28 września 2015

Seventy Six: Rodzinne szczęście.

Katherine siedziała na kanapie z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej, kiedy po jej policzkach spływały łzy. Spodziewała się, że właśnie tak to się skończy, ale gdzieś w środku gnieździła się w niej niewielka iskierka nadziei, że może będzie jak w tych znienawidzonych przez nią romansach, kiedy żona składa pozew o rozwód, a mąż pomimo tego, że im się nie układa nie zgadza się i bardzo często w trakcie kłótni się godzą. Była naiwna myśląc, że chociaż ten jeden raz jej życie będzie przypominało taki film. Od złożenia pozwu o rozwód minęło dwanaście godzin, więc była pewna, że Justin już go otrzymał. Przez pierwsze kilka godzin siedziała wpatrując się w drzwi i czekając na niego, ale tak się nie stało. Mimo tego wszystkiego, co kłębiło się w jej głowie, kiedy wpadła na pomysł tego rozwodu ten pozew miał być takim sposobem zrobienia pierwszego kroku, chciała, żeby Justin tutaj przyszedł i pokazał jej w jakikolwiek sposób, że ma szansę uzyskać jego wybaczenie, ale on się nie zjawił. I dlatego teraz wypłakiwała oczy, bo na swoje własne życzenie zniszczyła to małżeństwo.
-Możesz mi wyjaśnić, co się między wami do cholery dzieje?!
Katherine uniosła głowę na dźwięk wściekłego głosu Megan. Nawet nie zastanawiała się, skąd wzięła jej adres i jak się tu dostała.
-Teraz już nic-szepnęła, próbując wycierać łzy z policzków, ale kiedy tylko to zrobiła kolejna porcja słonej cieczy opuszczała jej oczy.
-Ana śpi?-w odpowiedzi Katherine skinęła głową. -Nie pierdol, że nic. Louis mi powiedział. Teraz ty płaczesz, a ja znalazłam Justina zalanego w trupa w waszym domu!
-Byłaś u niego?-Katherine gwałtownie uniosła głowę na dźwięk jego imienia.
-Byłam. W salonie znalazłam podarty pozew o rozwód, a Justin spał pijany w waszej sypialni z waszym ślubnym zdjęciem w ręku.
-To dlatego nie przyszedł-wyszeptała do siebie.
-Dobrze wiesz, że Justin nigdy nie kłamie, a już na pewno nie okłamałby ciebie! Dorośnijcie wreszcie i zacznijcie sobie ufać! Kochacie się i jedno nie może żyć bez drugiego, ale musicie się wreszcie nauczyć ze sobą rozmawiać! Nie będę rozwiązywać każdej waszej kłótni!-krzyczała najciszej jak potrafiła, żeby nie obudzić Anabelle. -Teraz masz się ogarnąć i do niego jechać. Nie masz prawa pokazać się w tych drzwiach, dopóki się nie pogodzicie, rozumiesz?!
-Ale Ana...
-Ja z nią zostanę. Ruszaj się!
Katherine pobiegła do łazienki i opłukała twarz zimną wodą. Po tym jak osuszyła skórę, w korytarzu założyła botki i tak jak stała, w dresach i bluzie z kapturem przez głowę, wybiegła z mieszkania, po drodze chwytając kluczyki do auta. Nie zwracała uwagi na przepisy. Potrafiła myśleć jedynie o tym co powiedziała jej Megan. Była przekonana, że Justin jej nie wybaczy tego co zrobiła, a tym pozwem skrzywdziła go jeszcze bardziej. Kiedy tylko zaparkowała na podjeździe przed ich domem, nie zamykając samochodu pobiegła do drzwi, które okazały się otwarte. Po tym jak weszła zamknęła je na klucz, zdjęła buty i przeszła do salonu. Pozew rozwodowy leżał w dwóch częściach na stoliku.
-Idiotka ze mnie-mruknęła i skierowała się do sypialni. Po cichu otworzyła drzwi i weszła do środka. I tak jak powiedziała Megan, Justin spał z ich zdjęciem ślubnym przyciśniętym do klatki piersiowej. Katherine podeszła do łóżka i usiadła twarzą do niego. Pogładziła delikatnie jego policzek i westchnęła.
-Zawsze muszę coś spieprzyć.
Próbowała zabrać mu zdjęcie, jednak jego uścisk tylko się wzmacniał. Pochyliła się nad jego uchem, a ręce ułożyła na jego przedramionach, które owinięte były wokół fotografii.
-Justin, kochanie, to ja. Możesz już puścić-powiedziała prosto do jego ucha, gładząc jego przedramiona. Potem przeniosła dłonie na brzeg ramki zdjęcia i tym razem wyjęła ją bez problemu. Kiedy obróciła się, żeby odłożyć zdjęcie na nocną szafkę, poczuła jego dłoń na swoim udzie. Po tym jak odłożyła fotografię, położyła się obok niego. Leżała tam patrząc na niego, palcami przeczesując jego włosy lub gładząc go po policzku i nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Justin otworzył oczy, a jego skronie jak na zawołanie zaczęły pulsować. Przez moment wydawało mu się, że widział czyjeś włosy na poduszce obok, ale kiedy zorientował się, że jego ramię owinięte jest wokół ciała tej osoby, przeklął w myślach. W ciągu tej sekundy zdążył znienawidzić siebie i modlił się, żeby nie okazało się, że zdradził Katherine, bo z wczoraj nie pamiętał nic. Z szybko bijącym sercem odsunął się od tej osoby i ciągnąc ją za ramię obrócił w swoją stronę.
-Kurwa co ja piłem?-mruknął do siebie, kiedy jego oczom ukazała się twarz Katherine. -Ale nawet jeżeli to halucynacja to niech się nie kończy-powiedział z uśmiechem na ustach i przyciągnął Katherine do siebie, która natychmiast wtuliła się w jego klatkę piersiową. Teraz nie mógł już zasnąć, o ile w ogóle spał. Był przekonany, że to sen i nie chciał, żeby się skończył. Wszystko wydawało mu się takie realne. Czuł zapach jej waniliowego żelu pod prysznic, ciepło jej ciała, włosy, które łaskotały go w policzek, jej oddech na swojej skórze i dotyk jej dłoni. I nawet jeżeli zwariował to nie chciał się leczyć. Jednak mimo wszystko musiał upewnić się czy to nie sen albo jego przywidzenie. Odsunął się od niej i delikatnie potrząsnął jej ramieniem.
-Kochanie, obudź się.
-Jeszcze 5 minut-mruknęła ponownie przytulając się do niego.
-Czyli to nie jest sen.
-Żaden sen, daj mi spać-mruknęła zaspana. Tym razem jego ramiona owinęły się wokół jej ciała, a policzek oparł na jej głowie. W tym momencie nie interesowało go zmęczenie czy kac. Najważniejsze było to, że Katherine była tutaj obok niego. Wolną ręką gładził jej plecy, jednocześnie wpatrując się w ścianę. Nie sądził, że tu się zjawi, na pewno nie po tym jak złożyła pozew. Kiedy zobaczył ten dokument, jego serce przestało bić na kilka sekund, a kolory odpłynęły z jego twarzy. Nie miał pojęcia dlaczego to zrobiła, skoro udowodnił jej, że jest jej wierny. I w tym momencie nie rozumiał jej zachowania. I tak bardzo jak nie chciał jej puszczać, musiał ją obudzić.
-Kathy, co ty tu robisz?-potrząsnął nią delikatnie. Po którejś próbie z kolei otworzyła oczy i natychmiast się od niego odsunęła.
-Co tutaj robisz?-zapytał ponownie.
-Przyszłam z tobą porozmawiać. Tylko najpierw musisz wziąć prysznic-zakryła nos dłonią.
-A co ma jedno do drugiego?-zapytał, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-To, że nie będę z tobą rozmawiała, kiedy cuchniesz alkoholem-usiadła w tej samej pozycji i posłała mu wymowne spojrzenie. -Teraz idziesz się myć i nie chcę słyszeć sprzeciwu.
-Ale zostaniesz tutaj?-zapytał niepewnie, jakby bał się, że kiedy tylko zniknie za drzwiami łazienki Katherine wyjdzie. Tym razem darowała sobie złośliwy komentarz, który sam cisnął się jej na usta.
-Poczekam tutaj.
Justin tylko skinął głową, wstał i wszedł do łazienki, a kilka chwil po tym, jak zamknął drzwi dało się słyszeć szum wody. Katherine usiadła na brzegu łóżka i postawiła stopy na podłodze. Wtedy jej uwagę zwrócił ich ślubny portret, który wczoraj trzymał Justin. Sięgnęła po fotografię i zaczęła się jej przyglądać, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Byli szczęśliwi, a ona to zniszczyła. Teraz była zdeterminowana, żeby błagać go na kolanach o wybaczenie. Nie jeden raz Justin jej coś wybaczał, a ona skrzywdziła go po raz kolejny.
-Byliśmy szczęśliwi.
Katherine wzdrygnęła się z zaskoczenia na dźwięk głosu Justina. Nawet nie zorientowała się, kiedy opuścił łazienkę. Teraz wyraźnie czuła zapach jego żelu pod prysznic.
-I nadal możemy być-położył swoją dłoń na jej. -Kathy, rozwód nie jest nam potrzebny. Nie ma powodu, dla którego mielibyśmy się rozstać.
Katherine przymknęła powieki i kręcąc głową wstała. Podeszła do komody i tam położyła fotografię. W tym momencie miała ochotę się rozpłakać.
-Słyszysz mnie? Nie zgadzam się na ten rozwód!-tym razem głos Justina nie był spokojny.
-Ja nigdy nie chciałam rozwodu!-krzyknęła odwracając się w jego stronę.
-Co?
-Nigdy nie chciałam tego cholernego rozwodu! Jestem spierdolona, bo nie umiem zrobić pierwszego kroku! Nie umiałam spojrzeć ci w oczy po tym co ci zrobiłam, więc wywaliłam cię z mieszkania, ale potem chciałam, żebyś wrócił! Chciałam z tobą porozmawiać i błagać cię, żebyś mi wybaczył, ale nie potrafiłam zadzwonić! Z jakiegoś popierdolonego powodu myślałam, że jak dostaniesz ten pozew to przyjdziesz i powiesz mi, że się nie zgadzasz i wtedy wiedziałabym, że mam szansę! Ale ty nie przyszedłeś jak ci wszyscy w tych pierdolonych romansach, rozumiesz?!-wrzeszczała. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale Justin znalazł się naprzeciwko niej, a zaraz potem jego usta znalazły się na ustach Katherine. Wpił się w jej wargi, przyciągając jej ciało blisko siebie. Przez moment Katherine stała tam jak marmurowa rzeźba, ale zaraz potem zaczęła odwzajemniać pocałunki jej męża. Oboje uśmiechali się przez pocałunek, kiedy ich wargi poruszały się w jednym rytmie. Pocałunek był delikatny i zmysłowy, miał przekazywać tęsknotę i miłość. Justin oderwał się od Katherine, nadal trzymając dłonie na jej talii, kiedy poczuł coś mokrego na swoim policzku.
-Skarbie, czemu płaczesz?-zapytał wycierając kciukiem słoną ciecz z jej twarzy. Katherine pokręciła głową i wtuliła twarz w jego nagą klatkę piersiową, owijając ramiona wokół jego pasa.
-Kotku, nie płacz, wszystko jest w porządku-wyszeptał prosto do jej ucha, gładząc jej plecy.
-Przepraszam.
Odsunęła się od niego, wycierając wierzchem dłoni mokre policzki.
-Obiecaj mi, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Nigdy więcej nie chcę słyszeć słowa „rozwód” w tym domu.
-Obiecuję-skinęła głową. Justin ujął jej twarz w dłonie i ponownie ją pocałował.
-Przepraszam-powiedziała ponownie między pocałunkami.
-Zaraz będziesz mnie przepraszać-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech i zaczął przesuwać  się do przodu, przez co Katherine musiała się cofać, aż w końcu upadła na łóżko. Justin natychmiast znalazł się nad nią, a Katherine pogładziła jego policzek.
-Masz beznadziejną żonę-westchnęła.
-Nie mów tak, bo to nie prawda. Moją żoną jest najwspanialsza kobieta na świecie. Czasami zachowuje się, jak jędza, ale ją kocham.
-Jędza?
-Mogłem powiedzieć zołza, ale ostatnio jesteś wredniejsza, więc awansowałaś-puścił jej oczko.
-Z ciebie nadal jest kretyn-pokręciła głową z rozbawieniem.
-Ale mnie kochasz, a teraz żądam moich zasłużonych przeprosin-poruszył sugestywnie brwiami.
-Dlaczego ja wyszłam za ciebie za mąż?-przewróciła oczami, łącząc ich wargi w pocałunku. Jego dłonie poruszały się w górę i w dół po jej bokach, kiedy ich wargi ocierały się o siebie. Katherine przyciągnęła go za szyje bliżej siebie, kiedy poczuła jego usta na swojej szyi, a jego dłonie powędrowały pod jej bluzę. Opuszkami palców sunął po skórze na jej brzuchu i żebrach. Zatrzymał się, kiedy dotarł do jej biustu. Wyjął ręce i zaczął podciągać bluzę do góry. Odsunął się od niej na odległość kliku centymetrów i zdjął z niej materiał. Zaraz potem ponownie zaatakował skórę na jej szyi, zostawiając po sobie kilka fioletowych śladów. Ustami znaczył drogę w dół jej brzucha, zatrzymując się przy gumce od jej dresów. Jak najszybciej zdjął z niej spodnie, przez co teraz oboje zostali tylko w bieliźnie.
-Teraz będziesz musiała mnie bardzo, bardzo, bardzo mocno przeprosić-uśmiechnął się łobuzersko, zanim połączył ich usta w namiętnym pocałunku. W każdym ich ruchu przekazywana była miłość i tęsknota. Kochali się, nie przerywając pocałunku. Justin poruszał się w niej delikatnie, trzymając ją jak najbliżej siebie w uścisku. Podświadomie bał się puścić ją chociaż na sekundę, w której mogłaby uciec od niego znowu. Nawet kiedy oboje osiągnęli orgazm, Justin nie ruszył się nawet o milimetr. Nadal znajdował się nad nią, opierając swoje czoło na jej.
-Kocham cię-wyszeptał, chociaż byli tu sami.
-Też cię kocham-Katherine uśmiechnęła się delikatnie, a zaraz potem z kącików jej oczu wypłynęły pojedyncze łzy, których przybywało z każdą chwilą.
-Skarbie, co się dzieje?-zapytał, ocierając kciukiem słoną ciecz z jej twarzy. Nie miał pojęcia dlaczego Katherine płakała po raz kolejny. W pewnym momencie pomyślał, że być może zrobił coś nie tak i ją skrzywdził.
-Kochanie, zrobiłem ci coś? Jeżeli tak, to naprawdę nie chciałem. Ja...-Katherine przerwała mu kręcąc głową. Nie powiedziała ani słowa, przyciągnęła go za szyję blisko siebie tak, że jego głowa znalazła się w zagłębieniu jej szyi.
-Przepraszam-wyszeptała. Justin próbował odsunąć się od niej, żeby mógł spojrzeć jej w oczy, jednak uścisk Katherine mu na to nie pozwolił.
-Kotku, wszystko jest w porządku. Nie płacz już.
-Skrzywdziłam cię...znowu-jej głos był lekko zachrypnięty. Tym razem Justin uwolnił się w jej uścisku i spojrzał jej w oczy.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie-powiedział stanowczo. -Kocham cię i dla mnie najważniejsze jest to, że tu jesteś. Reszta nie jest ważna, rozumiesz?
-Nie uwierzyłam ci. Nawet sama nie wiem czemu się wyprowadziłam. Justin ja naprawdę ci ufam, ale wtedy...
-To już nie ma znaczenia-przerwał jej.
-Ale ja muszę ci to powiedzieć. Ja naprawdę wątpiłam w te zdjęcia, ale nie wiem czemu tak zareagowałam. Nie myślałam trzeźwo i ja...przepraszam.
-Kochanie, po prostu o tym zapomnijmy. To już nie ma znaczenia.
-To ma znaczenie! Skrzywdziłam cię i na pewno bolało cię to, że ci nie wierzyłam.
-Bardziej denerwowało. Wiesz o mnie wszystko, dosłownie wszystko, a mimo to nadal nie chciałaś mi uwierzyć...ale teraz chcę, żebyś zapamiętała raz na zawsze, że nigdy cię nie zdradzę. Jesteś jedyną kobietą w moim życiu. To przy tobie chcę się budzić i zasypiać, z tobą się sprzeczać i godzić. Nie umiem bez ciebie normalnie funkcjonować, słyszysz? Jesteś jedyną, Katherine Anabelle Bieber...Ty i Ana jesteście całym moim światem.
Katherine mu nie odpowiedziała. Ponownie przyciągnęła go do siebie i zaczęła płakać.
-Straszna beksa się z ciebie zrobiła, kochanie-zaśmiał się.
-Zamknij się-mruknęła. Przytulali się przez kolejne kilka minut, podczas których panowała kompletna cisza. W końcu Justin położył się obok, jednak kilka sekund później przyciągnął Katherine do siebie.
-Justin, czemu ty mi ciągle wybaczasz, co? Skrzywdziłam cię nie pierwszy raz-powiedziała ze smutkiem w głosie. Justin milczał kilka sekund, a potem kąciki jego ust uniosły się w górę.
-W zasadzie jest jeden powód...Bo cię kocham, zołzo.
-Też cię kocham-pogładziła go po policzku. -I przepraszam.
-Przestań mnie przepraszać, bo to zaczyna być irytujące-przewrócił oczami, a Katherine nie potrafiła powstrzymać chichotu. -To ja powinienem cię przeprosić za to, że się upiłem, zamiast przyjechać po ciebie, przerzucić cię przez ramię i zaciągnąć cię tutaj.
-Mogłeś to zrobić-skinęła głową ze śmiechem. Patrzyli na siebie przez kilka chwil, a w pewnym momencie oczy Katherine się rozszerzyły. Natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej, zakrywając się kołdrą.
-Matko Boska, Anabelle! Jestem beznadziejną matką!-powiedziała, siadając bokiem na łóżku, zbierając ubrania z podłogi. W szybkim tempie ubrała bieliznę, a kiedy miała założyć resztę powstrzymało ją ramię Justina, które owinęło się wokół jej talii i pociągnęło ją w dół, przez co usiadła na łóżku.
-Kochanie, uspokój się. Gdzie jest Ana?
-Megan z nią jest, ale...
-Żadnego "ale"-przerwał jej. -Ja zadzwonię do Megan i pojadę po Anabelle, a ty grzecznie idziesz spać-posłał jej spojrzenie nie znoszące sprzeciwu.
-Co?
-Kotku, masz worki pod oczami i wyglądasz jakbyś nie spała od dawna. Musisz odpocząć i zrobisz to teraz, a ja się zajmę resztą.
-Ale...
-Powiedziałem coś!
-Jesteś pewny? Justin, masz kaca i nie powinieneś prowadzić.
-Kaca już nie mam...Wiesz, kochanie, seks z tobą działa lepiej niż inne środki-puścił jej oczko.
-Kretyn-pokręciła głową z rozbawieniem. Justin pocałował ją w czoło i zszedł z łóżka. Założył bokserki, podszedł do szafy i wyciągnął dresy i bluzę przez głowę, a potem założył je na siebie. Wyjął też jedną ze swoich koszulek i podał ją Katherine.
-Załóż to i odpocznij.
Katherine ubrała jego koszulkę i ułożyła się wygodnie.
-Mogę z tobą zostać, dopóki nie zaśniesz. Chcesz?-w odpowiedzi Katherine skinęła głową. Justin uśmiechnął się delikatnie i położył się obok niej, owijając wokół niej swoje ramię.
-Śpij, skarbie-pocałował ją w czoło, kiedy Katherine się do niego przytuliła. Palcami rysował wzorki na jej plecach, a kilka minut później słyszał tylko jej równomierny oddech. Ponownie złożył krótki pocałunek na jej czole i wstał powoli nie chcąc obudzić swojej żony. Dokładnie okrył ją kołdrą i zszedł na dół. W holu założył buty, zgarnął kluczyki i wyszedł, wcześniej zamykając drzwi na klucz. Wsiadając do samochodu i uruchomiając silnik, wybrał numer Megan. Usłyszał jej głos, kiedy wyjechał na drogę. Włączył głośnik i włożył telefon w specjalny uchwyt.
-Hej, Megy. Ana jest z tobą?
-Tak, niedawno ją karmiłam, a teraz się bawi. Ja chcę wiedzieć, gdzie jest Katherine. Wyszła wczoraj i nie odbiera telefonu. Była u ciebie?
-Spokojnie, Katherine śpi...
-Pogodziliście się-odetchnęła z ulgą, przerywając mu.-Był seks na zgodę?
-Nie masz swojego życia?-zaśmiał się, zatrzymując się na światłach.
-Wypchaj się, Bieber-usłyszał jej śmiech.
-Zaraz przyjadę po Anabelle i wszystkie ich rzeczy.
-Jasne, spakuję ci wszystko.
-Dzięki, Megy-powiedział, wciskając czerwoną słuchawkę, a kolejnych kilkanaście minut potem zaparkował pod blokiem, w którym Katherine wynajęła mieszkanie. Wyszedł z samochodu, włączył alarm i wszedł do budynku. Przeskakiwał po dwa schodki chcąc jak najszybciej znaleźć się pod drzwiami. Kiedy to zrobił, otworzył je bez większego problemu i wszedł do środka.
-Megy!-zawołał, idąc przez korytarz.
-Tutaj!
Poszedł za jej głosem i trafił do sypialni. Ana bawiła się grzechotką leżąc na łóżku, a Megan wkładała ostatnie ubrania do walizki.
-To wszystko?
-Tak.
Justin podszedł do łóżka i usiadł na brzegu obok swojej córki.
-A jak się ma moja księżniczka, co? Stęskniłaś się za tatusiem?-zagruchał, biorąc ją na ręce. Ana zachichotała i powiedziała kilka sylab.
-No powiedz "tata". Ta-ta.
-Justin, ona jest na to jeszcze za mała-Megan pokręciła głową z rozbawieniem.
-Nie wtrącaj się.
Megan przewróciła oczami i zapięła zamek walizki.
-Teraz możesz już je zabrać.
W odpowiedzi Justin skinął głową i oddał Anę Megan.
-Ubierz ją, okej?
-Jasne.
Włożenie wszystkich bagaży do samochodu zajęło mi kilka minut. Potem zszedł razem z Anabelle na rękach i wsadził ją do fotelika, zapinając pasami.
-Wracamy do domu, księżniczko-uśmiechnął się i zamknął drzwi, a potem zajął miejsce kierowcy. Droga powrotna minęła szybko, bo większość mieszkańców była o tej porze w pracy. Kiedy zaparkował auto na podjeździe, wyjął Anabelle z fotelika i wszedł z nią do domu. Skierował się do sypialni i tam zdjął z niej kurtkę. Potem położył ją między nim a śpiącą Katherine.
-Popatrz, księżniczko. Mamusia już jest z nami i teraz nigdzie się nie wybiera-powiedział odgarniając kosmyk włosów z twarzy Katherine.

Kiedy Katherine otworzyła oczy, za oknem było już ciemno. Przetarła oczy pięściami i podniosła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zauważyła swoje walizki na podłodze. Uśmiechnęła się delikatnie i powoli zwlekła się z łóżka i potem zeszła na dół. Usłyszała dźwięki telewizora dochodzące z salonu i znalazła Justina na kanapie.
-Wyspałaś się, skarbie?-zapytał odwracając głowę w jej stronę. Pomimo tego, że Katherine chodziła bardzo cicho usłyszał ją. W zasadzie nie powinno ją to dziwić, patrząc na to w jakim zawodzie pracował.
-Mhm-mruknęła siadając obok niego.
-A ja myślałem, że się do mnie przytulisz?-wydął dolną wargę.
-Kretyn-pokręciła głową z rozbawieniem i owinęła ramiona wokół jego pasa.
-Chcę, żeby tak było już zawsze-powiedział rysując palcami wzorki na jej biodrze. -Jesteś na mnie skazana, Kathy.
-Cóż, jakoś będę musiała to przeboleć-uśmiechnęła się pod nosem.
-Straszna z ciebie jędza.
-Jesteś na mnie skazany-wzruszyła ramionami.
-I bardzo się z tego cieszę.
Katherine uniosła głowę i pocałowała go w usta. Jadąc tutaj nie sądziła, że teraz będzie w tym miejscu. Nie liczyła, że Justin wybaczy jej po raz kolejny. Jednak teraz cieszyła się, że może przytulać się do miłości swojego życia. I tym razem nie zamierzała krzywdzić go ponownie, bo to co bolało jego, bolało i ją. Miłość boli i taka jest prawda, ale dzieje się tak tylko wtedy, jeżeli ludzie nie dbają o nią odpowiednio. Miłość przychodzi, ale jest krucha i słaba, więc trzeba o nią dbać odpowiednio, żeby nie odeszła. Ludzie jednak wolą powtarzać, że miłość przynosi jedynie ból i bronić się przed tym uczuciem, zamiast o nie zadbać i być szczęśliwi. Katherine nie zamierzała tego robić. Pierwszy raz w życiu czuła się naprawdę szczęśliwa i działo się tak, kiedy miała obok siebie Justina i ich córkę. W życiu popełniała wiele błędów i na pewno nie były one ostatnimi, ale tym razem nie odbiją się one na jej rodzinie.

Następnego dnia Justin wszedł do ich sypialni, gdzie zastał Katherine ubraną całą na czarno. Ona nie była typem dziewczyny, która lubiła kolory, ale na czarno ubierała się tylko wtedy, kiedy jeszcze pracowała dla Williamsa.
-Kathy, gdzie ty idziesz?-zapytał, jednak nie otrzymał odpowiedzi. Dopiero teraz zauważył, że miała przy uchu telefon.
-Liz, masz teraz czas?...Chcę cię prosić o przysługę...Musisz mi kogoś dostarczyć pod pewien adres...Pewną dziewczynę, jest w piwnicy. Adres wyśle ci SMS-em...Dzięki, Lizzy.
Justin przysłuchiwał się tej dziwnej rozmowie, ale nie miał pojęcia o co dokładnie chodzi. Jednak to co usłyszał wystarczyło, żeby zaczął się martwić.
-Kathy, co ty planujesz?-skrzyżował ramiona na piersi, kiedy Katherine schowała telefon do kieszeni i obróciła się w jego stronę.
-Justin, zostań z Aną, a ja postaram się wrócić jak najszybciej-powiedziała, ignorując jego pytanie i skierowała się w stronę drzwi, jednak wyjście zatarasował jej Justin swoim ciałem.
-Nie wyjdziesz, dopóki nie dowiem się o co chodzi.
-O nic nie pytaj, tylko zrób to o co cię proszę-westchnęła.
-Czy do ciebie nie dociera, co mówię?
-Justin, kochanie, proszę cię-ujęła jego twarz w swoje dłonie.
-Nie, nie. Ja wiem co to znaczy, kiedy mówisz do mnie "kochanie"-pokręcił głową zdejmując jej dłonie.
-Muszę wyjść, rozumiesz?-spojrzała na niego z takim uporem, że wiedział, że nie ma siły, która ja zatrzyma.
-Masz na siebie uważać, rozumiesz? Masz tu wrócić w jednym kawałku.
-Obiecuję-uśmiechnęła się delikatnie i musnęła jego usta. -Wrócę-powiedziała, a Justin skinął głową i odsunął się robiąc jej przejście. Katherine wyminęła go i zeszła na dół, a zaraz potem dało się słyszeć dźwięk uruchomionego silnika samochodu.
Kiedy minęły cztery godziny, Justin zaczął się martwić. Od momentu, kiedy Katherine wyszła z domu, nie otrzymał od niej żadnej wiadomości. Przez kilka ostatnich minut dzwonił do niej co kilkanaście sekund, ale Katherine nie odebrała któregokolwiek połączenia. Zaczął  nerwowo tupać stopą w podłogę, wpatrując się w podjazd przez okno w salonie. Wszystkie możliwe scenariusze odtwarzał w swojej głowie. Mógł się domyślać dlaczego Katherine ubrała się na czarno i wyszła tak późnym wieczorem. Znał ją i wiedział jakie ma umiejętności, ale mimo wszystko się o nią martwił. Jego serce podskoczyło, kiedy zauważył światła, a zaraz potem auto zatrzymało się na ich podjeździe. Próbował uspokoić swój oddech i przeszedł do holu. W momencie, kiedy drzwi się otworzyły, a kobieca postać weszła do środka, jego dłonie zaczęły się pocić.
-Kathy?
-Justin, nie podchodź.
-J-Jak t-to nie p-podchodź?-wyjąkał, a jego oczy się rozszerzyły. -Jesteś ranna?
-Nie, ale nie podchodź, bo śmierdzę.
-Mam to gdzieś. Możesz pachnieć nawet jak kontener na starym blokowisku, ale muszę się upewnić, że jesteś cała.
Podszedł do niej, a kiedy znajdował się kilka centymetrów od niej do jego nozdrzy dotarł zapach, który znał bardzo dobrze.
-Katherine, ty pachniesz krwią.
-Nie martw się, nie jest moja-uśmiechnęła się delikatnie.
-To wcale mnie nie uspokaja-zacisnął szczękę.
-Kochanie, powiem ci wszystko, ale najpierw chce się wykąpać-mruknęła i wyminęła go, a potem zniknęła na schodach. Justin pokręcił głową i wszedł na górę do ich sypialni i usiadł na łóżku, czekając aż Katherine opuści łazienkę. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć i w pewnym sensie bał się tego co już niedługo miał usłyszeć. Przeczesał włosy palcami i oparł łokcie na kolanach. Cieszył się, że Katherine jest cała i zdrowa, ale nie podobała mu się ta sytuacja. Przecież, kiedy była w ciąży z Aną chciała zakończyć cały ten interes i nigdy do tego nie wracać, a teraz pachniała ludzką krwią. Potrząsnął głową i westchnął ciężko, a wtedy drzwi do łazienki się otworzyły. Katherine przerzuciła wilgotne włosy na plecy i ubrana w jedną z jego koszulek usiadła obok na łóżku.
-Kochanie, nie masz czym się martwić. Nic mi się nie stało-potarła dłonią jego plecy.
-W takim razie, gdzie byłaś? Mówiłaś, że chcesz z tym skończyć, a teraz wracasz i pachniesz krwią.
Jego głos nie był wściekły, słychać w nim było smutek.
-Wiem co mówiłam i chcę, żeby tak było, ale dla naszej rodziny mogę zabić i wcale się nie zawaham.
-O czym ty mówisz?-popatrzył na nią ze zdziwieniem wypisanym na jego twarzy.
-Ta krew należała do Rose-mruknęła.
-Co?
-Krew, której zapach czułeś należała do Rose Stewart-powtórzyła patrząc mu w oczy.
-Do Rose?-zapytał, jakby to co mówiła do niego Katherine nie mogło do niego dotrzeć.
-Tak-skinęła głową. -Ona prawie rozwaliła nasze małżeństwo i musiała za to zapłacić.
-Co z nią zrobiłaś?
-Zabiłam ją-wzruszyła ramionami, a jej głos brzmiał jakby mówiła o robieniu naleśników na śniadanie.

Katherine wysiadła z samochodu, wcześniej zakładając okulary, na nadgarstek wsuwając bransoletkę, którą nosiła jako swój znak charakterystyczny, a za spodnie wsuwając pistolet, które pomimo tego czasu się nie pozbyła, kiedy zatrzymała się w umówionym miejscu. Były to opuszczone magazyny, które zostały po tym jak właściciel zbankrutował. Położone były one na obrzeżach miasta  dość nieciekawej okolicy. Dookoła rosły drzewa, a najbliższa szosa znajdowała się jakieś dwa kilometry od tego miejsca. Delikatnie zamknęła drzwi auta i zmierzając w kierunku wejścia do magazynu, na którym widniała tabliczka z napisem "8C", na dłonie założyła czarne, skórzane rękawiczki. Chwyciła za klamkę metalowych drzwi, które były częścią innych, zdecydowanie większych drzwi, i weszła do środka. Wnętrze wyglądało jak typowy magazyn, jedna, wielka, pusta przestrzeń w szarym kolorze bez jakichkolwiek okien. Na środku stało pojedyncze krzesło, do którego przywiązana była nieprzytomna brunetka. Kilka świateł w magazynie było zapalonych przez co widoczność nie była problemem. Obok niej stała dziewczyna w czarnych kozakach i granatowym płaszczu w przeciwsłonecznych okularach.
-Liz, dałaś jej za dużo środka usypiającego-Katherine pokręciła głową, podchodząc do dziewczyny.
-Za bardzo się rzucała i nie miałam wyboru-wzruszyła ramionami. -Ale zapłaci za to co wam zrobiła, jak się obudzi-warknęła. -Między wami wszystko w porządku?-zapytała. Elizabeth przez ten czas zbliżyła się do Katherine, a przede wszystkim przestała się jej bać. W pewnym sensie zawdzięczała jej to co ma teraz. Nawet jeżeli pracowała w takim zawodzie to nie głodowała i miała gdzie mieszkać i być może znalazła miłość, bo była bardzo blisko z Mattem.
-Tak, jest okej-Katherne uśmiechnęła się delikatnie. -Wiesz, ja nie mam zamiaru czekać. Obudzę ją już teraz, bo nie mam ochoty patrzeć na nią dłużej niż to konieczne. 
Podeszła do Rose i wymierzyła jej policzek. Głowa dziewczyny obróciła się w drugą stronę, ale jej oczy się nie otworzyły. Powtórzyła tę czynność kilka razy i dopiero wtedy oczy Rose powoli uniosły się do góry.
-C-co się dzieje?-wymruczała. Chciała unieść ręce, ale nie mogła, bo były związane z tyłu. Wtedy zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, próbując się wyszarpnąć.
-Spokojnie, kochana. Nie ma sensu się szarpać-Katherine pokręciła głową z rozbawieniem. Rose spojrzała na nią z przerażeniem w oczach.
-A-Angel? J-ja znam t-twój głos.
-Oczywiście, że znasz-prychnęła. -Możesz mówić Angel, ale wolałabym, żebyś zwracała się do mnie po imieniu.
-A-ale...
-Bardzo dobrze znasz moje imię, Rose. 
-N-nie z-znam-pokręciła głową.
-Próbowałaś rozwalić mi małżeństwo i pieprzysz, że nie znasz mojego imienia?!
-N-nie..
-Możesz mówić Katherine-powiedziała z szyderczym uśmiechem na twarzy, kiedy zdjęła okulary. Oczy Rose rozszerzyły się do granic możliwości.
-N-nie...n-nie-zaczęła szarpać się, jakby to miało w czymś pomóc.
-Zapłacisz za to co zrobiłaś mi i za to co zrobiłaś Jennifer. Ona nie zasłużyła na śmierć, ale ty tak-warknęła uderzając ją w twarz. Z jej ust wydobył się pisk, a głowa obróciła się w drugą stronę. 
-Zabiłaś ja, bo go kochała. To nie jest powód, suko!-pchnęła krzesło, które z hukiem upadło na podłogę, a głowa Rose zderzyła się z twardym podłożem. 
-Liz, podnieś ją-poleciła i podeszła do walizki leżącej na podłodze. Otworzyła ja i wyjęła szeroki nóż, przy okazji odkładając okulary na podłogę. Kiedy Elizabeth ustawiła krzesło w poprzedniej pozycji, Katherine podeszła do Rose i rozcięła oba rękawy jej bluzki.  Zaraz potem zaczęła robić niewielkie nacięcia na prawie każdym kawałku jej skóry. W odpowiedzi otrzymywała krzyki Rose. 
-To dopiero początek, szmato-warkneła podchodząc i wbijając ostrze w jej udo. Wyciągnęła nóż i odrzuciła go na podłogę. Ponownie podeszła do walizki i wyciągnęła niewielki woreczek soli, a potem z uśmiechem na twarzy wysypała ją na otwarte rany. Palący ból rozchodził się po całym ciele Rose, a przeraźliwe wrzaski wydobywały się z jej gardła. Łzy płynęły strumieniami po jej twarzy, a z rany obficie wydobywała się krew. Katherine ponownie chwyciła za nóż i wbiła ją w drugie udo. Jednak zanim wyciągnęła ostrze, zaczęła je obracać. W tamtym momencie krzyki ucichły, a głowa Rose opadła bezwładnie. Ból, który odczuwała był zbyt silny i nie potrafiła go wytrzymać.
-Myślałam, że jest twardsza-Katerine pokręciła głową z rozbawieniem i wytarła ostrze o jej ubrania, a potem włożyła je do walizki. 
-Liz, przynieś benzynę.
Elizabeth nie odezwała się ani słowem i wyszła. Katherine popatrzyła na bezwładne ciało Rose i zacisnęła pięści.
-Zasłużyłaś na to. Chciałaś odsunąć mnie od faceta, który jest dla mnie ważniejszy niż moje życie. Zabiłaś Jennifer tylko za to, że go kochała. Zabiłaś niewinne dziecko. Brzydzę się tobą. 
Nie powiedziała nic więcej, bo Elizabeth wróciła z plastikowym pojemnikiem wypełnionym benzyną. Podała go Katherina, która odkręciła korek i wylała jego zawartość na ciało Rose. Potem odrzuciła pojemnik na bok, z kieszeni wyciągnęła zapałki, odpaliła jedna i odsuwając się rzuciła ją w kierunku Stewart. Ciało dziewczyny od razu stanęło w płomieniach. Jasnoczerwone języki ognia pochłaniały ubrania, skórę i kości, a wokół zaczął unosić się nieprzyjemny zapach.
-Teraz jesteśmy kwita.
Elizabeth zabrała walizkę i razem z Katherine wyszły, z hukiem zamykając drzwi i zostawiając palące się ciało za sobą.

-Kotku, czasami naprawdę mnie przerażasz-Justin pokręcił głową z rozbawieniem, kiedy Katherine opowiedziała mu co się stało.
-Ale...-urwał na moment, sadzając Katherine okrakiem na swoich kolanach. -Cholernie mnie to podnieca-mruknął muskając jej usta.
-Jesteś dziwny-skrzywiła się.
-A jesteś pewna, że nie jesteś ranna?-uniósł jedną brew do góry.
-Jestem...-powiedziała przeciągając końcówkę.
-Ale ja nie jestem i teraz muszę cię sprawdzić. Od góry do dołu-poruszył sugestywnie brwiami.
-Będziesz bawił się w lekarza?-zaśmiała się.
-Twojego osobistego lekarza, skarbie-mruknął, a zaraz potem przewrócił ich tak, że Katherine leżała na materacu, a on znajdował się nad nią i wpił się w jej usta.


~~~~~~
Zaskoczeni? xd Mam nadzieję, że was nie zawiodłam :) Kto się cieszy, że nie ma już Rose? Ja na pewno haha Niestety to już ostatni rozdział.... Jeszcze tylko epilog. Jakieś pomysły co się tam stanie?
Kocham was xx  Pozdrawiam ze słonecznej Ubedy :)


4 komentarze:

  1. O matko oficjalny zgon kocham /tbg

    OdpowiedzUsuń
  2. Ohhhhh genialne ♥
    Ich przyszłosć widze tak :
    Żyli długo i szczęśliwie ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja widzę tak : Mieli jedenaścioro dzieci, dwadzieścioro wnuków, parę psów i willę z ogródkiem <333

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie mi się podoba to, co piszesz:)
    jesteś w tym dobra! nie przestawaj!:)
    dawno tu nie zaglądałam, ale to się zmieni.
    zapraszam do siebie, po długiej przerwie - wielki powrót!
    http://art-of-killing.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to motywacja do dalszego pisania :)
Jeżeli komentujesz anonimowo to podpisz się jakoś xx