkoholu, a jej źrenice miały naturalną wielkość.
-Justin, nie udawaj idioty-westchnęła.
-Kochanie, nie rozumiem o co ci chodzi. Dlaczego niby nie będziesz ze mną mieszkać? Jesteś moją żoną.
-Niestety jestem.
-Jak to niestety?
Czuł się, jakby ktoś ścisnął jego serce i płuca, uniemożliwiając mu normalne funkcjonowanie i tym samym wywołując potworny ból. Katherine bardzo dobrze wiedziała, że trafia w jego czuły punkt, ale w tym momencie nie zwracała na to uwagi.
-Zastanawiam się, po co było to wszystko? Po co wziąłeś ze mną ślub, co?-jej głos nie był już spokojny. Słychać było złość i smutek.
-Raczej dlaczego. Ożeniłem się z tobą, bo cię kocham-zrobił krok w jej stronę.
-Kochasz mnie? I to dlatego mnie zdradzasz?
Oczy Justina przybrały kształt monet i patrzył na nią, jakby zobaczył ducha.
-O czym ty mówisz? Nigdy cię nie zdradziłem.
-Widzę, że zostajesz przy opcji zgrywania idioty i udawania, że nic nie wiesz-pokręciła głową. -Nawet nie stać cię na to, żeby się przyznać.
-Nie mam do czego się przyznawać! Skąd w ogóle pomyśl, że mógłbym cię zdradzić?-wyrzucił ręce w powietrze, robiąc kolejny krok w jej stronę, przez co ich ciała praktycznie się stykały.
-Odsuń się-warknęła.
-Nie. Chcę wiedzieć, skąd ci do głowy przyszedł taki idiotyczny pomysł.
-Przyznaj się i załatwimy to od razu.
-Nie mam się do czego przyznawać!-jego podniesiony głos rozniósł się echem po holu. Nie wiedział, czemu Katherine wpierała mu coś, czego nie zrobił, ale cholernie go to irytowało. Jego krzyk nie zrobił na niej wrażenia, nie zareagowała w żaden sposób.
-Ty nadal udawaj, że jesteś niewinny, ale tym mnie nie przekonasz. Widziałam wystarczająco.
-Co widziałaś?-ujął jej podbródek w dwa palce, żeby nie mogła odwrócić wzroku i przybliżył swoją twarz do jej twarzy.
-Dowody.
-Dowody na co?-pogładził kciukiem jej policzek.
-Na twoją zdradę-starała się brzmieć obojętnie, ale Justin wiedział, że się łamie. Nie ruszyła się ze swojego miejsca i pozwalała mu się dotknąć. W końcu była jego żoną i mimo wszystko jej ciało reagowało na jego bliskość.
-Kochanie-powiedział miękko, obejmując ją drugą ręką w talii. -Nigdy bym cię nie zdradził. Nie mam pojęcia co widziałaś, ale nie zrobiłem tego-oparł swoje czoło o jej. Katherine nie spuściła z niego wzroku.
-Kocham cię i nigdy bym ci tego nie zrobił, kotku-wyszeptał prosto w jej usta, muskając je delikatnie. Zaraz potem pogłębił pocałunek, co Katherine odwzajemniła. Oplotła rękami jego kark, a jego dłonie znalazły się w dole jej pleców, dociskając ją do siebie. Ich usta poruszały się w jednym rytmie w zachłannym pocałunku. Oderwali się od siebie, kiedy ich płuca zaczęły się domagać powietrza. Katherine od razu odepchnęła go od siebie, ręką przeczesując włosy. Nie tak planowała wizytę tutaj.
-Będziesz się mógł widywać z Aną. Nie mam zamiaru utrudniać ci z nią kontaktu, ale między nami jest koniec. Odezwę się jeszcze-mruknęła i wyszła trzaskając drzwiami. Justin przez moment stał tam w szoku po tym co usłyszał, ale zaraz potem wybiegł za Katherine. Miała właśnie chwytać za klamkę, żeby otworzyć drzwi samochodu, kiedy chwycił ją za łokieć i obrócił ją w swoją stronę.
-Myślisz, że od tak pozwolę ci odejść?
-Nie obchodzi mnie to. Jedynym tematem od tej pory jest Ana.
-Zabawne, bo kiedy wróciłaś do Stratford, mówiłaś coś podobnego.
-Popełniłam błąd-próbowała wyszarpnąć się, ale Justin tylko wzmocnił uścisk. Próbował zachowywać się normalnie, ale to co powiedziała zabolało go. W zasadzie nie można do niczego przyrównać bólu, który potrafi zadać ci ważna osoba. Nikt nie jest w stanie zranić cię bardziej niż ona i najczęściej tego się po niej nie spodziewasz.
-Nie możesz znikać od tak, a potem zjawiać się i mówić, że między nami jest kurwa koniec, rozumiesz?-warknął.
-Między nami to koniec i niech to do ciebie dotrze.
Potem zapadła cisza, a oni wpatrywali się w siebie nawzajem.
-Nie.
-Co?
-Nie będzie żadnego końca. Jesteś moją żoną i nie odejdziesz ode mnie-jego szczęka się zacisnęła.
-Chcesz się założyć?
-Dlaczego nam to robisz?-jego głos był ledwo słyszalny.
-Ja? Ty to zrobiłeś. Nic nie poradzę na to, że nie potrafisz trzymać łap przy sobie. Jak widać się nie pomyliłam, nadal jesteś męską dziwką-wyszarpnęła się i zrobiła krok w tył.
-Nie zdradziłem cię, czemu ty nie możesz tego zrozumieć?
-Zabawne, nie lubisz kłamców, ale teraz sam nim jesteś-pokręciła głową. -Odezwę się do ciebie, żebyś mógł zobaczyć Anabelle-pociągnęła za klamkę i wsiadła do samochodu.
-Nie ruszysz się stąd-warknął, otwierając drzwi od auta.
-Między nami koniec i niech to wreszcie do ciebie dotrze!
-Nie będzie żadnego końca, rozumiesz?-powiedział spokojnie. Ukucnął i złapał Katherine za ręce. -Kotku, jestem ci wierny. Nigdy bym ci tego nie zrobił-kciukami gładził jej kostki. Katherine wyrwała swoje dłonie i ujęła jego twarz, nachylając się w jego stronę tak, że praktycznie stykali się czołami.
-Szkoda, że to nie jest prawda-wyszeptała, a zaraz potem jednym ruchem odepchnęła go od siebie przez co upadł na podjazd. Justin nie zdążył się podnieść, kiedy Katherine zamknęła drzwi i odjechała. Przymknął oczy, a spod zamkniętych powiek wypłynęły pojedyncze łzy.


~~~~

*Impotent to mężczyzna, który przez dłuższy czas ma problemy z erekcją (jakby ktoś nie wiedział xd)
Kończę dzisiaj 18 lat, więc dodaję wam rozdział w ramach prezentu xd Oficjalnie moje dzieciństwo się skończyło :c
Mniejsza o to 
Tylko 3 komentarze? Przeczuwałam, że stracę czytelników, bo rzadko dodawałam rozdziały, ale nie sądziłam, że aż tak.  Naprawdę odbiera mi to ochotę do pisania, ale że to w zasadzie końcówka, więc je dokończę.
WOW ponad 82 tys. wyświetleń! Dziękuję :)
Jeżeli zajrzycie do zakładki "Rozdziały" zobaczycie, że zostały tylko trzy rozdziały i epilog. Niedługo pożegnamy się z Jatherine :c
Nie będę się dłużej rozwodzić. Do następnego kochani xx
O ile jeszcze ktoś tu jest...