23 lutego 2015

Sixty Seven: "Odzyskam cię, skarbie. Obiecuję"

Katherine jęknęła, słysząc dźwięk budzika. Nie zdążyła go wyłączyć, a mimo to dźwięk ucichł. Katherine od razu podniosła się do pozycji siedzącej.
-Megan, co ty wyprawiasz?! Chcesz żebym dostała zawału-zakryła usta dłonią ziewając.
-Kathy, nie mamy czasu-Megan przewróciła oczami.
-Uspokój się. Wychodzisz za mąż, a nie masz audiencję u papieża-Katherine zwlokła się z łóżka.
-Katherine, nie denerwuj mnie. Mamy mało czasu-Megan była strasznie podekscytowana.
-Nie stresuj się tak-Katherine spojrzała na zegarek w telefonie, który wskazywał godzinę 10. -Bierzesz ślub za cztery godziny, a z resztą jak kocha to poczeka-puściła jej oczko.
-Zobaczymy jak sama będziesz wychodzić za mąż-wypięła język w jej stronę.
-Nie grozi mi to-zaśmiała się i skierowała do łazienki.
-Nie byłabym tego taka pewna-Megan mruknęła sama do siebie. Katherine wyszła z łazienki i zeszła na dół. Megan zaczynała ją irytować, kiedy ciągle ją poganiała.
-Katherine, pośpiesz się. Miałaś mi pomóc się ubrać-Katherine przewróciła oczami słysząc kolejne marudzenie Johnson.
-Poza tym musimy jeszcze ubrać ciebie.
-Dobra, idziemy. Zwariuję przez ciebie-weszły z powrotem do pokoju Katherine.
-Okey, teraz pokaż mi swoją sukienkę-Katherine kolejny raz przewróciła oczami. Zajrzała do walizki i wyciągnęła z niej sukienkę bez ramiączek z usztywnianymi miseczkami. Góra była biała, natomiast dół pokryty był czarną koronką.
-Zakładaj ją raz dwa. Nie mamy czasu-Katherine przewróciła oczami i włożyła sukienkę.
-Jezu, wyglądasz bosko-Megan pisnęła.
-Nie zachwycaj się tak -w jej głosie słychać było rozbawienie. Megan ręką wskazała Katherine krzesło. Pierce posłusznie zajęła miejsce. Megan zabrała się za makijaż i fryzurę. Na powiekach zrobiła jej smokey eyes, rzęsy musnęła tuszem, a na twarz nałożyła podkład.
-Jeszcze włosy i będzie bomba. Wszyscy zamiast na mnie, będą się gapić na ciebie-Katherine zaśmiała się w odpowiedzi. Megan pokręciła jej włosy lokówką . Katherine włożyła trzycentymetrowe, czarne szpilki. Po prostu uwielbiała chodzić w butach na obcasie i nie potrafiła sobie odmówić. Obie zeszły na dół. Katherine chwyciła klucze, włożyła płaszcz i wyszły z domu.
Kilka chwil potem były już w domu Megan. Zdjęły płaszcze i weszły na górę.
-Wyciągaj suknię i zabieramy się do pracy-Katherine posłała jej delikatny uśmiech. Megan przeszła do łazienki. Po szybkim prysznicu, z pomocą Katherine włożyła sukienkę.
-Nie dziwię się, że Louis się za tobą uganiał-puściła jej oczko. Katherine pomogła Megan w makijażu. Był delikatny, ale bardzo dobrze podkreślał jej oczy.
-Katherine, denerwuję się.
-Megy, nie masz czym. Wyglądasz ślicznie. Poza tym tam będzie czekał na ciebie Louis, więc nie masz się czym martwić. Wszystko pójdzie dobrze.
-Chciałabym, żeby tak było-westchnęła.
-Ej, dziewczyno, to ma być najszczęśliwszy dzień w twoim życiu czy jakoś tak-Megan się uśmiechnęła.
-Ani trochę się nie zmieniłaś-pokręciła głową z rozbawieniem.
-Nie miałam takiego zamiaru-zachichotała. -Teraz myśl co zrobimy z włosami.
-Nie mam pojęcia-wzruszyła ramionami.
-Dobra, nie będziemy przesadzać, ale musisz zamknąć oczy-Megan posłała jej pytające spojrzenie.
-Ale jak to?
-Normalnie. To ma być niespodzianka. Nie gadaj tylko zamykaj oczy-przewróciła oczami.
-Dobra, ale jeżeli to jakiś głupi żart to...
-Siedź cicho, zamykaj oczy i się nie ruszaj-Megan westchnęła zrezygnowana i zamknęła oczy. Siedziała zniecierpliwiona, bo nie miała pojęcia co Katherine wyprawia z jej włosami. Po kilkunastu minutach Katherine pozwoliła jej wreszcie otworzyć oczy.
-Wow-wyrwało jej się, zanim zakryła usta dłonią.
-Wyglądasz bosko-Pierce klasnęła w dłonie. Katherine upięła jej włosy z tyłu. Kilka kosmyków, które wystawały zostały pokręcone lokówką. Megan włożyła białe ślubne szpilki na niewielkim obcasie, chwyciła bukiet i obie zeszły na dół. Do kościoła pojechały samochodem specjalnie wynajętym na tę okazję.


Zanim Megan weszła do kościoła wzięła głęboki wdech.
-Megy, twój książę tam czeka, więc ruszaj-Katherine posłała jej przyjazny uśmiech. Pierce weszła zaraz za Megan. Wszyscy goście wstali, kiedy rozbrzmiał marsz weselny. Katherine zacisnęła rękę w pięść, kiedy zobaczyła kto jest świadkiem Louisa. Przez to wszystko nawet o to nie zapytała.
-Jakoś będę musiała to przeżyć-mruknęła sama do siebie. Przez całą uroczystość Katherine miała uczucie gorąca. Dokładnie takie samo jakie miała kilka miesięcy temu. Jej ręka praktycznie stykała się z ręką Justina. Kątem oka widziała jak Justin cały czas na nią zerkał. Denerwowała się i chciała, żeby to wszystko jakoś przyśpieszyło.
Kiedy młoda para opuściła kościół, została obsypana ryżem. Po tym jak wszyscy złożyli im życzenia, wsiedli do samochodu i odjechali.
-Chyba powinnaś pojechać ze mną-Katherine usłyszała za sobą głos Justina.
-Skoro nie mam wyboru-wzruszyła ramionami. Oboje zajęli miejsca. Pierce nie była z tego zadowolona. Chciała ograniczyć kontakt z Justinem do minimum. Odpychanie go nie było łatwe i tak jak udawała, że go nienawidzi, tak w środku czułą ogromny uścisk. Tak jakby ktoś zaciskał jej wnętrzności z ogromną siłą. Szczególnie mocno ten uścisk czuła w klatce piersiowej z lewej strony. Przez całą drogę panowała między nimi cisza. W zasadzie Justin próbował z nią rozmawiać, ale Katherine milczała jak zaklęta, wpatrując się w szybę. Kiedy zatrzymali się pod salą, Pierce od razu wysiadła.

***

Katherine siedziała przy stoliku i wpatrywała się w tańczące pary. Mimo wszystko zaczęła się zastanawiać jak wyglądałby jej ślub i wesele; jaką miałaby sukienkę; jaka piosenka towarzyszyłaby im przy pierwszym tańcu. Czy byłaby wtedy szczęśliwa? Kto byłby panem młodym? Potrząsnęła głową, odganiając od siebie te myśli. Starała się skupić na tym co sobie postanowiła. Jednak im bliżej porodu było, tym więcej myślała o tym czy na pewno robi dobrze.
-Zatańczysz ze mną?-Justin zajął miejsce obok niej, tym samym wyrywając ją z zamyślenia.
-Nie.
-Dlaczego?-Katherine przewróciła oczami, chociaż wewnętrznie się uśmiechała.
-Bo nie. Dlaczego ty musisz być taki upierdliwy?-warknęła. W odpowiedzi otrzymała chichot szatyna. Zastanawiała się, jakim cudem Justin rozmawia z nią normalnie po tym jak go okłamała. Spodziewała się krzyków i słów "nienawidzę cię", ale nic takiego nie usłyszała. Przecież wczoraj powiedział jej, że cierpiał. Z resztą nawet bez tego wiedziała, że tak będzie. Pamiętała jak zachowywał się, kiedy powiedział jej co stało się pomiędzy nim i Rose. Pamiętała jego czerwone oczy od płaczu. A teraz siedział tutaj i zachowywał się tak jakby nic takiego nie miało miejsca, jakby nigdy go nie okłamała.
-To tylko jeden taniec... Kathy, no co ci szkodzi...
-Dobra, niech będzie, ale robię to tylko po to, żeby mieć cię z głowy-chwyciła jego wyciągniętą dłoń.
-Tego nie mogę ci obiecać.

muzyka

Akurat kiedy oboje stanęli na parkiecie skończyła się poprzednia piosenka, a zaraz potem rozbrzmiała kolejna. Katherine zarzuciła ręce na kark Justina, a on umiejscowił swoje dłonie na talii Katherine. Chcąc, nie chcąc twarz Katherine znajdowała się bardzo blisko twarzy Justina. Znowu czuła to dobrze znane jej ciepło, które towarzyszyło jej zawsze, kiedy Justin był tak blisko.
-Widzisz, ja nie gryzę-uśmiechnął się, kiedy poruszali się w rytm muzyki.
-Nikt nie powiedział, że się ciebie boję-posłała mu bezczelny uśmiech.
-Ślicznie wyglądasz-nachylił się i wyszeptał jej do ucha. Katherine przeszedł przyjemny dreszcz.
-Nie interesuje mnie twoje zdanie-kolejny raz powstrzymywała się od uśmiechu.
-Długo jeszcze zamierzasz mnie tak traktować? Wiem, że spieprzyłem, ale chce to naprawić.
-Tu nie ma czego naprawiać-uniosła głowę i spojrzała na niego. Justin oparł się czołem o czoło Katherine.
-Nadal nie potrafisz kłamać-uśmiechnął się.
-Potrafię. Tylko ty mi nie wierzysz-wzruszyła ramionami.
-Dlaczego nie chcesz dać nam szansy? Możemy to naprawić.
Chciałabym dać ci szansę.
-Nigdy nie było i nie będzie żadnych "nas"-jej głos brzmiał tak, jakby próbowała przekonać samą siebie.
-To nie prawda-Justin pokręcił głową. -Nie pamiętasz jak się ze mną kochałaś? Jak się ze mną całowałaś?
Zamknij się! Bardzo dobrze pamiętam!
-To nie ma znaczenia. Poza tym uprawialiśmy seks, a to nie to samo.
-To ma znaczenie. I to nie był tylko seks-jego głos był stanowczy.
Przecież wiem, idioto!
-Nazywaj to jak chcesz-wzruszyła ramionami. Przez kilka chwil panowała między nimi cisza.
-Skarbie, daj mi szanse to naprawić-położył dłoń na jej policzku. Katherine błądziła oczami po całej jego twarzy.
-Justin, ja...-zaczęła się jąkać. Justin zbliżył swoje usta do jej, a ona go nie zatrzymała. Nie potrafiła, a nawet nie chciała. Justin pocałował ją delikatnie, z uczuciem. Katherine poczuła łaskotanie w brzuchu. Odwzajemniła pocałunek. Tęskniła za tym, tęskniła za nim, ale w głowie nadal miała swoją decyzję. Z każdą chwilą wkładali w to większą pasję. Pierce wplątała palce w jego włosy, ale potem w pewnym momencie odepchnęła go od siebie. Patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, a potem odwróciła się i wyszła. Usiadła na ławce przed budynkiem, a po jej policzkach spłynęło kilka łez. Wiedziała, że się poddaje i ulega mu coraz bardziej. Przecież miała dać radę, a wystarczyło, że Justin był przez chwilę obok niej i wszystkie jej postanowienia przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie potrafiła tego zatrzymać. Chciała zostać z nim, ale decyzja którą podjęła do czegoś ją zobowiązała. Sama nie wiedziała co ma robić. Otarła łzy, kiedy usłyszała odgłos kroków. Nawet nie zauważyła, że cała trzęsła się z zimna.
-Kathy, przeziębisz się-Justin okrył ją swoją marynarką i usiadł obok niej.
Słodki jesteś, kiedy się o mnie martwisz.
-Dzięki, a teraz zostaw mnie w spokoju-mruknęła. Przysunął się do niej bliżej i złapał ją za rękę.
-Skarbie, po co to robisz? Nie jestem głupi. Raz pozwalasz mi się do siebie zbliżyć, a zaraz potem mnie odpychasz-Katherine zacisnęła powieki.
-Nie rozumiem tego-Justin pokręcił głową.
Będzie mniej bolało, Justin. Nie chcę tego, ale wolę odejść pierwsza niż cierpieć, kiedy ty zostawisz mnie.
-Tu nie ma nic do rozumienia-ton jej głosu był nieprzyjemny. -To błędy, które się nie powtórzą.
Nie słuchaj tego co mówię!
-Czemu to robisz? Wiem, że ci skrzywdziłem, ale żałuję tego. Daj mi to wyjaśnić-drugą ręką złapał ją za brodę i zmusił, żeby na niego spojrzała. Po twarzy Katherine zaczęły płynąć pojedyncze łzy, kiedy patrzyła w jego oczy. Wiedziała, że mówił szczerze. Widziała to w jego oczach. Kolejny raz poczuła uścisk w środku. Czuła się tak jakby ktoś nagle odciął jej dopływ powietrza do płuc, a uścisk w klatce piersiowej sprawiał jej jeszcze większy ból.
Bo cię kocham!
-Nie. Czas na wyjaśnienia minął-wstała, zrzuciła z siebie marynarkę i weszła do środka, ocierając łzy. Przez kilka chwil Justin siedział, tępo wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
-Co ja mam, do cholery, zrobić?-oparł łokcie na kolanach i przeczesał włosy palcami.
-Masz nie odpuszczać-usłyszał głos Aurory i odgłos jej szpilek. Uniósł głowę, a Carter zajęła miejsce obok niego.
-Co?
-To co słyszysz.
- Ona mnie odpycha-westchnął.
-Ale nie zawsze i dobrze wiesz dlaczego. Katherine ma trudny charakter i i ciężko jej się przełamać. Wiem jedno, jeśli odpuścisz to ona odejdzie.
-Ona mnie nienawidzi-westchnął.
-I to dlatego godzinami gapiła się na wasze wspólne zdjęcia?-Aurora uniosła jedną brew do góry.
-Co?-uśmiech pojawił się na jego twarzy.
-Justin, nie jestem ślepa i widzę, że ona coś do ciebie czuje. Musisz tylko zburzyć ten mur, który wokół siebie wybudowała. Będzie trudno, bo dokładnie tak samo zachowywała się po śmierci Briana, kiedy wplątała się w to bagno...Zależ ci na niej?
-Zależy. Kocham ją.
-W takim razie masz się nie poddawać. Powiedziałam ci, że nie pozwolę jej tego spieprzyć i słowa dotrzymam. Jesteście dla mnie jak moje własne dzieci i chcę, żebyście się pogodzili.
-Jak mam się z nią pogodzić, kiedy ona nawet nie chce ze mną rozmawiać?!-Aurora milczała przez chwilę.
-Może to trochę nie fair w stosunku do Katherine, ale musisz zatrzymać ją w Stratford, nawet siłą. Przyjechała tu tylko ze względu na ślub Megan. Poza tym Luke czegoś od niej chciał i nawet nie chcę wiedzieć o co chodzi...
-Akurat o to możesz być spokojna. Pilnuję jej.
-I bardzo dobrze. Domyślam się, że zaraz potem będzie chciała wyjechać i jeżeli jej na to pozwolisz to nie zobaczysz jej nigdy więcej-Justina na moment zamurowało.
-Co?
-I jestem pewna, że nie wróci do mnie. Po prostu ją tu zatrzymaj. Ona mięknie. Tylko boi się samotności.
-Przecież nie jest sama-pokręcił głową.
-Ty naprawdę nie rozumiesz-westchnęła. -Tu chodzi o ciebie.
-O mnie?
-Faceci-westchnęła i przewróciła oczami. -Jedyną osobą, która ci to wyjaśni jest Katherine. Zostaje ci tylko namówić ją, żeby zaczęła mówić...Najlepiej gdybyście zamieszkali razem. Wtedy będzie jej trudniej udawać. W końcu się złamie. Może to okrutne, ale jeżeli chodzi o nią to jedyny sposób-uśmiechnęła się.
-Ona w życiu się do mnie nie przeprowadzi.
-Jeżeli naprawdę ci zależy to znajdziesz sposób i pamiętaj, że każdy mur można zburzyć-uśmiechnęła się i ścisnęła pocieszająco jego dłoń. Potem wstała i weszła do środka.
-Odzyskam cię, skarbie. Obiecuję-wyszeptał sam do siebie.

Następnego dnia, kiedy Katherine wróciła ze szkolenia i weszła do kuchni, jej uwagę przykuła kartka przyklejona do lodówki.

Jeżeli chcesz odzyskać swoje rzeczy to przyjdziesz~J

Katherine od razu skierowała się na górę. Zacisnęła ręce w pięści, kiedy po przeszukaniu całego domu nie znalazła swojej walizki. Zerwała kartkę z lodówki i wyrzuciła ją do kosza.
-Jaki on jest cholernie upierdliwy!-warknęła i wyszła, trzaskając drzwiami. Chcąc, nie chcąc skierowała się do domu Justina. Do środka weszła bez pukania. Bieber leżał na kanapie i oglądał telewizor.
-Wydaje ci się, że to jest śmieszne?-warknęła. Kąciki ust Justina uniosły się do góry. Był pewny, że przyjdzie. Przez kilka godzin zastanawiał się co zrobić, aż w końcu wpadł mu do głowy ten pomysł. Może i głupi, ale skuteczny. Teraz tylko musiał ją tu zatrzymać.
-Nie-pokręcił głową, nie odrywając wzroku od telewizora. Katherine próbowała się uspokoić, biorąc kilka głębokich wdechów, ale w obecności Justina jej to nie wychodziło.
Tylko nie mów, że zapomniałaś, że Justin uwielbia cię denerwować.
Podeszła i stanęła tuż przed nim, zasłaniając mu telewizor.
-Oddaj mi moje rzeczy, do cholery!
-Nie chce mi się-posłał jej głupawy uśmiech i założył ręce za głowę. -A teraz się przesuń, bo przezroczysta nie jesteś
Katherine nachyliła się nad nim tak, że ich twarze dzieliło kilka centymetrów. W środku znowu zrobiło jej się gorąco.
-Posłuchaj mnie, kochany. Nie mam ochoty się z tobą użerać, więc rusz łaskawie swoje cztery litery i oddaj mi moje rzeczy!
-Kochany?-uniósł jedną brew.
Cholera, następnym razem pomyśl zanim coś powiesz!
-Nie łap mnie za słowa, tylko zrób to o co cię proszę, idioto!-syknęła.
-Nie.
-Bieber, nie denerwuj mnie-warknęła przez zaciśnięte zęby.
-Ja nic nie robię. Sama się denerwujesz.
-Po prostu oddaj mi moje rzeczy-wróciła do poprzedniej pozycji. -Gdzie one są?
-Gdzieś-wzruszył ramionami.
-Dobra, sama je znajdę.
Katherine zaczęła przeszukiwać wszystkie pokoje. Swoją walizkę znalazła w pokoju, w którym kiedyś spała. Odwróciła się, kiedy usłyszała dźwięk zamykanych drzwi.
-Po co przyszedłeś?
-Nie pozwolę ci stąd wyjść-Justin oparł się plecami o drzwi.
Co?
-Chyba sobie żartujesz-prychnęła.
-A wyglądam jakbym żartował?... Zostajesz tutaj.
Uderzył się w głowę?
-Nie rozśmieszaj mnie, Bieber.
Chwyciła rączkę walizki i podeszła do niego.
-Przesuń się-warknęła.
-Nie. Zamieszkasz tutaj.
-A jak się nie zgodzę?-skrzyżowała ramiona na piersi.
-To nie ma znaczenia-wzruszył ramionami.
-Popieprzyło cię?! Wypuść mnie-wyrzuciła ręce w powietrze.
-Nie.
Boże, daj mi do niego cierpliwość.
-Bardzo jestem ciekawa dlaczego-sarkazm.
-Bo to też moje dziecko.
-Ja ci go nie zabieram.
-Odpychasz mnie, a to to samo, więc zostajesz tutaj.
-Zamierzasz mnie tu trzymać siłą?
-Jeżeli będę musiał-wzruszył ramionami.
-Jesteś nienormalny-pokręciła głową. -I tak stąd wyjdę-odwróciła się i zamierzała się od niego odsunąć, ale zatrzymały ją ramiona Justina, które owinęły się wokół jej talii, a jego dłonie znalazły się na jej brzuchu,
-Nie pozwolę ci na to, kochanie-poczuła jego ciepły oddech na swojej szyi.
-Puść mnie!
Nie, błagam, nie puszczaj!
-Tęsknię za tobą-oparł głowę na jej ramieniu.
Ja za tobą też.
-Kiepski żart-Katherine próbowała ściągnąć dłonie Justina, ale w efekcie on splótł ich palce razem.
-Nie uciekaj ode mnie.
-Justin, daj mi spokój.
-Nie-obrócił ją w swoją stronę i ułożył dłonie na jej talii. -Chcę naprawić to co się stało-Katherine potrząsnęła głową.
-Tu nie ma nic do naprawienia. Zgwałciłeś mnie-Justin westchnął zrezygnowany, kiedy usłyszał nieprzyjemny ton jej głosu.
-Wiem, ale żałuję tego. Nie panowałem wtedy nad sobą. To nie miało się wydarzyć.
-Ale się wydarzyło!
-Mogłaś mi powiedzieć prawdę! Wtedy nic takiego by się nie stało!
-Więc to moja wina?!-odepchnęła go od siebie.
-Oboje jesteśmy winni-przeczesał włosy palcami. -Ale to można naprawić.
-Nie ma czego, rozumiesz? Nas łączy tylko to dziecko-położyła dłoń na swoim brzuchu.
-Skarbie, nie mów tak-pokręcił głową. Katherine znowu poczuła uścisk w klatce piersiowej, kiedy popatrzyła w jego oczy.
-To nie prawda-podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie. -Przecież wiem, że tak nie myślisz.
-Mówię dokładnie to co myślę-przełknęła nerwowo ślinę.
Nie słuchaj mnie!
-Będziemy mieli dziecko, ale to nie znaczy, że między nami coś jest.
-Naprawdę kiepsko kłamiesz-kąciki jego ust uniosły się w górę.
-Nie kłamię.
-A kiedy się ze mną kochałaś to między nami też nic nie było?-jego dłonie zsunęły się na jej ramiona, kiedy sunął nosem po jej szyi.
-Nadal pachniesz tak samo-złożył kilka pocałunków na jej szyi.
Nie, nie, nie!
Katherine odepchnęła go od siebie.
-Wyjdź stąd! Już!-wrzasnęła.
-I tak tutaj zostajesz-pokręcił głową i zniknął za drzwiami. Katherine położyła się na łóżku i wtuliła twarz w poduszkę, kiedy łzy zaczęły torować sobie drogę po jej policzkach.
Czemu on mi to robi? Nie rozumie, że tak będzie lepiej?
Bolało ją to, że musiała go odpychać, szczególnie że Justin tak się starał. Bardzo chciała z nim zostać i wyjaśnić to co się stało, ale ciągle było coś co nie pozwalało jej tego zrobić. Za każdym razem była w niej ta niepewność i strach. Nie chciała tracić już nikogo więcej.


~~~~~~~~~~
Przepraszam, że tak późno, ale musiałam odespać mój ostatni brak snu i przyznam się, że w ogóle zapomniałam o tym, że mam dodać rozdział xd
Wy nie czytacie notek, wiec nie zdziwicie się kiedy sama podejmę decyzję. Tylko wtedy bez pretensji!
Następny dopiero za tydzień! Przez ten czas postaram się napisać coś na zapas, bo muszę w końcu zabrać się za pisanie mojego drugiego ff. Z resztą i tak tego nie przeczytacie.
Do następnego xx

18 lutego 2015

Sixty Six: Problemy

Justin wszedł do domu. Jego oczy przybrały kształt monet, kiedy znalazł się w salonie.
-Kathy...-na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech,
-Witaj, Justin-przełknął ślinę na dźwięk jej głosu. Dokładnie tak samo jej głos brzmiał kiedy zabiła Alexa. Spokojny, jednocześnie przerażający tak bardzo, że ciarki przechodziły po plecach.
-Nie specjalnie cieszysz się na mój widok-zaśmiała się gorzko.
-Cieszę się-pokręcił głową-tylko brzmisz inaczej.
-Inaczej?-zbliżyła się do niego. Wtedy zyskał pewność, przed nim nie stała Katherine tylko Angel. Te czarne jak smoła oczy poznałby wszędzie.
-Więc takiej mnie nie chcesz?-przechyliła głowę na bok. Justin nie miał pojęcia co jej odpowiedzieć. A raczej nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Znał odpowiedź, ale szok uniemożliwił mu udzielenie odpowiedzi na to pytanie.
-Już mnie nie kochasz?-teraz stała tuż przed nim.
-Tego nie powiedziałem-znowu pokręcił głową.
-Nie, ale właśnie to pokazałeś-wysyczała przez zaciśnięte zęby. -Więc tego dziecka też nie kochasz, co?-położyła dłonie na widocznym brzuchu.
-Katherine, nigdy czegoś takiego nie powiedziałem.
-Nie chcesz mnie, bo jestem potworem, huh?
-Nie jesteś potworem.
-Skąd ta pewność? Może za chwilę tego dziecka już nie będzie i co wtedy?
-Kathy, o czym ty mówisz?
-Masz mnie za potwora, prawda? To dziecko nie zasługuje na taką matkę-położyła dłoń na jego policzku.
-Kathy, nie jesteś potworem i na pewno będziesz wspaniałą matką-Katherine delikatnie się uśmiechnęła, kiedy Justin zdjął jej dłoń ze swojego policzka i pogładził kciukiem jej wierzch. Mimo to jej oczy nadal były czarne.
-Nie będę-pokręciła głową. Odsunęła się od Justina, wyciągnęła pistolet z za spodni i przystawiła lufę do swojej skroni.
-Kathy, co ty robisz?-serce Justina zaczęło bić w nienaturalnie szybkim tempie.
-Już dawno powinnam była umrzeć.
-Skarbie, nie zrobisz tego-jego oddech stał się płytki, a serce tłukło się w piersi. Musiał zrobić wszystko, żeby Katherine odłożyła broń.
-Skąd to wiesz?
-Znam cię. Kotku, nigdy nie skrzywdziłabyś niewinnej osoby, a na pewno dziecka.
-Powiedz do mnie tak jeszcze raz-poprosiła.
-Kotku...-na twarzy Katherine pojawił się szczery uśmiech.
-Kocham cię, Justin-w tamtym momencie rozległ się huk wystrzału, a ciało Katherine upadło na podłogę, która zaczęła pokrywać się krwią. Z oczu Justina natychmiast popłynęły łzy. Upadł na kolana i zbliżył się do ciała Pierce.
-Kochanie, to niemożliwe. Nie zabiłabyś naszego dziecka-pokręcił głową. -Nie zrobiłabyś tego, do cholery!-wrzasnął.
Justin gwałtownie otworzył oczy i podniósł się do pozycji siedzącej. Próbował uspokoić bicie swojego serca i unormować oddech. Jego czoło pokrywały krople potu. Rozejrzał się dookoła. Nadal znajdował się w swojej sypialni, gdzie zasnął dwie godziny wcześniej.
-To tylko sen-westchnął. -Tylko sen.

Katherine wysiadła z samolotu. Odebrała swoją walizkę  i wyszła z budynku lotniska. Aurora miała przyjechać dopiero jutro. W tym momencie było to Katherine na rękę. Nie chciała, żeby ciotka wiedziała cokolwiek o jej kłamstwie. Wzięła taksówkę i podała kierowcy adres. Im bliżej Stratford była tym szybciej biło jej serce. W końcu taksówka zatrzymała się przed jej domem. Katherine omiotła spojrzeniem szary budynek, kiedy stanęła na chodniku. Dreszcze wstrząsnęły jej ciałem z powodu wiatru. Był listopad, więc pogoda w Stratfrod była fatalna. Katherine próbowała szczelniej okryć się płaszczem, co było niemożliwe. Zapłaciła za przejazd i odebrała swój bagaż.
-Witaj, Stratford-wyszeptała. Z torebki szybko wygrzebała klucze i stanęła przed drzwiami. Ręce trzęsły się jej z powodu zimna, jednak po części z powodu emocji. Nie chciała się odwracać. Wiedziała, że za jej plecami jest dom Justina. Włożyła klucz do zamka i przekręciła go. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Zamknęła drzwi i zdjęła płaszcz i buty. Kiedy weszła głębiej, zdziwiła się. Dom wyglądał tak jakby ona nadal tu mieszkała.  Widocznie Justin zaglądał tu częściej niż tylko ten jeden raz kiedy go widziała. Wróciła po walizkę i zostawiła ją w swoim dawnym pokoju. Nie widziała sensu na rozpakowywanie się. Zakładała, że zostanie tu tylko na ślub Megan, jak najszybciej to możliwe wyszkoli kogoś na swoje miejsce i wyjedzie ponownie. Nie znosiła tego miasta. Twierdziła, że od kiedy przeprowadziła się tutaj razem z rodzicami z Los Angeles miała same problemy.
Z kieszeni spodni wyciągnęła telefon i wybrała numer swojego ojca.
-Jesteś już w Los Angeles?
-Tak, tylko nie wiem po co mam zjawiać się u ciebie dzisiaj. To moja sprawa czemu miałam wypadek.
-Boże, po kim ty jesteś taka uparta?-warknął.
-Zapewne po tobie-usłyszała tylko jego śmiech.
-Dobrze, widzimy się jutro o 10-potem się rozłączył. Katherine od razu położyła się do łóżka. Miała zwyczajnie dość. Luke nie wiedział o ciąży i Pierce nie mogła przewidzieć jego reakcji, kiedy się spotkają. Podróż w jej stanie też dała jej się we znaki.

Kilka godzin później Katherine wyszła z domu. Upewniła się, że ma przy sobie pistolet i skierowała się w stronę cmentarza. Broń pozwalała jej się czuć pewniej. Przeszła przez bramę i alejką skierowała się w stronę grobu, który chciała odwiedzić już bardzo dawno temu.
-Dawno mnie tu nie było, prawda?-uśmiechnęła się delikatnie, wpatrując się w złote litery tworzące imiona i nazwisko jej rodziców.
-Bardzo bym chciała, żebyś tu była mamo. Powiedziałabyś mi co mam robić. Spieprzyłam. Okłamałam go, chociaż wiedziałam, że przeżył coś takiego z Rose. Mimo wszystko nie chciałam go skrzywdzić. Nie zdziwię się, kiedy powie mi, że mnie nienawidzi-pokręciła głową.
-Po prostu się boje, mamo. On zawsze ze mną był i po prostu boję się, że mnie zostawi. Dziwne, prawda? My nawet nie jesteśmy razem.
Katherine nie wiedziała co ma jeszcze powiedzieć. Sama nie potrafiła poskładać swoich myśli. Jedyna rzecz, jakiej była pewna to to, że w końcu spotka Justina. Nie miała pojęcia co mu powie i czy w ogóle będzie w stanie powiedzieć cokolwiek. Obróciła się i skierowała w stronę bramy. Zatrzymała się, kiedy usłyszała znajomy śmiech. Skierowała się w tamtą stronę. Zacisnęła ręce w pięści, kiedy zobaczyła osobę siedzącą przed grobem Mike'a.
-Pozbyłam się jej. Zasłużyła na to, kochanie-w głosie Alison słychać było radość.
-Witam z za grobu-Alison zamarła. Powoli obróciła się i przełknęła nerwowo ślinę.
-To niemożliwe. Ty nie żyjesz!-krzyknęła.
-Skoro tak to muszę być nieśmiertelna-posłała jej szyderczy uśmiech.
-W dodatku masz dziecko-Alison pokręciła głową z niedowierzaniem. -Powinnaś była umrzeć! Ten bachor nie może się urodzić!-zrobiła kilka kroków w stronę Katherine.
-Zrób jeszcze jeden krok, a za chwilę dołączysz do swojego narzeczonego-syknęła.

Justin siedząc na ławce, wpatrywał się w nagrobek swoich rodziców. Gwałtownie obrócił głowę, kiedy usłyszał kobiecy krzyk.
-Obiecuję ci to ! Ten bachor się nie urodzi, Katherine Pierce!
Zaraz potem padł strzał. Justin zerwał się z miejsca i pobiegł w kierunku, z którego dochodziły hałasy. Jego serce biło w przyśpieszonym tempie. Biegł główną aleją. Zatrzymał się, kiedy zauważył jasno brązowe włosy.
-To było twoje ostatnie ostrzeżenie, Alison. Następnym razem dostaniesz kulkę prosto w łeb-syknęła. Katherine schowała pistolet za spodnie i skierowała się w stronę wyjścia. Justin dopiero teraz zauważył inną dziewczynę, która trzymała się za krwawiące ramię. Nie zwracając na nią uwagi, ruszył za Katherine.
-Katherine, zatrzymaj się!-krzyknął. Pierce na dźwięk jego głosu przyśpieszyła kroku. Justin dogonił ją przy bramie cmentarza. Zatrzymała się, kiedy złapał ją za ramię.
-Nie uciekaj-Katherine kurczowo zacisnęła powieki. Jej dłonie zacisnęły się w pięści, kiedy Justin obrócił ją i ułożył dłonie na jej biodrach. Jego oczy rozszerzyły się i zamarł na moment. Zaraz potem zaczął rozpinać guziki płaszcza Katherine. Pierce próbowała go powstrzymać. Jej oddech przyśpieszył, a serce tłukło się w piersi, kiedy Justin włożył dłonie pod jej bluzkę.
-Nie zrobiłaś tego-na jego twarzy pojawił się uśmiech, w momencie kiedy położył dłonie na jej brzuchu.
-Nie-odsunęła się od niego i zapinając płaszcz, szybkim krokiem zaczęła zmierzać w kierunku swojego domu.
-Nie pozwolę ci teraz odejść-westchnęła ciężko, kiedy głos Justina dotarł do jej uszu. Zatrzymała się i obróciła w jego stronę.
-Czego chcesz?-warknęła.
-Czemu mnie okłamałaś? Byłaś zadowolona, że cierpiałem?-wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-Skąd wiesz, że to twoje dziecko?-skrzyżowała ramiona na piersi.
-Co ty pieprzysz?! Oczywiście, że jest moje-wyrzucił ręce w powietrze.
-Skąd ta pewność, Bieber?-uniosła jedną brew.
-W co ty grasz, do cholery?!
-W nic-wzruszyła ramionami. Katherine sama nie wiedziała czemu zachowuje się jak zimna suka. Przecież jeszcze kilka minut temu chciała go przeprosić za to co powiedziała, a teraz robiła coś dokładnie odwrotnego.
-Jesteś tego pewna?-teraz ich ciała dzieliło kilkanaście milimetrów. Teraz bardzo, ale to bardzo dokładnie widziała ciemne kręgi pod jego oczami, tak jakby nie spał co najmniej kilka dni.
-Jestem. Więc skąd pewność, że jest twoje?
-Mam ci przypomnieć jak się robi dzieci?-wpatrywali się w siebie z uśmiechami na twarzy. Tylko, że nie były to szczere uśmiechy. Przepełnione były fałszem i patrząc z boku, można byłoby powiedzieć, że ta dwójka nie pałała do siebie sympatią, a przecież się kochali.
-Nie musisz. A teraz odpowiedz na moje pytanie.
-Spałaś tylko ze mną, więc czyje ma być, kochanie-jego dłonie znalazły się na jej biodrach.
-A co jeżeli się mylisz?
-Myślisz, że ci się to uda? Co chcesz przez to zyskać? To dziecko jest moje i koniec kropka. A teraz chce wiedzieć czemu przez ponad dwa tygodnie pozwoliłaś mi myśleć, że je usunęłaś?!-podniósł głos.
-Zabolało, prawda?-posłała mu bezczelny uśmiech.
-Cieszy cię to, że cierpiałem? To miała być twoja zemsta?!-Katherine odepchnęła go od siebie, a jej dłonie zacisnęły się w pięści.
-A zastanowiłeś się chociaż przez chwilę jak ja się czułam po tym jak mnie zgwałciłeś?!-jej oczy stały się czarne, a jej głos ociekał jadem i nienawiścią. Justin zacisnął usta w cienką linię.
-Nie zachowuj się jak egoistka-pokręcił głową. -Mnie też to bolało i nadal boli. Nie mogę sobie tego wybaczyć...-nie pozwoliła mu dokończyć.
-Nie chcę tego słuchać. Ostatnie co mam ci do powiedzenia to przepraszam. Nie zamierzałam kłamać. Po prostu spanikowałam-obróciła się i biegiem ruszyła w stronę swojego domu. Najszybciej jak mogła otworzyła drzwi i przekręciła klucz w zamku, kiedy znalazła się w środku.
-Katherine, otwórz drzwi-klamka poruszała się w górę i w dół, kiedy Justin szarpał ją z drugiej strony.
-Skończyłam z tobą rozmawiać-powiedziała na tyle głośno, żeby mógł ją usłyszeć.
-Ale ja nie skończyłem. Otwieraj drzwi teraz, albo sam je otworze-znowu szarpał klamkę. Katherine westchnęła i ściągnęła płaszcz i buty.
-Będziemy rozmawiać tylko na temat dziecka. I ostrzegam. Justin, zadzwonię na policję, jeżeli stąd nie odejdziesz-wtedy odgłosy po drugiej stronie ucichły. Katherine kurczowo zacisnęła powieki, czując ciepłe łzy na policzkach.
-Będzie lepiej, jeżeli cię odepchnę. Będzie mniej bolało. Będzie mi łatwiej odejść.

Katherine obudziła się około dziewiątej następnego dnia. Wzięła szybki prysznic i przebrała się w czarną bluzę z kapturem przez głowę i ciemne jeansy. Na nogi wsunęła kapcie i zeszła na dół. Jedząc śniadanie, usłyszała zgrzyt zamka i dźwięk otwieranych drzwi. Wstała z krzesła i skierowała się w tamtym kierunku. Uśmiechnęła się delikatnie na widok Aurory, ale uśmiech znikł, kiedy usłyszała jej nieprzyjemny ton.
-Teraz sobie porozmawiamy, młoda damo.
-O czym?
-O czym?! Nie udawaj głupiej! Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz?!
-O co ci chodzi?!-Katherine wyrzuciła ręce w powietrze.
-Jak mogłaś go okłamać?! Rozumiem, że cię skrzywdził, ale skoro już wiedział to po co kłamałaś?!
-Bo spanikowałam! Nie chciałam go widzieć, a wiem, że tego bym nie uniknęła!-krzyknęła. Atmosfera stała się napięta.
-Nie miałaś prawa go okłamywać!
 Katherine minęła Aurorę, założyła płaszcz i buty i wyszła trzaskając drzwiami. Kilka minut później zaparkowała samochód prze klubem. Zaraz potem weszła do budynku.
-Proszę, proszę. Ciebie się tu nie spodziewałem-odwróciła się i uśmiechnęła się w stronę Dominica.
-Cuda się zdarzają-wzruszyła ramionami.
-Widzę, że nie jesteś sama-Katherine zrozumiała o co mu chodzi. Dominic był bardzo spostrzegawczy.
-Jestem ciekawy komu udało się uwieść żelazną dziewicę-zachichotał. Za co oberwał od Katherine w ramie.
-Miałeś tak na mnie nie mówić-warknęła.
-Dobra, już nic nie mówię-uniósł ręce w geście obronnym. -A więc kto był tym szczęściarzem?
-Nie muszę ci się spowiadać-prychnęła.
-I tak się dowiem-Katherine pokręciła głową i skierowała się w stronę gabinetu Luke'a. Zanim chwyciła klamkę wzięła głęboki wdech. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
-Skoro chciałeś to jestem -Luke wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany.
-Katherine?
-Nie, Duch Święty-przewróciła oczami.
-Wyglądasz jak Mary-na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech.
-Daruj sobie i przejdź do rzeczy-warknęła.
-Najpierw wyjaśnisz mi kto jest ojcem twojego dziecka-Katherine nerwowo przełknęła ślinę.
-To moja sprawa!
-Jestem twoim ojcem, do cholery!
-Ojcem, a nie prokuratorem. To moje życie i nie wtrącaj się-Luke patrzył na nią przez chwilę. Wiedział, że przegrał.
-Dobra, ale jakim cudem wyszkolisz kogoś kiedy jesteś w ciąży?
-Przecież nie będę się z nim lub nią siłować. Zrobi to ktoś inny. Mi wystarczy, że będę to kontrolować.
-Widać, że dobrze cię wyszkoliłem-uśmiechnął się. -Teraz ci ją przedstawię.

Oboje przeszli do piwnicy, która znajdowała się pod klubem. Po drodze Katherine nałożyła okulary i bransoletkę. Włosy związała w wysokiego kucyka. Weszli do jednego z pomieszczeń. Była to siłownia. Pod ścianą siedziała dziewczyna. Wyglądała na mniej więcej 18 lat. Miała ciemne włosy do ramion, niebieskie oczy.
-To jest Elizabeth. Dobra, zostawiam was-zaraz potem Luke wyszedł. Liz podniosła się do pozycji stojącej.
-Dobra, bez ceregieli. Wiesz kim jestem i nie zamierzam nic więcej mówić. Skoro Luke cię wybrał to znaczy, że jesteś dobra, ale wolę sprawdzić to osobiście-uśmiechnęła nieprzyjaźnie.
-I nie patrz tak na mnie. Jestem w ciąży, ale to nie znaczy, że nie mogę cię zabić w ciągu dwóch sekund-syknęła. Elizabeth tylko przytaknęła. Pierwszy raz stała twarzą w twarz z Angel. Tak jak słyszała, nie należała ona do miłych osób.
-Musisz mi udowodnić, że naprawdę nadajesz się do tej roboty. Będę wyciskać z ciebie krew, pot i łzy. Nie masz co liczyć na litość. To nie jest zabawa w piaskownicy. Pamiętaj, zawsze ryzykujesz własnym życiem. Wystarczy chwila i wylądujesz dwa metry pod ziemią-Elizabeth tylko przytakiwała. Miała do czynienia z niebezpiecznymi ludźmi, ale Angel przerażała ją. Jednocześnie chciała jej zaimponować. Nie codziennie można się uczyć od najlepszej płatnej morderczyni w Kanadzie i wyjść z tego żywym. Z resztą Angel jej imponowała. W dość krótkim czasie stała się najniebezpieczniejszą kobietą w tym kraju, mając zaledwie 16 lat.
-Możesz mi wyjaśnić, co ty tu robisz?-Katherine nie musiała się odwracać. Perfumy Justina wyczuwała z daleka. Elizabeth była pod wrażeniem. Jeszcze niedawno sądziła, że jest dobra, ale w porównaniu z Angel wypadała beznadziejnie.
-Chyba nie myślałaś, że Williams pozwoli ci pracować samej akurat teraz-Katherine spojrzała na Justina. Na nosie miał okulary, więc nie wiedziała czy nadal ma kręgi pod oczami. Martwiła się o niego i potrafiła się do tego przyznać sama przed sobą, ale na pewno nie przed nim.
-Dobra, nie ważne-machnęła lekceważąco ręką.-Elizabeth, jak się domyślasz albo i nie to jest Killer.
Potem zjawił się Dominic i rozpoczął ćwiczenia z Liz. Katherine usiadła na krzesełku, skrzyżowała ręce na piersi i uważnie przyglądała się swojej podopiecznej.
-Zamierzasz ze mną rozmawiać?-Justin usiadł obok niej na drugim krześle.
-Jeżeli nie dotyczy to dziecka to nie. Myślałam, że zmądrzałeś choć trochę i nie trzeba ci powtarzać dwa razy, ale jak widać się myliłam-Katherine nawet nie spojrzała na Justina.
-Złośliwa jak zawsze-Katherine powstrzymywała się od uśmiechnięcia się. Żałowała, że nie może wrócić do momentu, kiedy byli przyjaciółmi z korzyściami, czy bez. Podjęła decyzję i nie chciała się wycofać, chociaż nie wiedziała jak długo będzie w stanie się opierać.
-Czemu nie powiedziałaś Williamsowi o tym jak zaszłaś w ciążę?
-Przecież dobrze wiesz co by z tobą zrobił, gdyby się dowiedział.
-Martwisz się o mnie?-Katherine zaczęła się śmiać, chociaż wiedziała, że odpowiedź jest twierdząca.
-Gdyby nie to, że jesteś ojcem tego dziecka, sama wysłałabym cię na tamten świat-ton jej głosu był spokojny, tak jakby Justin siedział obok Angel.
Przez dwie godziny, które tam spędzili Katherine starała się ignorować Justina. Kiedy w końcu opuściła klub, odetchnęła z ulgą. Była senna, a przez kłótnię z Aurorą nie zdążyła dokończyć śniadania. Z ociąganiem wsiadła do samochodu. Po drodze zrobiła zakupy i wróciła do domu.

Katherine obudziła się około trzeciej nad ranem. Nie znosiła tych problemów ze snem, chociaż wiedziała, że w ciąży nie jest to niczym niezwykłym. Wygramoliła się z pod kołdry, na nogi wsunęła ciepłe kapcie i zeszła na dół. Kiedy zapaliła światło w kuchni, serce przez moment podeszło jej do gardła.
-Możesz mi wytłumaczyć co ty tu robisz?-skrzyżowała ramiona na piersi.
-Nie mogłem spać-wzruszył ramionami.
-I to ma być powód, dla którego włazisz do mojego domu w środku nocy?
-W zasadzie tak-uśmiechnął się delikatnie.
-No chyba nie. Możesz siedzieć u siebie.
-Wolę tutaj-Katherine tylko przewróciła oczami. Chociaż kolejny raz powstrzymywała się od uśmiechu. Czuła się tak jak kilka miesięcy temu, kiedy Justin przychodził do niej kiedy chciał. Podeszła do szafek i zabrała się za przygotowywanie herbaty.
-A ty czemu nie śpisz?
-A to już moja sprawa.
-A może wiedziałaś, że tu jestem i chciałaś się ze mną zobaczyć?
-Nie schlebiaj sobie-prychnęła. Chwyciła kubek z herbatą i zajęła miejsce przy stole naprzeciwko Justina.
-Więc tak zamierzasz teraz ze mną rozmawiać?
-Zawsze tak rozmawialiśmy-wzruszyła ramionami.
-Dobrze wiesz, że to nie prawda-pokręcił głową.
-Powinieneś się cieszyć, że w ogóle z tobą rozmawiam-Justin przeczesał włosy palcami.
-Nie możesz po prostu ze mną porozmawiać? Chcę ci wszystko wyjaśnić-spojrzał na nią z nadzieją w oczach.
-Nie jestem ciekawa tego tłumaczenia-upiła łyk napoju. -Poza tym nie ma dobrego wytłumaczenia na gwałt-ton jej głosu nie należał do przyjemnych. Justin kolejny raz czuł się jakby rozmawiał z Angel, a nie Katherine. Była kompletnie wyprana z uczuć, a przecież znał ją. W nocy Katherine nie potrafiła udawać, właśnie wtedy pokazywała prawdziwą siebie.
-Kurwa, wiem, że cię skrzywdziłem. Myślisz, że mnie to nie boli?!
-Nie. I na tym kończy się ta "rozmowa"-zrobiła cudzysłów z palców. -Wracaj do siebie, bo kiepsko wyglądasz, Bieber-wstała od stołu, zgasiła światło i weszła na górę.
-Tak łatwo się nie poddam-pokręcił głową i skierował się do wyjścia. Katherine ponownie zatopiła się w pościeli. Cholernie trudno przychodziło jej granie zimnej w stosunku do Justina, jednak uważała że to jedyne dobre wyjście.

~~~~~~~~
Więc kto się za mną stęsknił? haha :) Rozdział nie jest idealny, ale cóż.... Następny będzie dłuższy.
A teraz jedna sprawa. Podjęłam pewną decyzję. Przenoszę się na wattpada i tam będę publikować inne historie mojego autorstwa. Oczywiście to dokończę również tutaj :) Ale jak wiecie mam jeszcze drugiego bloga i teraz zastanawiam się nad jego usunięciem.
Decyzji nie zmienię i to mówię od razu. Jeżeli będą tu osoby, które będą chciały czytać moje drugie ff to będę je publikować również na blogerze, ale to zależy od was. Jeżeli nie to usuwam tamtego bloga, kończę to ff i tyle. To chyba wszystko.
Jeżeli macie jakieś pytania to zapraszam na aska albo twittera. Możecie pytać też tutaj w komentarzach.
Do następnego, aniołki xx Widzimy się w poniedziałek :*