10 kwietnia 2014

Fifteen: " Żadne z was nie widzi, że pasujecie do siebie?"

Po kilku minutach Katherine podniosła się i wybiegła z domu, nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi na klucz. Zaczęła biec w kierunku cmentarza, chociaż nie to był jej cel. Po prostu biegła, żeby tym sposobem pozbyć się chociaż części negatywnych emocji. Oparła dłonie na kolanach i złapała kilka głębokich oddechów, kiedy zatrzymała się przed bramą cmentarza. Wierzchem dłoni otarła łzy, które ciągle spływały jej po twarzy i przeszła przez bramę. Szła główną alejką, ale zaraz potem skręciła w prawo, aż w końcu stanęła przed nagrobkiem, którego szukała. Usiadła na ławce, która tam stała i spojrzała na złote litery, wyryte na marmurowej płycie.  

Mary i John Pierce
Zginęli śmiercią tragiczną
Niech spoczywają w pokoju

Po jej policzkach po raz kolejny spłynęły łzy. Minęły dwa lata, odkąd ostatnio tu była. Tęskniła za swoimi rodzicami, którzy w tym momencie byli jej bardzo potrzebni.
-Szkoda, że was tu nie ma. Nie daję rady sama, nie daję-pokręciła głową, chowając twarz w dłoniach. Jej ciałem wstrząsnął szloch, a łzy płynęły po jej twarzy, przypominając wodospad. Nie chciała i nie miała zamiaru tego powstrzymywać. Poza tym nikt jej nie widział, więc nie musiała się ukrywać, a przynajmniej tak się jej wydawało.

Justin otwierał drzwi kluczem, kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwiami. Odwrócił się i zobaczył chłoptasia, jak nazywał Mike'a, który wychodzi z domu Katherine. Justin był zdziwiony, bo Evans wyglądał na wkurzonego. Był ciekawy, co się stało. Poza tym obecność Mike'a nie była mu na rękę. Jeżeli on jest chłopakiem Pierce, sprawy się komplikują. Jednak Justin nie miał zamiaru odpuścić sobie Katherine. Z rozmyślania wyrwał go dźwięk niedbale zamykanych drzwi. Z domu wybiegła Katherine, ale skierowała się w inną stronę niż Evans, co ucieszyło Justina. Oczywiste było, że nie mógł przepuścić takiej okazji. Poszedł za nią i trafił na cmentarz. Był kilkanaście metrów za nią, ale nawet gdyby podszedł bliżej, nie zauważyłaby go. Obserwował ją z odległości, żeby nie mogła go zobaczyć, ale jednocześnie był na tyle blisko, żeby mógł ją słyszeć. Patrzył jak Katherine usiadła na      ławce, a zaraz potem zaczęła płakać. Nie potrafił uwierzyć w to co widzi. To nie była ta sama Katherine Pierce, którą widział w szkole, albo w centrum handlowy, kiedy spotkali się za pierwszym razem. Nie ta, która potrafiła mu pyskować, nie ta która potrafiła pokazać pazury i nie ta twarda... nie taka. Teraz widział jedynie cierpiącą, samotną dziewczynę, która potrzebowała pomocy, ale nigdy tego nie pokazywała. Dopiero teraz do niego dotarło, że za każdym razem, kiedy z nią rozmawiał, nie rozmawiał z prawdziwą Katherine. Ona zwyczajnie udawała. Prawdziwą Katherine widział teraz, reszta to tylko pozory.

Po kilkunastu minutach Katherine zaczęła się uspokajać. Starła łzy z twarzy i złożyła ręce jak do modlitwy. Rzeczywiście się modliła. Mówią, że Bóg zawsze podnosi słuchawkę, bez względu na to ile czasu upłynęło od ostatniej rozmowy, a w tym przypadku były to ponad dwa lata. Katherine przestała zwracać się do Boga po śmierci Briana. Nie widziała sensu. Wcześniej chodziła do kościoła i często się modliła, ale kiedy bliskie jej osoby zginęły, zaczęła zastanawiać się czy Bóg w ogóle istnieje. Jednak teraz tego potrzebowała. Po prostu czuła, że powinna to zrobić.
Kiedy zaczęło się ściemniać, wróciła do domu. Nie miała siły na jakikolwiek posiłek, więc od razu położyła się spać. Obudziła się około godziny 11. Na szczęście była sobota, co cieszyło Katherine, bo nie miała ochoty na nic. Zmusiła się do wyjścia z łóżka i wzięła szybki prysznic. Nie zamierzała się malować, bo w tym momencie był to dla niej zbyt wielki wysiłek. Ubrała biały top i szare dresy i zeszła na dół. Wstawiła wodę na herbatę i przeszła do salonu. Kiedy włączyła telewizor, reporterka wiadomości informowała o śmierci kolejnych kilku osób w okolicy Stratford. W ciągu kilku ostatnich dni to już druga taka informacja. Naprawdę to miasto zaczynało się robić niebezpieczne, a Katherine najbardziej intrygował fakt, kto stał za tymi zbrodniami. Wyłączyła urządzenie, kiedy usłyszała gwizd czajnika. Wróciła do kuchni, zaparzyła herbatę i przygotowała sobie śniadanie, które składało się z musli i rodzynek zalanych truskawkowym jogurtem. Wzięła wszystko ze sobą i przeszła do gabinetu rodziców. Postawiła wszystko na stoliku i zaczęła przeszukiwać biblioteczkę w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Przeglądała książki i w pewnym momencie znalazła listy upchane pomiędzy książkami. Najdziwniejsze, że były to listy miłosne do jej matki. Nadawcą był jakiś Luke, jednak nigdzie nie było jego nazwiska, więc Katherine nie mogła go zidentyfikować. Zastanawiała się dlaczego Mary ich nie wyrzuciła, bo listy były z czasów, kiedy była ona na studiach. Jednak Pierce nie miała zamiaru robić tego za nią, nawet jeżeli jej nie były potrzebne, bo była martwa. W końcu to zawsze coś, czego dotykała jej mama. Odłożyła je na miejsce i wróciła z powrotem do poszukiwania książki. Po chwili natknęła się na "PS. Kocham Cię". Położyła się na kanapie i zaczęła czytać, w międzyczasie jedząc posiłek. 

Dochodziła godzina 16.30, a Katherine nie miała co robić. Przeczytała książkę i nie miała ochoty czytać kolejnej, zdążyła ogarnąć dom i do głowy nie przychodziło jej nic, czym mogłaby zabić czas. Weszła do kuchni i zajrzała do lodówki. Spojrzała na składniki, które się niej znajdowały i zaczęła wyciągać te, które były jej potrzebne do przygotowania ciasta. Katherine potrafiła gotować, a skoro i tak się nudziła, to postanowiła upiec ciasto.
Mieszała składniki w misce, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Mrucząc kilka przekleństw pod nosem, bo nadal nie miała ochoty na gości, udała się w stronę korytarza. 
-Znowu pomyliłeś adresy- uśmiechnęła się sztucznie, kiedy w progu zobaczyła Justina. Jednak zrobiła to po to, żeby zamaskować zdziwienie, bo nie widziała żadnego powodu, żeby Bieber się u niej zjawiał.
-Dobra, Pierce. Nie oszukuj się. Chciałaś, żebym przyszedł- puścił jej oczko.
-O matko! Skąd wiedziałeś? Jesteś wróżką?-wykrzyknęła z udawanym entuzjazmem.
-Twoją dobrą wróżką, kochanie.
-Więc czego chce ode mnie dobra wróżka?-skrzyżowała ręce na piersi.
-Mam dla ciebie prezent-uśmiechnął się.
-Ty masz c-co?-tym razem Katherine nie potrafiła zamaskować zdziwienia.
-Przecież miałem odkupić ci stolik, więc co cię tak dziwi?
-Nie wiedziałam, że umiesz dotrzymywać obietnic-wzruszyła ramionami.
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
Katherine wpuściła go do środka.
-Jakoś nie mam ochoty się dowiedzieć- mruknęła pod nosem. Za Justinem weszło dwóch pracowników sklepu meblowego, wnieśli zapakowany w karton mebel i postawili pakunek w salonie. Podziękowała im i zamknęła za nim drzwi, kiedy wyszli. 
Wróciła do salonu, a Bieber nadal tam stał.
-Czekasz na oklaski?
-Nie. Chcę żebyś to otworzyła.
-Zrobię to potem.
-A nie możesz teraz?-powiedział przez zaciśnięte zęby. Katherine zastanawiała się przez moment, dlaczego tak bardzo mu zależy, żeby odpakowała mebel właśnie teraz, ale kiedy nie znalazła żadnej sensownej odpowiedzi, zrezygnowała z jej poszukiwania.
-Jak chcesz to sam to rozpakuj-wzruszyła ramionami i przeszła do kuchni. 
Wróciła do mieszania składników. Właśnie miała sięgać po torebkę mąki, stojącą na blacie, kiedy ktoś złapał ją pierwszy, a zaraz potem mąką znalazła się na głowie Katherine. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Justinem, na którego twarzy widniał głupawy uśmieszek.
-No i czego się cieszysz, baranie?-warknęła.
-Bez powodu -wzruszył ramionami, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.  Katherine bez zastanowienia wyrwała mu torebkę z ręki i próbowała wysypać pozostałą mąkę na niego. Jednak Justin w porę złapał ją za rękę i zaczęli się przepychać. Katherine nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu, chociaż jeszcze chwilę temu nie miała ochoty się uśmiechać. Chwilę potem oboje byli biali od stóp, aż po czubki głów, a kuchnia wyglądała jak po przejściu śnieżycy.
-Teraz będziesz to sprzątał-popatrzyła na niego groźnie.
-To może ja sobie już pójdę-zaczął się wycofywać w stronę salonu, a na jego twarzy nadal widniał uśmiech. Kiedy był niedaleko drzwi złapała go za rękę i przyciągnęła go do siebie. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.  Katherine błądziła wzrokiem po całej jego twarzy, jednak zatrzymała się na jego oczach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak śliczny mają kolor. Ocknęła się, kiedy jego twarz zaczęła przybliżać się do jej twarzy.
-Zanim wyjdziesz masz to wszystko posprzątać-odsunęła się od niego. -Skoro dotrzymujesz obietnic to lepiej dla ciebie, żebyś to zrobił-uśmiechnęła się i pobiegła na górę. Wzięła prysznic, który zajął jej sporo czasu, bo nie tak łatwo jest wypłukać mąkę z włosów. Przebrała się w jeansy i niebieską koszulkę z krótkim rękawem i zeszła na dół. Kiedy weszła do kuchni, bo ich białej „walce” nie było śladu, tak samo jak po Justinie. Była zdziwiona, nie sądziła, że to zrobi. Dokończyła robienie ciasta i wsadziła je do piekarnika. Teraz miała czas, żeby rozpakować prezent od Justina. Przeszła do salonu i zaczęła otwierać karton. To co zobaczyła ją zszokowało. Był to biały stolik, który wyglądał jakby był wykonany z jakiegoś drogiego kamienia. Jego zdobienia przypominały te żywcem wyciągnięte ze starożytnych Aten. Nie do końca pasował do całej reszty mebli w pomieszczeniu, ale na pewno rzucał się w oczy.
Ustawiła go na miejscu poprzedniego stolika, na który upadł Justin i zebrała śmieci. Zanim wyciągnęła ciasto z piekarnika, na co musiała czekać godzinę, oglądała telewizje, nogi opierając na nowym stoliku. 
Kiedy wyjęła blaszkę wypełnioną słodkim deserem, po domu rozniósł się zapach sernika. Jednak zaraz potem do jej uszu dotarł dźwięk dzwonka do drzwi. Leniwie skierowała się w tamtą stronę.
-Co to, jakiś dzień wizyt?-mruknęła pod nosem, ciągnąc za klamkę. 
-Hej-na twarzy Megan jak zwykle malował się uśmiech.
-Hej-Katherine wpuściła ją do środka.
-Co tu tak pachnie?-Meg oblizała usta. 
-Zrobiłam sernik- wzruszyła ramionami.
-Czyli przyszłam w samą porę.
-A tak w ogóle po co przyszłaś?
-A czy muszę mieć konkretny powód, żeby przyjść do swojej przyjaciółki?-skrzyżowała ramiona na piersi, unosząc jedną brew do góry.
-Może-przeciągnęła.
-Katherine!-posłała jej karcące spojrzenie.
-Żartuję przecież-uniosła ręce w geście poddania.
-Skąd masz ten stolik?-Megan rozejrzała się po salonie.
-Prezent od Justina. Nie pytaj-pokręciła głową.
-Ej, jak to mam nie pytać?! Iskrzy między wami, a ty nie chcesz mi powiedzieć? Chyba żartujesz-prychnęła. 
-Nic nie iskrzy-warknęła. -Po protu rozwalił mi poprzedni-wzruszyła ramionami.
-Wmawiaj to sobie.
-Megan!
-Już, wyluzuj, Pierce. Chociaż ty i on to ciekawe połączenie-położyła palec na brodzie.
-Już wolałabym zostać potrącona przez ciężarówkę-Katherine przewróciła oczami.
-Jeszcze zobaczymy- Megan puściła jej oczko.
-Chcesz kawałek?-zapytała, ignorując jej komentarz, kiedy przeszły do kuchni.
-Co to w ogóle za pytanie- Megan pokręciła z rozbawieniem głową. Johnson usiadła na krześle przy wyspie, a Katherine ukroiła dwa kawałki cista i zrobiła herbatę. Megan w tym czasie bawiła się telefonem. 
Kiedy Katherine postawiła przed Megan talerz, po raz kolejny usłyszała dzwonek do drzwi. Wzniosła oczy do góry i poszła otworzyć drzwi.
-Przypominam, że dzisiaj już tu byłeś-spojrzała znudzonym wzrokiem na Justina, na którego ubraniach i włosach nie było śladu po mące.
-Dobra, Pierce. Nie oszukuj się- uśmiechnął się.
-Chciałaś, żebym przyszedł-powiedzieli w tym samym momencie. Justin był zaskoczony.
-No co? Powtarzasz się, Bieber- wzruszyła ramionami. -Ale skoro musisz, to wchodź- przesunęła się i wpuściła go do środka.
Gdy Katherine weszła do kuchni, Justin zjadał jej porcję ciasta.
-Tak, rozgość się-rzuciła sarkastycznie w jego stronę. -Dzięki, Meg- posłała jej przesłodzony uśmiech. Domyślenie się, że ta wizyta Justina to sprawka Megan, nie było trudne. 
-Katherine, przestań. Przecież Justin cię nie zje-Justin nie potrafił powstrzymać się od śmiechu.
-Gorzej ci?
-Nie sądziłem, że się mnie boisz, Pierce- uśmiechnął się łobuzersko.
-Ciebie? Żartujesz sobie?-prychnęła.
-Nie, Pierce. Nie masz z czego się śmiać.
-Mój dom i mogę robić co chcę, Bieber.
-Czy z wami jest coś nie tak?- oboje zwrócili głowy w stronę Megan.- Żadne z was nie widzi, że pasujecie do siebie?- oboje jak na zawołanie wybuchnęli śmiechem.
-Wspomnicie kiedyś moje słowa- Meg pokiwała bezradnie głową.  
Katherine spędziła z nimi kilka godzin. W ciągu tego czasu Justin zdążył poczęstować się jej wypiekiem i zirytować ją, jak to miał w zwyczaju. W końcu Katherine udało się go wyrzucić. 
Opadła na kanapę, licząc na chwilę spokoju.
-Nie leń się! Szykujemy się na imprezę.
-Megan, nie chcę mi się- jęknęła.
-Nie ma mowy! Leć na górę się szykować i bez dyskusji. Jestem tutaj po ciebie za godzinę-uśmiechnęła się i wyszła. Katherine podniosła się z mebla i zaczęła się kierować na górę, kiedy jej uwagę przykuł telefon Megan leżący na wyspie. Podeszła do urządzenia i zaczęła przeglądać listę kontaktów. Kiedy odszukała właściwy numer, wyciągnęła swojego iPhone'a i wysłała wiadomość, wcześniej przepisując numer z telefonu Megan.  

Do Louis:
Wybieram się z Megan na imprezę. Daję ci okazję, nie zmarnuj tego ;) ~Katherine

W końcu w pewnym sensie obiecała mu pomoc i zamierzała dotrzymać słowa. Włożyła swój telefon do kieszeni, a ten należący do Megan zostawiła na jego poprzednim miejscu. Skierowała się na górę, chociaż wcale nie miała ochoty nigdzie iść, żeby przygotować się na imprezę.


_____________
No i mamy kolejny rozdział :)
Następny pojawi się w święta, ale nic nie obiecuję
Do następnego xx
Dziękuję za ponad 1400 wyświetleń. Nawet nie wiecie jak bardzo mnie to cieszy.
Kocham was <3







2 komentarze:

  1. gsjshslshssdk swietny jak zawsze xx
    Oni do siebie na serio pasuja, Meg ma racje xd
    Justin jaki slodziak taki stolik kupic kupa forsy.. ;ooo
    /@justin_ma_swag

    OdpowiedzUsuń
  2. fajny ;d
    zapraszam mydamndreams.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to motywacja do dalszego pisania :)
Jeżeli komentujesz anonimowo to podpisz się jakoś xx