27 września 2014

Fourty Eight :" Byłam z nim w ciąży, a przez niego poroniłam"

Wiem, że miał być wczoraj, ale tak to jest jak trzeba dzielić jeden komputer z rodzeństwem ehh Nie miałam możliwości się do niego dostać. Przepraszam :c
Mała wiadomość do Karolina Bieber !
Wiem, ze liczyłaś na rozwinięcie sceny Jatherine w ostatnim rozdziale, ale przypominam, że Katherine jest dziewica. Z reszta jak się potem dowiecie, dziewicą z zasadami, więc nie liczcie, że od razu wskoczy z Justinem do łóżka :)
~~~~~~~~~~~


Katherine otworzyła oczy, a dzień już wydawał się jej beznadziejny. Nie miała ochoty wstawać z łóżka, a na pewno nie zamierzała iść do szkoły. Gapiła się w sufit i kompletnie odpłynęła. Starała się zrozumieć, czemu jej mama to zrobiła. Nawet jeżeli bardzo chciała to nie potrafiła. Nie miała pojęcia, jakim cudem nie zauważyła, że pomiędzy nimi było coś nie tak. Była tak bardzo pochłonięta swoimi myślami, że nie zwracała uwagi na Justina, który leżał obok niej. Chłopak wszedł wczoraj wieczorem przez okno, kiedy Katherine już spała. Nie chciał zostawiać jej samej, bo wiedział, że będzie to kolejna noc, kiedy będzie miała koszmary i wcale się nie pomylił.
Katherine ocknęła się dopiero, kiedy poczuła ciepły podmuch powietrza na swojej szyi
-Pobudka, kochanie-uśmiechnął się. Obróciła głowę w jego stronę.
-Co ty tu robisz?
-To co widać-położył się na boku, a głowę podparł na łokciu.
-To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
-Jest-przewróciła oczami.
-Masz śliczne oczka, ale nie przewracaj nimi na mnie.
-Złaź z mojego łóżka.
-To zawsze może być nasze łóżko-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Jeżeli ta głupota zacznie cię boleć to będzie dobry znak, a teraz zejdź stąd-ostatnią część zdania wysyczała.
-A co ja z tego będę miał?-uniósł jedna brew.
-Opóźnisz swoją śmierć o kilka godzin, Bieber-Katherine nie miała humoru na żarty.
-To mi nie pasuje, ale to tak-złożył krótki pocałunek na jej ustach.
-Debil-mruknęła i udała się do łazienki. Chociaż faktycznie Katherine nie była na niego zła, bo próbował poprawić jej humor. Przestała się wściekać, że wykorzystywał okazję, żeby ją pocałować. Chociaż odpychała to od siebie, to pocałunki Justina się jej podobały. Po prostu chciała mieć już z głowy rozmowę z Williamsem. Wzięła szybki prysznic, ubrała się na czarno, zrobiła swój codzienny makijaż i zeszła na dół. Justin w tym czasie wrócił do siebie.
Zabrała kluczyki i bardzo szybko wsiadła do swojego samochodu. Nie była pewna, czy Justin faktycznie już poszedł, a była przekonana, że gdyby tylko ją zobaczył to chciałby ją odwieźć, ale musiała to załatwić sama. Auto zostawiła przed klubem, założyła okulary i weszła do środka. Od razu skierowała się do jego biura. Czuła jedynie dziwny spokój. Chciała tylko informacji.
-Witaj, tatusiu-rzuciła sarkastycznie i zajęła swoje stałe miejsce na fotelu. Patrzyła na zszokowany wyraz twarzy Luke'a i chciało jej się śmiać.
-Teraz nic mi nie powiesz?
-O co ci chodzi?
-Zamierzałeś w ogóle mi powiedzieć, że jesteś moim biologicznym ojcem?-warknęła. Zacisnął usta w cienką linię. Przez kilka chwil panowała cisza. Luke nie wiedział co ma jej powiedzieć. Jednocześnie ogarniała go złość, bo domyślił się, że Aurora jej powiedziała.
-Wiedziałeś od początku, prawda?-spojrzała na niego wyczekująco.
-Tak, od dnia, kiedy się urodziłaś-patrzyła na niego pustym wzrokiem. Kolejne fakty dotyczące jej życia, o których nie miała pojęcia. Nie przygniatało jej to tak, jak wczoraj. Bała się tego, że tak szybko obojętnieje na wszystko.
  Widocznie nadchodzi mój czas. Nareszcie.
-Jesteś moją córką i chciałem cię mieć przy sobie. Mary zginęła i zostałaś mi tylko ty...
-Nie pierdol głupot! W życiu nie zjawiłabym się w Kanadzie. Moja matka przeprowadziła się tutaj ze względu na ciebie-splunęła. Katherine nie była idiotką i niewiele czasu zajęło jej poskładanie wszystkiego w całość. Do dziś pamięta, jak jej matka namawiała swojego męża na przeprowadzkę.
-Ona kochała nas obu i nie potrafiła wybrać-wstał z obrotowego fotela, na którym zawsze siedział.
-Więc ty chciałeś zrobić to za nią-westchnęła. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów dotarło do niej, że wypadek jej rodziców nie był przypadkiem.
-Zabiłeś ich!
-Nie ja!-wrzasnął. Osobiście tego nie zrobił. Z reszta ciągle miał przez to wyrzuty sumienia. Mary, kobieta którą kochał nie miała zginąć. Nie miał pojęcia, że ona będzie w tym samochodzie. Chciał jedynie pozbyć się jej męża. Nadal rozsadzała go złość na osobę, która była odpowiedzialna za to zadanie. Gdyby tylko wiedział, że człowiek, którego szuka przebywa w Stratford... Chciał jedynie znaleźć tego gnoja, którego imienia nie pamiętał, jak na złość, i sprawić mu ból, jakiego nigdy w życiu nie czuł, a  jego ostatnie chwile uczynić najgorszymi.
-Nie mam ochoty na ciebie patrzeć. Nigdy nie uznam cię za ojca, on leży na cmentarzu obok mojej matki. Brzydzę się tobą-wyszła trzaskając drzwiami. Dla Katherine nie miało to znaczenia, że nie jest biologiczną córką Johna. On ciągle był jej ojcem, a Williams nadal pozostał człowiekiem, którego nienawidziła.


***


Katherine wróciła do domu i przez resztę dnia unikała ciotki. Chociaż wcale nie musiała tego robić, bo Aurora praktycznie nie wychodziła ze swojego pokoju. Chciała dać  Katherine czas do przemyślenia tego wszystkiego, a nie było to łatwe.
Wieczorem Aurora zdecydowała się zejść na dół. W kuchni spotkała Katherine.
-Ciociu, chciałam z tobą porozmawiać.
-Katherine, nie musisz mi nic...
-Chciałam cie przeprosić-przerwała jej. Aurora była zdziwiona. Spodziewała się usłyszeć coś innego, takiego jak oskarżenia, że nie powiedziała jej wcześniej.
-Nie masz za co mnie przepraszać. Wiem, że to nie było dla ciebie łatwe-posłała jej pokrzepiający uśmiech.
- Widziałam się z Williamsem-wypaliła.
-Co?-oczy Aurory się rozszerzyły.
-On wiedział od początku, a ty?-Aurora przełknęła ślinę. Nie wyobrażała sobie powiedzieć jej prawdy, ale skłamać nie mogła.
-Dowiedziałam się miesiąc przed ich wypadkiem. Nie chciałam, żeby ich małżeństwo się rozpadło, więc się do was wprowadziłam i chciałam jej przemówić do rozumu, ale mi się nie udało-jej serce biło w przyśpieszonym tempie, kiedy czekała na reakcję Katherine.
-Dlaczego powiedziałaś mi dopiero teraz?
-Bo się o ciebie martwię i nie chciałam, żebyś zbliżała się do tego człowieka- w odpowiedzi Katherine ją przytuliła. Aurora poczuła ogromną ulgę. Bała się, że tego Katherine jej nie wybaczy, bo już raz ją okłamała.
-On nie ma znaczenia. Nie uważam go za swojego ojca-uśmiechnęła się. Teraz Katherine czuła się zdecydowanie lepiej. Aurora odetchnęła z ulgą. Teraz była pewna, że Katherine zostawi to całe bagno, a przynajmniej miała nadzieję, że tak się stanie.


***


Katherine leżała na swoim łóżku. Kolejny raz brała tabletki przeciwbólowe, bo rana na jej brzuchu dawała o sobie znać. Wiedziała, że nie powinna siadać za kierownicą, a mimo to, gdy miała okazję, robiła to.
Po kolejnych kilkunastu minutach, ból ustąpił. Pierce zamknęła oczy i chciała cieszyć się chwilą spokoju, ale uniemożliwił jej to głos, a raczej jego właściciel, który rozpoznałaby wszędzie. Justin nie chciał, żeby o tym myślała. Znał to z autopsji. Sam starał się nie myśleć, więc wtedy zawsze szedł do Katherine. Pierce ciągle się tym zadręczała. Chociaż się starała, to ciągle siedziało jej w głowie. Nawet gdyby bardzo chciała nie potrafiła tego wyrzucić. Nie potrafiła wymazać z pamięci tego co usłyszała od ciotki. W życiu nie spodziewała się usłyszeć takiej wiadomości.
-Tak to jest, jak panna Pierce się nie słucha-zobaczyła Justina wchodzącego do jej pokoju przez okno.
-O co ci chodzi?
-Nie jestem głupi. Bolało cię, bo jeździsz samochodem, a miałaś tego nie robić-był lekko poirytowany.
-Co cię to obchodzi?
-Najwidoczniej mnie obchodzi.
-Znajdź sobie inny obiekt zainteresowania.
-Może skorzystam-uśmiechnął się wrednie.
-Teraz możesz już wyjść.
-Dopiero wszedłem. Nie jesteś zbyt gościnna-położył się obok niej. Katherine czuła od niego papierosy. Coś za czym tęskniła, bo Max zabronił jej palić dopóki rana się nie zagoi.
-I nie dostaniesz papierosa-powiedział. Zupełnie jakby czytał jej w myślach. W rzeczywistości tak nie było, po prostu zdążył ją poznać dość dobrze.
-To, że ty mi go nie dasz, nie znaczy...-nie pozwolił jej dokończyć, bo zasłonił jej usta dłonią.
-Właśnie to znaczy, a teraz zbieraj się. Nie będziesz tu siedziała. Idziemy się zabawić.
-Co?-zrzuciła jego dłoń.
-Ruszysz się sama, czy mam ci pomóc? Osobiście wolę opcję numer dwa- ciągle się uśmiechał. Chciał, żeby przestała myśleć. Musiała się rozerwać. Jeszcze niedawno potrafiła to zrobić. Wtedy zawsze szła do klubu albo piła w domu, a teraz nie chciało jej się wstawać z łóżka.
-Wybieram opcję numer trzy-wyjdziesz stąd-ton jej głosu wyraźnie pokazywał, że cierpliwość Katherine się kończy.
-Sama tego chciałaś-podniósł się do pozycji siedzącej. Włożył rękę pod jej kolana, a drugą pod plecy i uniósł ją. Zszedł z łóżka i stanął na środku pokoju.
-Puść mnie, baranie-syknęła.
-Pójdziesz ze mną?-nadal trzymał ją w górze.
-Nie.
-Więc sobie postoimy-uśmiechnął się głupkowato. Po kilku chwilach Katherine zorientowała się, że Bieber nie ustąpi.
-Dobra-westchnęła. Justin postawił Katherine na podłodze.
-Mogłaś tak od razu, kochanie-pocałował ją w policzek
-Nie przeginaj, Bieber-spojrzała na niego groźnie.
-Czekam na dole-wyszedł przez okno. Katherine przebrała się, wsadziła swój telefon do kieszeni i zeszła na dół. Ciotka pracowała w swoim pokoju, więc nie zauważyła jej wyjścia.
Pierce wsiadła do samochodu Justina, a on ruszył.
Po kilku minutach wjechali na duży plac, przed jakimś magazynem. Było tu mnóstwo ludzi. Skąpo ubrane dziewczyny, sportowe auta, oznaczały tylko jedno-nielegalne wyścigi. Wysiedli i Katherine skierowała się w stronę Megan, którą zobaczyła w tłumie.
-Meg, co ty tu robisz?-przyjaciółka się odwróciła.
-To samo pytanie mogę zadać tobie?
-Kathy, jest ze mną-Justin stanął obok Pierce.
-Teraz mi powiedz, po co mnie tu przywiozłeś?
-Cholernie ciekawska-przewrócił oczami. Nie miał zamiaru jej odpowiadać, więc oddalił się w stronę Louisa, którego zobaczył przy jego samochodzie.
-Justin będzie się ścigał?-prychnęła.
-Nie Justin. Louis-oczy Katherine się rozszerzyły.
-Żartujesz sobie?- nie mogła w to uwierzyć. Nielegalne wyścigi nie pasowały jej do Tomlinsona. Zawsze uważała go za typ komputerowca, na którego wpływ miał Justin co sprawiało, że Louis czasami zachowywał się jak dupek.
-Nie-Megan pokręciła głową. Johnson tego nie pochwalała. Za każdym razem bała się, że coś może mu się stać. Louis zawsze zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze, ale prawda jest taka, że nie mógł przewidzieć tego co się stanie.
-Louis zaczął się ścigać jakieś trzy lata temu. Jego rodzice są strasznie staroświeccy i bardzo surowi, a on chciał odreagować. Dowiedzieli się jakiś rok temu. Oczywiście uznali, że to wina Justina, bo on wtedy zaczął się zajmować...-urwała, bo nie było potrzeby, żeby kończyła. Katherine wiedziała co Megan miała na myśli.
-Nie chcieli, żeby zadawał się z Justinem, a on nie mógł zostawić przyjaciela, którego znał od dziecka. Nigdy nie dziwiło cię, że Louis mieszka z Justinem skoro ma rodziców?-Megan uniosła jedną brew. Każde z nich mieszkało same, bo nie mieli rodziców, poza Louisem. W zasadzie Katherine nigdy się nad tym nie zastanawiała. Louis nie wyglądał na kogoś kto ma problemy. Może zwyczajnie to ukrywał, tak jak Justin?
-Zaraz wracam-Katherine skinęła głową w odpowiedzi.
-Życz mu powodzenia-krzyknęła za nią. Domyśliła się gdzie idzie.
-Jasne-usłyszała.
Katherine wpatrywała się w przygotowujących się do wyścigu zawodników. Wszyscy ustawili się w jednej linii, a przed nimi stanęła dość wysoka szatynka z chorągiewkami. Uniosła je do góry, a zaraz potem szybkim ruchem opuściła w dół. Można było usłyszeć ryk silników, a zaraz potem linia startu była pusta.
-Znowu się spotykamy, Katherine-obok siebie usłyszała głos Rose.
-Niestety-posłała jej przesłodzony uśmiech.
-Radzę ci nie spotykaj się z Justinem-spojrzała na nią zdezorientowana.
-Od kiedy dziwka mówi mi co mam robić?-prychnęła.
-Ja chcę ci tylko pomóc-wzruszyła ramionami.
-Nie potrzebuję twojej pomocy-chciała odejść, ale Stewart złapała ją za nadgarstek.
-Jak myślisz dlaczego się rozstaliśmy? Justin mnie bił. To zwykły damski bokser.
-Że co?-Katherine była w szoku. Co prawda Justin ją uderzył, ale potem ją przeprosił, a ona się zemściła. Z resztą powiedział, że zrobił to pierwszy raz. Nie miała pojęcia komu wierzyć.
-Za każdym razem mnie przepraszał. Kochałam go, więc mu wybaczałam, a potem znowu było to samo-spuściła głowę.
-Byłam z nim w ciąży, a przez niego poroniłam-w jej glosie słychać było smutek. Katherine zamrugała kilka razy, jakby chciała się upewnić, że Rose tu stoi i, że to co słyszy nie jest złudzeniem.
-Właśnie dlatego był wściekły, kiedy mnie zobaczył. Nie chciał, żebyś się dowiedziała-złość strzeliła w żyły Katherine. Szybkim krokiem wyminęła Rose i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu Justina. Chciała wyjaśnień. Nie chodziło jej o Rose i ich związek, tylko o nienarodzone dziecko. Była mordercą, ale nigdy nie skrzywdziłaby niewinnego dziecka, przecież nie była potworem. Pośpiesznie się rozglądała. Muzykę dudniącą z głośników przerwał głośny huk i krzyk Megan. Był tak przeraźliwy, że mroziło krew w żyłach. Kiedy spojrzała w tamtą stronę zobaczyła samochód Louisa, który zderzył się ze ścianą magazynu.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Więc kto zabił rodziców Katherine? Kogo szuka Luke?
Jak myślicie, Rose mówiła prawdę? Justin ją bił?
Jeżeli myśleliście, że Louis nie ma problemów to popełniliście błąd.
Co do zakończenia się nie wypowiadam :) 
Następny rozdział pojawi się dopiero w piątek, bo szkoła...
chyba sami rozumiecie.
Przykro mi. Mam nadzieję, że poczekacie xx
Kocham was <3


4 komentarze:

  1. Rozdział ... przecież wiadomo :) I żałuję że Katherine jest ymmm...dziewicą z zasadami ale to nie zmienia faktu że to ff jest super ! Będe czekać na następny rozdział jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. jeju kocham tooo. ♥ szkoda ze musimy znowu czeka echech to jest takie super. *-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wierze tej Rose. A rozdział boskiii

    OdpowiedzUsuń
  4. KURWA MAĆ IDEALNE FF, CHYBA MAM ORGAZM!! btw czy mogłabyś nie dodawać tak perfekcyjnych gifów Justina? Zabijasz mnie nimi /księżniczka aka fckdlarrys haha :D

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to motywacja do dalszego pisania :)
Jeżeli komentujesz anonimowo to podpisz się jakoś xx