29 października 2014

Fifty Six: Park i przypadkowe odkrycie prawdy.

Obowiązkowo przeczytaj notkę pod rozdziałem !

*Katherine*

Wróciłam do domu i od razu skierowałam się do swojego pokoju. Dopiero teraz dotarło do mnie co zrobiłam. Jeszcze niedawno zarzekałam się, że nie zabiłabym swojego przyjaciela, a przecież właśnie to zrobiłam. Położyłam się do łóżka i przykryłam kołdrą. Nie mogłam uwierzyć, że Mike kłamał tyle czasu. Zabrał mi tych, których kochałam. 
-Dlaczego wszyscy mnie okłamują?-wyszeptałam. Jedyna rzecz, która mnie pocieszała to to, że spełniłam swoją obietnicę i teraz będę mogła z czystym sumieniem odejść z tego świata. Tak, zamierzałam się zabić. Już w szpitalu obiecałam sobie, że po znalezieniu mordercy moich rodziców to zrobię. To była jedyna rzecz, która trzymała mnie przy życiu. Wiedziałam, że to nie jest odpowiedni moment i muszę poczekać aż skończę szkołę. Aurora chciała, żebym to zrobiła, a ja jej to obiecałam. Zawsze dotrzymuję obietnic. Zastanawiam się tylko czy będę w stanie czekać.
Wiesz jak to jest każdego dnia modlić się o śmierć, która nie nadchodzi? Zastanawiasz się jak długo będziesz musiała żyć? Ja na pewno. Zdecydowałam, że chce to skończyć już teraz. Jestem mordercą, potworem. Nigdy nie planowałam szczęśliwej rodziny, posiadania kochającego męża i gromadki dzieci. A raczej przestałam o tym marzyć, kiedy moje życie wywróciło się do góry nogami, bo to o czym marzymy zawsze mija się z rzeczywistością i pozostaje tylko w naszej głowie.
-Katherine, stało się coś?-usłyszałam głos swojej ciotki.
-Nic. Dlaczego pytasz?-nie odwróciłam się w jej stronę.
-Nie próbuj kłamać. Znam cię-usiadła na łóżku obok mnie. Przełknęłam ślinę. Nie chciałam jej tego mówić, wolałabym zachować to dla siebie, ale moja matka była jej siostrą, więc ma prawo wiedzieć.
-Wiem kto zabił moich rodziców-patrzyłam jak je oczy rozszerzają się, a ona kręci głową nie dowierzając.
-Skąd?-wydukała.
-Luke znalazł tego człowieka. Zabiłam go-mój głos obrazował to co aktualnie czułam-pustkę. Jeszcze przed chwilą miałam niewielkie wyrzuty sumienia, ale kiedy to powiedziałam, dotarło do mnie, że postąpiłam słusznie. Evans zasłużył sobie na śmierć.
-Jak to go zabiłaś?-mówiła z trudem, tak jakby coś utknęło jej w gardle.
-Normalnie-wzruszyłam ramionami.-Szkoda, że uważałam go za przyjaciela.
-Katherine, kto to był?-podniosła się. 
-Mike Evans-z trudem wypowiedziałam to nazwisko. Odetchnęła z wyraźną ulgą, czego nie mogłam zrozumieć.
-Przecież...-pokręciła głową. Aurora znała Mike'a z moich opowiadań i widziała go na zdjęciach, nigdy nie miała okazji go poznać. Patrząc na to teraz, wiele nie straciła.
-Zasłużył-wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Otworzyłam je na oścież i podpaliłam papierosa, którego wyciągnęłam z paczki. Wróciłam do palenia, kiedy tylko Max zdjął szwy. Przez dwa miesiące nie miałam na to szansy, bo Bieber dosłownie obserwował mnie na każdym kroku. Czasami cholernie mnie to irytowało.
-Katherine, nie wszystko można rozwiązać w ten sposób. Nie możesz zabijać każdego, kto zawinił wobec ciebie-przewróciłam oczami i kolejny raz wpuściłam dym do płuc.
-Mówisz to, jakbym mordowała wszystkich dookoła bez powodu-pokręciłam głową.
-Nie o to mi chodzi. Po prostu każdy problem rozwiązujesz siłą.
-A co miałam zrobić? Może mu pogratulować, że zabił mi rodziców i chłopaka?-warknęłam. 
-A co Brian ma z tym wspólnego? Przecież zginął w wypadku.
-Mógł przeżyć, a on zwyczajnie pozwolił mu umrzeć-wyrzuciłam niedopałek i zamknęłam okno. Zapadła cisza, z resztą i tak nie miałam ochoty z nią gadać. Wyszłam z pokoju, a następnie z domu. Skierowałam się w stronę pobliskiego parku i usiadłam na jednej z ławek. Obserwowałam dzieci bawiące się na placu zabaw. Czasami chciałabym wrócić do tego momentu, kiedy moim jedynym zmartwieniem było to, czy zdążę wrócić na moją ulubioną bajkę do domu. Nie przejmowałam się niczym, tak jak te dzieci teraz. W pewnym momencie podeszła do mnie dziewczynka o zielonych oczach i blond włosach. Była naprawdę śliczna, ubrana w niebieską sukieneczkę w kwiatki i beżowe sandałki. Usiadła obok mnie na ławce. Wyglądała na jakieś 6 albo 7 lat.
-Dlaczego siedzisz tu sama?-zapytała.
-Bo jestem sama-wzruszyłam ramionami.
-A nie masz chłopaka?-spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
-Nie mam. Dlaczego o to pytasz?
-Jesteś śliczna. Powinnaś mieś chłopaka-uśmiechnęła się.
-Dziękuje-odwzajemniłam jej gest.-Wiesz, wygląd nie ma tutaj nic do rzeczy.
-Czemu?-chyba wszystkie dzieci są tak strasznie ciekawskie.
-Ludzie powinni się kochać, patrząc na charakter drugiej osoby, a nie na wygląd. Nie wszyscy, którzy są ładni są dobrzy.
-Ale ty jesteś-uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Skąd możesz to wiedzieć?
-Masz ładne oczy, a tam to widać-zmarszczyłam czoło.
-Widać co?
-Charakter. Tak mówi moja mama.
-A mama mówiła ci, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi?
-Mówiła-pokiwała głową.-Ale ty mi nic nie zrobisz.
Miała rację. Nigdy nie skrzywdziłabym dziecka. Morduje ludzi, ale na pewno nie dzieci, i nie ma mowy, żebym kiedyś to zrobiła.
-Miałaś kiedyś chłopaka?-zadała kolejne pytanie. 
-Jesteś strasznie ciekawa-przewróciłam oczami. -Ale ci powiem. Miałam-westchnęłam.
-Gdzie jest teraz?-wesoło machała nogami.
-Gdzieś tam na górze. Widzisz czasami ludzie odchodzą od nas, nawet jeżeli tego nie chcą.
-A on nie chciał?
-Nie-pokręciłam głową. -Ale nie miał wyboru.
-Na pewno cie kochał. 
-Po co usiadłaś obok mnie? 
-Bo nie chciałam, żebyś była sama. Mama mówi, że nikt nie powinien być sam.
-Masz mądrą mamę.
-Tak. Ona też jest tam na górze-mimo wszystko nadal się uśmiechała.
-Wiec dlaczego się uśmiechasz?
-Bo ona zawsze jest ze mną. O tutaj-położyła rękę z lewej strony swojej klatki piersiowej.
-I twój chłopak też tam jest. A podoba ci się ktoś?-zmieniła temat. Kompletnie nie rozumiem czego to dziecko ode mnie chce.
-Po co chcesz to wiedzieć?
-Ale robisz tajemnice-fuknęła i skrzyżowała ręce na piersi. Pokręciłam głową z rozbawieniem.
-Może i jest ktoś taki-od razu się uśmiechnęła. Miałam na myśli Justina, bo mimo wszystko jest przystojny i temu nie mogę zaprzeczyć.
-A jak wygląda?-czemu ona musi być taka upierdliwa?! Wyciągnęłam telefon i w galerii znalazłam kilka zdjęć moich i Justina. Byliśmy przyjaciółmi, a ten idiota czasami robił nam zdjęcia z zaskoczenia. Ciekawe tylko czemu zawsze moim telefonem. Wybrałam jedno z nich i przysunęłam się bliżej niej, żeby mogła zobaczyć.
-Ładny jest-pisnęła. Zaśmiałam się i pokręciłam głową z rozbawieniem.
-A będziecie razem?-zamrugałam kilka razy. Ona na serio to powiedziała, czy może mam problemy ze słuchem?
-Czemu mamy być razem?
-A czemu nie?-teraz mnie zatkało. Nawet nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć.
-A lubisz go?
-Lubię. I co z tego?
-To możecie być razem.
-Nie możemy-pokręciłam głową.- Ja go nie kocham.
-Mama mówiła, że nie można kłamać-była dziwnie poważna. O co jej chodzi?
-Ja nie kłamę.
-Kłamiesz-w oczach miała łzy.
-Nie. 
-A jak on ma na imię?-i znowu zmienia temat. To dziecko zaczyna mnie przerażać.
-Justin.
-A ty?
-Katherine. Powiesz mi swoje imię?
-Emily-uśmiechnęła się.
-Widzisz Emily, jesteśmy przyjaciółmi. Z resztą miłość nie jest dla wszystkich.
-Dlaczego?
-Bo nie wszyscy ludzie potrafią kochać.
-Ale ty kochałaś i on też.
-To prawda-skinęłam głową.-Ale jeżeli człowiek raz się zawiedzie to potem boi się spróbować drugi raz.
-A ty się boisz?
-Tak-uśmiechnęłam się smutno. -Bo wszyscy mnie oszukują.
-On też?
-Nie, on nie.
-To możecie być razem-klasnęła w dłonie. 
-To nie jest takie proste-pokręciłam głową.
-Jest, ale to utrudniacie.
-Niby co?
-Ty wiesz tylko nie chcesz tego przyznać. Mama powiedziała, że miłość zawsze się zjawia wtedy, kiedy jej potrzebujemy-uśmiechnęła się, zeskoczyła z ławki i pobiegła w stronę placu zabaw. A może ona ma rację? Nie, zaraz, na pewno nie ma. Ale mimo wszystko było to dziwne.

Szybkim krokiem skierowałam się na cmentarz. Skręciłam w alejkę, a chwilę potem stanęłam przed nagrobkiem. Nie było mnie tutaj kilka miesięcy.
-Hej, skarbie-uśmiechnęłam się smutno. On był jedyną osobą, która była ze mną szczera cały czas. Zawsze mogłam na niego liczyć. 
-Jako jedyny byłeś ze mną szczery, zawsze mogłam na ciebie liczyć. Tęsknię za tobą-westchnęłam. Nie wiem, może nadal go kochałam. Wiedziałam tylko to, że potrzebowałam go w tym momencie. I z powodu tego skurwiela Evansa zostałam sama.
Siedziałam tam dwie godziny. Wierzyłam, że Brian mnie słyszał i byłam przekonana, że jest gdzieś obok mnie. Szkoda, że nie mogę go zobaczyć, ani usłyszeć.
-Z tobą wszystko było łatwiejsze-westchnęłam i skierowałam się z powrotem do domu. 
Szłam chodnikiem, a stukot moich szpilek odbijał się echem. Dni były coraz dłuższe, więc pomimo dość późnej godziny było jasno. Dookoła nie było nikogo, z resztą tak jak zawsze. To spokojna okolica, a ludzie dość wcześnie chodzą spać. Po drugiej stronie ulicy zauważyłam postać, która zataczała się na chodniku. Pokręciłam tylko głową i ruszyłam w jego kierunku. Kilka chwil później stanęłam przed nim. Zatrzymał się, kiedy mnie zobaczył, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. 
-O, Kathy-ledwo mógł utrzymać się na nogach.
-Chodź, odprowadzę cię do domu-westchnęłam. Chyba w tym momencie zobaczyłam w nim siebie sprzed kilku miesięcy. Wtedy kiedy upijałam się, bo nie chciałam myśleć. Teraz on robił dokładnie to samo, a w zasadzie ciągle to robi. Świetnie udaje, że wszystko jest w porządku, a to na pewno mu nie pomoże.
-Trzeba było tak od razu-cieszył się jak małe dziecko, które dostało lizaka.
-Chodź, baranie-pociągnęłam go za rękę. 
Dojście do jego domu zajęło nam kilka minut, mimo że dzieliło nas od niego kilkanaście metrów. Wszystko dlatego, że Justin nie potrafił ustać na nogach i ciągle się potykał. 
W końcu z wielkimi trudnościami zaprowadziłam go do jego sypialni. Posadziłam go na łóżku i ściągnęłam z niego bluzę i koszulkę.
-Mogłaś mówić od razu, że chcesz się ze mną kochać-oblizał usta.
-Nie chcę-pokręciłam głową. 
Właśnie, że chcesz.
Czemu moja podświadomość odzywa się zawsze wtedy, kiedy nie trzeba.
-Przecież nie będziesz spał w ubraniu, kretynie.
-Sam też nie będę-uśmiechnął się. Przewróciłam oczami i popchnęłam go. Kiedy leżał już na łóżku ściągnęłam mu spodnie i buty. 
-Teraz właź pod kołdrę-zrobił to o co go prosiłam. Nie zdążyłam się obrócić, kiedy zostałam pociągnięta i wylądowałam na nim.
-Chyba nie myślałaś, że cię wypuszczę-zachichotał.
-Chyba nie myślałeś, że zostanę-zakpiłam. 
-Naprawdę nie możesz?
-Mam własne łóżko, Bieber-w jego oczach zobaczyłam coś dziwnego.
-Dobra niech ci będzie-kurwa chyba ma do niego jakąś słabość. Ułożyłam się obok niego, a on od razu się do mnie przytulił. W końcu on pomagał mi, więc wypadałoby się odwdzięczyć.
-Co się dzieje?-ułożył głowę na mojej piersi. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie zachowywał się tak jak zawsze. Coś było nie tak.
-Jest do dupy. Zabijałem ludzi przez ponad rok na darmo, a teraz się dowiedziałem, że gość, który zabił mi rodziców przez cały ten czas był obok mnie-warknął. 
-Mike nie żyje. Nie musisz się tym przejmować. Zapłacił za swoje.
-Ale to nie ja go zabiłem.
-Uszkodziłeś mu kręgosłup. Nawet gdybym go nie zabiła to byłby przykuty do wózka przez całe życie.
-Skąd to wiesz?-spojrzał na mnie.
-Max mi powiedział.
-Przynajmniej tyle-westchnął i ułożył się w poprzedniej pozycji. W końcu zorientowałam się, że przez cały ten czas moja ręka błądziła po jego włosach. Nawet nie zorientowałam się kiedy. Justin mruknął coś tak niewyraźnie, że nie mogłam go zrozumieć. Niedługo potem jego oddech się unormował. Zasnął. Próbowałam wstać, ale trzymał mnie tak mocno, że nie byłam w stanie się podnieść. 
Kiedy zaliczyłam kolejną nieudaną próbę, drzwi do pokoju Justina się otworzyły i przed oczami mignęła mi postać Louisa. 
-Louis-zdążyłam go zatrzymać zanim zamknął drzwi.
-Katherine? Myślałem, że śpisz.
-Nie-pokręciłam głową. -Możesz mi pomóc? Ten idiota nie chciał mnie wypuścić, a teraz nie mogę wyjść-sapnęłam. 
-Jasne-skinął głową.
Dopiero po kilku minutach udało mi się wyjść z sypialni Justina. 
-On się chyba do ciebie przykleił-Louis ciągle się z tego śmiał.
-Nie ważne-machnęłam ręką.
-A tak w ogóle co się stało?
-Znaleźliśmy mordercę naszych rodziców i mojego chłopaka-Louis spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-Słuchaj nie wiem czy ja powinnam ci o tym mówić. Zapytaj Justina-skierowałam się w stronę drzwi i wyszłam. 
Chwilę potem znalazłam się w domu. Zdjęłam szpilki i rozsiadłam się na kanapie w salonie, zaraz po tym jak ze swojego pokoju przyniosłam swój szkicownik. Pierwszy raz od długiego czasu będę to robić. Zaczęłam wodzić ołówkiem po kartce, ale nie ułożyło się to w nic konkretnego. Warknęłam i przeszłam do kuchni. Nalałam sobie szklankę soku i wróciłam do salonu. Zajęłam swoje poprzednie miejsce i zaczęłam zostawiać kolejne kreski na kartce papieru. Już wiedziałam co chcę narysować.
-Matko Boska, Katherine, gdzie ty byłaś tyle czasu?-usłyszałam głos Aurory za sobą. 
-Byłam na spacerze-nadal byłam skupiona na swoim rysunku.
-Tyle czasu?-kątem oka zauważyłam, że usiadła obok mnie.
-Jestem dorosła i nie muszę ci się spowiadać.
-Dorosłym jest ten kto jest odpowiedzialny. I nie jesteś to ty!
-Robisz awanturę, bo wyszłam na kilka godzin i nic ci nie powiedziałam?!-warknęłam i podniosłam się z kanapy. -Chyba miałam prawo po tym co ostatnio się wydarzyło?! Wszyscy mnie oszukują! Już nikomu nie mogę ufać, a ty się na mnie wydzierasz, bo nic ci nie powiedziałam! Przypominam ci, że ty też mi nic nie powiedziałaś, kiedy wyjechałaś do L.A. Wcisnęłaś mi tylko jakiś głodny kawałek o zmyślonej chorobie-wrzeszczałam. Nie potrafiłam się pohamować. Kiedy w końcu ucichłam, poczułam się lepiej. Czułam jakby całe ciśnienie ze mnie zeszło. Z powrotem opadłam na mebel.
-Masz rację-westchnęła. -Po prostu się o ciebie martwię. Katherine, nie chcę, żeby coś ci się stało.
-Nic mi nie będzie-wróciłam z powrotem do rysowania.
-Nadal szkicujesz?-w odpowiedzi skinęłam głową.
-Jezu Chryste, co to jest?-krzyknęła.
-Chyba widać-przewróciłam oczami.
-Katherine, to jest makabryczne-jej mina wyrażała obrzydzenie.
-Tak wyglądał Mike chwile przed śmiercią-wzruszyłam ramionami. Zakryła usta dłonią, a jej oczy o mało nie wyszły z orbit.
-To nie moja sprawka-uniosłam ręce w geście obronnym. Nie chciałam, żeby patrzyła na mnie jak na potwora, chociaż nie wiem czy nie jest za późno. Nadal była w szoku. Nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Serio, aż tak ją to przeraziło? Może i tak. Akurat na mnie to nie robi wrażenia. Chyba zapomniałam co to strach i przerażenie. Nie pozwoliłam jej więcej patrzeć na szkic i udałam się na górę, żeby położyć się spać. W końcu jutro kończę szkołę.

Louis zszedł do kuchni, gdzie zastał Justina.
-Stary, co się dzieje-najpierw chciał, żeby Justin sam mu powiedział.
-Nic-mruknął, upijając łyk kawy.
-Dobra, nie musisz mówić i tak wiem-zajął miejsce obok niego.
-Skąd?
-Katherine mi powiedziała, ale nie wszystko. Więc teraz chce usłyszeć prawdę.
-Katherine go zabiła, chociaż ja chciałem to zrobić-warknął.
-Nie było cię przy tym?-uniósł jedną brew.
-Byłem. Uszkodziłem mu tylko kręgosłup.
-Tylko? Justin on nie żyje. Zrobiłeś swoje.
-Nie zrobiłem. Nie zabiłem go!-ton głosu Justina był podniesiony.
-Kurwa, na pewno miał bolesną śmierć. Zemściłeś się, wiec o tym zapomnij. Katherine sobie z tym poradziła, więc ty też możesz!-tym razem Louis podniósł głos.
-Jak to sobie poradziła?-Justin był wyraźnie zainteresowany.
-Normalnie. Na niej nie zrobiło to żadnego wrażenia.
-Na pewno-mruknął. Justin nie był do tego przekonany. Znał Pierce i wiedział, że potrafi świetnie udawać i może oszukać każdego, oprócz niego. 

*Katherine*

I'm friends with the monster that's under my bed
Get along with the voices inside of my head
You're tryin' to SAVE me, stop holdin' your breath
And you think I'm crazy, yeah, you think I'm crazy

Jęknęłam słysząc głos Rihanny, czyli dźwięk mojego budzika. Mimo wszystko nie chciałam wstawać. Wtuliłam się mocniej w poduszkę, ale moja ciotka nie dała za wygraną. Kolejny raz ściągnęła ze mnie kołdrę. 
-Katherine, dzisiaj kończysz szkołę. Wyśpisz się jutro-krzyknęła. Chwile potem rzuciła we mnie ubraniami. 

***

Wszyscy znajdowali się na szkolnym boisku. Aktualnie dyrektor nam gratulował i takie tam. Jak zwykle nie słuchałam. Spojrzałam na przeciwległą stronę, gdzie zauważyłam Aurorę. Miała łzy w oczach, a na twarzy gościł ogromny uśmiech. Jedyne czego żałowałam to to, że nie ma tu mojej mamy. Wtedy przypomniałam sobie słowa tej dziewczynki z parku. Miała rację, moja mama jest tu ze mną, w moim sercu. Spojrzałam w niebo i uśmiechnęłam się delikatnie.
Kiedy dyrektor skończył swoje przemówienie, zaczął wyczytywać nazwiska i wręczał dyplomy. W końcu przyszła moja kolej. Uścisnął mi rękę i pogratulował, tak jak każdemu, więc nie miało to dla mnie większego znaczenia. 
Na koniec wszyscy rzuciliśmy birety w górę. 

*** 

Wyszłam ze szkoły i odetchnęłam z ulgą. W ręku trzymałam świadectwo ukończenia szkoły. Nareszcie.
-To co dzisiaj świętujemy?-Megan była strasznie szczęśliwa.
-Może być-wzruszyłam ramionami.
-A Pierce jak zwykle niezadowolona. Skończyłaś szkołę, kobieto!-przewróciłam oczami na jej komentarz.
-Jak chcesz-machnęłam ręką.
-Będzie świętować ze mną, więc będzie zadowolona-Justin poruszył sugestywnie brwiami. Pokręciłam tylko głową z rozbawieniem. Przywykłam do jego idiotycznych żartów.
-Kathy, co ty w nim widzisz?-Louis powstrzymywał się od śmiechu.
-To samo co Megan w tobie tylko bardziej-na jego głupi komentarz buchnęłam śmiechem, tak samo jak Louis i Megan.
-Współczuję ci, Katherine-Louis jak zwykle miał dobry humor.
-Ja współczuję Megan-Justin nie został mu dłużny. Cieszę się, że się pozbierał po tym co usłyszał wczoraj.
-Muszę uciekać, bo ktoś musi zawieźć ciotkę na lotnisko. Widzimy się wieczorem-cmoknęłam Megan w policzek na pożegnanie i wsiadłam do samochodu. 

 ***

Megan nie czuła się najlepiej, więc Louis zabrał ją do domu. W klubie została Katherine z Justinem. Siedzieli na kanapach i popijali drinki.
-Wszystko w porządku, Justin?-wcześniej Katherine nie miała okazji go o to zapytać.
-Martwisz się o mnie, kochanie?-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Tak trochę-Katherine wzruszyła ramionami. Justin usiadł obok Katherine i objął ją ramieniem.
-Schlebia mi to-cmoknął ją w policzek.
-Co tam?-zwrócili głowy w kierunku Matta.
-Hej, Matty-Katherine cmoknęła go w policzek, a Justin przywitał się z nim męskim uściskiem.
-Słyszałem, że skończyliście szkole-przysiadł się do nich.
-Nareszcie-westchnął Justin.
-Z tej okazji możecie zapalić-wyciągnął skręty.-Kathy?
-W sumie dawno nie paliłam-wzruszyła ramionami i sięgnęła po skręta. Justin tylko pokręcił głową. Nigdy nie chciał brać narkotyków. Katherine podpaliła końcówkę i zaciągnęła się kilka razy. 
-I jak?
-Jak zawsze to co najlepsze-uśmiechnęła się. -Justin?-podsunęła mu skręta.
-Dzięki, ale nie biorę.
-Bieber, nie bądź dziecko. Rozluźnisz się.
-No dobra-Justin miał słabość do Katherine.
-Ja się zbieram, bo jutro mam coś do załatwienia-Katherine pożegnała się z chłopakami i wyszła.

Kilkanaście minut później Justin i Matt śmiali się bez powodu. 
-I co, Bieber? Nadal zarywasz do Pierce?-Matt ciągle chichotał.
-Można tak powiedzieć-zaśmiał się.
-A ona wysłała cię do szpitala-buchnął śmiechem. Oczy Justina się rozszerzyły i wręcz natychmiast wrócił do rzeczywistości.
-Co ty powiedziałeś?-warknął.
-To ona cie pobiła-krztusił się ze śmiechu.
-Zabije tę sukę-warknął i wybiegł z klubu. Jedyne o czym myślał to to, żeby jak najszybciej znaleźć się u Katherine. Gdyby nie narkotyki nigdy tak by się nie zachował. Wtedy wszystko byłoby inaczej, ale wcale nie lepiej.

~~~~~~~~~~~~~~
Jakoś nie wyszła mi ta końcówka (chyba)  :/
Jak myślicie co stanie się u Katherine? 

Wiem, że zanudziłam was ostatnia notką, bo była strasznie długa i pewnie nie wszystkim chciało się to czytać,  więc powtórzę jeszcze raz

Mam do was malutką prośbę
W "moje opowiadania" macie link do mojego kolejnego ff, które zamierzam publikować po zakończeniu tego. Zajrzyjcie tam i napiszcie mi czy wam się podoba i będziecie chcieli czytać 

Następny rozdział dopiero za dwa tygodnie, bo nie będę miała dostępu do internetu, a jeżeli już to raz w tygodniu i to na krótki czas, więc nie ma szansy, żebym coś dodała.
Mi też jest źle z tego powodu :/
Jeden plus to to, że przez ten czas napisze w zeszycie rozdziały na zapas ( może nawet napisze to ff już do końca) i wtedy będę mogła dodawać rozdziały w terminie bez żadnych opóźnień. 
Przepraszam :c

Tak btw jeżeli chcecie mnie poznać ( w co trochę wątpię) to możecie pisać na asku albo na tt 
Bo ja bardzo chętnie was poznam. 
Kocham was <3


24 października 2014

Fifty Five: Wyrzuty sumienia i zemsta.

*Katherine*

Jęknęłam z irytacji, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk budzika. Byłam zbyt leniwa, żeby wyciągnąć rękę i wyłączyć to cholerne urządzenie.
-Kathy, wyłącz to-głos Justina był zachrypnięty. Obróciłam twarz w jego stronę. Musiał być zmęczony, bo nie otworzył oczu, tylko głowę zakrył poduszką, żeby stłumić dźwięki budzika.
-Sam to zrób-naciągnęłam na głowę kołdrę i wtuliłam się w poduszkę. Ten cholerny zegarek nie przestawał dzwonić. Wyciągnęłam jedną rękę i na oślep próbowałam go wyłączyć. Po kilku chwilach mi się tu udało. Z powrotem ułożyłam się wygodnie na łóżku i chciałam zasnąć ponownie, ale tym razem uniemożliwił mi to głos ciotki.
-Katherine, wstawaj!
-Jeszcze 5 minut-mruknęłam zaspana. Naprawdę nie miałam ochoty na wychodzenie z ciepłego łóżka.
-Nie ma mowy-poczułam chłód na swoim ciele, kiedy ściągnęła ze mnie kołdrę.
-Kurwa, ciociu!-bardzo szybko podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Ostrzegałam-wzruszyła ramionami. Przetarłam twarz dłońmi. Zdziwiłam się, bo obok nie było Justina.
-Wyszedł przed chwilą-czy ona czyta w moich myślach?
-Jego jest zdecydowanie łatwiej obudzić-pokręciła głową z rozbawieniem.
-Bardzo śmieszne-prychnęłam. 
-Widzę cie na dole za 20 minut-spojrzała na mnie groźnie.
-Dobra-warknęłam.
-Skoro nie chcesz iść na studia to okey. Nie zmuszam, ale liceum musisz skończyć-przewróciłam oczami.
-Już mi to mówiłaś-leniwie zwlokłam się z łóżka i powolnym krokiem skierowałam się do garderoby.
-20 minut!-usłyszałam głos ciotki, a potem odgłos zamykanych drzwi. Czasami jest cholernie irytująca, ale ją kocham. Tyko ona mi została. Wygrzebałam czarne rurki i czarny top. Do tego czarną bluzę z białym napisem "Fuck you". Wyciągnęłam komplet bielizny i ubrałam się. Brudne ciuchy wrzuciłam do kosza na pranie w łazience i zabrałam się za makijaż. Nałożyłam podkład, zrobiłam kreski na powiekach, rzęsy musnęłam tuszem i opuściłam pomieszczenie. Do torby włożyłam odpowiednie zeszyty i długopis i zeszłam na dół. Wchodząc do kuchni poczułam zapach jajecznicy. Usiadłam przy stole i zabrałam się za jedzenie posiłku. 
-Możesz mi powiedzieć, dlaczego Justin spał u ciebie?-skrzyżowała ręce na piersi, opierając się o blat kuchenny.
-Przyszedł i tyle-wzruszyłam ramionami. Na twarzy Aurory pojawił się uśmiech. 
-Co?-zapytałam. Patrzyła na mnie w dziwny sposób.
-Nic-wzruszyła ramionami. Akurat jej uwierzę.
-Powiesz o co chodzi?
-Justin często tu śpi?
-Czasami. No i co z tego? Przyjaźnimy się tylko i nic więcej-od razu domyśliłam się do czego zmierza. 
-To wcale tak nie wygląda-pokręciła głową.
-A niby jak?
-Nie jestem ślepa. Widzę jak na siebie patrzycie..-nie chciałam jej dłużej słuchać. Wystarczy, że Megan bawi się w swatkę.
-Błagam cie. Między nami nic nie ma-wstałam od stołu i skierowałam się do wyjścia.
-Katherine, nie każdy jest jak Brian-zatrzymałam się i przymknęłam oczy. 
-Nie chowaj się przed miłością-obróciłam się do niej.
-Kochałam raz i więcej nie chcę-na stopy włożyłam czarne trampki. Fakt, byłam bogata, ale nie widziałam sensu w wydawaniu kilkuset dolarów na buty, które w końcu i tak wylądują na śmietniku.
-Nie oszukuj się. Potrzebujesz tego. Kochałaś go i pamiętam, że byłaś szczęśliwa. Nawet jeżeli to co robił było niewłaściwe. Katherine on się chciał zmienić dla ciebie.
-Skąd ty to możesz wiedzieć?-wyrzuciłam ręce w powietrze.
-Powiedział mi o tym-zamrugałam kilka razy, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę.
-Jak to ci powiedział?-wydukałam.
-On cię kochał, ale Briana już nie ma. A ty nie powinnaś być sama.
-Przestań! Tak mi jest dobrze!
-Nie kłam. Potrzebujesz miłości, ale takiej na całe życie. Kiedyś to zrozumiesz.
-Przestań w końcu wierzyć w takie bzdury. Miłość na całe życie nie istnieje. To tylko idiotyczna bajeczka, którą ktoś wymyślił-prychnęłam. Nie miałam pojęcia jak ona mogła wierzyć w coś takiego. 
-Ale ty w tą bajeczkę wierzyłaś i byłaś szczęśliwa-westchnęła. Nie mogłam zaprzeczyć. Byłam szczęśliwa, ale to już nie wróci. Obróciłam się i wyszłam. Miała cholerną rację, a to bolało najbardziej. 

***

Katherine skierowała się do swojej szafki. Otworzyła drzwiczki i wyjęła odpowiednie książki. 
-Gdzie wczoraj byłaś?-usłyszała głos Megan. Zamknęła szafkę i obróciła się w stronę przyjaciółki.
-Też cię miło widzieć, Megan-uśmiechnęła się sztucznie.
-Do rzeczy, Pierce. Dzwoniłam wczoraj do ciebie i nie odbierałaś-skrzyżowała ręce na piersi.
-Zostawiłam telefon w domu-wzruszyła ramionami.
-Do Justina tez nie można było się dodzwonić-na jej twarzy pojawił się cwany uśmiech.
-I co z tego?
-No wiesz, skoro oboje nie odbieracie telefonów i żadnego z was nie było w domu to...
-Nie kończ-Katherine jej przerwała. Domyśliła się do czego zmierza Johnson.
-Bo co? Nie chcesz się przyznać, że coś między wami było?-poruszyła sugestywnie brwiami.
-Megan, proszę cię. Jak jesteś tak strasznie napalona to idź do Louisa,a nie wymyślasz jakieś niestworzone historie.
-Akurat niestworzone-prychnęła.
-Co jest?-Justin stanął za Katherine. Kiedy Pierce usłyszała jego głos to podskoczyła z zaskoczenia. Obróciła się do niego.
-Nie strasz ludzi, baranie-warknęła. W odpowiedzi na twarzy Justina pojawił się głupawy uśmieszek.
-Justin, skoro już tu jesteś to mi powiedz.
-Co?
-Było coś między tobą a Katherine?
-Jedno słowo za dużo i cię zamorduję-Katherine zwróciła się bezgłośnie do Justina. 
-Oj, Megan. Widocznie Louis ci nie daje-pokręcił głową z rozbawieniem.
-Ja wiem swoje-prychnęła.-Widzimy się na stołówce-obróciła się na piecie i odeszła.
-I co teraz, Kathy?-skrzyżował ręce na piersi. -Wisisz mi przysluge.
-Nic ci nie wiszę. Nie każdy musi o tym wiedzieć, nawet Megan-wzruszyła ramionami. Justin zlustrował Katherine od góry do dołu. Kiedy spojrzał na napis na jej bluzie, na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Tylko z tobą, kochanie-Katherine popatrzyła na niego jakby miał dwie głowy. Dopiero po chwili zorientowała się o co mu chodzi.
-Możesz pomarzyć-prychnęła.
-Marzę codziennie-wymruczał.
-Bieber, udaj się do psychiatry zanim  będzie za późno. A nie, czekaj już jest-uśmiechnęła się sztucznie. Katherine nie miała pojęcia, że Jennifer wszystko słyszała. Miała ochotę zamordować Pierce. Justin od dwóch miesięcy ją wyrzuca, a w tym czasie sypia z tamtą. Problem w tym, że bała się Katherine. Z Rose wolała się nie widywać. Nic nie mogła zrobić.
-Nie ważne-machnął lekceważąco ręką. -Williams chce cie widzieć po południu.
-Po co?
-Ja swoje zrobiłem, więc teraz twoja kolej-powiedział już ciszej, żeby nikt nie mógł go usłyszeć.
-Okey. Tylko to jest bez sensu-westchnęła.
-Co?
-Morduję ludzi tylko dlatego, że nie zapłacili mu na czas-mówiła bardzo cicho.
-Masz wyrzuty sumienia?
-Chyba tak-westchnęła. Justin przyciągnął ją do siebie.
-Nie ginęli tylko z powodu kasy. Oni na to zasłużyli. Nigdy nie zabiłaś kogoś kto na to nie zasłużył. Nie jesteś potworem-wyszeptał jej do ucha.
-Dzięki-odsunęła się od niego.
-Nie ma sprawy.
-Jak się czujesz?
-Nie jestem z cukru, nic mi nie będzie-wzruszył ramionami.
-Nie musisz być twardy całe życie-wyminęła go i udała się na lekcje.  W tym momencie do Justina podbiegła Jennifer.
-Co cie z nią łączy? Zdradzasz mnie?-warknęła.
-Nie zdradzam cię. Nie mogę tego robić skoro nie jesteśmy razem.
-Że co? Sypiasz z nią?
-Sama pchałaś mi się do łóżka, a Katherine zostaw w spokoju-obrócił się i skierował się w stronę, gdzie zniknęła Katherine.

***

Mike otworzył oczy. Próbował wyprostować ręce, ale uniemożliwiły mu to grube sznury, którymi był związany.
-Co jest do cholery?-zaczął się szarpać.
-Widzę, że już się obudziłeś-drzwi się otworzyły i do środka wszedł Williams. 
-Co tu się dzieje? Gdzie ja jestem?-nerwowo się rozglądał.
-Nareszcie cie znalazłem, śmieciu-wysyczał. Szybkim krokiem podszedł do Evansa i wymierzył mu cios w twarz. Twarz chłopaka obróciła się w drugą stronę, a z nosa pociekła krew.
-Luke?-Mike patrzył na Williamsa z niedowierzaniem. Starał się ukrywać. Był pewny, że będzie go szukał, ale miał nadzieje, że mu się nie uda. Pomylił się. 
-Miło, że mnie poznajesz. Więc wiesz dlaczego tu jesteś-syknął. Nie potrafił pohamować złości, a nawet nie zamierzał tego robić. Wymierzał ciosy na oślep. 
Po kilku minutach Mike razem z krzesłem, do którego był przywiązany, leżał na podłodze, a z jego twarzy ściekały strużki krwi.
-Powinienem zabić cię już dawno-klatka piersiowa Williamsa unosiła się i opadała w szybkim tempie. Jego ręce zaciśnięte były w pięści. 
W tym czasie drzwi się otworzyły i do środka weszła Katherine. Ubrana była na czarno, na nosie miała okulary, a na nadgarstku-bransoletkę. Zaraz za nią pojawił się Justin. Bieber przeczuwał, że kiedy Katherine zobaczy człowieka, którego ma się pozbyć będzie jej trudno. Katherine popatrzyła na Williamsa, który kipiał ze złości. Potem jej wzrok spoczął na człowieku, który jęczał. Nie widziała jego twarzy, bo stała za daleko.
-Co tu się dzieje?
-Dobrze, że już jesteś-wydyszał. Katherine była w szoku. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.
-Uspokój się i powiedz o co chodzi-warknęła.
-K-Kathy-do jej uszu dotarł jęk. Bardzo dobrze znała ten głos. Bardzo szybko znalazła się obok przewróconego krzesła.
-Mike?!-jej oczy się rozszerzyły. Nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciel leży związany. W dodatku siniaki, które zaczęły się tworzyć na jego twarzy, i krew, która sączyła się z nosa i innych mniejszych ran, tworzyły nieprzyjemny widok.  
-Justin, możesz mi pomóc?-spojrzała na niego. Bieber podniósł krzesełko razem ze związanym na nim Evansem. 
-Co Mike tu robi?-warknęła w kierunku Luke'a.
-Zadanie jest proste. Masz się go pozbyć-syknął.
-Zwariowałeś? Nie zrobię tego!
-Zrobisz!- ton jego głosu był stanowczy.-Bo to twój "przyjaciel" zabił twoją matkę-nogi Katherine się ugięły. Justin stanął za nią i zaczął pocierać jej ramiona.
-To jest niemożliwe-pokręciła głową.
-Przyznaj się, śmieciu-Mike otrzymał kolejny cios od Luke'a.
-Przestań!
-To prawda-głos Mike'a był  cichy, prawie niesłyszalny.
-Głośniej!-tym razem Luke się powstrzymał i nie uderzył Evansa.
-To prawda-spuścił głowę. Codziennie męczyły go wyrzuty sumienia z tego powodu, ale nie mógł cofnąć czasu. Katherine zamknęła oczy i starała się skupić na czymś innym. Tak bardzo pragnęła, żeby to był sen. Przez kilka minut panowała cisza.
-Kathy, ja..-Katherine zignorowała Mike'a.
-Luke, wyjdź.
Williams nie zamierzał się sprzeczać. Był pewny, że Evans zginie. Znał swoją córkę, w końcu była podobna do niego.
-Teraz zostawiam cię w rekach mojej córki. Zgnij w piekle-splunął i wyszedł, trzaskając drzwiami.
-Jak to córki?-Mike był zdezorientowany. Nie miał pojęcia co się wokół niego dzieje.
-Dasz radę, kochanie-Justin wyszeptał do ucha Katherine. Pierce ustawiła kolejne krzesło naprzeciwko Evansa i usiadła na nim. W tym momencie przestała patrzeć na niego jak na przyjaciela, człowieka, który jej pomagał, kogoś kogo kochała jak brata. W tym momencie był winny i zasługiwał na śmierć.
-Nie muszę ci się tłumaczyć-prychnęła.-Zabiłeś moja matkę!-warknęła.
-To nie miało tak wyglądać!
-Gówno mnie to obchodzi! Zabiłeś moich rodziców, skurwielu!-podniosła się i wymierzyła mu cios prosto w twarz. Katherine dosłownie gotowała się ze złości. 
-Zapłacił mi, musiałem to zrobić. Z resztą wtedy cię nie znałem-próbował się tłumaczyć. W tym momencie otrzymał cios od Justina. 
-I ty nazywałeś się jej przyjacielem-splunął.
-Justin, przestań-Katherine złapała go za ramię. Bieber obrócił się w jej stronę i ułożył dłonie na jej biodrach.
-Dasz radę?-patrzył jej w oczy.
-Nie jestem z cukru-próbowała go parodiować. W odpowiedzi otrzymała chichot szatyna.
-Nie dotykaj jej, Bieber-Mike był zazdrosny o Katherine. Nie mógł znieść widoku jej i Justina razem.
-Zamknij się! To nie jest twoja sprawa!-Katherine stanęła przed nim.
-Ale, Kathy-jąkał się.
-Nie nazywaj mnie tak!-syknęła.-Chce znać prawdę!
-Wiem-westchnął.
-Zaczynaj!-ponagliła go.
-Dostałem zdjęcie twojego ojca i miałem go zlikwidować. Oferował mi kupę kasy, musiałem się zgodzić. Przeciąłem przewody hamulcowe w samochodzie. Nie miałem pojęcia, że tam będzie twoja matka-serce Katherine biło w przyśpieszonym tempie.
-To wszystko?-jej głos był wypruty z uczuć. 
-Nie-pokręcił głową. Musiał powiedzieć jej wszystko, nawet jeżeli będą to jego ostatnie słowa.
-Kiedy cię obserwowałem, to się w tobie zakochałem, ale ty miałaś chłopaka-Katherine nerwowo przełknęła ślinę. Justin zaciskał i rozluźniał pięści. Starał się powstrzymać, bo miał cholerną ochotę zatłuc tego gnoja tu i teraz. Nie wiedział dlaczego, ale był zazdrosny. Tak był zazdrosny o Katherine.
-I co z tego? Brian zginął w wypadku.
-On mógł przeżyć, ale mu na to ni pozwoliłem-spuścił głowę. Katherine opadła na krzesełko. Kolejny raz miała zawroty głowy. Próbowała przyswoić sobie to co usłyszała, ale czuła się jakby to wszystko dotyczyło kogoś innego, nie jej.
-Ja nie mogłem patrzeć na was razem. On cię bił i...-urwał.
-On mnie kochał, gnoju!
-Gdyby cię kochał to nigdy by cię nie uderzył-krzyknął. W tym momencie Justin nie wytrzymał. Popchnął krzesło, które z hukiem upadło na podłogę. Tym samym głowa Mike'a zderzyła się z podłogą i chłopak stracił przytomność.
-Zabiłeś go?
-Nie. Zemdlał.
Katherine masowała skronie. Ból i zawroty głowy nie dawały jej spokoju.
-Kathy, musisz ochłonąć-pomógł jej wstać i zaprowadził ją do baru. Katherine od razu wypiła trzy kieliszki wódki. 
-Jesteś pewna, że chcesz tam wrócić?
-Tak. Muszę wiedzieć wszystko-skinęła głową. Z powrotem wrócili do pomieszczenia, w którym kiedyś znajdował się magazyn klubu. Justin podniósł krzesło i zaczął cucić Mike'a.
 Po kilku minutach Evans otworzył oczy. Obraz był zamazany, ale kiedy zamrugał kilka razy, wszystko wróciło do normy.
-Więc wypadek Briana był przypadkiem?
-Tak-kiwnął głową. 
-Mimo wszystko go zabiłeś. Jedyną osobę, dzięki której miałam siłę, żeby oddychać po tym jak zabrałeś mi rodziców! Zabrałeś mi wszystkich, których kochałam!-wrzasnęła.
-Ty też zabijasz ludzi! Oni też mają rodziny! Ty też zabierasz komuś bliskich!-krzyknął. 
-To prawda-jej głos był spokojny.-Z ta różnica, że oni na to zasłużyli, a mój ojciec i Brian nie.
-Nie miałem wyboru.
-Zawsze jest wybór. Kogo jeszcze?
-Po co chcesz to wiedzieć?
-Mike, to twoja ostatnia szansa na wyznanie grzechów-Mike był w szoku. Pierwszy raz miał do czynienia z Angel. To nie była Katherine, nie jego Kathy, to był ten potwór, który zabijał bez wyrzutów sumienia.
-O czym ty mówisz?
-Jesteś winny-wzruszyła ramionami.- Dobrze wiesz jak kończą tacy ludzie.
-Zamierzasz...-te słowa nie mogły mu przejść przez gardło.
-Domyśl się-na jej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.-Więc kto jeszcze?
-Jego rodzice-wyszeptał.
-Powtórz!-ton jej głosu był tak lodowaty, że spokojnie mógł  mrozić krew w żyłach.
-Rodzice Justina-Justin zamrugał kilka razy. Tępo wpatrywał się w Evansa. Nie docierało do niego to co usłyszał przed chwilą.
-Co?-Justin nie potrafił normalnie mówić. Jego głos uwiązł w gardle.
-Spaliłem twojego ojca, a potem zastrzeliłem twoją matkę.
Justin oddychał nierówno. Nie potrafił tego przyswoić. 
-To jest kurwa niemożliwe-wrzasnął. Złość przejęła nad nim kontrolę. Podszedł do Mike'a, odwiązał mu ręce i nogi i podniósł go do pozycji stojącej. Patrzył na niego przez chwilę, a potem rzucił nim, jakby był pluszową zabawką. Ciało Evansa zderzyło się ze ścianą. Ból rozszedł się po kręgosłupie. Nie był w stanie się ruszyć. Zaraz potem krzesło, na którym siedział, roztrzaskało się tuż nad jego głową. Katherine podeszła do Justina. Patrzyła w jego kompletnie czarne tęczówki. Złapała go za rękę, a on tylko wzmocnił uścisk. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie, a jego serce biło w przyśpieszonym tempie. Był kompletnie nieobecny. W tym momencie nic do niego nie docierało. Zawsze starał się być twardy, udawać, że śmierć rodziców i ta cała sytuacja z Rose nie miały dla niego znaczenia, ale teraz nie potrafił. Z jego oczu zaczęły wypływać łzy, jego szczęka była zaciśnięta, a on nadal wpatrywał się w jeden, nieokreślony punkt na ścianie. 
Katherine poczuła dziwny uścisk w klatce piersiowej. Wierzchem dłoni starła łzy z policzka Justina. Sama przed chwilą dowiedziała się prawdy, bolało ją to, ale teraz się nad tym nie zastanawiała.
Justin nawet nie spojrzał na Katherine i wyszedł. Chciał się uspokoić i spróbować przyswoić sobie to co usłyszał. 
Katherine nie była zdziwiona jego zachowaniem. Obróciła się w stronę Mike'a i podeszła do niego. Kucnęła przed nim.
-Zdradziłeś mnie-ton jej głosu był spokojny, co budziło jeszcze większy strach.
-Nie prawda-wyszeptał. Nie był w stanie mówić głośniej.
-Przez dwa lata udawałeś mojego przyjaciela, byłeś dla mnie jak brat.
-Nadal jestem!-próbował protestować, ale Katherine go zignorowała.
- Zawsze mogłam na ciebie liczyć. Teraz wiem, że byłam naiwna. Cały czas mnie oszukiwałeś-pokręciła głową.
-Chciałem ci powiedzieć!
-Przestań kłamać-warknęła. -I tak zdechniesz. 
-Chciałem ci pomóc, jakoś to naprawić. Właśnie dlatego zjawiłem się w tym szpitalu.
-To nie ma znaczenia. Przez ciebie tam trafiłam.
Mike nie chciał umierać, nie w ten sposób, ale wiedział, że na to zasłużył. W tym momencie żałował, że nie wyznał jej prawdy wcześniej.
-Skoro mam mówić prawdę to powinienem powiedzieć Justinowi przez kogo trafił do szpitala.
-Wiesz Mike, są tajemnice, które zabiera się ze sobą do grobu i tak będzie tym razem-wstała i cofnęła się kilka kroków. Za spodni wyciągnęła pistolet i lufę skierowała w stronę Mike'a.
-Twoje ostatnie słowo?
-Kocham cię, Kathy-wyszeptał. W tym momencie rozległ się huk, a ciało chłopaka osunęło się na ziemię. Krew plamiła, i tak już brudną, koszulkę w okolicy serca. 
Katherine podeszła i ruchem dłoni zamknęła jego oczy. W tym momencie ogarnął ją błogi spokój. Spełniła swoją obietnicę. Zemściła się.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak wrażenia po przeczytaniu? 

20 komentarzy!
Jestem w szoku :o
Gdybyście zawsze tak komentowali to życie byłoby piękne :D
Oczywiście nie zmuszam was do komentowania, ale byłoby miło :)
Nie spodziewałam się, że aż tak się przejmiecie, że myślę o zakończeniu.
Nie sądziłam, że tak wam się podoba, bo to w końcu moje pierwsze ff.
Tak btw zastanawiam się jakim cudem chcieliście to czytać. Ostatnio czytałam swoje pierwsze rozdziały i moim zdaniem to porażka. Sama bym tego nie czytała :)
Dziękuje, że ze mną jesteście xx

Teraz male odwołanie do pewnego komentarza. Ktoś z was napisał mi, że gdybym zakończyła to teraz to zastanawiałby się co będzie dalej.
Uprzedzam, że nie robilibyście tego!
Gdyby opowiadanie kończyło się teraz to Katherine popełniłaby samobójstwo i taki byłby koniec.

Taka mała prośba do was
Z lewej strony w "Moje opowiadania" macie link do mojego kolejnego ff, które zamierzam publikować jak zakończę to. Zajrzyjcie i skomentujcie czy się wam podoba i czy będziecie chcieli czytać :)

Od razu z góry was przepraszam, jeżeli nawale i w ogóle nie dodam rozdziałów albo pojawi się tylko jeden, mimo że obiecałam wam 2 w tygodniu.
Po prostu muszę zająć się szkołą i czasami brakuje mi czasu na pisanie.
Wiecie, mam szanse na dostanie się na miesięczne praktyki w Hiszpanii w przyszłym roku.
Rekrutacje mam już w styczniu i muszę się postarać, żeby się dostać. Jak to mówi moja wychowawczyni " Pokażcie, że wam zależy"
Skoro wybrałam technikum to muszę się męczyć haha :)

Dobra, nie zanudzam was już dłużej.

Kolejny rozdział prawdopodobnie w niedziele o ile się wyrobie, bo zaczęłam go pisać, ale idk czy znajdę czas go dokończyć.

Kocham was <3




17 października 2014

Fifty Four:"Justin, ty nie masz siostry. Ona nie istnieje"

Rozdział dzień wcześniej, mam nadzieje że to was cieszy :)

Dzisiaj notka na górze, bo to ważne.

Zastanawiam się nad zakończeniem tego ff. Wydaje mi się, że was to znudziło.
Jeżeli chcecie, zakończę to. Wtedy pojawi się jeszcze jeden rozdział i epilog i jestem pewna, że większości z was nie spodoba się zakończenie. Poza tym wtedy spora część fabuły zostanie pominięta.
Jeżeli chcecie będę kontynuować to dalej.
Pytam nie dlatego, że nie mam pomysłu na to co ma być dalej, bo tak nie jest.
Zdaje sobie sprawę, że to ff już trochę trwa i nie jestem pewna czy chcecie czytać dalej.
Decyzja należy do was.
Zostawiam wam czas na podjecie decyzji.
Kiedy pojawi się kolejny rozdział zależy od tego, jak szybko ją podejmiecie.

Btw polecam wam genialne opowiadanie wspaniałej Drew Swaggie
http://struggling-with-love-jbff.blogspot.com/
~~~~~~~~~~~~~~


Justin jak zwykle wszedł bez pukania. Katherine leżała rozciągnięta na kanapie i bezmyślnie wgapiała się w ekran telewizora. W głowie ciągle przetwarzała to co usłyszała dzisiaj od Williamsa. Zaczynała akceptować sytuacje, ale nadal nie mogła zrozumieć. Williams pozbawił życia rodziców Justina, jej ojca i przy okazji matki, kobiety którą kochał, i mimo to zachowywał się tak spokojnie. Nie była tego pewna. W pewnym sensie była przekonana, że Luke udaje, a to wszystko odcisnęło na nim swoje piętno. Właśnie dlatego jest taki nerwowy. Nawet jeżeli chciała, nie mogła go zrozumieć, a na pewno nie tego co zrobił.
-Słuchasz mnie w ogóle?-wściekły głos Justina pozwolił Katherine wrócić do rzeczywistości.
-Czy ty się nauczysz pukać?-przewróciła oczami.
-Williams twierdzi, że masz mi coś wyjaśnić, więc słucham-skrzyżował ręce na piersi.
-Uspokój się-podniosła się z kanapy. -Powiem ci wszystko, ale nie tutaj.
Nie chciała siedzieć w domu. Wtedy myślała zbyt dużo.
-Dobra-westchnął. -Gdzie?
-Możemy pojechać w tamto miejsce.
-Okey-obrócił się i wyszedł. Katherine założyła buty i wyszła za nim.
Po kilku minutach jazdy, podczas której żadne z nich się nie odezwało, Justin zatrzymał się na polanie w środku lasu. Katherine wysiadła z samochodu i wzięła kilka głębszych wdechów. Chciała się trochę uspokoić. Pierwszy raz była zdenerwowana. Jeszcze niedawno powiedziałaby mu to nie patrząc na to jak by się z tym czuł, ale teraz było zupełnie inaczej.
-Możesz już zaczynać-Justin oparł się o maskę samochodu.
-Co dokładnie ci powiedział?
-Stwierdził, że nie muszę już dla niego pracować i ty masz mi wszystko wyjaśnić.
Katherine przeczesała ręką włosy i wypuściła ze świstem powietrze.
-Możesz mi wreszcie powiedzieć?-warknął.
-Zamknij się!-syknęła.-Po prostu nie musisz już dla niego pracować.
-To nie ma znaczenia. Nie chciał mi nic powiedzieć o mojej siostrze, więc kurwa chce wiedzieć o co chodzi!-był wściekły. Cały ten czas pracował tylko po to, żeby dostać te informacje i nic innego nie miało dla niego znaczenia.
-Justin, ty nie masz siostry. Ona nie istnieje-westchnęła.
-Żartujesz sobie ze mnie?-warknął.-To nie jest śmieszne.
-To nie jest żart. To był tylko idiotyczny pretekst. On sobie to wymyślił.
-Że co?-wrzasnął.-Zabije skurwiela!-Justin już chciał wsiadać do samochodu, ale Katherine zatrzasnęła mu drzwi zanim zdążył to zrobić.
-Odsuń się!-warknął, kiedy stanęła przed nim, tym samym blokując mu dostęp do samochodu.
-To nie wszystko-pokręciła głową. Justin starał się uspokoić, ale nie przychodziło mu to łatwo. W tym momencie miał ochotę roztłuc czaszkę Williamsa o podłogę.
-Miałeś dla niego pracować z powodu swojego ojca-Justin zmarszczył czoło.
-A co mój ojciec ma z tym wspólnego?!
-Twój ojciec pracował z Williamsem, ale potem chciał odejść. Luke ubzdurał sobie, że chce go wydać i...-nie mogła dokończyć. Oczy Justin stały się całkowicie czarne, a złość przejęła nad nim kontrole. Nie potrafił się opanować. Dotarło do niego kto jest odpowiedzialny za śmierć jego rodziców. Człowiek, który to zrobił znajdował się tak blisko niego. Katherine ostatni raz w podobnym stanie widziała go, kiedy pobił Mike'a.
-Odsuń się! Teraz!-ton jego głosu mógł mrozić krew w żyłach.
-Nie! Nie pozwolę ci zrobić niczego głupiego!-wpatrywała się w jego czarne tęczówki. Justin nie poruszył się nawet o milimetr. Jego oddech był nierówny, a jego serce biło w przyśpieszonym tempie. W pewnym momencie oparł się o karoserie samochodu obok Katherine i osunął się w dół. Schował twarz w dłoniach, a jego ciało zaczęło się trząść. Płakał. Nie wiedział co ma robić. Poczucie bezradności dźgało go w serce, tak jakby ktoś wbijał mu nóż. Mógł wyładować złość i zabić Luke'a, ale to nie zwróciłoby życia jego rodzicom. Nie mógł wytrzymać, ale czuł się lepiej. Powoli wychodziły z niego wszystkie emocje. Był pewny, że może sobie na to pozwolić w obecności Katherine, mimo że nie zdarzało mu się to często. Katherine usiadła obok niego i przytuliła go. Justin bardzo szybko zmienił pozycje i wciągnął ją na swoje kolana. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Pierce wiedziała, że tego potrzebuje, dokładanie tak samo jak ona 2 miesiące temu, kiedy dowiedziała się, że Luke to jej ojciec. Nie protestowała, przytuliła go.
Siedzieli tak przez godzinę. Justin nareszcie czuł się lepiej. Wyrzucił z siebie wszystko co siedziało w nim od ponad roku.
-Wszystko okey?-delikatnie oddaliła się od niego i spojrzała w jego oczy. Jego tęczówki przybrały naturalny kolor.
-Tak-mruknął i otarł resztki łez.
-Ogarnij się, Bieber. Nie tylko ty chcesz go zabić i nie tylko twoi rodzice zginęli przez niego!-Katherine zeszła z jego kolan i stanęła przed nim.
-O czym ty mówisz?-Justin podniósł się.
-Wynajął kogoś kto miał pozbyć się mojego ojca i przypadkiem zginęła moja matka-Katherine schowała twarz w dłoniach. Justin niewiele myśląc przytulił ją.
-Historia lubi się powtarzać-zachichotał. Katherine jedynie delikatnie się uśmiechnęła, ale Justin nie mógł tego zobaczyć. Jakieś dwa miesiące wcześniej dokładnie w tym samym miejscu ja przytulał, a teraz w tym samym miejscu Justin dowiedział się prawdy.
-Jak widać mamy wspólnego wroga, Bieber-jej głos wyprany był z emocji.
-Naprawdę chcesz go zabić?-zwilżył usta końcem języka.
-Zadajesz idiotyczne pytania-prychnęła.-Tylko na tym mi zależy, ale najpierw chcę znaleźć osobę, której to zlecił.
-Znajdziemy ją-był poważny.
Katherine nie chciała już o tym myśleć, dokładnie tak samo jak Justin.
-Chcesz się odstresować?-uniosła jedną brew.
-Co masz na myśli?
-Underground-na twarzy Katherine pojawił się delikatny uśmiech. Wsiedli z powrotem do samochodu i skierowali się w stronę klubu.


Underground był drugim najpopularniejszym klubem w Stratford. Mimo tego był zdecydowanie lepszy od Hell. Dilerzy i prostytutki nie mieli tu wstępu. Na drugim piętrze znajdowały się pokoje i lorze dla specjalnych klientów. Parter wyglądał tak jak w każdym innym klubie. Kilkanaście minut później Justin i Katherine byli w środku. Od razu skierowali do baru.


***


Około drugiej wyszli stamtąd w zdecydowanie lepszych humorach. Byli pijani, ale zdawali sobie sprawę z tego co robią i mówią. Mimo swojego stanu Justin odwiózł Katherine do domu. Justin nie chciał zostać sam, więc wszedł razem z nią. Kiedy tylko znaleźli się w korytarzu, rozbłysło światło, a przed nimi pojawiła się Aurora.
-Ciociu, co ty tu robisz?-Katherine głupkowato się uśmiechała, z resztą nie tylko ona.
-Przyjechałam wcześniej. Możesz mi powiedzieć gdzie byłaś?-skrzyżowała ręce na piersi. -Dzwoniłam, a ty nie odbierałaś. W dodatku jesteście pijani.
-Nie jestem pijana. A poza tym zostawiłam telefon w domu.
-Akurat ci uwierzę-prychnęła.- No dobrze. Teraz idziecie spać. Katherine do siebie, a Justin będzie spał w pokoju gościnnym-pokręciła głową z rozbawieniem. Mimo wszystko Aurora odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła Katherine całą i zdrową. Nie martwiła się jej problemem z alkoholem, bo wiedziała od Justina, że Katherine nie pije prawie w ogóle.
Katherine wzięła szybki prysznic i przebrała się w piżamę. Kiedy tylko położyła się do łóżka jej telefon, leżący na szafce nocnej oznajmił przybycie nowej wiadomości.


Od: Najprzystojniejszy facet na Ziemi
Nie lubię spać sam :c


Nie wiedziała czemu, ale nie zmieniła tej nazwy.



Do: Najprzystojniejszy facet na Ziemi

Trzeba było sobie sprowadzić dziwkę na noc :p


Od: Najprzystojniejszy facet na Ziemi

Fuj. Nie chcę


Do: Najprzystojniejszy facet na Ziemi

A co, Bieber? Wolisz chłopców?


- Nie. Wolę ciebie-chwile po wysłaniu wiadomości Justin pojawił się w progu pokoju Katherine.
-Co, już się za mną stęskniłeś?-zaśmiała się. Justin w tym czasie wślizgnął się pod kołdrę i przyciągnął do siebie dziewczynę, po tym jak zrzucił z siebie ubrania.
-Nawet bardzo-wyszeptał jej do ucha i przyciągnął ją bliżej siebie. Katherine kolejny raz poczuła przyjemne dreszcze. W jego ramionach czuła się bezpiecznie, nawet jeżeli nie chciała tego przyznać sama przed sobą.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Miłość to żaden film w żadnym kinie
ani róże, ani całusy małe, duże.
Ale miłość-kiedy jedno spada w dół,
drugie ciągnie ku górze.