Obowiązkowo przeczytaj notkę pod rozdziałem !
*Katherine*
Wróciłam do domu i od razu skierowałam się do swojego pokoju. Dopiero teraz dotarło do mnie co zrobiłam. Jeszcze niedawno zarzekałam się, że nie zabiłabym swojego przyjaciela, a przecież właśnie to zrobiłam. Położyłam się do łóżka i przykryłam kołdrą. Nie mogłam uwierzyć, że Mike kłamał tyle czasu. Zabrał mi tych, których kochałam.
-Dlaczego wszyscy mnie okłamują?-wyszeptałam. Jedyna rzecz, która mnie pocieszała to to, że spełniłam swoją obietnicę i teraz będę mogła z czystym sumieniem odejść z tego świata. Tak, zamierzałam się zabić. Już w szpitalu obiecałam sobie, że po znalezieniu mordercy moich rodziców to zrobię. To była jedyna rzecz, która trzymała mnie przy życiu. Wiedziałam, że to nie jest odpowiedni moment i muszę poczekać aż skończę szkołę. Aurora chciała, żebym to zrobiła, a ja jej to obiecałam. Zawsze dotrzymuję obietnic. Zastanawiam się tylko czy będę w stanie czekać.
Wiesz jak to jest każdego dnia modlić się o śmierć, która nie nadchodzi? Zastanawiasz się jak długo będziesz musiała żyć? Ja na pewno. Zdecydowałam, że chce to skończyć już teraz. Jestem mordercą, potworem. Nigdy nie planowałam szczęśliwej rodziny, posiadania kochającego męża i gromadki dzieci. A raczej przestałam o tym marzyć, kiedy moje życie wywróciło się do góry nogami, bo to o czym marzymy zawsze mija się z rzeczywistością i pozostaje tylko w naszej głowie.
-Katherine, stało się coś?-usłyszałam głos swojej ciotki.
-Nic. Dlaczego pytasz?-nie odwróciłam się w jej stronę.
-Nie próbuj kłamać. Znam cię-usiadła na łóżku obok mnie. Przełknęłam ślinę. Nie chciałam jej tego mówić, wolałabym zachować to dla siebie, ale moja matka była jej siostrą, więc ma prawo wiedzieć.
-Wiem kto zabił moich rodziców-patrzyłam jak je oczy rozszerzają się, a ona kręci głową nie dowierzając.
-Skąd?-wydukała.
-Luke znalazł tego człowieka. Zabiłam go-mój głos obrazował to co aktualnie czułam-pustkę. Jeszcze przed chwilą miałam niewielkie wyrzuty sumienia, ale kiedy to powiedziałam, dotarło do mnie, że postąpiłam słusznie. Evans zasłużył sobie na śmierć.
-Jak to go zabiłaś?-mówiła z trudem, tak jakby coś utknęło jej w gardle.
-Normalnie-wzruszyłam ramionami.-Szkoda, że uważałam go za przyjaciela.
-Katherine, kto to był?-podniosła się.
-Mike Evans-z trudem wypowiedziałam to nazwisko. Odetchnęła z wyraźną ulgą, czego nie mogłam zrozumieć.
-Przecież...-pokręciła głową. Aurora znała Mike'a z moich opowiadań i widziała go na zdjęciach, nigdy nie miała okazji go poznać. Patrząc na to teraz, wiele nie straciła.
-Zasłużył-wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Otworzyłam je na oścież i podpaliłam papierosa, którego wyciągnęłam z paczki. Wróciłam do palenia, kiedy tylko Max zdjął szwy. Przez dwa miesiące nie miałam na to szansy, bo Bieber dosłownie obserwował mnie na każdym kroku. Czasami cholernie mnie to irytowało.
-Katherine, nie wszystko można rozwiązać w ten sposób. Nie możesz zabijać każdego, kto zawinił wobec ciebie-przewróciłam oczami i kolejny raz wpuściłam dym do płuc.
-Mówisz to, jakbym mordowała wszystkich dookoła bez powodu-pokręciłam głową.
-Nie o to mi chodzi. Po prostu każdy problem rozwiązujesz siłą.
-A co miałam zrobić? Może mu pogratulować, że zabił mi rodziców i chłopaka?-warknęłam.
-A co Brian ma z tym wspólnego? Przecież zginął w wypadku.
-Mógł przeżyć, a on zwyczajnie pozwolił mu umrzeć-wyrzuciłam niedopałek i zamknęłam okno. Zapadła cisza, z resztą i tak nie miałam ochoty z nią gadać. Wyszłam z pokoju, a następnie z domu. Skierowałam się w stronę pobliskiego parku i usiadłam na jednej z ławek. Obserwowałam dzieci bawiące się na placu zabaw. Czasami chciałabym wrócić do tego momentu, kiedy moim jedynym zmartwieniem było to, czy zdążę wrócić na moją ulubioną bajkę do domu. Nie przejmowałam się niczym, tak jak te dzieci teraz. W pewnym momencie podeszła do mnie dziewczynka o zielonych oczach i blond włosach. Była naprawdę śliczna, ubrana w niebieską sukieneczkę w kwiatki i beżowe sandałki. Usiadła obok mnie na ławce. Wyglądała na jakieś 6 albo 7 lat.
-Dlaczego siedzisz tu sama?-zapytała.
-Bo jestem sama-wzruszyłam ramionami.
-A nie masz chłopaka?-spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
-Nie mam. Dlaczego o to pytasz?
-Jesteś śliczna. Powinnaś mieś chłopaka-uśmiechnęła się.
-Dziękuje-odwzajemniłam jej gest.-Wiesz, wygląd nie ma tutaj nic do rzeczy.
-Czemu?-chyba wszystkie dzieci są tak strasznie ciekawskie.
-Ludzie powinni się kochać, patrząc na charakter drugiej osoby, a nie na wygląd. Nie wszyscy, którzy są ładni są dobrzy.
-Ale ty jesteś-uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Skąd możesz to wiedzieć?
-Masz ładne oczy, a tam to widać-zmarszczyłam czoło.
-Widać co?
-Charakter. Tak mówi moja mama.
-A mama mówiła ci, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi?
-Mówiła-pokiwała głową.-Ale ty mi nic nie zrobisz.
Miała rację. Nigdy nie skrzywdziłabym dziecka. Morduje ludzi, ale na pewno nie dzieci, i nie ma mowy, żebym kiedyś to zrobiła.
-Miałaś kiedyś chłopaka?-zadała kolejne pytanie.
-Jesteś strasznie ciekawa-przewróciłam oczami. -Ale ci powiem. Miałam-westchnęłam.
-Gdzie jest teraz?-wesoło machała nogami.
-Gdzieś tam na górze. Widzisz czasami ludzie odchodzą od nas, nawet jeżeli tego nie chcą.
-A on nie chciał?
-Nie-pokręciłam głową. -Ale nie miał wyboru.
-Na pewno cie kochał.
-Po co usiadłaś obok mnie?
-Bo nie chciałam, żebyś była sama. Mama mówi, że nikt nie powinien być sam.
-Masz mądrą mamę.
-Tak. Ona też jest tam na górze-mimo wszystko nadal się uśmiechała.
-Wiec dlaczego się uśmiechasz?
-Bo ona zawsze jest ze mną. O tutaj-położyła rękę z lewej strony swojej klatki piersiowej.
-I twój chłopak też tam jest. A podoba ci się ktoś?-zmieniła temat. Kompletnie nie rozumiem czego to dziecko ode mnie chce.
-Po co chcesz to wiedzieć?
-Ale robisz tajemnice-fuknęła i skrzyżowała ręce na piersi. Pokręciłam głową z rozbawieniem.
-Może i jest ktoś taki-od razu się uśmiechnęła. Miałam na myśli Justina, bo mimo wszystko jest przystojny i temu nie mogę zaprzeczyć.
-A jak wygląda?-czemu ona musi być taka upierdliwa?! Wyciągnęłam telefon i w galerii znalazłam kilka zdjęć moich i Justina. Byliśmy przyjaciółmi, a ten idiota czasami robił nam zdjęcia z zaskoczenia. Ciekawe tylko czemu zawsze moim telefonem. Wybrałam jedno z nich i przysunęłam się bliżej niej, żeby mogła zobaczyć.
-Ładny jest-pisnęła. Zaśmiałam się i pokręciłam głową z rozbawieniem.
-A będziecie razem?-zamrugałam kilka razy. Ona na serio to powiedziała, czy może mam problemy ze słuchem?
-Czemu mamy być razem?
-A czemu nie?-teraz mnie zatkało. Nawet nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć.
-A lubisz go?
-Lubię. I co z tego?
-To możecie być razem.
-Nie możemy-pokręciłam głową.- Ja go nie kocham.
-Mama mówiła, że nie można kłamać-była dziwnie poważna. O co jej chodzi?
-Ja nie kłamę.
-Kłamiesz-w oczach miała łzy.
-Nie.
-A jak on ma na imię?-i znowu zmienia temat. To dziecko zaczyna mnie przerażać.
-Justin.
-A ty?
-Katherine. Powiesz mi swoje imię?
-Emily-uśmiechnęła się.
-Widzisz Emily, jesteśmy przyjaciółmi. Z resztą miłość nie jest dla wszystkich.
-Dlaczego?
-Bo nie wszyscy ludzie potrafią kochać.
-Ale ty kochałaś i on też.
-To prawda-skinęłam głową.-Ale jeżeli człowiek raz się zawiedzie to potem boi się spróbować drugi raz.
-A ty się boisz?
-Tak-uśmiechnęłam się smutno. -Bo wszyscy mnie oszukują.
-On też?
-Nie, on nie.
-To możecie być razem-klasnęła w dłonie.
-To nie jest takie proste-pokręciłam głową.
-Jest, ale to utrudniacie.
-Niby co?
-Ty wiesz tylko nie chcesz tego przyznać. Mama powiedziała, że miłość zawsze się zjawia wtedy, kiedy jej potrzebujemy-uśmiechnęła się, zeskoczyła z ławki i pobiegła w stronę placu zabaw. A może ona ma rację? Nie, zaraz, na pewno nie ma. Ale mimo wszystko było to dziwne.
Szybkim krokiem skierowałam się na cmentarz. Skręciłam w alejkę, a chwilę potem stanęłam przed nagrobkiem. Nie było mnie tutaj kilka miesięcy.
-Hej, skarbie-uśmiechnęłam się smutno. On był jedyną osobą, która była ze mną szczera cały czas. Zawsze mogłam na niego liczyć.
-Jako jedyny byłeś ze mną szczery, zawsze mogłam na ciebie liczyć. Tęsknię za tobą-westchnęłam. Nie wiem, może nadal go kochałam. Wiedziałam tylko to, że potrzebowałam go w tym momencie. I z powodu tego skurwiela Evansa zostałam sama.
Siedziałam tam dwie godziny. Wierzyłam, że Brian mnie słyszał i byłam przekonana, że jest gdzieś obok mnie. Szkoda, że nie mogę go zobaczyć, ani usłyszeć.
-Z tobą wszystko było łatwiejsze-westchnęłam i skierowałam się z powrotem do domu.
Szłam chodnikiem, a stukot moich szpilek odbijał się echem. Dni były coraz dłuższe, więc pomimo dość późnej godziny było jasno. Dookoła nie było nikogo, z resztą tak jak zawsze. To spokojna okolica, a ludzie dość wcześnie chodzą spać. Po drugiej stronie ulicy zauważyłam postać, która zataczała się na chodniku. Pokręciłam tylko głową i ruszyłam w jego kierunku. Kilka chwil później stanęłam przed nim. Zatrzymał się, kiedy mnie zobaczył, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-O, Kathy-ledwo mógł utrzymać się na nogach.
-Chodź, odprowadzę cię do domu-westchnęłam. Chyba w tym momencie zobaczyłam w nim siebie sprzed kilku miesięcy. Wtedy kiedy upijałam się, bo nie chciałam myśleć. Teraz on robił dokładnie to samo, a w zasadzie ciągle to robi. Świetnie udaje, że wszystko jest w porządku, a to na pewno mu nie pomoże.
-Trzeba było tak od razu-cieszył się jak małe dziecko, które dostało lizaka.
-Chodź, baranie-pociągnęłam go za rękę.
Dojście do jego domu zajęło nam kilka minut, mimo że dzieliło nas od niego kilkanaście metrów. Wszystko dlatego, że Justin nie potrafił ustać na nogach i ciągle się potykał.
W końcu z wielkimi trudnościami zaprowadziłam go do jego sypialni. Posadziłam go na łóżku i ściągnęłam z niego bluzę i koszulkę.
-Mogłaś mówić od razu, że chcesz się ze mną kochać-oblizał usta.
-Nie chcę-pokręciłam głową.
Właśnie, że chcesz.
Czemu moja podświadomość odzywa się zawsze wtedy, kiedy nie trzeba.
-Przecież nie będziesz spał w ubraniu, kretynie.
-Sam też nie będę-uśmiechnął się. Przewróciłam oczami i popchnęłam go. Kiedy leżał już na łóżku ściągnęłam mu spodnie i buty.
-Teraz właź pod kołdrę-zrobił to o co go prosiłam. Nie zdążyłam się obrócić, kiedy zostałam pociągnięta i wylądowałam na nim.
-Chyba nie myślałaś, że cię wypuszczę-zachichotał.
-Chyba nie myślałeś, że zostanę-zakpiłam.
-Naprawdę nie możesz?
-Mam własne łóżko, Bieber-w jego oczach zobaczyłam coś dziwnego.
-Dobra niech ci będzie-kurwa chyba ma do niego jakąś słabość. Ułożyłam się obok niego, a on od razu się do mnie przytulił. W końcu on pomagał mi, więc wypadałoby się odwdzięczyć.
-Co się dzieje?-ułożył głowę na mojej piersi. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie zachowywał się tak jak zawsze. Coś było nie tak.
-Jest do dupy. Zabijałem ludzi przez ponad rok na darmo, a teraz się dowiedziałem, że gość, który zabił mi rodziców przez cały ten czas był obok mnie-warknął.
-Mike nie żyje. Nie musisz się tym przejmować. Zapłacił za swoje.
-Ale to nie ja go zabiłem.
-Uszkodziłeś mu kręgosłup. Nawet gdybym go nie zabiła to byłby przykuty do wózka przez całe życie.
-Skąd to wiesz?-spojrzał na mnie.
-Max mi powiedział.
-Przynajmniej tyle-westchnął i ułożył się w poprzedniej pozycji. W końcu zorientowałam się, że przez cały ten czas moja ręka błądziła po jego włosach. Nawet nie zorientowałam się kiedy. Justin mruknął coś tak niewyraźnie, że nie mogłam go zrozumieć. Niedługo potem jego oddech się unormował. Zasnął. Próbowałam wstać, ale trzymał mnie tak mocno, że nie byłam w stanie się podnieść.
Kiedy zaliczyłam kolejną nieudaną próbę, drzwi do pokoju Justina się otworzyły i przed oczami mignęła mi postać Louisa.
-Louis-zdążyłam go zatrzymać zanim zamknął drzwi.
-Katherine? Myślałem, że śpisz.
-Nie-pokręciłam głową. -Możesz mi pomóc? Ten idiota nie chciał mnie wypuścić, a teraz nie mogę wyjść-sapnęłam.
-Jasne-skinął głową.
Dopiero po kilku minutach udało mi się wyjść z sypialni Justina.
-On się chyba do ciebie przykleił-Louis ciągle się z tego śmiał.
-Nie ważne-machnęłam ręką.
-A tak w ogóle co się stało?
-Znaleźliśmy mordercę naszych rodziców i mojego chłopaka-Louis spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-Słuchaj nie wiem czy ja powinnam ci o tym mówić. Zapytaj Justina-skierowałam się w stronę drzwi i wyszłam.
Chwilę potem znalazłam się w domu. Zdjęłam szpilki i rozsiadłam się na kanapie w salonie, zaraz po tym jak ze swojego pokoju przyniosłam swój szkicownik. Pierwszy raz od długiego czasu będę to robić. Zaczęłam wodzić ołówkiem po kartce, ale nie ułożyło się to w nic konkretnego. Warknęłam i przeszłam do kuchni. Nalałam sobie szklankę soku i wróciłam do salonu. Zajęłam swoje poprzednie miejsce i zaczęłam zostawiać kolejne kreski na kartce papieru. Już wiedziałam co chcę narysować.
-Matko Boska, Katherine, gdzie ty byłaś tyle czasu?-usłyszałam głos Aurory za sobą.
-Byłam na spacerze-nadal byłam skupiona na swoim rysunku.
-Tyle czasu?-kątem oka zauważyłam, że usiadła obok mnie.
-Jestem dorosła i nie muszę ci się spowiadać.
-Dorosłym jest ten kto jest odpowiedzialny. I nie jesteś to ty!
-Robisz awanturę, bo wyszłam na kilka godzin i nic ci nie powiedziałam?!-warknęłam i podniosłam się z kanapy. -Chyba miałam prawo po tym co ostatnio się wydarzyło?! Wszyscy mnie oszukują! Już nikomu nie mogę ufać, a ty się na mnie wydzierasz, bo nic ci nie powiedziałam! Przypominam ci, że ty też mi nic nie powiedziałaś, kiedy wyjechałaś do L.A. Wcisnęłaś mi tylko jakiś głodny kawałek o zmyślonej chorobie-wrzeszczałam. Nie potrafiłam się pohamować. Kiedy w końcu ucichłam, poczułam się lepiej. Czułam jakby całe ciśnienie ze mnie zeszło. Z powrotem opadłam na mebel.
-Masz rację-westchnęła. -Po prostu się o ciebie martwię. Katherine, nie chcę, żeby coś ci się stało.
-Nic mi nie będzie-wróciłam z powrotem do rysowania.
-Nadal szkicujesz?-w odpowiedzi skinęłam głową.
-Jezu Chryste, co to jest?-krzyknęła.
-Chyba widać-przewróciłam oczami.
-Katherine, to jest makabryczne-jej mina wyrażała obrzydzenie.
-Tak wyglądał Mike chwile przed śmiercią-wzruszyłam ramionami. Zakryła usta dłonią, a jej oczy o mało nie wyszły z orbit.
-To nie moja sprawka-uniosłam ręce w geście obronnym. Nie chciałam, żeby patrzyła na mnie jak na potwora, chociaż nie wiem czy nie jest za późno. Nadal była w szoku. Nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Serio, aż tak ją to przeraziło? Może i tak. Akurat na mnie to nie robi wrażenia. Chyba zapomniałam co to strach i przerażenie. Nie pozwoliłam jej więcej patrzeć na szkic i udałam się na górę, żeby położyć się spać. W końcu jutro kończę szkołę.
Louis zszedł do kuchni, gdzie zastał Justina.
-Stary, co się dzieje-najpierw chciał, żeby Justin sam mu powiedział.
-Nic-mruknął, upijając łyk kawy.
-Dobra, nie musisz mówić i tak wiem-zajął miejsce obok niego.
-Skąd?
-Katherine mi powiedziała, ale nie wszystko. Więc teraz chce usłyszeć prawdę.
-Katherine go zabiła, chociaż ja chciałem to zrobić-warknął.
-Nie było cię przy tym?-uniósł jedną brew.
-Byłem. Uszkodziłem mu tylko kręgosłup.
-Tylko? Justin on nie żyje. Zrobiłeś swoje.
-Nie zrobiłem. Nie zabiłem go!-ton głosu Justina był podniesiony.
-Kurwa, na pewno miał bolesną śmierć. Zemściłeś się, wiec o tym zapomnij. Katherine sobie z tym poradziła, więc ty też możesz!-tym razem Louis podniósł głos.
-Jak to sobie poradziła?-Justin był wyraźnie zainteresowany.
-Normalnie. Na niej nie zrobiło to żadnego wrażenia.
-Na pewno-mruknął. Justin nie był do tego przekonany. Znał Pierce i wiedział, że potrafi świetnie udawać i może oszukać każdego, oprócz niego.
*Katherine*
I'm friends with the monster that's under my bed
Get along with the voices inside of my head
You're tryin' to SAVE me, stop holdin' your breath
And you think I'm crazy, yeah, you think I'm crazy
Jęknęłam słysząc głos Rihanny, czyli dźwięk mojego budzika. Mimo wszystko nie chciałam wstawać. Wtuliłam się mocniej w poduszkę, ale moja ciotka nie dała za wygraną. Kolejny raz ściągnęła ze mnie kołdrę.
-Katherine, dzisiaj kończysz szkołę. Wyśpisz się jutro-krzyknęła. Chwile potem rzuciła we mnie ubraniami.
***
Wszyscy znajdowali się na szkolnym boisku. Aktualnie dyrektor nam gratulował i takie tam. Jak zwykle nie słuchałam. Spojrzałam na przeciwległą stronę, gdzie zauważyłam Aurorę. Miała łzy w oczach, a na twarzy gościł ogromny uśmiech. Jedyne czego żałowałam to to, że nie ma tu mojej mamy. Wtedy przypomniałam sobie słowa tej dziewczynki z parku. Miała rację, moja mama jest tu ze mną, w moim sercu. Spojrzałam w niebo i uśmiechnęłam się delikatnie.
Kiedy dyrektor skończył swoje przemówienie, zaczął wyczytywać nazwiska i wręczał dyplomy. W końcu przyszła moja kolej. Uścisnął mi rękę i pogratulował, tak jak każdemu, więc nie miało to dla mnie większego znaczenia.
Na koniec wszyscy rzuciliśmy birety w górę.
***
Wyszłam ze szkoły i odetchnęłam z ulgą. W ręku trzymałam świadectwo ukończenia szkoły. Nareszcie.
-To co dzisiaj świętujemy?-Megan była strasznie szczęśliwa.
-Może być-wzruszyłam ramionami.
-A Pierce jak zwykle niezadowolona. Skończyłaś szkołę, kobieto!-przewróciłam oczami na jej komentarz.
-Jak chcesz-machnęłam ręką.
-Będzie świętować ze mną, więc będzie zadowolona-Justin poruszył sugestywnie brwiami. Pokręciłam tylko głową z rozbawieniem. Przywykłam do jego idiotycznych żartów.
-Kathy, co ty w nim widzisz?-Louis powstrzymywał się od śmiechu.
-To samo co Megan w tobie tylko bardziej-na jego głupi komentarz buchnęłam śmiechem, tak samo jak Louis i Megan.
-Współczuję ci, Katherine-Louis jak zwykle miał dobry humor.
-Ja współczuję Megan-Justin nie został mu dłużny. Cieszę się, że się pozbierał po tym co usłyszał wczoraj.
-Muszę uciekać, bo ktoś musi zawieźć ciotkę na lotnisko. Widzimy się wieczorem-cmoknęłam Megan w policzek na pożegnanie i wsiadłam do samochodu.
***
Megan nie czuła się najlepiej, więc Louis zabrał ją do domu. W klubie została Katherine z Justinem. Siedzieli na kanapach i popijali drinki.
-Wszystko w porządku, Justin?-wcześniej Katherine nie miała okazji go o to zapytać.
-Martwisz się o mnie, kochanie?-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Tak trochę-Katherine wzruszyła ramionami. Justin usiadł obok Katherine i objął ją ramieniem.
-Schlebia mi to-cmoknął ją w policzek.
-Co tam?-zwrócili głowy w kierunku Matta.
-Hej, Matty-Katherine cmoknęła go w policzek, a Justin przywitał się z nim męskim uściskiem.
-Słyszałem, że skończyliście szkole-przysiadł się do nich.
-Nareszcie-westchnął Justin.
-Z tej okazji możecie zapalić-wyciągnął skręty.-Kathy?
-W sumie dawno nie paliłam-wzruszyła ramionami i sięgnęła po skręta. Justin tylko pokręcił głową. Nigdy nie chciał brać narkotyków. Katherine podpaliła końcówkę i zaciągnęła się kilka razy.
-I jak?
-Jak zawsze to co najlepsze-uśmiechnęła się. -Justin?-podsunęła mu skręta.
-Dzięki, ale nie biorę.
-Bieber, nie bądź dziecko. Rozluźnisz się.
-No dobra-Justin miał słabość do Katherine.
-Ja się zbieram, bo jutro mam coś do załatwienia-Katherine pożegnała się z chłopakami i wyszła.
Kilkanaście minut później Justin i Matt śmiali się bez powodu.
-I co, Bieber? Nadal zarywasz do Pierce?-Matt ciągle chichotał.
-Można tak powiedzieć-zaśmiał się.
-A ona wysłała cię do szpitala-buchnął śmiechem. Oczy Justina się rozszerzyły i wręcz natychmiast wrócił do rzeczywistości.
-Co ty powiedziałeś?-warknął.
-To ona cie pobiła-krztusił się ze śmiechu.
-Zabije tę sukę-warknął i wybiegł z klubu. Jedyne o czym myślał to to, żeby jak najszybciej znaleźć się u Katherine. Gdyby nie narkotyki nigdy tak by się nie zachował. Wtedy wszystko byłoby inaczej, ale wcale nie lepiej.
~~~~~~~~~~~~~~
Jakoś nie wyszła mi ta końcówka (chyba) :/
Jak myślicie co stanie się u Katherine?
Wiem, że zanudziłam was ostatnia notką, bo była strasznie długa i pewnie nie wszystkim chciało się to czytać, więc powtórzę jeszcze raz
Mam do was malutką prośbę
W "moje opowiadania" macie link do mojego kolejnego ff, które zamierzam publikować po zakończeniu tego. Zajrzyjcie tam i napiszcie mi czy wam się podoba i będziecie chcieli czytać
Następny rozdział dopiero za dwa tygodnie, bo nie będę miała dostępu do internetu, a jeżeli już to raz w tygodniu i to na krótki czas, więc nie ma szansy, żebym coś dodała.
Mi też jest źle z tego powodu :/
Jeden plus to to, że przez ten czas napisze w zeszycie rozdziały na zapas ( może nawet napisze to ff już do końca) i wtedy będę mogła dodawać rozdziały w terminie bez żadnych opóźnień.
Przepraszam :c
Tak btw jeżeli chcecie mnie poznać ( w co trochę wątpię) to możecie pisać na asku albo na tt
Bo ja bardzo chętnie was poznam.
Kocham was <3