21 czerwca 2015

Seventy: Szczęście nie trwa wiecznie

*2 miesiące później*
-Skarbie, jesteś pewna tego co robisz?-zapytał, kiedy siedzieli na kanapie w dawnym domu Katherine i czekali na przyjście Elizabeth.
-Justin, przestań marudzić jak stara baba. Zadajesz mi to pytanie już trzydziesty raz-jęknęła.
-Nie marudzę tylko chcę się upewnić-przewrócił oczami.
-Jestem pewna. Ten dom nie jest mi potrzebny. Ciotka i tak tu nie przyjeżdża, a Liz mieszka w jakieś zatęchłej norze.
-Od kiedy jesteś taka miła dla innych?-posłał jej głupawy uśmiech.
-Bo zaraz zmienię zdanie i zamieszkam tu z powrotem.
-Dobra, już nic nie mówię-pocałował ją w policzek. -I tak bym ci na to nie pozwolił.
-Bo akurat zapytałabym cię o zgodę-prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi. Justin przysunął się do Katherine i ułożył dłoń na jej okrągłym brzuchu. W końcu Pierce była już w 9 miesiącu ciąży.
-Kocham cię, skarbie-twarz schował w zgięciu jej szyi.
-Nie podlizuj się.
-Moja, kochana zołza-zaczął składać pocałunki na jej szyi.
-Justin, nie teraz-odepchnęła go od siebie.
-Chciałem ci poprawić humor-objął ramieniem i splótł palce wolnej dłoni z jej palcami.
-Jak ty ze mną wytrzymujesz?-mruknęła do siebie, kręcąc głową. Hormony jej buzowały i przez to bardzo często była zdecydowanie wredniejsza niż zwykle.
-Wytrzymuję, bo cię kocham-na twarzy Katherine pojawił się delikatny uśmiech. Bieber w zasadzie nie minął się z prawdą. Naprawdę kochał Pierce, ale chciał powiedzieć coś innego. Katherine w ciąży była nie do wytrzymania. Justin za każdym razem tłumaczył to sobie hormonami, ale nie mógł już się doczekać narodzin Anabelle.
-Zawsze możesz mnie zostawić i nie będziesz musiał się ze mną użerać-oparła głowę na jego barku.
-Nawet tak nie żartuj. Nie mam zamiaru się tobą dzielić-ton jego głosu był poważniejszy. Nie wyobrażał sobie momentu, w którym Katherine by go zostawiła, bo on nie miał zamiaru tego robić, nawet gdyby była jeszcze wredniejsza niż teraz.
-Kocham cię-rozplotła ich palce i objęła go w pasie.
-Też cię kocham, skarbie.
-Gdzie ona jest, do cholery?-warknął, zerkając na zegarek na lewym nadgarstku, który wskazywał godzinę dziewiątą dziesięć.
-Nie denerwuj się, przyjdzie. Poza tym mamy czas.
-No właśnie nie mamy czasu-westchnął. Katherine odsunęła się od Justina i posłała mu pytające spojrzenie.
-A dlaczego niby nie mamy czasu?
Justin mentalnie strzelił sobie w twarz. Nie miał pojęcia co jej odpowiedzieć. Na pewno nie mógł powiedzieć jej prawdy. W końcu gdyby jej powiedział to nie byłoby niespodzianki. Na szczęście nie musiał jej odpowiadać, bo zanim otworzył usta, dotarł do nich dźwięk dzwonka do drzwi.
-Pójdę otworzyć-Justin wstał z kanapy i zniknął w korytarzu. Chwilę potem wrócił, a razem z nim do salonu weszła Elizabeth, ubrana w ciemne jeansy, czarne botki na obcasie i czarną kurtkę.
-Widzę, że zaczęłaś już zarabiać-Katherine uważnie zlustrowała sylwetkę dziewczyny, wstając.
-Tak, jak na razie nie jest źle-uśmiechnęła się delikatnie. Liz zajęła miejsce Katherine jakieś półtorej miesiąca temu i pomimo tego, że pierwsze dni w tym zawodzie były ciężkie, dziewczyna zdążyła się przyzwyczaić się do takiego trybu życia. Jednak najważniejsze było dla niej to, że nareszcie miała pieniądze na jedzenie i nie musiała ubierać się w ciuchy, które kradła ze sklepów z używaną odzieżą.
-Przechodząc do rzeczy...-Katherine nie zdążyła dokończyć.
-Liz, w pracy chyba nauczyłaś się co to punktualność, a mimo to się spóźniłaś- Bieber był wyraźnie niezadowolony. Chciał mieć już to za sobą i pokazać Katherine niespodziankę, nad którą pracował te trzy miesiące.
-Justin, nie zaczynaj-Katherine posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.
-No co? Mam prawo wiedzieć czemu musieliśmy na nią czekać i marnować czas-wzruszył ramionami. Pierce tylko przewróciła oczami. W tym momencie przez głowę przeleciała jej myśl, że Justin zachowuje się jakby to on był w ciąży.
-Liz, nie zwracaj na niego uwagi. Chodź, pokażę ci dom.
Justin burknął coś pod nosem, ale Katherine nie zwróciła na to uwagi. Weszła z Liz na górę i zaczęła pokazywać jej wszystkie pokoje.
Pół godziny później z powrotem były w salonie.
-Ze swojego pokoju zabiorę jeszcze pianino-w odpowiedzi Elizabeth skinęła głową.
-No tak, w tym pokoju dużo się działo-Justin poruszył sugestywnie brwiami. Liz nie miała pojęcia co ma powiedzieć, o ile w ogóle powinna, ani jak się zachować w tym momencie.
-Zamknij się, idioto. Tam się nic nie działo-Katherine pokręciła głową z rozbawieniem. -Idź lepiej po papiery. Są na komodzie w domu.
-Jasne, kotku-pocałował Pierce w policzek i wyszedł.
-Wprowadzić możesz się już dzisiaj, a zaraz podpiszemy umowę-Katherine z płaszcza, który leżał na kanapie, wyciągnęła klucze i podała je Elizabeth.
-Grasz  na pianinie?-wypaliła. Nadal dziwnie czuła się będąc sam na sam z Katherine.
-Liz, tłumaczyłam ci to już-pokręciła głową. -Praca nie ma nic wspólnego z życiem prywatnym.
-Wiem-mruknęła. Słyszała to od Katherine już nie raz, ale za każdym razem, kiedy dowiadywała się o niej czegoś nowego, była zaskoczona.
-Kiedy masz termin?-obie zajęły miejsca na kanapie.
-Za półtorej tygodnia-Katherine położyła ręce na brzuchu i wygładziła materiał fioletowej tuniki, w którą była ubrana. Poza tym miała na sobie czarne leginsy i czarny sweterek.
-Dlaczego w ogóle mi pomagasz?-tego Elizabeth była bardzo ciekawa. Katherine od początku traktowała ją z dystansem,  nawet groziła jej śmiercią, a teraz sprzedaje jej swój dom. Dla niej nie miało to żadnego sensu.
-Liz, ja nie potrzebuję tego domu, a przecież nie sprzedam go byle komu-kąciki jej ust uniosły się lekko do góry.
-Masz rację. Mogę cię o coś zapytać?
-Po prostu pytaj- Pierce wzruszyła ramionami.
-To dziecko Justina, tak?-Katherine spojrzała na nią z mordem w oczach.
-A co niby ma znaczyć to pytanie?-Liz wzdrygnęła się na ton jej głosu.
-Z-znaczy... Nie chciałam cię urazić. J-ja po prostu..-nie potrafiła mówić normalnie. Mimo tego, że Pierce była w zaawansowanej ciąży i tak ją przerażała.
-Masz mnie za dziwkę?
-N-nie-Liz pokręciła przecząco głową.
-Więc po jaką cholerę pytasz?-warknęła.
-Przepraszam-mruknęła. Katherine przymknęła oczy i przyłożyła dłoń do czoła. Wzięła kilka głębokich wdechów i uniosła powieki.
-Po co chcesz to wiedzieć?
-Z ciekawości. Widać, że do siebie pasujecie.
-I tu się z tobą zgadzam, Liz-Elizabeth obróciła gwałtownie głowę na dźwięk głosu Justina. Katherine spojrzała na wejście do salonu, gdzie stał Bieber, ubrany w ciemne jeansy, czarną koszulkę, skórzaną kurtkę i białe buty za kostkę. Pierce nawet nie zauważyła, kiedy wrócił.
-Daj mi te papiery w końcu-Katherine przewróciła oczami. Justin zajął miejsce obok Pierce i położył dokumenty na stole.
Pięć minut później wyszli z budynku i przeszli na drugą stronę ulicy.
-Kathy, poczekaj-głos Justina zatrzymał Katherine w momencie, kiedy chciała wkładać klucz do zamka. Obróciła się i posłała mu pytające spojrzenie.
-O co chodzi?
-Musisz gdzieś ze mną pojechać.
-Gdzie i po co?-skrzyżowała ręce na piersi.
-Dowiesz się na miejscu.
-A jeżeli powiem "nie"?
-Wtedy siłą wsadzę cię do samochodu-puścił jej oczko.
-Kretyn-pokręciła głową z rozbawieniem, ale wsiadła do auta. Justin odetchnął z ulgą. Pierwszy punkt planu został zrealizowany. Jego serce przyśpieszyło. Chyba nigdy w życiu się tak nie stresował.
-Bieber, długo zamierzasz tam stać?-ocknął się na dźwięk głosu Katherine. Wziął głęboki wdech, żeby ukryć zdenerwowanie i zajął miejsce za kierownicą. Uruchomił silnik i wyjechał na drogę.
-Możesz mi przynajmniej powiedzieć, gdzie jedziemy?
-Mamy przed sobą jakieś dwie godziny drogi, kochanie, więc spokojnie możesz się zdrzemnąć-uśmiechnął się w jej stronę, a zaraz potem skierował wzrok z powrotem na jezdnię.
-To porwanie?-śmiech Justina rozniósł się po wnętrzu auta..
-Skarbie, jestem twoim chłopakiem, więc to niemożliwe, żebym cię porwał.
-Jeżeli jesteś psycholem, to jest to możliwe.
-Myślisz, że jestem psycholem?
-Odpowiedź jest oczywista-wzruszyła ramionami.
-W takim razie powinienem cię związać, żebyś nie uciekła i zakleić ci usta taśmą, prawda?
-Nawet nie próbuj-prychnęła.
-Rozumiem, że będziesz się stawiać, tak?
-Połóż na mnie chociaż jeden palec, a ci go odetnę-posłała mu przesłodzony uśmiech.
-Trzymam całą rękę i co, też mi ją odetniesz?-położył dłoń na jej kolanie.
-Poczekam z tym do momentu, kiedy będę miała przy sobie jakiś nóż-Justin pokręcił głową z rozbawieniem.
-W takim razie teraz możesz iść spać-Katherine już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Justin ją uprzedził. -Skarbie, jesteś zmęczona. Przecież wiem, że kiepsko spałaś w nocy.
-Nic nie poradzę na to, że nasza córka chciała pobawić się w piłkarza-położyła dłoń na brzuchu. -Tylko nie wywieź mnie na jakieś odludzie, kiedy będę spała.
-Zastanowię się nad tym- Pierce uśmiechnęła się delikatnie i ułożyła się wygodnie na siedzeniu, zamykając oczy. Kilka minut później zasnęła. Przez całą drogę Justin co chwilę zerkał na Katherine. Wpatrywał się w jej spokojną twarz i próbował przewidzieć jej reakcję, ale w tym przypadku nie było to możliwe. Im bliżej byli, tym szybciej biło jego serce. Stres zżerał go od środka, a jego żołądek zaciskał się nieprzyjemnie. Nerwowo zaciskał palce na kierownicy, za wszelką cenę próbując się uspokoić. Wziął kilka głębszych oddechów, kiedy zatrzymał się przed czarnym, metalowym ogrodzeniem. Uchylił szybę i nacisnął przycisk na pilocie, który wyciągnął z kieszeni. Brama zaczęła się otwierać, Justin zasunął szybę i wjechał na posesję. Przełkną nerwowo ślinę, bo w końcu przyszedł moment, żeby obudzić Katherine.
-Kotku, jesteśmy na miejscu-wyszeptał jej do ucha. -Kathy, pobudka-pogładził kciukiem jej policzek. -Kochanie, obudź się-zaczął składać pojedyncze pocałunki na jej czole, nosie, policzkach, a skończył na ustach.
-Przecież słyszę-mruknęła, przecierając dłońmi oczy. -Gdzie my jesteśmy?-rozejrzała się, kiedy wysiedli z auta. Znajdowali się na podjeździe wyłożonym kostką brukową, który ciągnął się aż do szarej bramy garażowej. Do garażu przylegał dwupiętrowy, biały dom z dachem pokrytym czarną dachówką. Żeby dostać się do budynku, trzeba było pokonać dwa marmurowe schodki, które miały półkolisty kształt, z których wyrastały dwie kolumny, na których opierał się balkon otoczony czarną barierką.
-Czyj to dom?-Katherine spojrzała na Justina ze zdezorientowaniem wypisanym na twarzy.
-W zasadzie nasz.
-To jest jakiś żart?-podeszła do niego.
-Nie, kochanie. To nasz dom-uśmiechnął się nerwowo.
-A gdzie my właściwie jesteśmy?
-W Toronto.
Katherine oparła się o maskę samochodu i schowała twarz w dłoniach. Próbowała przyswoić sobie to co się działo.
-Kochanie, co się dzieje?-Justin stanął przed nią i odciągnął jej dłonie od twarzy.
-Po prostu jestem w szoku. Nie spodziewałam się, że kupisz nam dom.
-Kathy, jestem facetem, ale to nie znaczy, że jestem ślepy-kąciki ust Katherine uniosły się w górę. -Widzę, że nie znosisz Stratford. Nie chcę, żebyś się męczyła mieszkając tam, więc zamieszkamy tutaj. Chcę, żebyś była szczęśliwa.
-I to dlatego znikałeś praktycznie codziennie przez te trzy miesiące?
-Podejrzewałaś coś innego?-ułożył dłonie na jej biodrach.
-Nie-pokręciła głową. W duchu cieszyła się jak małe dziecko. Spodziewała się, że Justin ją zostawi. Katherine zdawała sobie sprawę ze swojego trudnego charakteru i tego jak trudno czasami z nią wytrzymać. Pomimo tych dwóch miesięcy nadal pozostawał w niej strach, bała się samotności.
-Kotku, wszystko w porządku?
-Tak-skinęła głową.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak-Justin oparł swoje czoło o czoło Katherine.
-Nie spodziewałam się tego.
-Nie podoba ci się?-jego serce ponownie przyśpieszyło.
-Bardzo mi się podoba-na jej twarzy pojawił się uśmiech. Justin przymknął oczy i odetchnął z ulgą. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy do jego uszu dotarł śmiech Katherine
-Co cię tak śmieszy?
-Denerwujesz się, jakbyś miał mi się co najmniej oświadczyć-Justin zamarł na moment, ale ocknął się szybko i miał nadzieję, że Katherine nie zauważyła jego reakcji.
-Myślisz, że mam się czym denerwować?
-Żeby się dowiedzieć, musisz spróbować.
Wpatrywali się w siebie nawzajem przez chwilę, a zaraz potem ich usta się połączyły.
-Chodź, pokażę ci resztę-chwycił jej dłoń i ruszył w stronę drzwi wejściowych.
-To to nie jest wszystko?-Katherine była zaskoczona.
-Nie-pokręcił głową. Z lewej kieszeni wyciągnął klucz i otworzył drzwi. Kiedy weszli do środka, stanęli w jasnym holu z marmurową posadzką. Zdjęli buty i kurtki i Justin zaczął oprowadzać ją po budynku. Na wprost drzwi znajdowały się drewniane schody, które rozgałęziały się na dwie strony. Z prawej strony holu znajdował się przestronny salon, w którym znajdowała się pokaźna biblioteczka. Po lewej-nowoczesna kuchnia połączona z jadalnią, w której stał stół na dziesięć osób. Znajdowały się tam drzwi, którymi można było przejść do ogrodu, gdzie znajdował się plac zabaw oraz szopa, w która służyła do przechowywania mebli ogrodowych w porze zimowej.
-I jesteś pewny, że kupiłeś ten dom?-zapytała, z niedowierzaniem rozglądając się po pomieszczeniach.
-Jestem pewien-zaśmiał się. Część napięcia się ulotniła, bo Katherine była zadowolona, ale teraz stało przed nim najtrudniejsze zadanie i tego bał się najbardziej.
-I jak ci się podoba?
-Żebyś się za bardzo nie przyzwyczaił do miłej wersji mnie, mogę powiedzieć, że nie jest tak źle...jak na ciebie oczywiście-puściła mu oczko.
-Wolę cię w takiej wersji-pocałował ją w policzek. -Teraz druga część niespodzianki. Powiedziałem ci, że się dowiesz gdzie znikałem i teraz spełnię swoją obietnicę-powiedział, prowadząc Katherine po schodach na górę. Skierował się w lewą stronę i stanął przed brązowymi drzwiami.
-Tam jest ta niespodzianka?-w odpowiedzi skinął głową. -To jakaś sala tortur?
-Kotku, skąd ty bierzesz te pomysły?-pokręcił głową z rozbawieniem. Pociągnął za klamkę i przepuścił Pierce w wejściu. Był to jasnoróżowy pokój z podłogą z jasnego drewna. Na środku stało łóżeczko, które tak jak reszta mebli, było białe. Po lewej stronie znajdowały się dwie nieduże szafy i komoda, a po prawej przewijak i pojedynczy regał, na którym stały koszyki wypełnione zabawkami. W rogu pokoju stał brązowy wózek w stylu retro. Katherine rozejrzała się po pomieszczeniu kilka razy. Zamrugała kilka razy i uszczypnęła się, żeby mieć pewność, że to nie jest sen.
-Podoba ci się pokój naszej córki?-usłyszała obok siebie głos Justina.
-To dlatego znikałeś?-uśmiechnął się w jej stronę i w odpowiedzi skinął głową.
-Najpierw szukałem odpowiedniego domu, a potem zacząłem remontować ten pokój.
Katherine dopiero teraz skojarzyła fakty. Ten dziwny telefon w pizzerii, który odbierał po kryjomu i jego uśmiech, kiedy wrócił do stolika. Już wtedy to zaplanował.
-Teraz mogę być miła. Jest śliczny. Dziękuję-przytuliła się do jego boku. W duchu Justin sam sobie bił brawo. Zaraz potem Katherine podeszła do łóżeczka i przesunęła palcami po barierce. W zasadzie już za kilka dni Anabelle będzie spała w tym łóżeczku.
-Kathy?
-Tak?-Pierce nadal wpatrywała się w mebel. Justin odchrząknął i odezwał się po chwili.
-Możesz się odwrócić?-przewróciła oczami i obróciła się w jego stronę
-O co...-urwała. Justin klęczał przed nią, a w ręku trzymał czarne pudełeczko w kształcie serca.
-C-co ty wyprawiasz?-przełknęła nerwowo ślinę.
-Chcę ci zadać jedno pytanie-uśmiechnął się nerwowo. -Zostaniesz moją żoną?
Katherine wpatrywała się w niego przez kilka chwil, a słowa uwięzły jej w gardle. Na moment zapomniała nawet jak się oddycha. To było coś czego się nie spodziewała. Ona codziennie była przygotowana na to, że Justin w końcu ją zostawi. Co prawda mówił, że ją kocha, ale wszyscy, którzy robili to wcześniej odchodzili, tak jak jej rodzice czy Brian. Nie miała pojęcia co ma teraz zrobić. Większość dziewczyn rozpłakała by się ze szczęścia i zgodziła się od razu, rzucając się chłopakowi na szyję, a ona czuła się, jakby stopy wrosły jej w  ziemię.
-Skarbie?
-Dlaczego to robisz?-słowa wypłynęły z jej ust, zanim zdążyła się zorientować. Katherine tak naprawdę nigdy nie wierzyła w szczęście w miłości, a na pewno nie po tym co wydarzyło się w jej życiu. Z tego wszystkiego co ją spotkało wywnioskowała jedno, szczęście nie jest dla niej. A teraz facet, którego kocha, i którego dziecko ma urodzić się jej oświadcza.
-Słucham?-zapytał  z niedowierzaniem. Stres zżerał go od środka, a każda sekunda była dla niego jak godzina. Nie miał pojęcia jaka będzie jej odpowiedź, i swoją drogą bał się tego co może usłyszeć, a Katherine jeszcze to przedłużała.
-Po co to robisz? Justin, nie chcę, żebyś oświadczał mi się z powodu Any. Będziemy mieli dziecko, ale to nie znaczy, że musisz brać ze mną ślub.
Justin podniósł się do pozycji stojącej, przeczesał włosy palcami i podszedł do Katherine.
-Możesz mi wytłumaczyć, co ty pieprzysz?
-Nie chcę cię do niczego zmuszać-wzruszyła ramionami. Katherine błądziła wzrokiem po całym pomieszczeniu, byle by tylko uniknąć kontaktu wzrokowego z Justinem.
-Teraz mnie posłuchasz-złapał jej podbródek w dwa palce i zmusił, żeby na niego spojrzała. -Oświadczam ci się, bo chcę, żebyś została moją żoną-mówił powoli i spokojnie, chociaż w środku wszystko się w nim trzęsło. -I nie robię tego tylko z powodu naszej córki. Robię to, bo cię kocham, bo chcę użerać się z tobą przez resztę swojego życia, bo chcę, żebyś to ty została matką trójki moich dzieci i chcę z tobą stworzyć prawdziwą rodzinę.
Twarz Katherine nie wyrażała żadnych emocji.
-To za mało powodów jak dla ciebie?
Katherine odsunęła jego dłoń od swojej twarzy. Wpatrywała się w niego, a na jej ust wygięły się w uśmiechu. Justin nie wiedział co ma zrobić, bo przecież nadal nie dała mu jakiejkolwiek odpowiedzi.
-Założysz mi wreszcie ten pierścionek?-ciszę przerwała Katherine.
-To znaczy „tak”?-na jego ustach zaczął formować się uśmiech.
-Nie, to znaczy, że idę spać-Katherine przewróciła oczami z rozbawieniem. Justin pokręcił głową i wyciągnął z pudełeczka srebrny pierścionek z diamentowym oczkiem, który zaraz potem wsunął na odpowiedni palec.
-Skarbie, ty nawet oświadczyny przyjmujesz w oryginalny sposób-przyciągnął ją tak blisko, jak było to możliwe.
-Przynajmniej jestem oryginalna-wzruszyła ramionami.
-Kocham cię, zołzo-wyszeptał w jej usta.
-A ja nie powiem ci tego samego, kretynie-mruknęła na moment przed tym, jak ich usta się zetknęły. Całowali się delikatnie, ale chwilę potem pocałunek stał się zachłanny.
-Wiesz, kochanie, w sumie jeszcze nie widziałaś naszej sypialni-poruszył sugestywnie brwiami, kiedy się od siebie oderwali.
-I co w związku z tym?
-Powinnaś ją zobaczyć, a przy okazji przetestujemy łóżko-uśmiechnął się łobuzersko.
-Ty chyba myślisz tylko i wyłącznie o jednym-pokręciła głową z rozbawieniem.
-Chyba się obrażę-Katherine nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
-Dobra, nie odzywam się do ciebie- Pierce spojrzała na niego z rozbawieniem.
-Mówisz poważnie?-w odpowiedzi wzruszył ramionami.
-Nie rozumiem o co się wkurzasz. Co ja takiego zrobiłam?
-Ciągle mi to powtarzasz.
-Co takiego?
-Ciągle powtarzasz, że myślę tylko o seksie. Jestem facetem, ale do cholery! Gdybym myślał tylko o tym, to nie kupiłbym tego domu, nie oświadczył ci się i nie remontował tego pokoju. Nawet nie żałowałbym, że cię zgwałciłem! Więc przestań powtarzać, że zależy mi tylko na jednym!-wrzasnął i wyszedł. Katherine przez chwilę stała w osłupieniu. Zabolało ją to co powiedział, ale wiedziała, że miał rację. Tym razem przegięła. Justin nigdy nie miał pretensji i wybaczył jej to co zrobiła bez problemu, a ona? Przed chwilą przyjęła jego oświadczyny, a zaraz potem się pokłócili. Pokręciła głową i wyszła na korytarz. Na pewno znajdował się w domu, bo nie słyszała, żeby wychodził. Pytanie tylko, gdzie jest, bo przecież ten dom jest naprawdę duży. Znalazła go dwa pokoje dalej. Siedział plecami do drzwi na ogromnym łóżku z kremową pościelą. Był to ciemnofioletowy pokój z jasną podłogą i puchatym dywanem na środku, a jedną jego ścianę zajmowała ogromna szafa z przeszklonymi drzwiami.
-To nasza sypialnia, tak?-w odpowiedzi po raz kolejny wzruszył ramionami. Katherine zajęła miejsce obok niego i zaczęła obracać pierścionek na jej palcu.
-Chyba nie pasujemy do siebie-Justin gwałtownie obrócił głowę w jej stronę.
-To jakiś żart?
-Przecież ciągle się kłócimy, od dnia kiedy się poznaliśmy. Nie widzisz tego?
-I co z tego?
-Ledwo zdążyłeś mi się oświadczyć i znowu się kłócimy-pokręciła głową.
-Przecież wiesz, że uwielbiam się z tobą kłócić-przysunął się do niej i objął ją w talii. Złość ustąpiła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
-I nie mów, że do siebie nie pasujemy, bo pasujemy jak cholera.
-Nie chce się z tobą kłócić, a na pewno nie teraz-westchnęła.
-Wiem, ale uwielbiasz się ze mną godzić-mruknął, składając pocałunek w zagięciu jej szyi.
-Tak troszeczkę-uśmiechnęła się. -I przepraszam za to co powiedziałam, ale ty praktycznie wszystko mówisz z podtekstem seksualnym.
-Bo tak na mnie działasz-pocałował ją w policzek. -A teraz powinnaś mnie porządnie przeprosić-wyszeptał jej do ucha.
-Justin, nie teraz. Jestem zmęczona.
-Wszystko w porządku?
-Tak-syknęła i zacisnęła powieki z bólu.
-Kathy, co się dzieje?-przełknął nerwowo ślinę.
-Nic. Nasza córka ma naprawdę niezłego kopa-Justin położył dłoń na jej brzuchu.
-Zapewne po tobie-uśmiechnął się. -A teraz powinnaś odpocząć, skarbie.
Katherine przesunęła się w głąb łóżka i położyła głowę na poduszce.
-I nigdy więcej nie chcę słyszeć, że do siebie nie pasujemy, jasne?-Justin położył się obok niej.
-Przepraszam.
-A teraz zastanów się kiedy chciałabyś zostać moją żoną.
-Na pewno nie teraz-zaśmiała się.
-Przecież nie powiedziałem, że to musi być teraz-splótł ich palce razem. -Chociaż ta opcja byłaby najlepsza-puścił jej oczko. -Wybierz termin.
-Nie wiem, może dwudziestego maja. Tylko nie wiem czy dwa miesiące to wystarczający czas, żeby to wszystko zorganizować.
-Tym się nie martw. W maju zmieniasz nazwisko, kochanie-uśmiechnął się, łącząc ich usta w pocałunku.
-A teraz odpoczywaj-Katherine ułożyła głowę na jego klatce piersiowej, a on objął ją ramieniem. Pierce zamknęła oczy i wsłuchiwała się w bicie serca jej narzeczonego.
-Ana, córeczko, błagam cię zjaw się szybko, bo nie wytrzymam z twoją mamusią-Katherine nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu.
-Ej, myślałem, że śpisz!
-I to dlatego skarżysz się na mnie naszej córce?-zachichotała.
-Zwariuje z tobą-przewrócił oczami.
-Spokojnie, nigdy nie byłeś do końca normalny-posłała mu przesłodzony uśmiech.
-Teraz to na pewno idziesz spać-jego głos był stanowczy, ale słychać było rozbawienie.
-Maruda z ciebie, Bieber- Katherine wsunęła się pod kołdrę i wtuliła się w poduszkę.
-Zołza-pocałował ją w czoło i zaczął pocierać kciukiem jej policzek. Nie minęło wiele czasu i Katherine zasnęła.

Kiedy się obudziła, Justina nie było w pokoju, ale na podłodze stały walizki. Wstała z łóżka i wyszła z pokoju. Nie wiedziała, w którą stronę ma iść, nawet nie wiedziała czy Justin jest w domu.  Nadal nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Sądziła, że zaraz się obudzi, Justin co prawda będzie, ale się jej nie oświadczy i nie przyjadą tutaj. I jeżeli to sen, to chciała się nim nacieszyć. Zaczęła zaglądać to każdego z pokoi. Na drugim piętrze znalazła siłownię, salę kinową i pokój pełen dziecięcych zabawek. Ostatni pokój na tym piętrze był prawie pusty, co zdziwiło Katherine, ale widocznie Justin jeszcze nie znalazł pomysłu na to pomieszczenie. Potem zeszła piętro niżej, gdzie, oprócz pokoju Anabelle i ich sypialni, znajdowały się pokoje gościnne. Oparła się dłońmi o barierkę i spojrzała w dół. Wtedy do jej nozdrzy dotarł zapach jakiegoś jedzenia. Nie była w stanie stwierdzić co to, ale pachniało nieziemsko. Zaczęła schodzić po schodach, żeby znaleźć się w kuchni, skąd pochodził ten zapach.
-Skarbie, słyszę cię!-dobiegł ją głos Justina. -Chodź tutaj albo po ciebie przyjdę!
Katherine pokręciła głową z rozbawieniem i weszła do kuchni. Justin wyszedł z za rogu, gdzie znajdowała się jadalnia. Wyciągnął do niej rękę z uśmiechem na twarzy. Katherine chwyciła jego dłoń i weszła do kremowej jadalni. Na stole znajdowały się nakrycia dla dwóch osób i naczynie z parującą ziemniaczaną zapiekanką.
-Jeżeli ty to ugotowałeś, to ja tego nie zjem. Jak próbujesz mnie otruć to zrób to po porodzie-spojrzała na niego wymownie.
-Skarbie, przeceniasz moje zdolności kulinarne-objął ją w pasie. -Przecież wiesz, że do gotowania mam dwie lewe ręce i na pewno nie chciałbym cię otruć.
-Dobrze, że umiesz się przyznać. Ale skoro ty tego nie ugotowałeś, to...
-Zamówiłem je z restauracji-przerwał jej.
-Tego mogłam się domyślić.
-Zołza.
Zajęli miejsca i zaczęli konsumować posiłek.
-Wyspałaś się?-zapytał, wkładając naczynia do zmywarki.
-Tak, mamy całkiem wygodne łóżko-wzruszyła ramionami, opierając się o szafki.
-Musimy się upewnić czy jest wytrzymałe-puścił jej oczko.
-A ty jak zwykle swoje-pokręciła głową z rozbawieniem.
-Nie możesz mnie winić. Mam seksowną narzeczoną.
-Nie podlizuj się, Bieber- przewróciła oczami.
-Nie muszę.
-Nie bądź tego taki pewny.
-Kotku, ja już wygrałem-podszedł do niej i ułożył dłonie na jej biodrach.
-Skąd ta pewność?-skrzyżowała ramiona na piersi.
-Pewnie stąd...-wzruszył ramionami, składając na jej ustach pojedynczy pocałunek, który zaraz potem pogłębił. Katherine nie stawiała oporu, po prostu lubiła się z nim droczyć.
-Mówiłem, że mam rację.
-Nie chwal się-odepchnęła go od siebie i skierowała się w stronę salonu.
-Ej, a ty dokąd?-złapał ją za nadgarstek, zatrzymując.
-Jak najdalej od ciebie-przez ramię posłała mu przesłodzony uśmiech.
-Nie umiesz kłamać, kochanie-przysunął się do niej, obejmując ją w talii. -Obejrzymy jakiś film?-zapytał, opierając brodę na jej ramieniu.
-Zrobię wszystko, żebyś przestał gadać-puściła mu oczko, idąc do salonu, kiedy on nadal stał w wejściu do kuchni.
-Powiedziałaś „wszystko”?-z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, zaczął kierować się w jej stronę.
-Możliwe, że tak-wzruszyła ramionami, przeglądając kolekcję filmów, leżącą obok telewizora.
-A co dokładnie znaczy to „wszystko”?-stanął obok niej.
-Z tego co wiem, „wszystko” znaczy wszystko-rzuciła sarkastycznie. -Pasuje ci?-zapytała, pokazując mu okładkę opakowania filmu, który wybrała.
-A kiedy to zrobisz?-zapytał, wkładając płytę do odtwarzacza, kiedy Katherine zajmowała miejsce na kanapie.
-To zależy, jak dużo będziesz gadał-wzruszyła ramionami.
-W takim razie będę się ciągle odzywał-puścił jej oczko, siadając obok niej i obejmując ją w pasie.
-Dasz mi spokojnie obejrzeć film, to się zastanowię.
-Okej, będę grzeczny...Wiesz, że znamy ten film na pamięć?
-No co? Lubię Paranormal activity.
-Domyśliłem się tego, kiedy oglądaliśmy go po raz szósty-zaśmiał się.
-Zamknij się-mruknęła i skupiła się na oglądaniu.

Kiedy ekran zrobił się czarny, co oznaczało koniec filmu, Justin wyjął płytę z odtwarzacza i włożył ją do opakowania.
-To co, teraz idziemy spać?-zapytał, podchodząc do Katherine, która nadal siedziała na kanapie.
-Jakoś nie jestem zmęczona-wzruszyła ramionami.
-Nie jesteś?-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Nie.
-W takim razie mam pomysł, który na pewno ci się spodoba-usiadł obok niej.
-Wyczuj mój entuzjazm-powiedziała znudzony głosem.
-Myślę, że jest coś, co możemy robić, żeby się nie nudzić, skoro nie chce się nam spać-położył dłoń na jej udzie, składając kilka pocałunków na jej szyi.
-Co masz dokładnie na myśli?-uśmiechnęła się. Katherine bardzo dobrze wiedziała, do czego prowadzi ta rozmowa.
-Kochanie, nadal nie sprawdziliśmy wytrzymałości naszego łóżka w sypialni-mruknął, chowając twarz w zagięciu jej szyi, gdzie po raz kolejny złożył kilka pocałunków, tym samym wysyłając przyjemne dreszcze wzdłuż jej kręgosłupa.
-I co w związku z tym?
-Możemy to zrobić teraz-jego oddech uderzył w jej skórę.
-Nie jestem przekonana do tego pomysłu.
-Ja cię przekonam.
-Zobaczymy-puściła mu oczko, wstając kanapy i kierując się na schody. Justin pokręcił głową z rozbawieniem i poszedł za nią.

***

Kiedy Katherine obudziła się rano, Justina nie było obok. Na jego poduszce leżała niewielka karteczka.

Pojechałem po resztę rzeczy i dopilnować, żeby twoje pianino dotarło bezpiecznie :) Mam nadzieję, że się wyspałaś, kotku. Wrócę około południa. Nie tęsknij za mocno. Kocham cię~twój boski narzeczony

Katherine pokręciła głową z rozbawieniem, ale jej dobry humor szybko zniknął. Nie potrafiła zignorować tego dziwnego uczucia. Dokładnie tak, jakby miała coś w rodzaju szóstego zmysłu. Z niewiadomych powodów ogarnął ją strach i zaczęła się modlić, żeby Justin wrócił jak najszybciej. Instynktownie położyła dłoń na brzuchu i zaczęła delikatnie go masować. Przeczesała włosy palcami wolnej ręki, próbując się uspokoić. Nie miała pojęcia dlaczego się bała, ale wmawiała sobie, że panikuje bez powodu, bo przecież nic się nie dzieje. Wygramoliła się z łóżka i wzięła szybki prysznic. Ubrała się w szare dresy i zarzuciła na siebie pierwszą koszulkę, która wpadła jej w ręce i szarą bluzę z zamkiem.
Po tym jak zjadła śniadanie, nie mogła już wytrzymać. Zupełnie jakby w środku miała dziwny przycisk, który ktoś naciskał, a ona czuła strach paraliżujący jej ciało. Ciągle trzymała dłonie na brzuchu, jakby chciała ochronić Anabelle za wszelką cenę. Chwyciła telefon i wybrała numer Justina.
-Jednak za mną zatęskniłaś-po tonie jego głosu można było wywnioskować, że się uśmiechał. Katherine jednak nie była w stanie tego odwzajemnić.
-Kiedy wrócisz?-pierwszy raz w życiu zaczęła zagryzać wargę ze zdenerwowania.
-Za jakąś godzinę będę z powrotem, skarbie. Coś się stało?-zapytał. Znał ją wystarczająco długo, żeby po jej głosie wyczuć, że coś jest nie tak.
-Justin, gdzie schowałeś pistolet?
-O czym ty mówisz?
-Nie udawaj idioty. Swój na pewno masz ze sobą, więc gdzie jest mój?
-Po co ci on?
-Boję się-wyszeptała. Pierce nie znosiła przyznawać się do tego. Od zawsze musiała udawać twardą, a przyznawanie się do jakichkolwiek słabości przychodziło jej bardzo ciężko.
-Kathy, co się dzieje?-słyszała, jak nerwowo przełknął ślinę.
-Naprawdę nie wiem-pokręciła głową. -Po prostu się boję. Możesz pomyśleć, że jestem walnięta, ale wiem, że stanie się coś złego. Nie chcę tu być sama.
-Kotku, weź kilka wdechów i spróbuj się uspokoić. Pistolet jest w komodzie w salonie, pierwsza szuflada z lewej strony...Poczekaj na mnie, dobrze? Niedługo będę z powrotem.
-Pośpiesz się, dobrze?
-Będzie dobrze, okej? Już niedługo będziesz się do nie przytulać-w jego głosie nie było radości.
-Okej-westchnęła.
To dziwne uczucie nie zniknęło, a Katherine czuła, jakby przybrało na sile. Bała się jeszcze bardziej. Rozłączyła się i włożyła telefon do kieszeni. Od razu skierowała się do salonu i tak jak powiedział Justin, w komodzie znalazła broń. Z przyzwyczajenia wsunęła ją za spodnie. Usiadła na kanapie i włączyła telewizor, próbując odciągnąć myśli od dziwnego przeczucia, które tkwiło gdzieś w niej. Jednak to wcale nie pomagało, Katherine nie mogła się skupić na obrazach wyświetlanych na ekranie. Ciągle trzymała dłonie na brzuchu i oddychała, próbując zwolnić przyśpieszone bicie jej serca.
Wstała z kanapy, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Czy to możliwe, żeby Justin był tak szybko?
-Justin?
-Nie sądzę-Katherine zrobiła kilka kroków do tyłu, a jej oczy przybrały kształt monet, kiedy zobaczyła postać, wchodzącą do pomieszczenia. -Mam nadzieję, że nie tęskniłaś za bardzo, przyjaciółko-podkreśliła ostatnie słowo, uśmiechając się złośliwie.
-Jak mnie znalazłaś?
Katherine wiedziała, że Alison na pewno nie zjawiła się tu, żeby wypić z nią herbatę. Pierce czuła się trochę pewniej, bo miała broń, ale wystarczająco długo pracowała dla Williamsa, żeby wiedzieć, że taka osoba na pewno nie przychodzi z pustymi rękami. W dodatku nie mogła przewidzieć, co się stanie, więc zostało jej przeciągać to jak najdłużej, żeby Justin zdążył wrócić.
-To nie było takie trudne-wzruszyła ramionami. -Wystarczyło skorzystać z kontaktów Mike'a. Wiesz, handlarz bronią nawet martwy jest dobrym narzeczonym.
-O czym ty mówisz?
-Czyli ty też nie wiedziałaś-zaśmiała się bez humoru. -Z resztą to nie ważne. Przyszłam dotrzymać swojej obietnicy.
Jak na zawołanie słowa Alison rozbrzmiały w głowie Katherine:
„Obiecuję ci to ! Ten bachor się nie urodzi, Katherine Pierce!”
Katherine przełknęła nerwowo ślinę.
-Ale najpierw sobie wyjaśnimy pewne rzeczy. Wiesz, chcę mieć czyste sumienie, kiedy się ciebie pozbędę-puściła jej oczko i usiadła na jednym z foteli.
-Czego chcesz?
-Dobrze wiesz czego, ale najpierw muszę zadać ci kilka pytań.
Katherine usiadła na kanapie i zerknęła na zegar wiszący na ścianie.
Justin, pośpiesz się!-błagała w myślach.
-Jakich?
-Jak poznałaś mojego narzeczonego?-skrzyżowała ręce na piersi, zakładając nogę na nogę.
-W szpitalu psychiatryczny-Katherine starała się, żeby jej głos brzmiał normalnie.
-Pytam poważnie, Pierce, i radzę ci, żebyś przestała mnie denerwować, bo przestanie być miło!-ostrzegła.
-Nie żartuję. Poznałam go, kiedy tam trafiłam.
-Niby czemu Mike miałby trafić do takiego miejsca, huh?
-Nie wiem-wzruszyła ramionami. -Nigdy mi nie powiedział, czemu tam trafił.
-Jak długo tam byłaś?
-Dwa lata, ale po co chcesz to wiedzieć?
-Okłamał mnie-Alison mruknęła pod nosem.
-Co?
-Okłamał mnie gnojek. Powiedział, że musi wyjechać, żeby zarobić na nasz ślub, a on siedział z tobą w tym cholernym szpitalu-powiedziała przez zaciśnięte zęby.
-Alison, przykro mi, ale co ja mam z tym wspólnego? To nie moja wina, że Evans cię okłamał.
-Ale to ty go zabiłaś!-gwałtownie podniosła się z fotela. -Gdybyś tego nie zrobiła, on na pewno wszystko by mi wyjaśnił i wzięlibyśmy ślub!
Alison wyciągnęła pistolet zza spodni i wycelowała go w Katherine. Pierce przełknęła nerwowo ślinę i przymknęła oczy, niepostrzeżenie próbując wyciągnąć pistolet, który miała za plecami. W tym momencie odezwał się telefon Katherine.
-Dawaj ten telefon! Już!-Alison wyciągnęła dłoń w jej stronę. Katherine nie mogła ryzykować, więc podała jej urządzenie.
-Niezły przystojniak-Smith uśmiechnęła się, zerkając na ekran telefon, gdzie wyświetliło się zdjęcie Justina. -Kto to?
-Mój narzeczony.
-Porozmawiam z nim. Chyba nie masz nic przeciwko, prawda?

Justin wybrał numer Katherine, a jego serce biło szybciej. Znał Katherine i wiedział, że przyznanie się, że się boi było dla niej trudne i na pewno nie chodziło o hormony, czy strach przed porodem. Nie mogła sobie tego wymyślić. W końcu pracowała wystarczająco długo jako płatny morderca, przez co wykształciło się u niej coś na kształt szóstego zmysłu.
-Kathy?-odezwał się, kiedy tylko Katherine odebrała.
-Nie-zmarszczył czoło, bo nie znał tego głosu.
-Kim jesteś i czemu masz telefon Katherine?-jego szczęka się zacisnęła.
-Spokojnie, Justin. Katherine jest tutaj ze mną.
Automatycznie mocniej przycisnął pedał gazu, jednocześnie zaciskając dłoń na kierownicy.
-Daj mi ją do telefonu, już-warknął.
-Justin?
-Kotku, nic ci nie jest?-odetchnął z ulgą, słysząc głos Katherine.
-Jestem cała-w jej głosie słychać było, że się boi, ale trzeba było dobrze znać Pierce, żeby to usłyszeć.
-Kto tam jest?
-Alison.
-Słyszy co mówię?
-Nie, ale nic się nie dzieje.
-Kłamiesz?
-Tak.
-Masz ze sobą pistolet?
-Nie tylko ja.
-Skarbie, słuchaj mnie. Jestem już blisko domu i będę za kilka minut. Wiesz co robić, prawda?
-Wiem.
-Uważaj na siebie, kochanie. Pamiętaj, że cię kocham.
-Ja ciebie też. Nie musisz się śpieszyć.
Wiedział, że Katherine miała co innego na myśli, niż mówiła. Musiała kłamać, żeby Alison się nie zorientowała. Musiał znaleźć się tam jak najszybciej. Nie mógł pozwolić, żeby Katherine coś się stało.
-Zaraz będę. Nie pozwól jej się zranić.
-Myślę, że Justin nie zdąży za tobą zatęsknić-usłyszał w tle głos Alison.
-Szkoda, że nie możemy poznać się osobiście, Justin.
-Nie widzę powodu, żeby miało tak się stać.
-Czemu jesteś zdenerwowany?
Przez jego głowę przewijały się obrazy, w których Alison mierzyła pistoletem prosto  Katherine, na co jego serce zaczynało bić ze zdwojoną prędkością i zaciskać się boleśnie.
-Nie jestem zdenerwowany-odchrząknął. -Jestem ciekawy, czemu odbierasz telefon mojej narzeczonej?
-Po prostu chciałam cię poznać. To chyba nic złego, prawda?
Bieber z trudem powstrzymywał się przed powiedzeniem czegoś nieodpowiedniego. Nie wiedział, co dzieje się z Katherine, a sam głos Alison podnosił mu ciśnienie.
-Myślę, że lepiej poznać się osobiście.
Starał się przeciągać to jak najdłużej, przez co Alison nie zrobi nic złego Katherine. Wiedział, że Pierce potrafi się bronić, ale była w ciąży i nie miał zamiaru ryzykować życia którejkolwiek z nich.
-Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję.
-Będziemy. Zobaczymy się na pogrzebie Katherine-zaśmiała się, a zaraz potem połączenie zostało przerwane. Justin odrzucił telefon na siedzenie pasażera i wcisnął pedał gazu do samego końca.

W czasie, kiedy Alison zajęta była rozmową z Justinem, Katherine wysunęła pistolet zza pleców i ścisnęła go w dłoni, zasłaniając go, żeby Smith nie mogła go zobaczyć. Nie mogła zginąć, nie teraz. Nie martwiła się o siebie i w normalnej sytuacji nie wahałaby się nad zabiciem Alison, ale sytuacja była inna, a ona nie mogła ryzykować życia swojej nienarodzonej córki. Ręce trzęsły się jej dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy trzymała w dłoniach pistolet po raz pierwszy. Smith stała do Katherine tyłem i odwróciła się, kiedy zakończyła połączenie.
-Skąd to masz?!-krzyknęła, widząc Katherine, która mierzyła w nią pistoletem.
-Mogłaś się domyślić, że skoro zabiłam Mike'a to nie jestem zwyczajnym cywilem.
-C-co?-oczy Alison przybrały kształt monet.
-Naprawdę myślałaś, że przyjdziesz tutaj i od tak po prostu mnie zastrzelisz?-prychnęła. Katherine poczuła się pewniej, ale jej serce nadal biło tak samo szybko, że mogła usłyszeć odgłos tłoczonej krwi.
-Nadal mogę to zrobić.
-Nie radzę-warknęła, widząc jak Alison podnosiła dłoń, w której trzymała broń. Smith chciała wycelować pistolet w Katherine, ale odwróciła głowę w stronę okna, kiedy usłyszała pisk gwałtownego hamowania. Zaraz potem dało się słyszeć huk wystrzału, a ciało Alison upadło na podłogę. Katherine przymknęła oczy, biorąc głęboki oddech.
-Kochanie, nic ci nie jest?-otworzyła oczy, kiedy do jej nozdrzy dotarł zapach perfum, które bardzo dobrze znała. Justin ujął jej twarz w dłonie i oparł swoje czoło na jej.
-Jest okej.
Oboje próbowali uspokoić swoje szalejące oddechy. Napięcie i strach powoli ustępowało. Serce Justina ponownie przyspieszyło, kiedy Katherine skrzywiła się z bólu.
-Kotku, co się dzieje?-w jego głosie słychać było panikę.
-Chyba się zaczęło-w jej oczach widać było strach.
-Jedziemy do szpitala-chciał wziąć Katherine na ręce, ale go powstrzymała.
-Nie możemy!
-Kathy, co ty mówisz? Chyba nie zamierzasz rodzić tutaj.
-Nie możemy zostawić trupa, którego ktoś może zobaczyć-syknęła z bólu. -Musimy zadzwonić do mojego ojca.
Justin posadził ostrożnie Katherine na kanapie i zaczął przeszukiwać swoje kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Z jego ust popłynęła wiązanka przekleństw, kiedy przypomniało mu się, że zostawił telefon w samochodzie.
-Weź mój telefon-wskazała na urządzenie, które nadal znajdowało się w dłoni Alison. -Tylko nie zostaw śladów-powiedziała, oddychając tak, jak uczono ją w szkole rodzenia. Justin wyciągnął telefon z dłoni Alison, uważając, żeby nie zostawić najmniejszego odcisku palca. Jego ręce trzęsły się ze zdenerwowania, kiedy wybierał numer Williamsa.
-Tu Justin-powiedział, zanim Luke zdążył się odezwać. -Musisz nam pomóc.
-Co się dzieje?
-Ktoś musi sprzątnąć trupa, a Katherine zaczęła rodzić i muszę zawieźć ją do szpitala.
-Gdzie jesteście?
Justin podał mu adres i rozłączył się, chowając telefon do kieszeni. Zaraz potem uniósł Katherine w stylu ślubnym i zaniósł ją do samochodu, po drodze ściągając z wieszaka jej płaszcz. W pośpiechu zamknął drzwi na klucz i wrócił do auta. Uruchomił silnik i wyjechał na drogę. Jego myśli skupiały się tylko na tym, żeby jak najszybciej dojechać do szpitala. Kiedy mu się to udało, zaniósł Katherine do budynku, gdzie zajęli się nią lekarze.
-Będzie dobrze, kochanie-złapał Katherine za rękę, kiedy pozwolono mu wejść na salę porodową, gdzie znajdowała się Katherine.
-Boję się-Justin po raz pierwszy widział, żeby w oczach Katherine pojawiły się łzy z powodu strachu.
-Jestem tutaj z tobą-nachylił się nad nią i patrzył jej w oczy. -Porodzisz sobie, rozumiesz? Zostanę tu z tobą i przejdziemy przez to razem. Pomyśl sobie, że Ana już za chwilę będzie z nami. Kocham cię-pocałował ją w czoło i uśmiechnął się.
-Ściskaj mnie, kiedy będzie bolało, okej?-w odpowiedzi Katherine skinęła głową.
-Katherine, czas pomóc Anabelle przyjść na świat-lekarka uśmiechnęła się przyjaźnie.

Po dwóch godzinach wypełnionych bólem, oboje usłyszeli płacz Anabelle. Głowa Katherine opadła na poduszkę ze zmęczenia, ale na jej ustach rozciągał się uśmiech.
-Jesteś niesamowita, kochanie-Justin wyszeptał jej do ucha. Kilka minut później Katherine została przewieziona na salę, a zaraz potem zjawił się tam Justin.
-Jak się czujesz?-usiadł na stołku obok jej łóżka, wpatrując się w nią ubraną w szpitalną koszulę.
-Trochę mnie boli, ale da się przeżyć. Myślałam, że tam zemdlejesz, Bieber.
-Zołza z ciebie-pokręcił głową z rozbawieniem. Katherine rzadko pokazywała swoje słabości, a jeżeli do tego dochodziło to nie trwało to długo. W tym momencie do sali weszła pielęgniarka, która trzymała na rękach malutką Anabelle zawiniętą w różowy kocyk. Podała Katherine dziecko i uśmiechnęła się, po czym wyszła.
-Jest do ciebie podoba-Justin usiadł na łóżku, wpatrując się w twarzyczkę córki.
-Raczej do ciebie-uśmiechnęła się, kiedy Ana zacisnęła rączkę na jej palcu.
-Nie ważne. Jest śliczna.

Katherine praktycznie zasypiała ze zmęczenia po tym jak nakarmiła Anabelle. Justin pojechał po ubrania, których nie wzięli, jadąc tutaj, a ich córka została zabrana na badania. Ułożyła głowę na poduszce i zamknęła oczy. Była zbyt zmęczona, żeby podnieść powieki, kiedy usłyszała kroki. Jej pierwszą myślą była pielęgniarka, ale nawet tego nie sprawdziła. Kroki ucichły tuż przy jej łóżku. Osoba, która je stawiała, robiła to tak, żeby hałas był jak najcichszy. Pierce wtuliła się w poduszkę, próbując przenieść się w senną krainę, tym samym dając odetchnąć swojemu zmęczonemu ciału po porodzie. Właśnie wtedy poczuła ukłucie, dokładnie tak, jakby robiono jej zastrzyk. Chwilę potem jej powieki zaczęły robić się jeszcze cięższe niż wcześniej. Kiedy po trzeciej próbie, udało jej się je unieść, co i tak nie dawało jej pełnego obrazu, nad sobą zobaczyła cień. Z całkowitą pewnością mogła stwierdzić, że to kobieta, bo jej długie włosy opadały na ramiona. Jednak stała tak, że zasłaniała światło wpadające przez okno, przez co Katherine nie była w stanie dostrzec jej twarzy.
-Powiedziałam, że za mną zatęskni i tak będzie, ale najpierw muszę pozbyć się ciebie.
Katherine bardzo dobrze znała ten głos, ale zanim zdążyła poruszyć choćby małym palcem, ogarnęła ją ciemność.

Justin wysiadł z auta i wszedł do domu. W salonie siedział Williams, rozmawiając przez telefon. Ciało Alison zniknęło, a po tym co się tu wydarzyło, nie został najmniejszy ślad. Luke, kiedy tylko wyczuł obecność Biebera, od razu się rozłączył.
-Jak się czuje Katherine?-wypalił od razu. W jego życiu nie było niczego, co byłoby ważniejsze od jego córki. Nie sprawdził się w roli ojca, ale za wszelką cenę starał się to naprawić i miał nadzieję, że Katherine któregoś dnia zobaczy w nim swojego ojca, a nie człowieka, który wciągnął ją w świat płatnych morderców i innych świństw, przez co nie raz ryzykowała życiem.
-Jest zmęczona, ale poza tym wszystko w porządku-w odpowiedzi Williams skinął głową.
-Co z waszą córką?
-Jest cała i zdrowa-Justin uśmiechnął się na samo wspomnienie malutkiej Anabelle.
-To dobrze-po twarzy Luke'a przemknął cień uśmiechu. -Ciało zostało usunięte i niczym nie musicie się martwić, ale chcę wiedzieć, kim była ta kobieta i dlaczego zginęła akurat tutaj.
-Katherine niewiele o niej wspominała. Z tego co wiem, miała na imię Alison i groziła Katherine już od jakiegoś czasu. To chyba ma związek z Evnsem, bo dopiero po jego śmierci pojawiła się ta dziewczyna.
-Jesteś chłopakiem mojej córki...-zaczął, a w jego głosie po wypowiedzeniu każdego słowa, dało się słyszeć narastającą złość.
-Narzeczonym-poprawił go.
-Jakkolwiek to nazwiesz, nie zmienia to faktu, że moja córka była zagrożona, a ty nic z tym nie zrobiłeś-jego wzrok dosłownie wypalał dziurę w twarzy Justina.
-Skąd mogłem wiedzieć, że ona się tu zjawi?-warknął. Ciśnienie jego krwi zaczęło wzrastać. Alison widział tylko jeden raz i to przez ułamek sekundy na cmentarzu, kiedy Katherine zjawiła się w Stratford, po tym jak uciekła. Już wtedy mógł coś zrobić, bo przecież Pierce do niej strzeliła i już wtedy powinno mu to dać do myślenia, że coś jest na rzeczy. W tym momencie winił sam siebie i był wściekły, że przez niego Katherine mogła zostać ranna, a w najgorszym przypadku zginąć. Wtedy oprócz kobiety, którą kocha, straciłby również córkę.
-Powinieneś być przygotowany, po coś pracowałeś w tym zawodzie!
Justin zacisnął ręce w pięści, próbując tym samym się uspokoić. Na pewno nie chciał teraz denerwować Katherine bójką z Williamsem.
-Masz szczęście, że nic się jej nie stało.
Justin mu nie odpowiedział. Nie mógł zaprzeczyć, kiedy Williams mówił prawdę.
-Jak widać Katherine ma więcej oleju w głowie niż ty. Nic dziwnego, że zawsze byłeś na drugim miejscu...
-Możesz się zamknąć-wysapał, przerywając mu. Pięści zaciskał tak mocno, że paznokcie zaczęły mu się wbijać w skórę. -Wiem, jak mogło się to skończyć, ale tak się nie stało. Ty miałeś sprzątnąć ciało, a nie mnie obrażać. Przypominam, że jesteś w moim domu, a nie u siebie.
Mięśnie na karku napięły się ze zdenerwowania. Musiał się kontrolować, bo wystarczyło jedno słowo za dużo, żeby przestał nad sobą panować i po prostu przyłożyłby mu w twarz.
-Katherine jest cała i zdrowa i koniec tematu, a jeżeli nie masz nic więcej do powiedzenia, to wypieprzaj, jasne?-jego głos był stanowczy.
Luke przez kilka chwil się nie odzywał. Potem podszedł do Justina i znalazł się w odległości kilku kroków.
-Wolałbym, żeby Katherine związała się z kimś innym, ale to jej decyzja. Poza tym i tak nie potrafiłbym jej zmusić do czegokolwiek, więc daję ci kredyt zaufania, Bieber...Po tym co się stało dzisiaj, nie powinienem tego robić, ale zaryzykuję. Tylko przysięgam ci, że jeżeli znowu spieprzysz to nie skończy się to dobrze-zdecydowany nacisk położył na ostatnie zdanie swojej wypowiedzi. Nie był pewny, czy robi dobrze, ale nie miał wyboru. Nawet gdyby chciał, nie był w stanie przekonać Katherine do zerwania z Justinem i nawet nie chciał wyobrażać sobie jej reakcji, gdyby jej to zaproponował. Wolał więc zaryzykować, niż stracić zaufanie swojej córki, które nareszcie miał szansę odzyskać, i naprawić stosunki między nimi.
Justin zamrugał kilka razy, jakby chciał się upewnić, że to co usłyszał przed chwilą usłyszał jest prawdą.
-To jakiś żart?-zapytał, żeby się upewnić.
-Nie. To gest mojej dobrej woli, a zarazem ostrzeżenie dla ciebie. Lepiej, żeby Katherine była szczęśliwa i bezpieczna-posłał mu lodowate spojrzenie i wyszedł.
Powiedzenie, że Justin był zdziwiony to za mało. Tego się nie spodziewał ze strony Williamsa. Nienawidził tego faceta, ale był on ojcem Katherine i tylko z jej powodu znosił jego obecność. Luke też nie pałał życzliwością do niego. Jednak w tym wszystkim ten kredyt zaufania mógł być pierwszym krokiem, żeby się dogadać, a przynajmniej nie skakać sobie do gardeł za każdym razem.
Justin potrząsnął głową i wbiegł na górę. Teraz tak naprawdę miał gdzieś Luke'a i jego gest dobrej woli, jak to określił. Liczyła się Katherine i Ana- najważniejsze kobiety w jego życiu. Z szafy w sypialni wyciągnął sportową torbę i zaczął pakować rzeczy dla Katherine i dziecka.
Po kilkunastu minutach z powrotem wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku szpitala. Nie potrafił przestać się uśmiechać. Nareszcie miał rodzinę, o której marzył. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko momentu, kiedy Katherine zostanie jego żoną. Co z tego, że za kilka dni kończył 21 lat. Był młody, ale chrzest bojowy, który zafundowało mu życie przyśpieszył jego kurs dojrzewania.
Justin niedbale zaparkował auto i z torbą w dłoni ruszył w kierunku wejścia. Chciał jak najszybciej znaleźć się obok Katherine i ponownie zobaczyć swoje dziecko. Jednak jego mina zrzedła, kiedy przez szybę zobaczył lekarzy, którzy otaczali łóżko. Torba wypadła z jego dłoni i upadła na podłogę. Czuł się, jakby jego nogi wrosły w ziemię, kiedy patrzył jak ciało Katherine zostawało poddawane impulsom elektrycznym z defibrylatora, który miał pobudzić jej serce do pracy. Bieber nie mógł zrozumieć co się dzieje. Nie było go najwyżej 40 minut, a kiedy wychodził Katherine czuła się dobrze. Co się do cholery działo?!
Czując przypływ adrenaliny, kiedy jego serce zaczęło pompować krew z niewyobrażalną prędkością, wszedł do sali.
-Co tu się dzieje?!-krzyknął. Jeden z lekarzy spojrzał na niego przez ramię.
-Proszę go wyprowadzić!
-Panie Bieber, musi pan wyjść-pielęgniarka próbowała wypchnąć Justina, który chciał zbliżyć się do łóżka Katherine.
-Powiedzcie mi, co się do cholery dzieje?!-wrzasnął, zanim zamknięto mu drzwi przed nosem. Znasz to uczucie, kiedy osoba, którą kochasz umiera, a ty nie możesz nic zrobić poza patrzeniem na to? Jeżeli nie, ciesz się i módl, żebyś nie musiał przez to przechodzić.
-Nie zabieraj mi jej-wyszeptał, przykładając czoło do zimnej szyby. Jego oddech przyśpieszył, łzy zaczęły szczypać go w oczy. To nie mogło się tak skończyć, nie teraz, gdy byli szczęśliwi.
-Błagam, tylko nie Kathy-pokręcił głową. Jego serce boleśnie się zaciskało, a strach o Katherine wypełnił każdą komórkę jego ciała. W myślach zaklinał Boga na wszystko, żeby Katherine wyszła z tego cało. Nawet nie poczuł, kiedy łzy zaczęły torować sobie ścieżkę po jego policzkach. Nic nie miało większego znaczenia niż Katherine.
Jego serce stanęło, a oczy przybrały kształt monet, kiedy lekarze odstąpili od łóżka, kręcąc głowami. Bez zastanowienia wbiegł do sali.
-Czemu nic nie robicie?! Ratujcie ją!-wrzasnął.
-Przykro mi. Ona nie żyje.

~~~~~~~~~~~~
Błagam, tylko nie bijcie po twarzy...
Nie panikujcie, bo to nie jest koniec tego opowiadania!
Zachęcam was do przeczytania pierwszych dziesięciu rozdziałów tego ff, które zostały edytowane. Zajęłam się edycją, więc dlatego rozdział jest tak późno, no i jeszcze szkoła...
Edycja polega na usunięciu perspektywy bohaterów i przerobieniu tego na perspektywę narratora. Fabuła się nie zmienia, ale są rzeczy, które zmieniłam. Myślę, że to ff spodoba wam się teraz jeszcze bardziej :)
Nie mogłam powstrzymać się od dodania tego zdjęcia awww :)
Do zobaczenia, kochani xx