28 września 2014

Fourty Nine:"Pocałuj mnie"

Powiedziałam wam, że rozdział pojawi się w piątek, ale kiedy przeczytałam komentarz, w którym ktoś napisał, że znowu musicie czekać to...
Wiem, że ciągle was zawodzę, chociaż  bardzo się staram tego nie robić.
Więc spięłam się. Zarwałam część nocy, ale jest. Nie jest najlepszy, ale cóż...
Teraz rozdziały będę dodawała w soboty i niedziele, bo w piątki się nie wyrobie, a rodzeństwo utrudnia mi dostęp do komputera.
Nie będę dłużej zanudzać. Miłego czytania. Mam nadzieje, że się wam spodoba.
Wyszedł taki ... idk jak go określić, wiec ocenę zostawiam wam.
I jak wam się podoba szablon?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Katherine patrzyła w szoku na auto Louisa, które było praktycznie wbite w ścianę magazynu. Megan upadła na kolana, a łzy zaczęły wylewać się litrami z jej oczu. Nie potrafiła tego zatrzymać. W jednym momencie jej ciało sparaliżowało. Nie była w stanie się ruszyć. Mogła tylko patrzeć na to co się dzieje dookoła.
Justin puścił się biegiem w stronę rozbitego samochodu Louisa, a Katherine dołączyła do niego po chwili. Jeszcze minutę temu była gotowa urwać mu głowę, ale teraz nie to było najważniejsze. Głowa Louisa oparta była na szybie od strony kierowcy. Kiedy Bieber otworzył drzwi jego ciało wypadło z auta, ale Justin zdążył je złapać, zanim zderzyło się z betonem. Wyciągnął go i położył na ziemi. Był blady, jego powieki były zamknięte. Na twarzy miał kilka zadrapań, gorzej było z resztą ciała. Odłamki szkła z przedniej szyby wbiły się w jego tors, a z jego nogi wystawała kość.
Katherine wystarczyła chwila, wyciągnęła telefon i wezwała pogotowie. Nie zamierzała mówić prawdy, więc wcisnęła kit dyspozytorce o utracie panowania nad kierownicą. W tym czasie Justin sprawdził puls Louisa. Odetchnął z ulgą, kiedy wyczuł tętno.
-Musimy usztywnić mu nogę-Katherine ukucnęła z drugiej strony ciała Tomlinsona. Z kieszeni wyciągnęła składany nóż, który zawsze nosiła ze sobą, i rozcięła nogawkę jego spodni. Fragment jego kości przebił skórę, z rany ciekła krew. Justin przyglądał się jej poczynaniom. Na rękojeści noża zauważył inicjały "K.P.", ale nie zwrócił na to zbytniej uwagi. Gdyby to zrobił, zapewne już wtedy odkryłby prawdę.
-Przynieś mi apteczkę-rzuciła i wyprostowała nogę Louisa. Nie brzydziła się tym. Wiele razy widziała gorsze rzeczy. Pozostawała niewzruszona, chociaż w środku trzęsła się jak galareta. Justin zrobił to, o co prosiła.  Kiedy ludzie usłyszeli odgłos syren policyjnych zaczęli w pośpiechu wsiadać do aut i odjeżdżać.Żadne z nich nie zainteresowało się tym co się dzieje z Louisem.
Katherine owinęła bandaż elastyczny wokół rany, aby unieruchomić kończynę. W tym momencie zjawiła się policja i karetka. Tomlinsona natychmiast zabrano do szpitala.
Cwany uśmiech zagościł na twarzy Katherine, kiedy jednym z policjantów okazał się wujek Jennifer. Zignorowała go i podeszła do Megan, pomogła jej wstać i przytuliła ją. Johnson była tak roztrzęsiona, że nie docierało do niej co się dzieje. W tym momencie chciała, żeby Louis ja przytulił i powiedział to swoje banalne zdanie, że wszystko będzie w porządku. Rozmową z policjantami zajął się Bieber. On sam był w szoku i nie do końca docierało do niego to, co się stało kilka minut temu.
-Jak to się stało?-zapytał jeden z nich.
-Nie mam teraz czasu na idiotyczne rozmowy z wami-warknął i odszedł. Katherine i Megan wsiadły do jego auta, a on skierował się w stronę szpitala.
Kilka minut później cała trójka czekała w poczekalni. Louis natychmiast został zabrany na blok operacyjny.
Megan schowała twarz w dłoniach i w myślach błagała Boga o to, aby Louis przeżył.
Justin patrzył w jeden punkt na ścianie. Katherine targała złość, kiedy tylko na niego spojrzała, ale to nie był odpowiedni czas i miejsce na to. Zaraz potem kolejny raz zjawili się policjanci.
-Jak to się stało?-zwrócili się do Katherine.
-Wpadł w poślizg, stracił panowanie nad kierownicą i zderzył się ze ścianą-odparła spokojnie. Wujek Jennifer patrzył na nią z nienawiścią w oczach.
-Co się tak na mnie gapisz, Mark?-skrzyżowała ręce na piersi.
-Nie tym tonem, gówniaro-syknął. Sam widok Pierce podnosił mu ciśnienie. Od dwóch lat próbował znaleźć na nią dowody i zawsze walił głową w mur. Najbardziej irytowała go jej pewność siebie.
-Spokojnie, stres szkodzi-na twarzy miała ironiczny uśmiech.
-Co ty tam robiłaś?-zapytał podchwytliwie.
-Mieliśmy się tam spotkać we czwórkę. Louis miał dotrzeć jako ostatni, a resztę już wiecie-każdą wymówkę wymyślała na poczekaniu. Justin wreszcie obrócił twarz w jej stronę. Był pod wrażeniem, słuchał jej rozmowy od początku, chociaż na to nie wyglądało. I jak zawsze Katherine go zaskakiwała. Pomimo tego co się stało zachowała zimną krew.
-Gdybyście przypomnieli sobie coś jeszcze, to zgłoście się na komisariat-zwrócił się do nich w profesjonalny sposób, chociaż nie przychodziło mu to łatwo. Znał każdą osobę z tej trójki. Justina i Katherine widywał najczęściej, a Megan na komisariacie wylądowała tylko raz. Nie znosił ich.
Policjanci odeszli, a na korytarzu zapanowała cisza.
Dwie godziny później Louisa przewieziono na salę. Chociaż lekarze powtarzali Megan, że najwcześniej obudzi się jutro po południu, ona nadal siedziała przy jego łóżku. Trzymała jego dłoń i patrzyła na jego podrapaną twarz. Mówiła tak cicho, że praktycznie nie można było tego usłyszeć.
-Niech on się obudzi. Błagam cię. Nie chcę nic innego.
 Z tego co dowiedziała się Katherine miał otwarte złamanie nogi, pękniętą wątrobę, wstrząśnienie mózgu i liczne otarcia. Miał naprawdę dużo szczęścia. Powieki Katherine stawały się coraz cięższe, więc zdecydowała się na kawę. Udała się do bufetu. Kilka chwil później popijała parujący płyn. Po drodze minęła się z Justinem. W tym momencie złość przejęła nad nią kontrolę. Wyrzuciła kubek do śmieci i szarpnęła go za rękę. Justin obrócił się w jej stronę ze zdezorientowanym wyrazem twarzy.
-O co...-nie zdążył dokończyć.
-Wyjaśnij mi, jakim cudem jeszcze możesz oddychać po tym co zrobiłeś?-warknęła.
-O czym ty mówisz?
-Nie udawaj idioty. Nie masz żadnych wyrzutów sumienia? Jak mogłeś zabić niewinne dziecko?-ton jej głosu ciął powietrze.
-Jakie dziecko?-Justin nadal nie miał pojęcia o czym mówi Katherine.
-Rose była w ciąży, a ty ja pobiłeś i poroniła. To temu ciągle się wkurzasz, kiedy ją widzisz albo ktoś o niej wspomina?-mięśnie Justina się spięły. Ogarnęła go złość i zanim się zorientował, słowa wypłynęły z jego ust, jak potok.
-Nigdy nie uderzyłem Rose. Była w ciąży, ale nie ze mną. Nie zabiłem tego dziecka. Dowiedziałem się o tym, po tym jak je usunęła-syknął. Obrócił się na pięcie i wyszedł z budynku. Katherine patrzyła w szoku na oddalającą się sylwetkę chłopaka. Wiedziała, że Rose zdradzała swojego chłopaka, jak się potem dowiedziała Justina, ale to... Nie miała pojęcia komu wierzyć i to było najgorsze.
Justin wsiadł do samochodu i uderzył kilka razy w kierownicę, żeby rozładować złość, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Nie chciał o tym pamiętać, nigdy nikomu o tym nie mówił, aż do teraz. Nadal bolało go to co zrobiła Rose. Wtedy minął zaledwie tydzień od pogrzebu jego rodziców. Nie zdążył dojść o siebie po jednej tragedii, a dowiedział się, że Rose usunęła ciąże, a dziecko nawet nie było jego. To właśnie wtedy zamknął się w sobie. Stał się aroganckim dupkiem, który nie dba o uczucia innych. Tak bardzo nie chciał do tego wracać.
Katherine nie miała zamiaru szukać Justina. Nie teraz. Sama starała się przyswoić to co usłyszała kilka chwil temu. Udała się do sali Louisa. Megan zasnęła przy jego łóżku. Nie chciała jej budzić, więc się wycofała. Postanowiła wrócić do domu. Jej obecność tutaj niczego by nie zmieniła.
Dochodziła godzina 2. Niska temperatura dała o sobie znać, w końcu był dopiero marzec, zwłaszcza, że Katherine miała na sobie szorty. Wyszła z budynku szpitala i rozejrzała się po parkingu. Nadal stało tu auto Justina, więc dziewczyna podeszła w jego stronę. Bieber miał ułożoną głowę na rękach, które znajdowały się na kierownicy. Obeszła samochód i wsiadła do środka. Panowała cisza, a ona nie wiedziała co powiedzieć, żeby ją przerwać.
-Kto ci powiedział?-usłyszała jego zachrypnięty głos, a potem pociągnął nosem. On płakał. Katherine była w szoku, bo nigdy nie widziała łez u niego i nie spodziewała się ich zobaczyć.
-Rose. Powiedziała, że ja biłeś.
-Oczywiście jej uwierzyłaś-rzucił sarkastycznie.
-Niby co miałam zrobić?-wyrzuciła ręce w powietrze. -Jestem mordercą, ale dzieci to inna sprawa. Wkurwiłam się.
-Kochałem ją. Nigdy bym jej nie uderzył-podniósł głowę i Katherine mogła zobaczyć jego zaczerwienione oczy.
-Jak się dowiedziałeś?-zapytała cicho.
-Naćpała się i wszystko mi powiedziała-jego głos się łamał. Nie potrafił tego powstrzymać. Kochał Rose i mówienie o tym nie sprawiało mu przyjemności. Teraz nie był w stanie nawet patrzeć na tę dziewczynę.


Justin siedział na kanapie i czekał na powrót swojej dziewczyny. W końcu drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka, chwiejnym krokiem, weszła Rose.
-Justin, skarbie-bełkotała. Chłopak pokręcił głową z niedowierzaniem. Prawie codziennie widział ją w takim stanie. Sam nie zdążył się pozbierać po pogrzebie rodziców, ale nie miał czasu o tym myśleć, bo ciągle zajmował się Rose, a przecież to ona powinna go wspierać. Dziewczyna podeszła do niego, chichotając bez powodu. Wszystko było spowodowane sporą ilością alkoholu i amfetaminy.
-Muszę ci coś powiedzieć-zaśmiała się. Justin patrzył w jej oczy i zauważył rozszerzone źrenice. Nie mógł nic poradzić na to, że Rose była uzależniona. Starał się jej pomóc, ale ona ciągle go odrzucała i twierdziła, że wszystko jest w porządku.
-Co takiego?
-Byłam w ciąży-oczy Justina się rozszerzyły.
-Ale jak to byłaś?-w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
-Rose, co zrobiłaś?-zapytał spokojnie, chociaż w środku się w nim gotowało, a jego żołądek skręcał się ze zdenerwowania.


W jego głowie ciągle odtwarzał się moment, kiedy usłyszał coś, czego nie chciał słyszeć.

"Nie było twoje. Usunęłam je. Nikomu nie było potrzebne."

-Mogła je urodzić. Nie zostawiłbym jej. Nie obchodziłoby mnie, że nie jest moje-wpatrywał się w przednią szybę.
-Przepraszam-obrócił głowę w jej stronę.
-Za co?-zmarszczył czoło.
-Nie uwierzyłam ci.
-Nie musiałaś-wzruszył ramionami.
-Nie musisz udawać, że cię to nie rusza. Też masz uczucia, nawet jeżeli chcesz o nich zapomnieć-chciała wysiąść, ale złapał ją za nadgarstek.
-Odwiozę cię-w odpowiedzi skinęła głową.
Parę minut później zaparkował przed domem Katherine.
-Dziękuje-przytulił się do niej.
-Nie masz za co. Ty też mi pomagałeś-wzruszyła ramionami. 
-Wejdziesz do mnie?-zapytał z desperacją w głosie. Nie chciał być teraz sam.
-Jasne-posłała mu delikatny uśmiech. Sama nie wiedziała dokładnie dlaczego się zgodziła. Chyba dlatego, że wiedziała co to samotność. W szpitalu była sama dopóki nie pojawił się Mike. Najwidoczniej ruszyło ją sumienie. 
Weszli do domu Justina, zdjęli buty i od razu skierowali się do salonu.  Justin wyciągnął butelkę wódki i podał ją Katherine. Dziewczyna od razu upiła łyk i poczuła, znane jej, pieczenie w przełyku. Potrzebowała tego, bo informacje i wydarzenia tych dwóch dni, to było dla niej stanowczo za dużo. Oddała mu butelkę, a on powtórzył to co ona. 
-Chciałeś mieć dzieci z Rose?-wypaliła, siadając na kanapie.
-Zawsze chciałem mieć trójkę i wydawało mi się, że ona jest tą, która mi je da, ale się pomyliłem-upił kolejnego łyka.
-A ty chcesz mieć dzieci?
-Nigdy o tym nie myślałam, bo...-urwała na chwile.-Bo chciałam jedynie znaleźć tego kto zabił mi rodziców i spokojnie umrzeć, a cała reszta nie miała dla mnie znaczenia-wzruszyła ramionami.
-Chciałaś się zabić?-jego mięśnie się spięły.
-Nadal chce-odparła obojętnie.
Kiedy opróżnili dwie butelki, przestali kontaktować co się dzieje. Obojgu szumiało w głowach, a Justin koniecznie chciał o tym nie myśleć, chociaż przez chwilę.
-Pocałuj mnie-wypalił.
-Co?-popatrzyła na niego w szoku.
-Proszę...
Katherine zbliżyła swoją twarz do jego i delikatnie musnęła jego usta. Chłopak pogłębił pocałunek i pociągnął Pierce na swoje kolana. Ona owinęła ręce wokół jego karku, a jego znalazły się na jej biodrach. Kiedy Justin chciał wsunąć język do jej buzi, Katherine oderwała się od niego.
-Nie-pokręciła głową.-To obrzydliwe.
-Nigdy nie całowałaś się z języczkiem?-uśmiechnął się cwanie.
-Raz, ale to obleśne-skrzywiła się. Katherine nie widziała sensu we wpychaniu sobie nawzajem języka do gardła. Jej zdaniem pocałunek miał zawierać w sobie emocje i nie polegał na mieleniu językiem w buzi partnera.
-Jak sobie życzysz, kochanie-ponownie przywarł do jej warg. Katherine nie protestowała. Nie miała pojęcia co się z nią dzieje. Pomimo wszystko chciała tego, chciała być kochana. Justin podniósł się z kanapy i razem z Katherine, której nogi owinięte były wokół jego bioder, skierował się do jego sypialni. Jego podniecenie rosło z każdą chwilą. Już od dawna miał ochotę na Katherine, w zasadzie od początku, potem się to trochę zmieniło, ale mimo tego nadal mu się podobała. 
Katherine była dziewicą z zasadami. Zawsze chciała przeżyć swój pierwszy raz z miłości, ale w tym momencie przestało to dla niej mieć znaczenie. Skoro wiedziała, że Luke pośrednio odpowiada za śmierć jej rodziców, to niedługo znajdzie tego kto to zrobił, a potem z czystym sumieniem popełni samobójstwo.
Wszedł po schodach i po omacku dotarł do swojego pokoju. Nie przestając całować Katherine, jedną ręką złapał za klamkę i otworzył drzwi. Kiedy znaleźli się w środku, postawił ją na ziemie. Zdjął z niej bluzę, a zaraz potem na podłodze wylądowała jego koszulka. W ciemnościach Katherine widziała niewiele, więc Justin zapalił lampkę przy łóżku, dzięki niej w pomieszczeniu panował półmrok. Pierce nie często widziała nagi tors Justina i za każdym razem oblewało ją uczucie gorąca, co stało się również tym razem. Nie mogła oderwać wzroku od jego mięśni i tatuaży.
-Wiem, że ci się podobam-uśmiechnął się cwanie i ściągnął jej koszulkę. Miał doskonały widok na piersi Katherine, osłonięte czarnym stanikiem. Na jej brzuchu nadal znajdowały się opatrunki. Kolejny raz wpił się w jej usta i zaczęli się kierować w stronę łóżka. W końcu nogi Katherine się ugięły i upadła na pościel. Justin bardzo szybko pozbył się jej szortów i swoich spodni i zawisł nad nią. Kiedy wymieniali ze sobą pocałunki, ręce Justina błądziły po ciele Katherine. Pod palcami czuł jej ciepłą skórę, a w niektórych miejscach natrafiał na niewielkie blizny, które zdobyła na samym początku, kiedy uczyła się tego co ma robić-zabijać. Zjechał pocałunkami na jej szyję. Katherine mruczała cicho, co bardzo podniecało i satysfakcjonowało Justina, którego wybrzuszenie Katherine czuła na wewnętrznej stronie swojego uda. Jego ręce przeniosły się na jej plecy. Szybkim ruchem odpiął stanik i powoli zsunął go z jej ramion, a zaraz potem rzucił na podłogę. Dłońmi masował jej piersi, jednocześnie nadal całując jej szyje, w zamian otrzymywał jęki Katherine. Przeniósł pocałunki na jej dekolt, potem brzuch.  Odsunął się od niej i sprawnym ruchem pozbył się jej majtek. Zaraz potem odrzucił swoje bokserki na bok i ponownie znalazł się miedzy jej nogami. Szybkim ruchem znalazł się w niej. Katherine poczuła ból tak silny, jakby ktoś rozrywał ją od środka. Mimowolnie łzy wypłynęły jej z oczu. Justin nie poruszał się, żeby przyzwyczaiła się do jego wielkości i otarł jej policzki. Oparł się na łokciach, które umiejscowił po obu stronach jej głowy.
Po kilku chwilach zaczął poruszać się w niej powoli, jednocześnie składał pocałunki na jej szyi, żeby rozluźnić spięte mięśnie dziewczyny. Jęki obojga wypełniały pokój. Katherine wbijała paznokcie w łopatki szatyna. Pod palcami wyczuła bliznę w kształcie litery K, którą sama mu zrobiła. Uśmiechnęła się delikatnie i skupiła się na przyjemności, którą odczuwała w tym momencie. 
-Jesteś cholernie ciasna, kochanie-jęknął do jej ucha.
Przyśpieszył swoje ruchy, a Katherine owinęła nogi wokół jego bioder. Chciała go poczuć w sobie głębiej. Pierce zaczęła odczuwać napięcie w dole brzucha. Kolejny raz wbiła paznokcie w jego łopatki, tym razem zostawiając czerwone ślady.
-J-justin-wyszeptała.
-Jeszcze trochę, kotku.
Mięśnie Katherine się zacisnęły, a ona poczuła przyjemne ciepło rozlewające się po całym jej ciele. W tym momencie ciało Justina zesztywniało. Oboje doszli prawie w tym samym momencie. Justin oparł głowę na jej ramieniu. Oboje z trudnością łapali oddech.



~~~~~~~~~~~~ 

Pierwszy raz pisałam tego typu scenę, więc jeżeli mi nie wyszło to przepraszam




27 września 2014

Fourty Eight :" Byłam z nim w ciąży, a przez niego poroniłam"

Wiem, że miał być wczoraj, ale tak to jest jak trzeba dzielić jeden komputer z rodzeństwem ehh Nie miałam możliwości się do niego dostać. Przepraszam :c
Mała wiadomość do Karolina Bieber !
Wiem, ze liczyłaś na rozwinięcie sceny Jatherine w ostatnim rozdziale, ale przypominam, że Katherine jest dziewica. Z reszta jak się potem dowiecie, dziewicą z zasadami, więc nie liczcie, że od razu wskoczy z Justinem do łóżka :)
~~~~~~~~~~~


Katherine otworzyła oczy, a dzień już wydawał się jej beznadziejny. Nie miała ochoty wstawać z łóżka, a na pewno nie zamierzała iść do szkoły. Gapiła się w sufit i kompletnie odpłynęła. Starała się zrozumieć, czemu jej mama to zrobiła. Nawet jeżeli bardzo chciała to nie potrafiła. Nie miała pojęcia, jakim cudem nie zauważyła, że pomiędzy nimi było coś nie tak. Była tak bardzo pochłonięta swoimi myślami, że nie zwracała uwagi na Justina, który leżał obok niej. Chłopak wszedł wczoraj wieczorem przez okno, kiedy Katherine już spała. Nie chciał zostawiać jej samej, bo wiedział, że będzie to kolejna noc, kiedy będzie miała koszmary i wcale się nie pomylił.
Katherine ocknęła się dopiero, kiedy poczuła ciepły podmuch powietrza na swojej szyi
-Pobudka, kochanie-uśmiechnął się. Obróciła głowę w jego stronę.
-Co ty tu robisz?
-To co widać-położył się na boku, a głowę podparł na łokciu.
-To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
-Jest-przewróciła oczami.
-Masz śliczne oczka, ale nie przewracaj nimi na mnie.
-Złaź z mojego łóżka.
-To zawsze może być nasze łóżko-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Jeżeli ta głupota zacznie cię boleć to będzie dobry znak, a teraz zejdź stąd-ostatnią część zdania wysyczała.
-A co ja z tego będę miał?-uniósł jedna brew.
-Opóźnisz swoją śmierć o kilka godzin, Bieber-Katherine nie miała humoru na żarty.
-To mi nie pasuje, ale to tak-złożył krótki pocałunek na jej ustach.
-Debil-mruknęła i udała się do łazienki. Chociaż faktycznie Katherine nie była na niego zła, bo próbował poprawić jej humor. Przestała się wściekać, że wykorzystywał okazję, żeby ją pocałować. Chociaż odpychała to od siebie, to pocałunki Justina się jej podobały. Po prostu chciała mieć już z głowy rozmowę z Williamsem. Wzięła szybki prysznic, ubrała się na czarno, zrobiła swój codzienny makijaż i zeszła na dół. Justin w tym czasie wrócił do siebie.
Zabrała kluczyki i bardzo szybko wsiadła do swojego samochodu. Nie była pewna, czy Justin faktycznie już poszedł, a była przekonana, że gdyby tylko ją zobaczył to chciałby ją odwieźć, ale musiała to załatwić sama. Auto zostawiła przed klubem, założyła okulary i weszła do środka. Od razu skierowała się do jego biura. Czuła jedynie dziwny spokój. Chciała tylko informacji.
-Witaj, tatusiu-rzuciła sarkastycznie i zajęła swoje stałe miejsce na fotelu. Patrzyła na zszokowany wyraz twarzy Luke'a i chciało jej się śmiać.
-Teraz nic mi nie powiesz?
-O co ci chodzi?
-Zamierzałeś w ogóle mi powiedzieć, że jesteś moim biologicznym ojcem?-warknęła. Zacisnął usta w cienką linię. Przez kilka chwil panowała cisza. Luke nie wiedział co ma jej powiedzieć. Jednocześnie ogarniała go złość, bo domyślił się, że Aurora jej powiedziała.
-Wiedziałeś od początku, prawda?-spojrzała na niego wyczekująco.
-Tak, od dnia, kiedy się urodziłaś-patrzyła na niego pustym wzrokiem. Kolejne fakty dotyczące jej życia, o których nie miała pojęcia. Nie przygniatało jej to tak, jak wczoraj. Bała się tego, że tak szybko obojętnieje na wszystko.
  Widocznie nadchodzi mój czas. Nareszcie.
-Jesteś moją córką i chciałem cię mieć przy sobie. Mary zginęła i zostałaś mi tylko ty...
-Nie pierdol głupot! W życiu nie zjawiłabym się w Kanadzie. Moja matka przeprowadziła się tutaj ze względu na ciebie-splunęła. Katherine nie była idiotką i niewiele czasu zajęło jej poskładanie wszystkiego w całość. Do dziś pamięta, jak jej matka namawiała swojego męża na przeprowadzkę.
-Ona kochała nas obu i nie potrafiła wybrać-wstał z obrotowego fotela, na którym zawsze siedział.
-Więc ty chciałeś zrobić to za nią-westchnęła. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów dotarło do niej, że wypadek jej rodziców nie był przypadkiem.
-Zabiłeś ich!
-Nie ja!-wrzasnął. Osobiście tego nie zrobił. Z reszta ciągle miał przez to wyrzuty sumienia. Mary, kobieta którą kochał nie miała zginąć. Nie miał pojęcia, że ona będzie w tym samochodzie. Chciał jedynie pozbyć się jej męża. Nadal rozsadzała go złość na osobę, która była odpowiedzialna za to zadanie. Gdyby tylko wiedział, że człowiek, którego szuka przebywa w Stratford... Chciał jedynie znaleźć tego gnoja, którego imienia nie pamiętał, jak na złość, i sprawić mu ból, jakiego nigdy w życiu nie czuł, a  jego ostatnie chwile uczynić najgorszymi.
-Nie mam ochoty na ciebie patrzeć. Nigdy nie uznam cię za ojca, on leży na cmentarzu obok mojej matki. Brzydzę się tobą-wyszła trzaskając drzwiami. Dla Katherine nie miało to znaczenia, że nie jest biologiczną córką Johna. On ciągle był jej ojcem, a Williams nadal pozostał człowiekiem, którego nienawidziła.


***


Katherine wróciła do domu i przez resztę dnia unikała ciotki. Chociaż wcale nie musiała tego robić, bo Aurora praktycznie nie wychodziła ze swojego pokoju. Chciała dać  Katherine czas do przemyślenia tego wszystkiego, a nie było to łatwe.
Wieczorem Aurora zdecydowała się zejść na dół. W kuchni spotkała Katherine.
-Ciociu, chciałam z tobą porozmawiać.
-Katherine, nie musisz mi nic...
-Chciałam cie przeprosić-przerwała jej. Aurora była zdziwiona. Spodziewała się usłyszeć coś innego, takiego jak oskarżenia, że nie powiedziała jej wcześniej.
-Nie masz za co mnie przepraszać. Wiem, że to nie było dla ciebie łatwe-posłała jej pokrzepiający uśmiech.
- Widziałam się z Williamsem-wypaliła.
-Co?-oczy Aurory się rozszerzyły.
-On wiedział od początku, a ty?-Aurora przełknęła ślinę. Nie wyobrażała sobie powiedzieć jej prawdy, ale skłamać nie mogła.
-Dowiedziałam się miesiąc przed ich wypadkiem. Nie chciałam, żeby ich małżeństwo się rozpadło, więc się do was wprowadziłam i chciałam jej przemówić do rozumu, ale mi się nie udało-jej serce biło w przyśpieszonym tempie, kiedy czekała na reakcję Katherine.
-Dlaczego powiedziałaś mi dopiero teraz?
-Bo się o ciebie martwię i nie chciałam, żebyś zbliżała się do tego człowieka- w odpowiedzi Katherine ją przytuliła. Aurora poczuła ogromną ulgę. Bała się, że tego Katherine jej nie wybaczy, bo już raz ją okłamała.
-On nie ma znaczenia. Nie uważam go za swojego ojca-uśmiechnęła się. Teraz Katherine czuła się zdecydowanie lepiej. Aurora odetchnęła z ulgą. Teraz była pewna, że Katherine zostawi to całe bagno, a przynajmniej miała nadzieję, że tak się stanie.


***


Katherine leżała na swoim łóżku. Kolejny raz brała tabletki przeciwbólowe, bo rana na jej brzuchu dawała o sobie znać. Wiedziała, że nie powinna siadać za kierownicą, a mimo to, gdy miała okazję, robiła to.
Po kolejnych kilkunastu minutach, ból ustąpił. Pierce zamknęła oczy i chciała cieszyć się chwilą spokoju, ale uniemożliwił jej to głos, a raczej jego właściciel, który rozpoznałaby wszędzie. Justin nie chciał, żeby o tym myślała. Znał to z autopsji. Sam starał się nie myśleć, więc wtedy zawsze szedł do Katherine. Pierce ciągle się tym zadręczała. Chociaż się starała, to ciągle siedziało jej w głowie. Nawet gdyby bardzo chciała nie potrafiła tego wyrzucić. Nie potrafiła wymazać z pamięci tego co usłyszała od ciotki. W życiu nie spodziewała się usłyszeć takiej wiadomości.
-Tak to jest, jak panna Pierce się nie słucha-zobaczyła Justina wchodzącego do jej pokoju przez okno.
-O co ci chodzi?
-Nie jestem głupi. Bolało cię, bo jeździsz samochodem, a miałaś tego nie robić-był lekko poirytowany.
-Co cię to obchodzi?
-Najwidoczniej mnie obchodzi.
-Znajdź sobie inny obiekt zainteresowania.
-Może skorzystam-uśmiechnął się wrednie.
-Teraz możesz już wyjść.
-Dopiero wszedłem. Nie jesteś zbyt gościnna-położył się obok niej. Katherine czuła od niego papierosy. Coś za czym tęskniła, bo Max zabronił jej palić dopóki rana się nie zagoi.
-I nie dostaniesz papierosa-powiedział. Zupełnie jakby czytał jej w myślach. W rzeczywistości tak nie było, po prostu zdążył ją poznać dość dobrze.
-To, że ty mi go nie dasz, nie znaczy...-nie pozwolił jej dokończyć, bo zasłonił jej usta dłonią.
-Właśnie to znaczy, a teraz zbieraj się. Nie będziesz tu siedziała. Idziemy się zabawić.
-Co?-zrzuciła jego dłoń.
-Ruszysz się sama, czy mam ci pomóc? Osobiście wolę opcję numer dwa- ciągle się uśmiechał. Chciał, żeby przestała myśleć. Musiała się rozerwać. Jeszcze niedawno potrafiła to zrobić. Wtedy zawsze szła do klubu albo piła w domu, a teraz nie chciało jej się wstawać z łóżka.
-Wybieram opcję numer trzy-wyjdziesz stąd-ton jej głosu wyraźnie pokazywał, że cierpliwość Katherine się kończy.
-Sama tego chciałaś-podniósł się do pozycji siedzącej. Włożył rękę pod jej kolana, a drugą pod plecy i uniósł ją. Zszedł z łóżka i stanął na środku pokoju.
-Puść mnie, baranie-syknęła.
-Pójdziesz ze mną?-nadal trzymał ją w górze.
-Nie.
-Więc sobie postoimy-uśmiechnął się głupkowato. Po kilku chwilach Katherine zorientowała się, że Bieber nie ustąpi.
-Dobra-westchnęła. Justin postawił Katherine na podłodze.
-Mogłaś tak od razu, kochanie-pocałował ją w policzek
-Nie przeginaj, Bieber-spojrzała na niego groźnie.
-Czekam na dole-wyszedł przez okno. Katherine przebrała się, wsadziła swój telefon do kieszeni i zeszła na dół. Ciotka pracowała w swoim pokoju, więc nie zauważyła jej wyjścia.
Pierce wsiadła do samochodu Justina, a on ruszył.
Po kilku minutach wjechali na duży plac, przed jakimś magazynem. Było tu mnóstwo ludzi. Skąpo ubrane dziewczyny, sportowe auta, oznaczały tylko jedno-nielegalne wyścigi. Wysiedli i Katherine skierowała się w stronę Megan, którą zobaczyła w tłumie.
-Meg, co ty tu robisz?-przyjaciółka się odwróciła.
-To samo pytanie mogę zadać tobie?
-Kathy, jest ze mną-Justin stanął obok Pierce.
-Teraz mi powiedz, po co mnie tu przywiozłeś?
-Cholernie ciekawska-przewrócił oczami. Nie miał zamiaru jej odpowiadać, więc oddalił się w stronę Louisa, którego zobaczył przy jego samochodzie.
-Justin będzie się ścigał?-prychnęła.
-Nie Justin. Louis-oczy Katherine się rozszerzyły.
-Żartujesz sobie?- nie mogła w to uwierzyć. Nielegalne wyścigi nie pasowały jej do Tomlinsona. Zawsze uważała go za typ komputerowca, na którego wpływ miał Justin co sprawiało, że Louis czasami zachowywał się jak dupek.
-Nie-Megan pokręciła głową. Johnson tego nie pochwalała. Za każdym razem bała się, że coś może mu się stać. Louis zawsze zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze, ale prawda jest taka, że nie mógł przewidzieć tego co się stanie.
-Louis zaczął się ścigać jakieś trzy lata temu. Jego rodzice są strasznie staroświeccy i bardzo surowi, a on chciał odreagować. Dowiedzieli się jakiś rok temu. Oczywiście uznali, że to wina Justina, bo on wtedy zaczął się zajmować...-urwała, bo nie było potrzeby, żeby kończyła. Katherine wiedziała co Megan miała na myśli.
-Nie chcieli, żeby zadawał się z Justinem, a on nie mógł zostawić przyjaciela, którego znał od dziecka. Nigdy nie dziwiło cię, że Louis mieszka z Justinem skoro ma rodziców?-Megan uniosła jedną brew. Każde z nich mieszkało same, bo nie mieli rodziców, poza Louisem. W zasadzie Katherine nigdy się nad tym nie zastanawiała. Louis nie wyglądał na kogoś kto ma problemy. Może zwyczajnie to ukrywał, tak jak Justin?
-Zaraz wracam-Katherine skinęła głową w odpowiedzi.
-Życz mu powodzenia-krzyknęła za nią. Domyśliła się gdzie idzie.
-Jasne-usłyszała.
Katherine wpatrywała się w przygotowujących się do wyścigu zawodników. Wszyscy ustawili się w jednej linii, a przed nimi stanęła dość wysoka szatynka z chorągiewkami. Uniosła je do góry, a zaraz potem szybkim ruchem opuściła w dół. Można było usłyszeć ryk silników, a zaraz potem linia startu była pusta.
-Znowu się spotykamy, Katherine-obok siebie usłyszała głos Rose.
-Niestety-posłała jej przesłodzony uśmiech.
-Radzę ci nie spotykaj się z Justinem-spojrzała na nią zdezorientowana.
-Od kiedy dziwka mówi mi co mam robić?-prychnęła.
-Ja chcę ci tylko pomóc-wzruszyła ramionami.
-Nie potrzebuję twojej pomocy-chciała odejść, ale Stewart złapała ją za nadgarstek.
-Jak myślisz dlaczego się rozstaliśmy? Justin mnie bił. To zwykły damski bokser.
-Że co?-Katherine była w szoku. Co prawda Justin ją uderzył, ale potem ją przeprosił, a ona się zemściła. Z resztą powiedział, że zrobił to pierwszy raz. Nie miała pojęcia komu wierzyć.
-Za każdym razem mnie przepraszał. Kochałam go, więc mu wybaczałam, a potem znowu było to samo-spuściła głowę.
-Byłam z nim w ciąży, a przez niego poroniłam-w jej glosie słychać było smutek. Katherine zamrugała kilka razy, jakby chciała się upewnić, że Rose tu stoi i, że to co słyszy nie jest złudzeniem.
-Właśnie dlatego był wściekły, kiedy mnie zobaczył. Nie chciał, żebyś się dowiedziała-złość strzeliła w żyły Katherine. Szybkim krokiem wyminęła Rose i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu Justina. Chciała wyjaśnień. Nie chodziło jej o Rose i ich związek, tylko o nienarodzone dziecko. Była mordercą, ale nigdy nie skrzywdziłaby niewinnego dziecka, przecież nie była potworem. Pośpiesznie się rozglądała. Muzykę dudniącą z głośników przerwał głośny huk i krzyk Megan. Był tak przeraźliwy, że mroziło krew w żyłach. Kiedy spojrzała w tamtą stronę zobaczyła samochód Louisa, który zderzył się ze ścianą magazynu.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Więc kto zabił rodziców Katherine? Kogo szuka Luke?
Jak myślicie, Rose mówiła prawdę? Justin ją bił?
Jeżeli myśleliście, że Louis nie ma problemów to popełniliście błąd.
Co do zakończenia się nie wypowiadam :) 
Następny rozdział pojawi się dopiero w piątek, bo szkoła...
chyba sami rozumiecie.
Przykro mi. Mam nadzieję, że poczekacie xx
Kocham was <3


21 września 2014

Fourty Seven : "Możesz mnie przytulić?"


Aurora rozumiała reakcję Katherine. Na takie wieści nigdy nie można się przygotować. Nie codziennie dowiadujesz się, że człowiek, którego kochałaś i przez cale życie nazywałaś tatą, nim nie jest, a twoja matka zdradzała swojego męża, bo jak inaczej można go nazwać w takiej sytuacji, w dodatku jej kochanek okazuje się twoim biologicznym ojcem. Carter bardzo dobrze pamiętała moment, kiedy się o tym dowiedziała. To było miesiąc przed ich wypadkiem. Wtedy postanowiła przeprowadzić się do Kanady. Nie mogła pozwolić na rozpad tej rodziny. Głównie chodziło jej o Katherine. Nawet, jeżeli wtedy szesnastoletnia Pierce uważała się za dorosłą to potrzebowała obojga rodziców, a taka wiadomość mogłaby zrujnować jej życie. Miała wyrzuty sumienia, że się jej nie udało. Przecież mogła zatrzymać to dla siebie, a Katherine do końca życia żyłaby w przekonaniu, że jej ojciec nie żyje. Pomimo najszczerszych chęci musiała jej powiedzieć. Nie chciała, żeby Williams za bardzo się do niej zbliżył. Zdawała sobie sprawę, że nie najlepiej wpłynie to na Katherine, mając na uwadze to ile przeszła w ciągu ostatnich trzech lat. Pozwoliła jej wybiec, nie zatrzymała jej, ale kiedy minęło 6 godzin, a Katherine nie dawała znaku życia, Aurora zaczęła się martwić.
  Zbliżała się godzina 21, na zewnątrz zrobiło się ciemno. Dzwoniła do niej, ale bez skutku. Nerwowo zaczęła chodzić po salonie w tą i z powrotem. Nie wiedziała co ma zrobić. Próbowała się domyślić, gdzie teraz może być Katherine. Wiedziała, że siostrzenica jest dość wybuchowa, więc pierwszą osobą, o której pomyślała był Williams. Chociaż szczerze go nienawidziła, musiała się przemóc i do niego zadzwonić. Nie miała wyboru, jeżeli on mógł wiedzieć gdzie znajduje się Pierce. Wybrała jego numer, a on odebrał po trzech sygnałach.
-Aurora, już się za mną stęskniłaś?-jego śmiech przyprawiał ją o mdłości.
-Widziałeś się dzisiaj z Katherine?-nie miała zamiaru mówić mu co się stało. Chciała jedynie informacji.
-Nie. Dobrze wiesz, że nie pozwoliłbym mojej córce pracować w takim stanie-przewróciła oczami. 
Jaki troskliwy tatuś się z niego zrobił. Skoro tak, to czemu pozwala jej na prace w takim miejscu. 
-Czemu o to pytasz? Gdzie jest Kathy?-stał się niecierpliwy. Pomimo wszystko Luke miał jeszcze ludzkie odruchy, ale tylko względem Katherine. Martwił się o swoja córkę.
-Nie ważne-nie pozwoliła mu odezwać się ponownie i zakończyła połączenie
Gdzie jesteś, Katherine?
Tym razem nie musiała się zastanawiać. Od razu wybrała jego numer.
-Halo?-usłyszała jego zachrypnięty głos.
-Justin, wiesz gdzie jest Katherine?-miała nadzieję, że on to wie. Nie bez powodu poprosiła go, żeby miał oko na Katherine, kiedy jej nie było. Ufała mu.  Martwiła się o nią. Po tym, czego się dowiedziała odnośnie jej pobytu w szpitalu i kiedy zobaczyła blizny na jej nadgarstkach, nie mogła jej zostawić samej, a jednocześnie nie mogła tutaj zostać, wiec wybór padł na Biebera.
-Nie. Stało się coś?-w jego glosie słychać było troskę.
-Powiedziałam jej coś, ona wybiegła z domu i do tej pory nie wróciła, nie odbiera komórki...-z każdym kolejnym słowem Aurory serce Justina przyśpieszało. Nie zastanawiał się ani chwili, przerwał jej monolog i od razu złożył obietnicę, że ją znajdzie.
W tym samym czasie Katherine znajdowała na niedużej polanie w środku lasu, który znajdował się za miastem. Nie miała już sił. Cały magazynek pistoletu wywaliła w jedno drzewo, ale nawet to jej nie uspokoiło. Zamierzała pojechać do Williamsa, ale zrezygnowała z tego. Nie chciała na niego patrzeć. Cmentarz też nie był najlepszą opcją, więc wybrała miejsce, gdzie nikt jej nie znajdzie. To tutaj zawsze mogła pobyć sama. Opierała się o maskę swojego samochodu i wpatrywała się w krajobraz przed sobą. Światła reflektorów oświetlały okolice. Pomimo tego czym się zajmowała, Katherine nie znosiła ciemności. Pierwszy szok minął. Teraz zaczęła się zastanawiać dlaczego.
-Ile jeszcze będziesz się mną bawił? Kurwa, nie jestem z kamienia. To nie jest śmieszne! Musisz rujnować moje życie?-spojrzała w ciemne niebo, na którym widoczne były gwiazdy. Nadal nie rozumiała dlaczego dzieje się to wszystko. Najpierw zmarli jej rodzice, potem Brian, za którym mimo wszystko tęskniła. Nie był idealny, ale ją kochał i zawsze był z nią, kiedy go potrzebowała. Miłość była tym uczuciem, za którym Katherine tęskniła najbardziej. Tak bardzo chciałaby, żeby ktoś przy niej był. W tym momencie odezwał się jej telefon. Wyciągnęła urządzenie z kieszeni. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a ona pokręciła głową z rozbawieniem, kiedy na ekranie zobaczyła nazwę kontaktu. Nawet teraz potrafił poprawić jej humor, chociaż na chwilę.
-Bieber, czego chcesz?-westchnęła.
-Skąd wiedziałaś, że to ja?-zagadnął.W głębi duszy rozsadzało go ze szczęścia, że nic jej nie jest, że słyszy jej głos.
W tym samym czasie Louis dal mu znak ręką, żeby kontynuował rozmowę. Z pomocą Tomlinsona chciał namierzyć jej telefon, bo był pewny, że sama mu nie powie, gdzie jest.
-W drodze wyjaśnienia, nie jesteś najprzystojniejszym facetem na Ziemi-mimowolnie zachichotała.
-Tak?-przeciągnął.-Więc skąd wiedziałaś, że to ja? Ty też tak uważasz, nie oszukuj się-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Wiedziałam, że to ty, bo jaki inny kretyn zapisuje się w ten sposób? Tylko ty.
-Nie potrafisz kłamać.
-A kto powiedział, że to robię? Masz chore wyobrażenia. Zgłoś się do psychiatry zanim będzie za późno.
-Pójdziesz ze mną?-przeciągał to możliwie jak najdłużej, kiedy Louis dał mu kolejny znak, że już za chwilę mu się uda.
-Ja nie jestem chora, więc nie.
-Jeszcze zmienisz zdanie-rozłączył się, bo Lou wskazał mu miejsce na mapie, gdzie znajdowała się Katherine. Był zdziwiony, że ona też zna to miejsce.
-Przy okazji, jeżeli ona na ciebie poleci to będziesz miał ogromne szczęście -zadrwił.
-Zamknij się, Louis. Lepiej pilnuj swojej Megan.
-Nie martw się, pilnuję-Justin tylko pokręcił głową i  wybiegł z domu. Wsiadł do samochodu i wcisnął pedał gazu. Chciał jak najszybciej się tam znaleźć, bo wiedział, że ma ze sobą broń i nie był pewny czy do głowy nie przyjdzie jej żaden głupi pomysł. Leśna droga trochę go spowolniła, ale końcu udało mu się dojechać.
Kiedy Katherine zauważyła światła innego samochodu, obróciła się i jęknęła, kiedy zobaczyła samochód Justina. 
-Jakim cudem mnie znalazł?-mruknęła do siebie.
-Co się stało, kochanie?-oparł się o maskę jej auta, tuż obok Katherine. Z jednej strony Pierce chciała zostać sama, a z drugiej potrzebowała kogoś obok siebie. Justin w tym czasie bardzo uważnie lustrował sylwetkę dziewczyny. Tym razem nie zwracał uwagi na jej kształty. Szukał czegokolwiek, zadrapań, otarć, ran. Uśmiechnął się w duchu, kiedy nic takiego nie zauważył.
-Możesz mnie przytulić?-Justin ledwo to usłyszał, bo Katherine powiedziała to niemal bezgłośnie. Nie odpowiedział, tylko to zrobił. Zamknął ja w uścisku, uważając na szwy, i pocierał jej plecy. 
Właśnie tego Pierce potrzebowała. Kilka minut później oderwali się od siebie. Justin stanął miedzy jej nogami, kiedy dziewczyna nadal opierała się o maskę auta.
-Co się dzieje? Nigdy nie chcesz, żebym cię dotykał.
Katherine powiedziała mu to co usłyszała od swojej ciotki. Oczy Justina o mało nie wyszły z orbit. Ponownie ją przytulił.
Katherine ukradkiem zaciągała się zapachem perfum szatyna. Kilka miesięcy temu zastrzeliłaby go od razu, gdyby znajdował się tak blisko, jak teraz. Dzisiaj była mu wdzięczna, że jest.  
Oddalili się od siebie. Stali tam patrząc sobie w oczy. Katherine przypominało to scenę z filmu, w którym bohaterowie patrzą sobie w oczy z uwielbieniem przy świetle księżyca. Może właśnie dlatego nie znosiła romansów. Romantyczne gesty nie robiły na niej wrażenia. Zdecydowanie wolała obejrzeć horror i zjeść pizze, niż wciskać się w drogą sukienkę i iść do restauracji, w której ceny windują nawet do tysiąca dolarów.
-Dobra, teraz możesz się odsunąć-przerwała ciszę pomiędzy nimi.
-A co jeżeli nie chcę?-na twarzy miał ten bezczelny uśmieszek.
-To już twój problem-wzruszyła ramionami.
-Raczej nasz, kochanie-jego pewność siebie strasznie irytowała Pierce.
-Błagam cie...-nie pozwolił jej dokończyć.
-Spokojnie, jeszcze nie zaczęliśmy, a ty już mnie błagasz-chciał poprawić jej humor, więc wolał żeby była wściekła na niego i zapomniała na chwile.
-Niczego nie będziemy zaczynać, durniu-odepchnęła go od siebie tylko dlatego, że Justin nie stawiał oporu i jej na to pozwolił.
-Chciałam powiedzieć, żebyś zmądrzał-nawiązała do swojej wcześniejszej wypowiedzi, którą jej przerwał.
-Dobra, możemy kłamać. Więc powiem, że jesteś strasznie słodka-z tym wyjątkiem, że mówił prawdę, ale nie chciał żeby Katherine o tym wiedziała.
-Debil-warknęła.
-Wiem, że jestem mądry, nie musisz mi tego mówić-sam z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
-Bieber, idź stąd-jęknęła.
-Czyli mam zostać. Tylko nie jęcz w ten sposób.
-Bo co?-odpyskowała.
-Bo tak.-nie mógł jej powiedzieć, że to go podniecało.
-Irytujący idiota.-chciała wsiąść do samochodu, ale szatyn jej to uniemożliwił, blokując drzwi ręką. Obrócił Katherine w swoja stronę i przycisnął swoje usta do jej. Ręce Pierce wylądowały na jego karku, a jego- na jej biodrach. Pocałunek był zachłanny.
 Justin nie przyznałby się  nawet sam przed sobą, że mógłby to robić codziennie, a pocałunki z Katherine były najlepsze,  inne. Takie jakie kiedyś miał z Rose, wtedy kiedy jeszcze ją kochał. Musiał wyrzucić te myśli z głowy. Nie chciał do tego wracać, bo to sprawiało mu ból. 
Oderwali się od siebie, kiedy zabrakło im powietrza. Stykali się czołami i próbowali unormować swoje oddechy, a ich ręce nie zmieniły swojego położenia. Jednocześnie patrzyli sobie w oczy. Justin próbował rozszyfrować dziewczynę, ale ona za każdym razem skutecznie mu to utrudniała. Przecież wiedział o niej naprawdę dużo, a wszystkie momenty, kiedy uspokajał ją, gdy miała koszmary, wtedy w Vegas nie mogły być fałszywe. Był przekonany, że właśnie wtedy miał przed sobą prawdziwą Katherine. Problem w tym, że ona bardzo szybko zamykała się na wszystko.
-Teraz grzecznie wrócisz ze mną do domu.
-A co, jeżeli się nie zgodzę-skrzyżowała ręce na piersi.
-Jedziesz ze mną-po tonie jego głosu można było się domyślić, że nie przyjmuje odmowy.
-Sama tu przyjechałam i sama wrócę-syknęła z powodu bólu i instynktownie jej ręka znalazła się w miejscu jej rany.
-Akurat ci pozwolę-posadził ją na miejsce pasażera, a sam zajął miejsce kierowcy. 
-A co z twoim samochodem?
-Boże, jaka ty jesteś upierdliwa-przewrócił oczami. Katherine tylko wzruszyła ramionami. 
Justin zaparkował auto przed domem Pierce. Katherine od razu weszła do środka i bez słowa, mijając ciotkę, która odetchnęła z ulgą na widok swojej siostrzenicy, zniknęła w swoim pokoju. Była zmęczona, musiała odpocząć, zwłaszcza że jutro zamierzała stanąć twarzą w twarz ze swoim biologicznym ojcem.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Macie taki moment Jatherine ( Katherine+Justin)
Katherine tęskni za Brianem. Jak myślicie, ona nadal go kocha?
Nie jestem sama w stanie ocenić tego rozdziału, wiec zostawiam to wam, chociaż przyznam, że mi się podoba, a to chyba najważniejsze xx
Szkoda, ze weekend mija tak szybko ehh

Teraz ogłoszenia parafialne!
W następnych rozdziałach skupimy się trochę na Legan (Megan+Louis), bo ostatnio ich zaniedbałam , ale to nie znaczy, że zabraknie tam Justina i Katherine :)
Dziękuję, że jesteście i, że czytacie moje wypociny :*
1. Pod hashtagiem tego ff #LCCYLff mogę umieszczać cytaty z rozdziałów, zanim zostaną opublikowane, ale tylko jeżeli chcecie.
2. W czwartek zmieniam szablon, bo został on wykonany, a ja na razie mam problem z netem i nie mogę go ustawić.
Powiem wam, że ja o mało nie padłam na zawał, kiedy go zobaczyłam.
Zakochałam się w nim i mam nadzieję, że wam też spodoba się tak samo, jak mi :)
 Do piątku skarby <3

Ps. moja klawiatura sie buntuje i nie robi polskich znakow, wiec wszystko musze poprawiac za pomoca dotykowej, co zabiera mi mnostwo czasu.
Docencie to 




19 września 2014

Fourty Six: Plan i wyznanie.

Wiem, nawaliłam. Rozdział miał być w niedzielę i się nie pojawił.
To naprawdę nie zależało ode mnie.
Po prostu problemy ostatnio mnie kochają :/ Nie będę się w to wgłębiać.
Prze pewien moment zastanawiałam się nad zawieszeniem tego ff, ale na szczęście wszystko wróciło do normy, jako tako. Wiec wracamy do stałych norm publikowania, czyli dwa rozdziały co weekend.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Naprawdę mi przykro :/
Miłego czytania x

*Rose*

Zdziwiłam się, kiedy odebrałam od niej połączenie, ale skoro nadarza się okazja to muszę ją wykorzystać. Weszłam do kawiarni i zaczęłam się rozglądać. Znałam ją z widzenia, więc rozpoznałam ją od razu.
-Jennifer Benson?-zapytałam dla pewności.
-Miło mi cię poznać, Rose-uśmiechnęła się.
-O co chodzi dokładnie?-usiadłam naprzeciwko niej.
-Chcę pozbyć się Katherine Pierce-na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Po kilku minutach zauważyłam, że ona nie jest zbyt bystra, ale skoro chce się pozbyć Pierce to z wielką chęcią jej pomogę.
-Nie pozwolę jej zabrać Justina-ocknęłam się, kiedy usłyszałam te słowa.
-Wiec chcesz go mieć dla siebie?-uniosłam jedną brew.
-On już jest mój-odparła pewnie. Miałam ochotę buchnąć śmiechem, ale się powstrzymałam. Idiotka. W sumie Benson też można się pozbyć. Nigdy nikogo nie zabiłam, ale kto powiedział, że muszę to zrobić sama? Ona naprawdę jest głupia. Justin jeszcze będzie mój. On nadal coś do mnie czuje, jestem tego pewna. Traktuję to jak wyzwanie, a jednoczenie zemstę. Mnie się nie zostawia, a on musiała się o tym przekonać.
-W jakim sensie chcesz się jej pozbyć?
-Chcę żeby zniknęła z Kanady na zawsze, ale najlepszą opcją byłaby śmierć.
Od razu pomyślałam o pewnej osobie, która zdradzi mi kilka faktów na temat Katherine. Myślę, że Pierce niedługo zniknie.

*Justin*

Zbliżał się wieczór. Louis ciągle przesiadywał u Megan, a ja zostawałem sam. Nienawidziłem tego. W takich momentach zaczynałem myśleć, a im więcej myślałem tym gorzej było. W głowie ciągle miałem to, co stało się miedzy mną a Rose, śmierć moich rodziców i moją siostrę. Dobijała mnie myśl, że coś może jej grozić, a ja nawet nie wiem gdzie jest, jak wygląda. Nie chciałem tego wszystkiego rozpamiętywać.Te myśli zabijają mnie od środka, a to nie przynosi mi nic dobrego. Nałożyłem buty i udałem się na drugą stronę ulicy. Zawsze szedłem do niej. Ona przynajmniej mnie rozumiała, chociaż nie mówiłem jej dużo. Poza tym dzięki niej zapominałem o tym, nawet jeżeli tylko na chwilę. Kolejny raz bez problemu wszedłem do środka.
-I co, znowu ci się nudzi?-spojrzała na mnie, kiedy znalazłem się w salonie. Katherine leżała na kanapie, oglądając jakiś idiotyczny serial.
-I tak się cieszysz, że mnie widzisz-uśmiechnąłem się.  Lubiłem ją wkurzać. To było lepsze, niż impreza w klubie. Kiedy chciałem usiąść, rozłożyła się na całej powierzchni mebla. Pokręciłem tylko głową, uniosłem jej nogi, zająłem miejsce i położyłem jej kończyny na swoich kolanach.
-I znowu wygrałem-przewróciła oczami, po czym zwróciła głowę w stronę telewizora.
-Możesz przestać się gapić?-warknęła, kiedy ciągle na nią zerkałem. Zastanawiałem się jak to możliwe, że nadal nie wiem o niej tylu rzeczy. Chociaż rozmawialiśmy w Vegas, to były to pierdoły, jak muzyka, filmy i takie tam, nie chciała mówić o tym co mnie interesowało, czyli jej przeszłość, problemy, ona sama. Kobieta zagadka.
-Masz drugie imię?
Już chciała coś powiedzieć, ale jej przerwałem, bo wiedziałem o co zapyta.
-I to jest gra w dwadzieścia pytań.
-Kretyn.
-To nie jest twoje drugie imię-zaśmiałem się.
-Nie. Ty jesteś kretyn.
-Anabelle-mruknęła. -Moja mama dała mi je po babci.
-Ładnie.
-A twoje?
-Tego ci nie powiem-stwierdziłem. Nie znosiłem swojego drugiego imienia.  W ogóle jakim cudem moi rodzice wpadli na taki pomysł?
-Ej! Nie ma tak! Ja ci powiedziałam-podniosła się do pozycji siedzącej.
-Drew-mruknąłem pod nosem. Miałem nadzieję, że nie usłyszała.
-Rzeczywiście, masz się czego wstydzić-ironia.
-Ja go nie lubię.
-Justin Drew Bieber. Całkiem fajnie to brzmi-z jej ust na pewno.
-Katherine Anabelle Pierce też brzmi ładnie-uśmiechnąłem się. Ale Katherine Anabelle Bieber brzmi zdecydowanie lepiej, tylko tego już jej nie powiem.

*Katherine*

-Jak długo zamierzasz się bawić?- spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Jeżeli myślał, że się nie domyślę to naprawdę jest głupi. Jakąś godzinę wcześniej dostałam kolejnego sms'a od nieznanego numeru. Pewnie nigdy bym się nie dowiedziała kto jest ich autorem, tylko że nazwał mnie "kochanie", a tak zwraca się  do mnie tylko jedna osoba. Justin. Ma szczęście, że przyszedł dopiero teraz, kiedy zdążyłam się uspokoić, bo inaczej, nawet ze szwami na brzuchu, byłoby z nim źle.
-Nie wiem o czym mówisz-pokręcił głową.
-Bieber, nie jestem głupia. Skąd masz mój numer?-skrzyżowałam ręce na piersi. Chyba dopiero po chwili dotarło do niego co powiedziałam, bo na początku nie zareagował, a potem się zaśmiał.
-Tajemnica-puścił mi oczko.
-Irytujesz mnie-przewróciłam oczami, z resztą nie pierwszy raz w jego obecności.
-I tak mnie kochasz-wzruszył ramionami.
-Oczywiście-przewróciłam oczami.-Skoro tak, to zapisz mi swój numer-podałam mu telefon. Zrobił to o co go poprosiłam i oddał mi urządzenie z powrotem.
-Nazwa kontaktu?
-Zobaczysz-uśmiechnął się głupkowato. Nie będę wnikać.
-Jak długo byłeś z Rose?-spiął się. Strasznie ciekawił mnie ten temat.
-Dwa lata-w jego głosie słychać było smutek.
-Dlaczego się rozstaliście?-chciałam to wiedzieć. Pamiętam jak bardzo był zły, kiedy zobaczył ją na swojej imprezie urodzinowej, więc cholernie mnie intrygowało to, dlaczego na jej widok reaguje gniewem. Co się pomiędzy nimi wydarzyło?
-Nie twój interes-warknął.
-W zasadzie, dlaczego Angel?-wypalił. Chciał zmienić temat.
-Pochodzę z miasta aniołów-zaśmiałam się bez humoru.
-Mój aniołek-przytulił się do mnie. Znowu ogarnęło mnie to dziwne gorąco. Byłam zdezorientowana. Nie miałam pojęcia dlaczego to zrobił. Cholera, ciężko mi go rozgryźć.


***


Wysiadłam z samochodu Justina. Ten kretyn się uparł, że będzie mnie odwoził i przywoził ze szkoły. Pomimo moich protestów do niego nic nie docierało. Zabrał mi nawet kluczyki, żebym nie mogła prowadzić. Rzuciłam "dziękuję" w jego stronę i skierowałam się do swojego domu.  Stanęłam na werandzie, wygrzebałam klucze z torby i wsadziłam je do zamka. Drzwi były otwarte, co bardzo mnie zdziwiło, bo jestem pewna, że je zamknęłam. Powoli weszłam do środka, uprzednio wyciągając broń. Torbę ostrożnie położyłam na podłodze. W korytarzu stały walizki, które rozpoznałabym wszędzie.

-Ciociu, jesteś tu?-krzyknęłam i schowałam pistolet. Nie chciałam, żeby mnie z tym zobaczyła, nawet jeżeli wiedziała czym się zajmuję. Zaraz potem stanęła przede mną.
-Kathy-na twarzy miała ogromny uśmiech. Od razu wtuliłam się w nią, jak w pluszowego misia. Tęskniłam za nią. W końcu to moja jedyna rodzina. Kiedy się oddaliłyśmy od siebie, jej wyraz twarzy się zmienił.
-Teraz mi wszystko wytłumaczysz-spojrzała na mnie groźnie. Odwróciła się i przeszła do salonu. Westchnęłam ciężko, bo domyśliłam się o co jej chodzi i podążyłam za nią. Obie zajęłyśmy miejsca na kanapie.
-Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Alex nie żyje?-skrzyżowała ręce na piersi.
-Skąd to wiesz?
-Z telewizji, a teraz odpowiedz.
-Po prostu nie żyje-wzruszyłam ramionami.
-Katherine-westchnęła.-Mordowanie ludzi to nie jest rozwiązanie-pokręciła głową.
-Wiec miałam pozwolić mu żyć po tym co ci zrobił?-stanęłam na równe nogi. Ona zawsze zbyt szybko wybaczała ludziom.
-Nie miałaś prawa go zabijać.
-A on miał prawo cię zgwałcić?-warknęłam. Zakuło mnie w klatce piersiowej, kiedy spojrzałam na twarz mojej ciotki. Smutek, który widziałam w jej oczach, i łza, która spłynęła po jej policzku, ścisnęły mnie za serce.
-Przepraszam-wyszeptałam i mocno ja przytuliłam.
-Dziękuje, że się o mnie martwisz, ale problemów nie rozwiązuje się w ten sposób-powiedziała, kiedy się oddaliłyśmy. Kolejne kazanie. Jestem już dorosła, nie potrzebuje pouczania. Przygryzłam wargę z powodu bólu, który poczułam. Starałam się go ignorować, ale nie potrafiłam. Przed Aurorą nic nie da się ukryć. Popatrzyła na mnie uważnie.
-Mam nadzieję, że dbasz o tę ranę. Wiesz co będzie jak wda się zakażenie-przewróciłam oczami. Nie pierwszy raz jestem ranna, przecież wiem co mam robić.
-Kto ci powiedział?
-To nie jest ważne.
-Bieber-westchnęłam. Domyśliłam się. O tym wiedział tylko Justin, Emma, Matt i Alex. Ta trójka nie znała mojej ciotki. Została jeszcze Megan, ale ona była zbyt zajęta Louisem.
-Katherine, przyszedł ten moment, kiedy muszę ci coś powiedzieć-była zdenerwowana.
-O co chodzi?-przyjrzałam się jej.  Bawiła się swoimi palcami i unikała mojego wzroku.
-Obiecaj mi, że najpierw wysłuchasz mnie do końca-spojrzała na mnie stanowczo. Nie miałam wyboru, więc przystałam na to.
-Chodzi o Mary-spuściła głowę.
-O moja mamę?-skinęła głową w odpowiedzi. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
-Moja siostra nie była do końca fair wobec Johna...-chciałam już coś powiedzieć, ale przerwała mi ruchem ręki. Postanowiłam dotrzymać obietnicy i nie zamierzałam odzywać się dopóki nie skończy.
-Przez całe liceum była dziewczyną Williamsa...-moje oczy się rozszerzyły. To jest chyba jakiś żart. Jeżeli tak, to naprawdę kiepski i nie śmieszny.
-Na studiach poznała Johna i zakochała się w nim. Potem wzięli ślub i pojawiłaś się ty, ale...-urwała.
-Ciociu,-wyszeptałam błagalnie.
-Ale Mary przez cały czas spotykała się z Lukiem...-głos uwiązł mi w gardle i nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Po prostu siedziałam i patrzyłam na nią w kompletnym szoku. Tak bardzo chciałabym, żeby to był sen. Moja matka zdradzała ojca? To jest niemożliwe.
-Wiec te listy, które znalazłam są od niego-wydukałam.
-Tak-przytaknęła. Widziałam, że nie było jej łatwo o tym mówić.
-John kochał Mary, więc wszystko jej wybaczał i ignorował obecność Williamsa. Tylko, że kiedy na jaw wyszła pewna informacja, nie mógł wytrzymać i chciał się rozwieść z twoją matką...-czułam się jakby Aurora w ogóle nie mówiła o moich rodzicach. Przez cały czas modliłam się, żeby to nie była prawda, ale Bóg nie chciał mnie wysłuchać.
-Kathy, John nie jest twoim biologicznym ojcem-jej głos się załamał. Szok to nieodpowiednie słowo. Mój oddech przyśpieszył, nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Moje oczy przybrały kształt monet.
-C-co?-wyszeptałam po kilku chwilach niezręcznej ciszy.
-Twoim biologicznym ojcem jest Luke Williams-po tych słowach schowała twarz w dłoniach.
-Co?-krzyknęłam. Poderwałam się na równe nogi.
-To jest jakiś chory żart. Powiedz mi, że to nie prawda-zażądałam. Nie podniosła głowy, tylko pokręciła  nią, zaprzeczając.
-Nie, nie, nie-wrzasnęłam i wybiegłam z domu, po drodze chwytając moja torbę. Wsiadłam do auta i z piskiem opon odjechałam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak myślicie, kogo będzie szukała Rose?
No i macie trochę przemyśleń Justina. (Sama przyznaję, że trochę ich brakowało). Poznajecie go trochę z innej strony.
No i prawda wyszła na jaw :o
Jak myślicie, gdzie jedzie Katherine?
Do Niedzieli<3
Obiecuje, tym razem nie nawale.
Jeszcze raz przepraszam :c
Liczba komentarzy spadła i trochę mnie to martwi, ale zmuszać was nie będę.