19 września 2015

Seventy Five: Próba.

Zegar wskazywał godzinę drugą nad ranem. Teoretycznie człowiek powinien spać o tej porze, żeby zregenerować siły, ale Katherine nie potrafiła zmusić swojego ciała do oddania się w ten stan błogiego odpoczynku. Nie była w stanie przestać myśleć, o tym co się stało. Justin odwiedził ją trzy dni temu i od tamtej pory jeszcze się nie zjawił. Z jednej strony Katherine nie chciała go widzieć, bo sam jego widok sprawiał ból, sama myśl, że był z inną bolała. Ale z drugiej strony wtedy upewniłaby się, że jest cały i zdrowy. Tak samo jak go nienawidziła, tak samo mocno go kochała. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie mogła nazwać jakiegokolwiek faceta miłością jej życia. Dla niej od zawsze brzmiało to jak tekst z tandetnego romansu, których szczerze nie znosiła. Chociaż szczerze mówiąc znienawidziła je dopiero po śmierci Briana, bo wcześniej nie miała nic przeciwko nim, mimo tego że ich nie oglądała. Kiedy go zabrakło, stwierdziła, że te filmy pokazują tylko szczęśliwe zakończenia, które nie zawsze zdarzają się w życiu, pokazują miłość dwojga ludzi, która pomimo przeciwności nie znika, a nie zawsze tak się dzieje. Bo nie zawsze miłość jest odwzajemniona i nie zawsze przeciwności ją wzmacniają. Widocznie w filmach pokazują nam to, co chcielibyśmy przeżyć, ale życie nam na to nie pozwala.
Katherine przerwała wycieranie kurzu z półki, kiedy łzy zaczęły zamazywać jej obraz i osunęła się po ścianie. Może to dziwne, że o tej porze sprzątała, ale musiała zająć się czymkolwiek, żeby przestać myśleć, ale nawet to jej nie pomogło. Wszystkie jej myśli nadal skupiały się na Justinie. Nie miała siły, ani ochoty z nim walczyć, odpychać go i uciekać od niego. Moment, kiedy dostała te zdjęcia ciągle odtwarzał się w jej głowie, jakby jej mózg był cyfrową nagrywarką i ktoś ustawił jej tryb powtarzania.  

Katherine wyszła przed bramę, żeby wyciągnąć listy ze skrzynki, jednak jej uwagę przykuło pudełko, które leżało na podjeździe. Zupełnie tak, jakby ktoś przerzucił je przez ogrodzenie. Pudełko było trochę większe od pudełka po butach, a na wierzchu miało czerwoną kokardkę. Katherine podniosła je ostrożnie i potrząsnęła nim, przez co do jej uszu dotarł dźwięk przesuwanego papieru w środku. Spodziewała się bomby albo czegoś w tym stylu. Zrezygnowała z zaglądania do skrzynki i  z pudełkiem w dłoniach wróciła do domu. Usiadła na kanapie w salonie i otworzyła je. Na wierzchu leżała niewielka kartka, na której widniał napis: „Jednak  za mną zatęsknił”. Przez kilka sekund myślała, że to głupi żart dzieciaków z okolicy. Podniosła kartkę, a kiedy zobaczyła to co znajdowało się pod nią, jej serce stanęło. Wyrzuciła kartkę, która upadła pod kanapę i chwyciła zdjęcia, które znajdowały się w środku. Przeglądała jedno po drugim, a z jej oczu płynął wodospad łez. Jedyna myśl rozbrzmiewała jej w głowie: „to nie może być prawda”.

Wierzchem dłoni starła łzy z twarzy. Nadal czuła ten sam ból i uścisk w klatce piersiowej, już na samą myśl o tych zdjęciach. Jednak zachowanie Justina od jej odejścia tylko podwajało ilość jej myśli. Nie przeprosił, ani się nie przyznał. Sposób w jaki z nią rozmawiał, jego głos, sposób w jaki na nią patrzył, to wszystko ją rozpraszało. Z jednej strony były ewidentne dowody jego zdrady, a z drugiej jego zachowanie, przez które Katherine zaczęła zastanawiać się czy rzeczywiście ją zdradził. Znała go już ponad dwa lata. Dla niektórych osób to zbyt mała ilość czasu, żeby poznać się dokładnie, jednak nie dla nich. W ciągu tego czasu wydarzyło się wiele. Nie zawsze te wydarzenia były pozytywne, ale obok Katherine zawsze był Justin. Dzięki temu, że w ich życiu wydarzyło się właśnie to poznali się lepiej niż kiedykolwiek. Przekonała się, że może na niego liczyć nie ważne co by się działo, zawsze potrafił ją pocieszyć, akceptował ją właśnie taką, mogła powiedzieć mu wszystko, a przede wszystkim ją kochał. Znali się, jakby przebywali ze sobą 24/7 przez całe swoje życie. Katherine wiedziała, że Justin nigdy nie kłamał, bo znał uczucie bycia okłamanym, więc czy to możliwe, żeby teraz zaczął mówić nie prawdę? Katherine zaczynała myśleć, że z powodu tych wszystkich myśli zwariuje. Nie miała pojęcia, co ma robić. Mimo wszystko wątpiła w te zdjęcia, a z drugiej strony nie miała pewności czy Justin był jej wierny.
-Katherine, uspokój się, bo niedługo odwiozą cię stąd w kaftanie-mruknęła sama do siebie. Powoli podniosła się z podłogi i przeszła po cichu do sypialni. Położyła się na łóżku, wcześniej przyglądając się przez chwilę śpiącej Anabelle, i zamknęła oczy próbując zasnąć i utrzymać się przy zdrowych zmysłach. 
Jak przez mgłę słyszała chichot swojej córki, a potem dobiegł ją głos Justina.
-Ana, musisz być cichutko, bo obudzisz mamusię.
Nie była pewny czy śni, czy nie, bo widziała jedynie ciemność. Uniosła powieki i rozejrzała się dookoła. Była tam gdzie zasnęła, więc to nie mógł być sen. Podniosła się i podeszła do łóżeczka, a jej serce stanęło. To musiał być sen, bo jej łóżeczko było puste. Wtedy ponownie usłyszała chichot. Wybiegła z sypialni i kierując się odgłosami znalazła się w salonie. Odetchnęła z ulgą widząc Anabelle siedzącą między nogami Justina na podłodze na jej ulubionym niebieskim kocyku, oglądającą bajki. Schowała twarz w dłoniach i pokręciła głową.
-Widzisz, kochanie? Obudziłaś mamusię.
-Możesz mnie więcej tak nie straszyć?-warknęła. -I w ogóle jak ty się tu dostałeś?
Justin posłał jej spojrzenie, które mówiło: „na serio o to pytasz?”. 
-Z resztą nie ważne-machnęła lekceważąco ręką. Dopiero teraz przypatrzyła mu się uważniej. Miał ciemne kręgi pod oczami i wyglądał jak zjawa. Katherine nie mogła nic poradzić na to, że się o niego martwiła.
-Chciałem zobaczyć się ze swoją córką, ale nie otwierałaś, więc wszedłem sam. Poza tym nie chciałem cię budzić, bo widzę, że jesteś zmęczona-wzruszył ramionami.
-Mówi ten, który wygląda jak zjawa-mruknęła pod nosem, na co w odpowiedzi otrzymała chichot Justina. Kąciki jej ust mimowolnie uniosły się w górę.
-Słuchaj, nie mam nic przeciwko twojemu odwiedzaniu Any, ale teraz powinna coś zjeść.
-Już ją nakarmiłem.
-Co?
-Kathy, wiesz która jest godzina?-uniósł jedną brew, przenosząc wzrok z telewizora na nią.
-Która?
-11.
-To jakiś żart?
-Nie-pokręcił głową. -Ana już jadła, a twoje śniadanie jest w kuchni. Jak już zjesz możesz przyjść i oglądać z nami albo zjeść tutaj.
-Zrobiłeś mi śniadanie?-spytała z niedowierzaniem. 
„Widzisz? On cię kocha”
„Ale ją zdradził”
„Nie zrobił tego”
„Zrobił, są dowody”
Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się dziwnych głosów, które słyszała w swojej głowie. Zupełnie jakby serce i rozum się ze sobą kłóciły. Odwróciła się i wyszła przechodząc do kuchni. Na stole stał talerz z kanapkami, a obok niego szklanka wypełniona jabłkowym sokiem. 
„Troszczy się o ciebie”
-Jaki ty jesteś głupi-mruknęła do siebie, a kąciki jej ust ponownie się uniosły. Usiadła na krześle i zaczęła konsumować swój posiłek. Nie mogła jeść przed telewizorem, chociaż wielokrotnie to robiła. Przebywanie z Justinem powodowało jeszcze więcej myśli, niż kiedy była sama. I tak sądziła, że przez ten natłok myśli jej głowa wybuchnie albo zamkną ją w pokoju bez klamek, więc chciała uniknąć kolejnej dawki. Nie przeszło jej przez myśl, że to śniadanie to próba przeprosin, bo kiedy była w ciąży Justin nie jeden raz robił jej śniadanie, które zawsze ograniczało się do kanapek, bo miał dwie lewe ręce do gotowania. W tym momencie przypomniało się jej, jak dwa miesiące po ślubie próbowała nauczyć go gotować. Dla ich kuchni i garnków nie skończyło się to dobrze, więc zrezygnowała z dalszych prób. Z dziwnego powodu szczęśliwe wspomnienia tym razem nie poniosły za sobą potoku łez, jak było do tej pory. Katherine w spokoju skończyła posiłek i odstawiła naczynia do zlewu. Przeczesała włosy palcami, ziewając kiedy przeszła do salonu. Usiadła obok Justina i schyliła się, żeby pocałować Anabelle w głowę, przez co zetknęli się ramionami. Zaraz potem wróciła do poprzedniej pozycji, udając, że nic się nie stało.
-Długo tu jesteś?-zapytała, patrząc na kolorowe postaci na ekranie.
-Mniej więcej 5 godzin-w odpowiedzi skinęła głową. Oboje przenieśli wzrok z telewizora, kiedy usłyszeli pojedyncze sylaby, który wydobywały się z ust ich córki. 
-Ana, powiedz kogo kochasz bardziej? Mamusię czy tatusia?-zapytał z uśmiechem na twarzy, sadzając ją bokiem na swoich kolanach.
-Liczysz, że ci odpowie?-Katherine popatrzyła na niego z rozbawieniem.
-Cicho, nie byłaś pytana o zdanie-położył palec na jej ustach. 
-Córeczko, powiedz, że bardziej kochasz tatę, bo mama to zołza.
-Kretyn z ciebie-pokręciła głową z rozbawieniem, uderzając go w ramię.
-Teraz to mama powinna dostać karę.
-A tata powinien zmądrzeć.
Przez kilka chwil wpatrywali się w siebie, uśmiechając się. Jednak zaraz potem uśmiech zniknął z twarzy Katherine, która odkaszlnęła i wróciła wzrokiem do telewizora. Justin westchnął i z Anabelle na rękach podniósł się i umieścił dziewczynkę w kojcu, w którym leżało kilka zabawek.
-Co ty robisz?
-Chce z tobą porozmawiać.
-Rozmawiamy cały czas- wzruszyła ramionami wstając.
-Dobrze wiesz o co mi chodzi. 
-Ja nie widzę tutaj tematu do rozmowy.
-Ale ja widzę-powiedział, zbliżając się do niej. Jednak w pewnym momencie się zatrzymał i przyłożył dłoń do czoła, przymykając powieki.
-Justin, wszystko z tobą w porządku?-zapytała, ujmując jego twarz w dłonie.
-T-tak.
-Nie wyglądasz, jakby było dobrze.
-Jest okej-powiedział, a zaraz potem jego powieki opadły, a jego ciało upadło na podłogę. Oczy Katherine się rozszerzyły, a Ana zaczęła płakać. 
-Justin, obudź się-uklękła obok niego, klepiąc go po policzku. -Bieber, wstawaj, bo to nie jest śmieszne-warknęła, a jej serce uderzało o jej żebra. -Justin, wstawaj-potrząsnęła jego ciałem, ale nie uzyskała żadnej reakcji. -Kochanie, rusz się, proszę cię.
Kiedy nawet jeden mięsień na jego twarzy się nie poruszył, Katherine przysunęła swoją twarz do jego i odetchnęła z ulgą czując jego oddech na swojej skórze. Zerwała się z miejsca i pobiegła do sypialni po telefon. Kiedy chwyciła urządzenie, w ekspresowym tempie zaczęła przeszukiwać listę kontaktów, żeby znaleźć jego numer. Zaraz potem wcisnęła zieloną słuchawkę i czekała, aż odbierze. Gdy tylko to zrobił, nie marnując czasu na powitanie i nie pozwalając mu dojść do słowa przeszła od razu do rzeczy.
-Max, musisz tu natychmiast przyjechać. Justin stracił przytomność.
***
Katherine sądziła, że to cud, że Max był na misji razem z Elizabeth na obrzeżach Toronto, więc zjawił się naprawdę szybko. Nie wezwała karetki, bo nie mogła zostawić Anabelle samej, ale nie mogłaby też nie pojechać razem z Justinem do szpitala, a przecież nie mogła wybierać między nimi.
-Jesteś pewny, że teraz będzie z nim w porządku?
-Tak. Kiedy skończy się ta kroplówka, podłącz mu drugą, a kiedy się obudzi zmuś go do jedzenia. Nie spał naprawdę długo i jestem zdziwiony, że nadal trzymał się na nogach. W dodatku jest odwodniony i nie mam pojęcia kiedy ostatnio coś jadł.
Katherine poczuła uścisk w klatce piersiowej, patrząc na Justina leżącego w jej sypialni na łóżku podłączonego do kroplówki.
-Dzięki, Max.
-Dla ciebie wszystko-uśmiechnął się pocieszająco. -Jakby coś to dzwoń.
-Jasne-skinęła głową i odprowadziła go do wyjścia. Max już miał wychodzi, jednak zanim to zrobił obrócił się i spojrzał na Katherine. 
-O co chodzi?
-Żałuje, że nie byłem na waszym ślubie.
-Oh...
-Ale od początku wiedziałem, że tak się to skończy-kąciki jego ust się uniosły.
-Zostałeś wróżką?-skrzyżowała ramiona na piersi.
-Nie-pokręcił głową z rozbawieniem. -Widziałem jak na ciebie patrzył. 
-Niby jak?
-Jak na najcenniejszy skarb. Kiedy zostałaś ranna w Vegas, on o mało nie wyszedł z siebie. Już wtedy wiedziałem, że między wami coś jest i się nie pomyliłem. Jesteście idealnie dobraną parą.
-Dzięki-Katherine delikatnie się uśmiechnęła.
-Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się zobaczymy, tylko nie znowu w takich okolicznościach-uśmiechnął się ponownie i wyszedł. Katherine wróciła do sypialni i usiadła po drugiej stronie łóżka.
-Jak mogłeś to sobie zrobić, co? Jesteś największym kretynem jakiego spotkałam, Justin. Największym-powiedziała cicho, opierając swoje czoło na jego. -Gdyby nie to, że jesteś nieprzytomny to skopałabym cię, że nie dałbyś rady usiedzieć przez tydzień...Kretyn-wyszeptała muskając delikatnie jego usta. -Porozmawiamy sobie, jak się obudzisz.
Odsunęła się i położyła obok, układając głowę na jego klatce piersiowej, a jego ramię przeniosła na swoja talię. W tym momencie nie miało znaczenia to, że prawdopodobnie ją zdradził. Nie była już tego pewna. Nie myślała, że to co stało się z Justinem jest wynikiem jego wyrzutów sumienia, bo nawet po tym jak ją zgwałcił, nie zachowywał się tak. Pokazywał jak bardzo źle się z tym czuje, jak bardzo tego żałował, ale spał pomimo tego, że śniły mu się koszmary i jadł normalnie. Nawet nie zorientowała się, że łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. Płakała, bo poczuła się winna, że z jej powodu doprowadził się do takiego stanu. Płakała, bo miała dość tej sytuacji. Kochała go i nie chciała mieszkać oddzielnie i widywać go tylko wtedy, kiedy odwiedzał Anabelle. Płakała, bo bała się o jego zdrowie. Nie wiedziała co ma zrobić, wybaczyć mu, jeżeli to zrobił czy uwierzyć, że jednak się do tego nie posunął, ale wiedziała, że policzy się z osobą, która jest za to odpowiedzialna. Po kilkunastu minutach wstała z łóżka i wytarła resztki łez z twarzy. Podeszła do łóżeczka Anabelle, ale odeszła, kiedy zobaczyła, że jej córka nadal śpi. Uspokojenie jej zajęło jej sporo czasu, a kiedy jej się to udało dziewczynka zasnęła prawdopodobnie ze zmęczenia spowodowanego płaczem. Katherine chwyciła telefon i wybrała numer Williamsa.
-Cześć, tato-powiedziała witając się. Po raz pierwszy w życiu zwróciła się do niego w ten sposób i była pewna, że w tym momencie Luke się uśmiechał. Postanowiła dać mu szansę, bo oprócz Aurory, Justina i Anabelle był jej rodziną. Od ciotki dowiedziała się, że kiedy ona zaczęła dorastać i przestała być niemowlakiem, jej matka odcięła go od niej. Nie mógł się z nią widywać i dopiero kiedy sama została matką zrozumiała co musiał czuć. Brak możliwości zobaczenia własnego dziecka dla każdego rodzica jest jak tortura. Katherine wystarczyło, żeby potrzymała Anę kilka sekund w swoich ramionach i już nie chciała jej puścić, a sama myśl o tym, że nie mogłaby jej zobaczyć powodowała ból. Wybaczyła mu to, że wciągnął ją w te nielegalne interesy, bo znała powód. Domyśliła się, że była to dla niego ostateczność, która wynikła z czystej desperacji, bo nie wiedział co innego mógłby zrobić. Poza tym dopiero teraz dostrzegła, że pomimo tego, że tam ją wciągnął troszczył się o nią. Nie była potworem bez serca i nie mogła traktować go, jakby nie istniał, bo przecież zrobił dla niej wiele.
-Cześć, córeczko-jego głos nie był chłodny jak zawsze. Tym razem był ciepły i spokojny.
-Chciałabym cię prosić o pomoc i chcę, żebyś zajął się tym osobiście. To dla mnie bardzo ważne.
Nie chciała, żeby myślał, że nazwało go „tato” tylko dlatego, że czegoś od niego chciała.
-O co chodzi?
-Znajdź Rose Stewart...Wygrzeb ją nawet spod ziemi, bo mam do niej pewną sprawę.

Wieczorem, kiedy Katherine położyła Anabelle spać po tym jak ją nakarmiła, wzięła prysznic i położyła się do łóżka. W mieszkaniu była tylko jedna sypialnia i jedno łóżko, w którym aktualnie spał Justin. Uśmiechnęła się delikatnie widząc, że ciemne kręgi pod jego oczami zaczynają znikać, a jego skóra przybiera normalny kolor. Odetchnęła z ulgą, że kroplówki, które podał mu Max zadziałały i teraz musiała czekać, aż Justin się obudzi. Wsunęła się pod kołdrę obok niego, jednak tym razem się do niego nie przytuliła. Kiedy się obudziła, ramię Justina oplatało ją w talii, a jej głowa znajdowała się na jego klatce piersiowej. Tęskniła za budzeniem się obok niego, jednak nie chciała się do tego przyzwyczaić, bo nie wiedziała co będzie dalej. Powoli podniosła się z łóżka i podeszła do łóżeczka, skąd wyjęła Anabelle, która już nie spała. I po raz kolejny musiała zacząć swoją rutynę, żeby tylko nie myśleć.

Zbliżała się godzina 15, kiedy Justin otworzył oczy i powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Pierwszy raz od wyprowadzki Katherine czuł się dobrze, nie był zmęczony i z nieznanego dla niego powodu czuł się szczęśliwy.
-Nareszcie się obudziłeś-obrócił głowę na dźwięk głosu Katherine, która stała w wejściu.
-Co ja tu robię?
-Czyli mam rozumieć, że po tym jak zemdlałeś miałam cię położyć na kanapie?-uniosła jedną brew do góry, krzyżując ramiona na piersi.
-Zemdlałem?
-Twoje omdlenie to dopiero początek. Możesz mi powiedzieć jakim cudem doprowadziłeś się do tego stanu?-warknęła stając w nogach łóżka. -Mam ochotę urwać ci głowę za to. Chcesz mnie przyprawić o zawał serca?!
-Martwisz się o mnie-uśmiechnął się pod nosem.
-Tak, martwię się, bo jesteś ojcem mojej córki. Ona cię potrzebuje, kretynie.
-A ty nie?
-Chodź do kuchni. Max kazał cię nakarmić, kiedy się obudzisz-powiedziała, wychodząc. Tak, potrzebowała go, ale nie wiedziała czy powinna to powiedzieć w tej sytuacji, więc zmieniła temat jak najszybciej. Justin pokręcił głową ze zrezygnowaniem i powoli wstał, a potem przeszedł do kuchni. Bez słowa zajął miejsce przy stole, kiedy Katherine mieszała coś w garnku. Anabelle siedziała w swoim wysokim krześle, bawiąc się swoją grzechotką. Żadne z nich nic nie mówiło, a jedynymi dźwiękami były pojedyncze sylaby, które wymawiała Ana. 
-Kathy, porozmawiaj ze mną. Tylko tym razem nie uciekaj.
-Teraz musisz zjeść-postawiła przed nim talerz z zupą. -Masz zjeść wszystko-powiedziała stanowczo i nałożyła porcję sobie. Zajęła miejsce obok krzesła Anabelle i zaczęła jeść, jednocześnie karmiąc córkę. Cały posiłek upłynął w milczeniu. W milczeniu, którego Justin nie mógł już znieść.
-Porozmawiasz ze mną?
-Niech ci będzie.
Ponownie zajęli miejsca przy stole. 
-Skąd wzięłaś pomysł, że mógłbym cię zdradzić?
-A nie zrobiłeś tego?-zapytała przesłodzonym głosem, kładąc dłonie na stole.
-Nie.
-Zabawne, że chcesz zaprzeczać oczywistym faktom-pokręciła głową.
-Oczywistym faktem jest, że jestem ci wierny-warknął. -Nigdy bym ci tego nie zrobił. Kocham cię, są rzeczy, o których wiesz tylko ty i miałbym ryzykować naszym małżeństwem dla głupiej przygody? Nie jestem tak głupi.
Katherine zacisnęła dłonie w pięści, wstała i wyszła z kuchni. Justin był zdziwiony jej reakcją, a kiedy chciał wstać, żeby ją znaleźć, Katherine weszła do kuchni z pudełkiem w rękach. Postawiła je na stole przed Justinem i ponownie zajęła swoje miejsce.
-Co to jest?
-Tu jest twój oczywisty fakt. Zajrzyj do środka-skinęła głową na pudełko. Justin niepewnie uchylił wieko, a jego oczy się rozszerzyły, kiedy zobaczył pierwsze zdjęcie. Natychmiast wyjął je wszystkie i zaczął po kolei przeglądać.
-Co to kurwa jest?!-warknął.
-Dowody twojej rzekomej wierności albo dowody twojej głupoty, nazwij to jak chcesz-wzruszyła ramionami. Justin wpatrywał się w zdjęcia dobrych kilka minut, w trakcie których panowała cisza. Jednak w pewnym momencie na jego twarzy pojawił się uśmiech, a on zaczął kręcić głową z rozbawieniem. Katherine spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Jestem ciekawa co jest w tym takiego zabawnego?-warknęła.
-To ja jestem ciekawy jak dokładnie przyglądałaś się tym zdjęciom, na których rzekomo jestem ja i Rose.
-Bo co?
-Ten facet, który wygląda identycznie jak ja ma tatuaż, którego ja nie mam-przesunął w stronę Katherine jedno ze zdjęć, na którym mężczyzna wyglądający jak Justin miał na żebrach tatuaż w kształcie węża. Katherine spojrzała na zdjęcie, potem na moment przeniosła wzrok na swojego męża i ponownie utkwiła spojrzenie w fotografii. Na twarzy Justina widniał delikatny uśmiech. Dla niego sytuacja była jasna. Teraz chciał ją zabrać razem z Aną do domu, ale jego uśmiech zniknął , kiedy Katherine nie podnosząc głowy się odezwała.
-Wyjdź.
-Słucham?
-Wyjdź.
-Kathy, przecież widzisz, że to nie ja. Te zdjęcia są sfałszowane.
-Wynoś się!
Justin przełknął nerwowo ślinę i wstał z krzesła. 
-Jeżeli zdecydujesz się ze mną porozmawiać to zadzwoń-powiedział ze smutkiem w głosie, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, a potem można było usłyszeć dźwięk zamykanych drzwi. Kiedy to się stało, Katherine ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Musiała go wyrzucić. Nie potrafiła mu teraz spojrzeć w oczy. W tym momencie nienawidziła siebie, że mu nie uwierzyła, a on przez to o mały włos nie trafił do szpitala. Zawiodła go i to nie pierwszy raz.

Katherine po tym jak została poinformowana przez sekretarkę, że może wejść do biura, zapukała delikatnie w drzwi i słysząc z drugiej strony „proszę” weszła do środka. Biuro adwokata było urządzone w nowoczesnym stylu i znajdowały się tu tylko rzeczy niezbędne. Na jego biurku nie było zdjęć rodzinnych, ani jakichkolwiek kwiatów na parapecie. Powiewało tu chłodem i profesjonalizmem. Po tym jak adwokat, którym był mężczyzna w średnim wieku bez żadnych znaków szczególnych z ciemnymi włosami i oczami w kolorze, który przypominał połączenie szarości z błękitem, przywitał się z Katherine, ponownie zajął miejsce za biurkiem, a Katherine usiadła na fotelu naprzeciwko niego. Katherine nie chciała tu przychodzić, ale było to dla niej jedyne wyjście w tym momencie. Nie potrafiła wybaczyć samej sobie za to co zrobiła, więc nie spodziewała się, że Justin jej wybaczy. Zwłaszcza, że nie był to pierwszy raz, kiedy go skrzywdziła. Chciała z nim porozmawiać i wielokrotnie próbowała, ale nigdy nie miała wystarczająco siły, żeby nacisnąć zieloną słuchawkę. To było coś czego w sobie nienawidziła-nie umiała zrobić pierwszego kroku. Nie ważne jak bardzo by chciała, bała się, że Justin jej nie wybaczy, więc postanowiła zrobić to, co jej zdaniem i tak miało się wydarzyć niedługo.
-Co panią do mnie sprowadza?
-Chcę się rozwieść.

~~~~
Gdyby ktoś nie pamiętał to Max jest lekarzem, który zszywał Katherine, kiedy zaatakował ją Thomas w Vegas :)
Jeszcze tylko jeden rozdział i epilog. Kto smutny?
Myślicie, że Katherine naprawdę rozwiedzie się z Justinem????
Do zobaczenia xx


3 komentarze:

  1. Kurde kocham to ff i nie chce żeby się kończyło wchodzę na nie kilka razy dziennie i patrze czy może jest rozdział jest najlepszy
    Kurde niech ona tego nie robi oni i tak będą razem muszą /tbg

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy Kay jest normalna !!
    Chce się rozwieść !?
    Ona nie może tego zrobić ;c
    PS. Świetny rozdział. Już nie moge się doczekać nn ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. On jej na to nie pozwoli :3 prawda? 😍

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to motywacja do dalszego pisania :)
Jeżeli komentujesz anonimowo to podpisz się jakoś xx