19 września 2014

Fourty Six: Plan i wyznanie.

Wiem, nawaliłam. Rozdział miał być w niedzielę i się nie pojawił.
To naprawdę nie zależało ode mnie.
Po prostu problemy ostatnio mnie kochają :/ Nie będę się w to wgłębiać.
Prze pewien moment zastanawiałam się nad zawieszeniem tego ff, ale na szczęście wszystko wróciło do normy, jako tako. Wiec wracamy do stałych norm publikowania, czyli dwa rozdziały co weekend.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Naprawdę mi przykro :/
Miłego czytania x

*Rose*

Zdziwiłam się, kiedy odebrałam od niej połączenie, ale skoro nadarza się okazja to muszę ją wykorzystać. Weszłam do kawiarni i zaczęłam się rozglądać. Znałam ją z widzenia, więc rozpoznałam ją od razu.
-Jennifer Benson?-zapytałam dla pewności.
-Miło mi cię poznać, Rose-uśmiechnęła się.
-O co chodzi dokładnie?-usiadłam naprzeciwko niej.
-Chcę pozbyć się Katherine Pierce-na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Po kilku minutach zauważyłam, że ona nie jest zbyt bystra, ale skoro chce się pozbyć Pierce to z wielką chęcią jej pomogę.
-Nie pozwolę jej zabrać Justina-ocknęłam się, kiedy usłyszałam te słowa.
-Wiec chcesz go mieć dla siebie?-uniosłam jedną brew.
-On już jest mój-odparła pewnie. Miałam ochotę buchnąć śmiechem, ale się powstrzymałam. Idiotka. W sumie Benson też można się pozbyć. Nigdy nikogo nie zabiłam, ale kto powiedział, że muszę to zrobić sama? Ona naprawdę jest głupia. Justin jeszcze będzie mój. On nadal coś do mnie czuje, jestem tego pewna. Traktuję to jak wyzwanie, a jednoczenie zemstę. Mnie się nie zostawia, a on musiała się o tym przekonać.
-W jakim sensie chcesz się jej pozbyć?
-Chcę żeby zniknęła z Kanady na zawsze, ale najlepszą opcją byłaby śmierć.
Od razu pomyślałam o pewnej osobie, która zdradzi mi kilka faktów na temat Katherine. Myślę, że Pierce niedługo zniknie.

*Justin*

Zbliżał się wieczór. Louis ciągle przesiadywał u Megan, a ja zostawałem sam. Nienawidziłem tego. W takich momentach zaczynałem myśleć, a im więcej myślałem tym gorzej było. W głowie ciągle miałem to, co stało się miedzy mną a Rose, śmierć moich rodziców i moją siostrę. Dobijała mnie myśl, że coś może jej grozić, a ja nawet nie wiem gdzie jest, jak wygląda. Nie chciałem tego wszystkiego rozpamiętywać.Te myśli zabijają mnie od środka, a to nie przynosi mi nic dobrego. Nałożyłem buty i udałem się na drugą stronę ulicy. Zawsze szedłem do niej. Ona przynajmniej mnie rozumiała, chociaż nie mówiłem jej dużo. Poza tym dzięki niej zapominałem o tym, nawet jeżeli tylko na chwilę. Kolejny raz bez problemu wszedłem do środka.
-I co, znowu ci się nudzi?-spojrzała na mnie, kiedy znalazłem się w salonie. Katherine leżała na kanapie, oglądając jakiś idiotyczny serial.
-I tak się cieszysz, że mnie widzisz-uśmiechnąłem się.  Lubiłem ją wkurzać. To było lepsze, niż impreza w klubie. Kiedy chciałem usiąść, rozłożyła się na całej powierzchni mebla. Pokręciłem tylko głową, uniosłem jej nogi, zająłem miejsce i położyłem jej kończyny na swoich kolanach.
-I znowu wygrałem-przewróciła oczami, po czym zwróciła głowę w stronę telewizora.
-Możesz przestać się gapić?-warknęła, kiedy ciągle na nią zerkałem. Zastanawiałem się jak to możliwe, że nadal nie wiem o niej tylu rzeczy. Chociaż rozmawialiśmy w Vegas, to były to pierdoły, jak muzyka, filmy i takie tam, nie chciała mówić o tym co mnie interesowało, czyli jej przeszłość, problemy, ona sama. Kobieta zagadka.
-Masz drugie imię?
Już chciała coś powiedzieć, ale jej przerwałem, bo wiedziałem o co zapyta.
-I to jest gra w dwadzieścia pytań.
-Kretyn.
-To nie jest twoje drugie imię-zaśmiałem się.
-Nie. Ty jesteś kretyn.
-Anabelle-mruknęła. -Moja mama dała mi je po babci.
-Ładnie.
-A twoje?
-Tego ci nie powiem-stwierdziłem. Nie znosiłem swojego drugiego imienia.  W ogóle jakim cudem moi rodzice wpadli na taki pomysł?
-Ej! Nie ma tak! Ja ci powiedziałam-podniosła się do pozycji siedzącej.
-Drew-mruknąłem pod nosem. Miałem nadzieję, że nie usłyszała.
-Rzeczywiście, masz się czego wstydzić-ironia.
-Ja go nie lubię.
-Justin Drew Bieber. Całkiem fajnie to brzmi-z jej ust na pewno.
-Katherine Anabelle Pierce też brzmi ładnie-uśmiechnąłem się. Ale Katherine Anabelle Bieber brzmi zdecydowanie lepiej, tylko tego już jej nie powiem.

*Katherine*

-Jak długo zamierzasz się bawić?- spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Jeżeli myślał, że się nie domyślę to naprawdę jest głupi. Jakąś godzinę wcześniej dostałam kolejnego sms'a od nieznanego numeru. Pewnie nigdy bym się nie dowiedziała kto jest ich autorem, tylko że nazwał mnie "kochanie", a tak zwraca się  do mnie tylko jedna osoba. Justin. Ma szczęście, że przyszedł dopiero teraz, kiedy zdążyłam się uspokoić, bo inaczej, nawet ze szwami na brzuchu, byłoby z nim źle.
-Nie wiem o czym mówisz-pokręcił głową.
-Bieber, nie jestem głupia. Skąd masz mój numer?-skrzyżowałam ręce na piersi. Chyba dopiero po chwili dotarło do niego co powiedziałam, bo na początku nie zareagował, a potem się zaśmiał.
-Tajemnica-puścił mi oczko.
-Irytujesz mnie-przewróciłam oczami, z resztą nie pierwszy raz w jego obecności.
-I tak mnie kochasz-wzruszył ramionami.
-Oczywiście-przewróciłam oczami.-Skoro tak, to zapisz mi swój numer-podałam mu telefon. Zrobił to o co go poprosiłam i oddał mi urządzenie z powrotem.
-Nazwa kontaktu?
-Zobaczysz-uśmiechnął się głupkowato. Nie będę wnikać.
-Jak długo byłeś z Rose?-spiął się. Strasznie ciekawił mnie ten temat.
-Dwa lata-w jego głosie słychać było smutek.
-Dlaczego się rozstaliście?-chciałam to wiedzieć. Pamiętam jak bardzo był zły, kiedy zobaczył ją na swojej imprezie urodzinowej, więc cholernie mnie intrygowało to, dlaczego na jej widok reaguje gniewem. Co się pomiędzy nimi wydarzyło?
-Nie twój interes-warknął.
-W zasadzie, dlaczego Angel?-wypalił. Chciał zmienić temat.
-Pochodzę z miasta aniołów-zaśmiałam się bez humoru.
-Mój aniołek-przytulił się do mnie. Znowu ogarnęło mnie to dziwne gorąco. Byłam zdezorientowana. Nie miałam pojęcia dlaczego to zrobił. Cholera, ciężko mi go rozgryźć.


***


Wysiadłam z samochodu Justina. Ten kretyn się uparł, że będzie mnie odwoził i przywoził ze szkoły. Pomimo moich protestów do niego nic nie docierało. Zabrał mi nawet kluczyki, żebym nie mogła prowadzić. Rzuciłam "dziękuję" w jego stronę i skierowałam się do swojego domu.  Stanęłam na werandzie, wygrzebałam klucze z torby i wsadziłam je do zamka. Drzwi były otwarte, co bardzo mnie zdziwiło, bo jestem pewna, że je zamknęłam. Powoli weszłam do środka, uprzednio wyciągając broń. Torbę ostrożnie położyłam na podłodze. W korytarzu stały walizki, które rozpoznałabym wszędzie.

-Ciociu, jesteś tu?-krzyknęłam i schowałam pistolet. Nie chciałam, żeby mnie z tym zobaczyła, nawet jeżeli wiedziała czym się zajmuję. Zaraz potem stanęła przede mną.
-Kathy-na twarzy miała ogromny uśmiech. Od razu wtuliłam się w nią, jak w pluszowego misia. Tęskniłam za nią. W końcu to moja jedyna rodzina. Kiedy się oddaliłyśmy od siebie, jej wyraz twarzy się zmienił.
-Teraz mi wszystko wytłumaczysz-spojrzała na mnie groźnie. Odwróciła się i przeszła do salonu. Westchnęłam ciężko, bo domyśliłam się o co jej chodzi i podążyłam za nią. Obie zajęłyśmy miejsca na kanapie.
-Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Alex nie żyje?-skrzyżowała ręce na piersi.
-Skąd to wiesz?
-Z telewizji, a teraz odpowiedz.
-Po prostu nie żyje-wzruszyłam ramionami.
-Katherine-westchnęła.-Mordowanie ludzi to nie jest rozwiązanie-pokręciła głową.
-Wiec miałam pozwolić mu żyć po tym co ci zrobił?-stanęłam na równe nogi. Ona zawsze zbyt szybko wybaczała ludziom.
-Nie miałaś prawa go zabijać.
-A on miał prawo cię zgwałcić?-warknęłam. Zakuło mnie w klatce piersiowej, kiedy spojrzałam na twarz mojej ciotki. Smutek, który widziałam w jej oczach, i łza, która spłynęła po jej policzku, ścisnęły mnie za serce.
-Przepraszam-wyszeptałam i mocno ja przytuliłam.
-Dziękuje, że się o mnie martwisz, ale problemów nie rozwiązuje się w ten sposób-powiedziała, kiedy się oddaliłyśmy. Kolejne kazanie. Jestem już dorosła, nie potrzebuje pouczania. Przygryzłam wargę z powodu bólu, który poczułam. Starałam się go ignorować, ale nie potrafiłam. Przed Aurorą nic nie da się ukryć. Popatrzyła na mnie uważnie.
-Mam nadzieję, że dbasz o tę ranę. Wiesz co będzie jak wda się zakażenie-przewróciłam oczami. Nie pierwszy raz jestem ranna, przecież wiem co mam robić.
-Kto ci powiedział?
-To nie jest ważne.
-Bieber-westchnęłam. Domyśliłam się. O tym wiedział tylko Justin, Emma, Matt i Alex. Ta trójka nie znała mojej ciotki. Została jeszcze Megan, ale ona była zbyt zajęta Louisem.
-Katherine, przyszedł ten moment, kiedy muszę ci coś powiedzieć-była zdenerwowana.
-O co chodzi?-przyjrzałam się jej.  Bawiła się swoimi palcami i unikała mojego wzroku.
-Obiecaj mi, że najpierw wysłuchasz mnie do końca-spojrzała na mnie stanowczo. Nie miałam wyboru, więc przystałam na to.
-Chodzi o Mary-spuściła głowę.
-O moja mamę?-skinęła głową w odpowiedzi. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
-Moja siostra nie była do końca fair wobec Johna...-chciałam już coś powiedzieć, ale przerwała mi ruchem ręki. Postanowiłam dotrzymać obietnicy i nie zamierzałam odzywać się dopóki nie skończy.
-Przez całe liceum była dziewczyną Williamsa...-moje oczy się rozszerzyły. To jest chyba jakiś żart. Jeżeli tak, to naprawdę kiepski i nie śmieszny.
-Na studiach poznała Johna i zakochała się w nim. Potem wzięli ślub i pojawiłaś się ty, ale...-urwała.
-Ciociu,-wyszeptałam błagalnie.
-Ale Mary przez cały czas spotykała się z Lukiem...-głos uwiązł mi w gardle i nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Po prostu siedziałam i patrzyłam na nią w kompletnym szoku. Tak bardzo chciałabym, żeby to był sen. Moja matka zdradzała ojca? To jest niemożliwe.
-Wiec te listy, które znalazłam są od niego-wydukałam.
-Tak-przytaknęła. Widziałam, że nie było jej łatwo o tym mówić.
-John kochał Mary, więc wszystko jej wybaczał i ignorował obecność Williamsa. Tylko, że kiedy na jaw wyszła pewna informacja, nie mógł wytrzymać i chciał się rozwieść z twoją matką...-czułam się jakby Aurora w ogóle nie mówiła o moich rodzicach. Przez cały czas modliłam się, żeby to nie była prawda, ale Bóg nie chciał mnie wysłuchać.
-Kathy, John nie jest twoim biologicznym ojcem-jej głos się załamał. Szok to nieodpowiednie słowo. Mój oddech przyśpieszył, nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Moje oczy przybrały kształt monet.
-C-co?-wyszeptałam po kilku chwilach niezręcznej ciszy.
-Twoim biologicznym ojcem jest Luke Williams-po tych słowach schowała twarz w dłoniach.
-Co?-krzyknęłam. Poderwałam się na równe nogi.
-To jest jakiś chory żart. Powiedz mi, że to nie prawda-zażądałam. Nie podniosła głowy, tylko pokręciła  nią, zaprzeczając.
-Nie, nie, nie-wrzasnęłam i wybiegłam z domu, po drodze chwytając moja torbę. Wsiadłam do auta i z piskiem opon odjechałam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak myślicie, kogo będzie szukała Rose?
No i macie trochę przemyśleń Justina. (Sama przyznaję, że trochę ich brakowało). Poznajecie go trochę z innej strony.
No i prawda wyszła na jaw :o
Jak myślicie, gdzie jedzie Katherine?
Do Niedzieli<3
Obiecuje, tym razem nie nawale.
Jeszcze raz przepraszam :c
Liczba komentarzy spadła i trochę mnie to martwi, ale zmuszać was nie będę.



8 komentarzy:

  1. Jak zwykle rozdział zajebisty :*

    OdpowiedzUsuń
  2. nic sie nie stalo♥♥ warto czekac. :) + kazdy ma swoje zycie wiec to normalne ze czasem rozdzialu nie bedzie. rozdzial swietny jak zawsze!!

    OdpowiedzUsuń
  3. wow *.* rozdział jest świetny !

    OdpowiedzUsuń
  4. E tam nic sie nie stało ;) a rozdział jest mega :) / Monika

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajne ! czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny!! Czekam na następnyy <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny, jak zwykle <3

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to motywacja do dalszego pisania :)
Jeżeli komentujesz anonimowo to podpisz się jakoś xx