24 października 2015

Epilog

trzy i pół roku później

Dzisiaj wypadał dzień czwartych urodzin Anabelle. Dochodziła godzina szósta rano, kiedy Katherine kończyła dekorować tort w kuchni. Upiekła go sama wczoraj wieczorem, a dzisiaj ozdabiała go lukrem w różnych kolorach, który utworzył postać kopciuszka w balowej sukni, która była ulubioną postacią jej córki. Ana, od kiedy po raz pierwszy obejrzała tę bajkę, zaczęła powtarzać, że też chciałaby spotkać swojego księcia, który szukałby jej identycznie jak książę w bajce szukał kopciuszka. Katherine uśmiechała się za każdym razem, kiedy słyszała te słowa z jej ust. Wtedy zawsze myślała, że jej przytrafiło się coś podobnego. Znalazła swojego księcia, aczkolwiek jej historia nie była podobna do historii kopciuszka. Będąc precyzyjnym obie historie były podobne, ale tylko w kilku szczegółach. Katherine nie poznała Justina na balu tylko spotkała go w kawiarni, nie zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, jak kopciuszek w księciu, a wręcz przeciwnie nie znosiła go. Jednak ważniejsze są podobieństwa. Justin szukał Katherine po tym, jak ją zgwałcił i nie miał zamiaru odpuścić, tak jak książę kiedy szukał właścicielki pantofelka. Ale to co w pewnym sensie upodabnia jedną historię do drugiej jest miłość. Obie pary się kochają i na pewno będą żyły długo i szczęśliwie, bo burza, która rozpętała się nad ich głowami dobiegła końca.
-Hej, kotku-usłyszała za sobą głos swojego męża, kiedy kończyła dopracowywanie detali. Odłożyła plastikową wykałaczkę, którą robiła zmarszczki na sukni bajkowej postaci i odwróciła się z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Justin stał oparty o blat przed nią, a z miejsca, w którym stała zauważyła walizkę stojącą w holu obok drzwi wejściowych.
-Jestem w szoku, że w końcu się pojawiłeś-posłała mu przesłodzony uśmiech, podczas gdy jej głos ociekał sarkazmem, jak gąbką wyciskana z nadmiaru wody.
-O co ci chodzi?-zapytał ze zdziwieniem wypisanym na jego twarzy.
-Nie ważne-westchnęła, kręcąc głową z rezygnacją i odwróciła się z powrotem w stronę blatu wracając do swojego wcześniejszego zajęcia. Nie minęło kilka sekund i poczuła ramiona owijające się wokół jej talii, a do jej nozdrzy dotarł bardzo dobrze jej znany zapach perfum jej męża.
-Justin, przeszkadzasz mi-warknęła. Justin uniósł brew do góry i odsunął się od niej.
-Nie było mnie kilka dni. Przyjechałem prosto z lotniska, stęskniłem się za swoją żoną i nawet kurwa nie mogę się do niej przytulić?! Możesz mi powiedzieć o co chodzi?-w jego głosie słychać było złość, ale nie podniósł głosu, bo wiedział, że Ana spała o tej porze i nie chciał jej obudzić. Był wściekły, bo nie było go przez kilka ostatnich dni. Musiał wyjechać w interesach, bo jego hotel w ciągu tego czasu z jednego rozrósł się w sieć hoteli. Wszystkie nosiły tę samą nazwę: "Katherine". W ciągu tych zaledwie czterech dni stęsknił się za swoją rodziną i ostatnie czego oczekiwał to właśnie takie powitanie.
-O nic nie chodzi. Jestem zajęta i mi przeszkadzasz!-powiedziała, przyglądając się końcowemu efektowi jego pracy. Kopciuszek na torcie ubrana była w różową, balową suknię, na jej stopach znajdowały się pantofelki w tym samym kolorze,  a na głowie miała diadem.
-Czy ty myślisz, że jestem głupi?
Katherine odłożyła wszystko czego przed chwilą używała na blat i wzięła tort wkładając go do lodówki.
-Możesz mnie nie ignorować?!-warknął. Katherine gwałtownie zamknęła drzwi lodówki i odwróciła się w jego stronę.
-To ja cię ignoruję?! Zastanawiam się czy ja w ogóle cię znałam Justin-pokręciła głową.
-O czym ty mówisz? Co ja znowu zrobiłem?-wyrzucił ręce w powietrze.
-Mówiłeś, że rodzina jest dla ciebie całym światem...
-Bo tak jest-przerwał jej. -Nawet nie próbuj myśleć, że jest inaczej.
-I to dlatego ciągle cię nie ma, tak?
-Co? Nie było mnie tylko cztery dni, a tak zawsze jestem w domu-posłał jej zdezorientowane spojrzenie.
-Chyba tylko wtedy, kiedy śpisz-prychnęła.
-To nie prawda!
-Nie? Przyznaj się wreszcie. Wracasz z pracy i jedyne co robisz to kładziesz się spać, a rano kiedy się budzę, ciebie już nie ma. Ana zaczęła się mnie pytać czy tatuś już jej nie kocha! I ty twierdzisz, że jesteś w domu?! Kiedy ostatni raz zapytałeś o swoją córkę?! Kiedy ostatni raz ze mną rozmawiałeś?! Ciągle cię nie ma-ostatnie zdanie powiedziała już ciszej.
-Kathy...-westchnął.
-Jestem zdziwiona, że wróciłeś na urodziny swojej córki-pokręciła głową. -Pamiętasz jeszcze, że masz córkę?
- Tak, pamiętam, że mamy córkę. Kochanie, możemy się nie kłócić? Nie chcę, żeby Ana słyszała nasze krzyki w swoje urodziny.
-Świetna wymówka.
-To nie jest wymówka!-warknął. -Nasza córka ma dzisiaj urodziny i nie chcę psuć jej tego dnia. Możemy porozmawiać o tym wieczorem, kiedy Ana będzie spała. Pohamujesz się do tego czasu?-zapytał podchodząc do niej. Katherine milczała przez kilka chwil wpatrując się w jego oczy.
-Dobra, ale nadal jestem na ciebie wściekła. I nie myśl, że się z tego wyplączesz od tak po prostu.
-Seksownie wyglądasz, kiedy jesteś wściekła.
-Nie podlizuj się i tak nic nie dostaniesz.
-Cofniesz to.
-Chciałbyś.
-Wieczorem będziesz mówiła co innego.
-Możesz pomarzyć.
-Nie chcesz się kochać, bo jesteś na mnie wściekła, ale nie przeszkadza ci to w całowaniu mnie-powiedział z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, po tym jak się od niej oderwał, kiedy ich konwersacja przerywana była namiętnymi pocałunkami.
-Wypchaj się-odepchnęła go od siebie.
-Świetny sposób na pokazanie jak bardzo za mną tęskniłaś-przewrócił oczami ponownie obejmując ją w talii. Głowę schował w zagłębieniu jej szyi i wciągnął powietrze.
-Mmm...wanilia-mój ulubiony zapach.
-Ty niestety śmierdzisz-Justin uniósł głowę, a na jego twarzy widoczne było rozbawienie. -Poza tym kto powiedział, że za tobą tęskniłam?-uniosła brew do góry.
-Jędza-mruknął odsuwając się od niej.
-Nie oczekuj, że po tym jak przez miesiąc masz na w dupie, a potem nagle się pojawisz i twierdzisz, że się stęskniłeś, rzucę ci się w ramiona-popatrzyła na niego przez chwilę, potem wyminęła go kierując się na górę, żeby obudzić Anę. Justin westchnął ciężko, kiedy jego żona zniknęła z zasięgu jego wzroku. Wiedział, że zawalił, ale dotarło to do niego dopiero, kiedy Katherine wykrzyczała mu to prosto w twarz. Nie zdawał sobie sprawy, że praca pochłonęła go tak bardzo. Sieć hotel rozwijał z myślą o swojej rodzinie. Chciał tym samy definitywnie zakończyć rozdział swojego życia, w którym pracował dla Williamsa i zająć się czymś legalnym. Chciał być dumny z samego siebie pierwszy raz od kilku lat. Poza tym ten biznes był świetną odpowiedzią na pytanie, które ewentualnie mogła zadać Ana. Gdyby nie to nie wiedziałby jak ma odpowiedzieć, skąd mają tyle pieniędzy skoro nie pracuje. Jednak teraz w jego umyśle krążyły myśli, które dotyczyły jego rodziny i tego jak ma im wynagrodzić czas, w którym pochłonięty był pracą.
Po tym jak Ana zeszła na dół i Katherine namówiła ją do zjedzenia śniadanie, czego nie chciała zrobić po tym jak zobaczyła Justina i zaczęła się do niego przytulać, nie odstępowała swojego ojca na krok, a Justin nie miał nic przeciwko. W czasie, kiedy Katherine wyszła na zakupy, Justin siedział ze swoją córką w salonie.
-Tato, popatrz! Narysowałam to wczoraj z mamusią!- Ana wykrzyknęła entuzjastycznie podbiegając do Justina z kartką papieru w dłoni, na co na jego twarzy automatycznie zagościł uśmiech. Przyglądał się swojej córce, która wyglądała jak idealne połączenie jego i Katherine. Miała jego oczy, ale rysy twarzy odziedziczyła po matce. Jej uśmiech był odzwierciedleniem uśmiechu jej ojca, a jej długie, brązowe włosy, który wyglądały dokładnie jak włosy Katherine, zaplecione były w luźny warkocz.
-Tato, no popatrz!
Z transu wyrwał go zirytowany głos Anabelle. Justin posłał jej przepraszający uśmiech i wziął od niej kartkę. Wzrok utkwił w rozłożystym drzewie, na którego pniu napisane było „Bieber” a na gałęzią kursywą napisane były ich imiona, które naszkicowane zostało ołówkiem.
-To jest piękne, córeczko.
-Tak?-zapytała na co Justin skinął głową. -Bo wiesz, tato...mama to narysowała...ale ja jej pomagałam-ostatnią część powiedziała dumnie. -I mama powiedziała, że nauczy mnie rysować tak ładnie jak ona potrafi!-powiedziała podskakując w miejscu.
-Mama, na pewno cię nauczy, ale już teraz rysujesz ślicznie, kochanie-powiedział z uśmiechem na twarzy, jednak jego mina zrzedła, kiedy zobaczył grymas na twarzy swojej córki.
-Co się stało, kochanie?
-Tato, a czy ty jeszcze kochasz mnie i mamusię?-zapytała, a jej niewinne oczy skupiały się na nim.
-Oczywiście, że tak. Chodź tutaj-powiedział, podnosząc ją i sadzając bokiem na swoich kolanach.
-Tatuś zawsze będzie cię kochał. I ciebie i mamę.
-Bo ja myślałam, że nas nie kochasz i sobie poszedłeś-mruknęła, bawiąc się swoimi palcami. W tym momencie przypominała mu Katherine, która zawsze wtedy, gdy czuła się niepewnie bawiła się swoimi dłońmi, a jej głos był cichy.
-Księżniczko, nigdy więcej tak nie myśl, dobrze? Tata miał ostatnio dużo pracy i nie miał dla ciebie i mamy czasu, ale to nie znaczy, że przestałem was kochać. Ty i mam jesteście dla mnie najważniejsze, a ja nigdzie nie pójdę, tak?-kąciki jego ust uniosły się do góry, kiedy Ana pokiwała energicznie głową i wtuliła się w jego klatkę piersiową.
-Tatusiu?
-Tak, księżniczko?
-Czy mama jest chora?
-Nie, kochanie. Czemu pytasz?
-Bo ona wy-wy...no to słowo-mruknęła do siebie. -Ona wymio...tato, jak to się mówi?-jęknęła.
-Wymiotuje?
-Tak, to!...Ona robi to codziennie. Czy mamie coś będzie?
-Nie, kochanie. Z mamą będzie wszystko w porządku. Nie martw się, dobrze?-pogładził ją po głowie, po tym jak przytaknęła. Zaraz potem dało się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi, a postać Katherine zniknęła w kuchni. Justin przeniósł wzrok ze swojej żony na córkę.
-Kochanie, porysuj sobie, a tata pójdzie na chwilę porozmawiać z mamą, dobrze?-powiedział zdejmując ją ze swoich kolan i posadził ją na kanapie.
-Dobrze. Narysuję ci coś ładnego-Justin uśmiechnął się w jej stronę, a potem skierował się prosto do kuchni. To co powiedziała Anabelle sprawiło, że zaczął się martwić. Bał się, że przez pracę przegapił coś ważnego, że coś dzieje się z Katherine, a on nawet nie miał czasu, żeby jej wysłuchać. W tym momencie poczucie winy konsumowało jego duszę kawałek po kawałku, najgorsza była świadomość, że zaniedbał własną rodzinę z takiego powodu jak praca, który w tym momencie wydawał się śmieszny.
-Kochanie, wszystko w porządku?-zapytał stając obok niej, kiedy wypakowywała zakupy na blat.
-Justin, czego ty chcesz?-westchnęła. -Porozmawiamy wieczorem, teraz nie mam cza...
-Jesteś chora?-przerwał jej.
-Co?-obróciła się w jego stronę i spojrzała na niego ze zdziwieniem. -Dobrze się czujesz?
-Kathy, pytam poważnie. Jesteś chora?
-Nie, skąd ty w ogóle wziąłeś ten pomysł-przewróciła oczami, wracając do swojego poprzedniego zajęcia.
-Ana powiedziała mi, że codziennie wymiotujesz, więc zapytam jeszcze raz. Jesteś chora?
Ciało Katherine zastygło na moment, ale zaraz potem Katherine odwróciła się do niego ponownie i spojrzała  na niego.
-Nie jestem chora.
-Dobrze wiem, kiedy kłamiesz, więc...
-Mamo! A wujek Louis i ciocia Megan przyjadą dzisiaj?-Justin nie zdążył dokończyć, bo do kuchni wbiegła Anabelle, co uchroniło Katherine przed falą pytań odnośnie jej „choroby”.
-Wujek powiedział, że dzisiaj przyjedzie, ale zostanie tylko na chwilę, bo Max jest chory i musi pomagać cioci.
-To nie fair. Ja chciałam się pobawić z Maxem-Anabelle skrzyżowała ramiona na piersi i wydęła dolną wargę. Syn Megan i Louisa był dla Anabelle jak brat i była do niego przywiązana.
-Córeczko, wiem, ale Max jest chory i musi zostać w domku, żeby wyzdrowieć, a jak będzie zdrowy to przyjedzie do ciebie, dobrze?-Katherine ukucnęła przed nią i uśmiechnęła się do niej delikatnie.
-Dobrze. A tata zostanie na tort?
Justin ukucnął obok Katherine i chwycił swoją córkę za rękę.
-Oczywiście, że tak. Nigdzie się nie ruszam, księżniczko.
-To dobrze-na twarzy dziewczynki pojawił się ogromny uśmiech, a zaraz potem pobiegła z powrotem do salonu.
-Powiesz mi teraz prawdę?-zapytał, kiedy Katherine zabrała się za przygotowywanie obiadu.
-Powiedziałam ci już, że wszystko ze mną w porządku.
-Myślisz, że w to uwierzę? Katherine, znam cię wystarczająco długo, więc przestań kłamać i mi powiedz-powiedział przez zaciśnięte zęby.
-Sam powiedziałeś, że będziemy rozmawiać wieczorem, więc teraz się odpieprz-syknęła. Justin pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wrócił do salonu. Wiedział, że nic z niej nie wyciśnie, a fakt, że Katherine była wściekła niczego nie ułatwiał. Bał się o swoją żonę, ale nie próbował dowiedzieć się czegokolwiek aż do obiadu i nawet w jego trakcie nie wspomniał nawet jednym słowem o jej wymiotach.
-Ana, pozbieraj kredki ze stolika w salonie, bo za chwilę będzie tort-Katherine krzyknęła z kuchni, kończąc zmywanie naczyń.
-Zaraz, mamo!
Katherine pokręciła głową, bo w tej sprawie Ana była odzwierciedleniem Justina, który nie znosił sprzątać. Odstawiła ostatni talerz na suszarkę do naczyń i wytarła dłonie w ścierkę, którą odrzuciła na blat. Kiedy się odwróciła, prawie wpadła na Justina, który stał tuż za nią
-Justin, nie rób tak do cholery. Zawału można dostać-przeczesała włosy palcami i chciała go wyminąć, ale ją zatrzymał. Posłała mu pytające spojrzenie, ale z jego ust nie padło ani jedno słowo. Zwyczajnie stał przed nią i wpatrywał się w każdy milimetr jej twarzy, jakby w głowie chciał stworzyć jej dokładny obraz.
-Kocham cię-powiedział, a potem złożył pojedynczy pocałunek na jej czole i wyszedł z kuchni. Sytuacja sprzed chwili zaczęła ją zastanawiać. Nie miała pojęcia dlaczego Justin zachowywał się w ten sposób, w sposób jakby była śmiertelnie chora i miała umrzeć. Z drugiej strony mogła to być próba przebłagania jej. Ufała mu, ale gdzieś tam w niej siedziało coś co mówiło jej, że Justin nie jest z nią szczery. Odpychała to, ale jaki mógł być inny powód jego nieobecności? Pokręciła głową i wyciągnęła tort z lodówki a potem talerze i sztućce.
-Justin!
-Tak?
Katherine była zdziwiona, że pojawił się w kuchni zaledwie cztery sekundy po tym, jak go zawołała.
-Weź to, bo sama nie dam rady.
-Jasne-skinął głową i zabrał talerze i sztućce do salonu. Katherine chwyciła tort i poszła za nim. W momencie, kiedy postawiła deser na stoliku, rozległ się dzwonek do drzwi.
-Wujek!-Ana wykrzyknęła entuzjastycznie i pobiegła w stronę drzwi.
-Anabelle!-Katherine krzyknęła biegnąc za nim. Zdążyła powstrzymać ją, zanim dziewczynka sięgnęła do klamki.
-Ana, nie możesz otwierać drzwi, jeżeli nie wiesz kto jest po drugiej stronie.
-Ale ja wiem! Tam jest wujek!-powiedziała naburmuszona.
-Kochanie, tego nie wiesz. Poza tym i tak jesteś za mała, żeby otwierać drzwi.
Ana burknęła coś pod nosem i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, kiedy Katherine otworzyła drzwi.
Zupełnie jak Justin.
-Hej, Louis-Katherine posłała mu przyjazny uśmiech.
-Hej, Kathy.
-Mówiłam, że to wujek! Masz dla mnie prezent?
-Ana!-Katherine odwróciła się do niej z grymasem na twarzy. -Jak ty się odzywasz? To niegrzeczne.
-Kathy, daj spokój. Nic się nie stało-Louis zaśmiał się i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi. -Mam dla ciebie prezent, ale najpierw musisz się ze mną przywitać-uśmiechnął się w stronę Anabelle kucając przed nią i wskazując palcem na swój policzek.
-Cześć, wujku-zachichotała dając mu buziaka w policzek. -A teraz dasz mi prezent?
-Wszystkiego najlepszego-powiedział, wyciągając zza pleców pudełko owinięte kolorowym papierem z kokardą na środku. Dziewczynka szybko chwyciła paczkę w ręce i rzucając głośne „dziękuję, wujku” pobiegła do salonu otworzyć prezent.
-To zachowanie na pewno ma po tobie, Bieber-Louis pokręcił głową z rozbawieniem.
-Odwal się od mojej córki-Justin przewrócił oczami.
-Dobrze cię widzieć-powiedział podchodząc do Justina i witając się z nim męskim uściskiem.
-Ciebie też, stary-kąciki ust Justina uniosły się lekko w górę. Mimo upływu czasu nadal się przyjaźnili i zachowywali się tak, jakby nadal mieli 18 lat.
-Lou, masz szczęście, bo trafiłeś na tort.
-Słuchajcie, zostałbym, ale muszę wracać do Megan. Nie chcę, żeby siedziała sama z Maxem. Jest strasznie marudny, kiedy jest chory-posłał im przepraszający uśmiech.
-Jasne. Pozdrów od nas Megan-Justin skinął głową.
-Na pewno to zrobię. Wpadniemy do was, jak mały będzie zdrowy.
-Dobra, jedź już.
-Bieber, świetny sposób na powiedzenie, żebym spier...-nie zdążył dokończyć, kiedy napotkał mordercze spojrzenie Katherine. -Jasne-odchrząknął. -Jestem ciekawy, jak Kathy z tobą wytrzymuje-spojrzał na Justina
-Ja raczej zastanawiałbym się jak Megan wytrzymuje z tobą.
-Megan nie narzeka...i współczuję ci, Kathy. Codziennie musisz go słuchać i patrzeć na jego twarz.
Katherine nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu i schowała twarz w ramieniu swojego męża, żeby pohamować napad śmiechu.
-Tomlinson, wyjdziesz stąd sam czy mam ci pomóc?
-Już idę-Louis uniósł dłonie w geście poddania. -Kathy, spróbuj z nim nie zwariować-puścił jej oczko.
-Spróbuję-pokręciła głową z rozbawieniem. Po tym jak Louis powiedział „do zobaczenia” wyszedł, a kilka chwil potem można było usłyszeć ryk silnika jego samochodu.
-Jest kurewsko zabawny-Justin warknął pod nosem.
-Dzisiaj są urodziny Any, więc schowaj swój nastrój do kieszeni, dobra?-Katherine przewróciła oczami, odsuwając się od niego.
-Nie bądź hipokrytką. Traktujesz mnie dzisiaj jak psa i ciągle jesteś wściekła, więc mnie nie pouczaj-syknął.
-Mogę w ogóle się do ciebie nie odzywać-powiedziała przez zaciśnięte zęby.
-I bardzo dobrze-powiedział wchodząc na górę. Katherine przymknęła na moment powieki i wzięła głęboki wdech. Nie znosiła wielu rzeczy, ale zdecydowanie nienawidziła kłócić się z Justinem. W trakcie kłótni zawsze mówili coś czego żadne z nich nie miało na myśli i ranili się nawzajem.
-Mamo, kiedy będziemy kroić tort?
Katherine otworzyła oczy na dźwięk głosu Anabelle.
-Za chwilę, kochanie-posłała jej uśmiech, który miała nadzieję wyglądał prawdziwie.
-A gdzie jest tata?-dziewczynka rozejrzała się dookoła. -Nie poszedł sobie, prawda?-zapytała, a w jej oczach widoczne były szklanki. Katherine kucnęła przed nią i pocałowała ją w czoło.
-Tata jest na górze. Pójdę po niego i wtedy zdmuchniesz świeczki i pokroimy tort, tak?
-Dobrze-skinęła głową z uśmiechem. -A potem pokażę wam co dostałam od wujka.
-Okej. Teraz poczekaj tutaj, a ja idę po tatę.
Katherine wstała i weszła na górę. Westchnęła cicho kładąc dłoń na klamce i pociągnęła ją w dół. Weszła do ich sypialni, a Justin siedział na brzegu łóżka z twarzą ukrytą w dłoniach. Na dźwięk zamykania drzwi uniósł głowę. Natychmiast podniósł się z miejsca i podszedł do Katherine.
-Kochanie, nie chciałem tego powiedzieć...Przepraszam.
-Ana czeka na ciebie na dole-powiedziała ignorując jego wcześniejszą wypowiedź.
-Kochanie...przecież wiesz, że nienawidzę się z tobą kłócić-pogładził dłonią jej policzek.
-Porozmawiamy wieczorem, a teraz musisz zejść na dół-powiedziała zdejmując jego dłoń z twarzy.
-Kathy...
-Wieczorem-powiedziała stanowczo i wyszła.
Spierdoliłeś to, Bieber.
Katherine tak naprawdę nie była na niego wściekła za to co powiedział. Napięta atmosfera irytowała również ją. Chciała już wszystko wyjaśnić i się z nim pogodzić. Jeszcze kilka lat temu zareagowałaby inaczej, ale teraz chciała poczekać i wysłuchać jego wyjaśnień. Nie mogła całe życie zachowywać się tak, jak wtedy kiedy miała 18 lat.
Justin wyszedł z sypialni chwilę po Katherine. Szedł za nią jak zagubiony szczeniak. Nie powiedział ani jednego słowa. Nie miał zamiaru złościć jej jeszcze bardziej. Był wściekły, bo Katherine nie pozwalała mu dojść do słowa, ale przecież sam chciał zaczekać z tym do wieczora i teraz mógł bić się po głowie, że to powiedział. Na poważnie kłócili się rzadko, ale złość między nimi nie trwała długo. Te momenty ciszy po kłótni przypominały mu o tym, jak nie widział Katherine przez 6 miesięcy, kiedy wyjechała po tym jak ją skrzywdził. Z wszystkiego co wydarzyło się w jego życiu, ten okres był dla niego najgorszym. I po każdej kłótni wydawało mu się, jakby przechodził przez to po raz kolejny, a tego nie chciał.
Kiedy wszedł do salonu, przykleił na twarz uśmiech, a Katherine kończyła zapalanie czwartej świeczki na torcie.
-Tato, a co będziemy robić potem?-pytanie padło z ust Anabelle, która stała przy stoliku, kiedy tylko zobaczyła swojego ojca.
-A potem..możemy pójść do parku na plac zabaw albo do kina. Co wybierasz?-uśmiechnął się do niej siadając na kanapie.
-A mogę mieć to i to?-zapytała robiąc minę szczeniaczka. Justin pokręcił głową z rozbawieniem, nadal nie mógł się nadziwić ile zachowań zaczęła naśladować albo odziedziczyła po nich. Zupełnie tak jakby część jego i część Katherine zostały połączone w nowym ciele, a przecież tak właśnie było.
-Tatusiu, proszę...ładnie proszę.
-Dobrze...ale-i tak jak szybko pojawił się uśmiech na twarzy Anabelle, tak szybko zniknął na dźwięk słowa „ale” i zastąpił go wyraz twarzy, który zawsze miała Katherine, kiedy była niezadowolona.
-Mama też musi się zgodzić.
Ana natychmiast podbiegła do Katherine, która siedziała obok Justina na kanapie.
-Mamusiu, proszę...ładnie proszę-po raz kolejny zrobiła minę szczeniaczka.
-Ana, tej miny używa twój tata i też to nie działa-Ana pokręciła głową z rozbawieniem.
-Ej, to nie prawda! To działa-Katherine obróciła głowę w stronę Justin i uniosła jedną brew do góry.
-Jesteś tego pewny?
-Jestem.
-Udowodnij.
-W łóżku udowodnię ci na pewno-wyszeptał jej do ucha.
-Chciałbyś-przewróciła oczami.
-Nawet nie wiesz jak bardzo-puścił jej oczko.
-Ana, skoro dzisiaj są twoje urodziny, a twój ojciec ma dzisiaj bardzo oryginalne poczucie humoru..to się zgadzam-uśmiechnęła się w stronę swojej córki, przy okazji posyłając Justinowi mordercze spojrzenie.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję-słowa wylatywały z jej ust z prędkością światła, kiedy podskakiwała w miejscu.
-Ana, teraz pora, żebyś zdmuchnęła świeczki-dziewczynka skinęła głową i stanęła naprzeciwko zapalnych świeczek.
-Tylko pamiętaj, żeby najpierw pomyśleć życzenie-przypomniał jej Justin, na co ponownie przytaknęła. Myślała przez chwilę, a potem nabrała powietrza i zdmuchnęła świeczki. Na twarzy dziewczynki pojawił się uśmiech od ucha do ucha, kiedy Justin razem z Katherine zaczęli klaskać.
-Jakie było twoje życzenie, kochanie?
-Katherine, takich rzeczy się nie mówi, bo inaczej się nie spełni. Nigdy nie zdmuchiwałaś świeczek?
-Czy ty zawsze musisz się odzywać wtedy, kiedy nie trzeba?
-Ale co ja...
-To nie mogę ci powiedzieć, mamo, bo wtedy nie będę miała rodzeństwa.
Oczy obojga się rozszerzyły i spojrzeli na swoją córkę, która zakrywała swoje usta dłonią.
-Ana, czy ty właśnie...
-I już nie będę miała rodzeństwa-pokręcił głową, a w jej oczach pojawiły się łzy.
-Księżniczko, to tak nie działa. To czy będziesz miała rodzeństwo nie zależy od życzenia.
-A od czego?
-Od mamusi i tatusia.
Katherine posadziła Anabelle na kolanach bokiem tak, że patrzyła na Justina.
-Wiesz, jak mamusia i tatuś się bardzo mocno kochają to dostają taki prezent od Boga.
-Prezent?-Ana spojrzała na Katherine z zaciekawieniem.
-Tak, kochanie. Ty też jesteś takim prezentem-Justin uśmiechnął się do niej i przysunął bliżej Katherine.
-Ale wy się kochacie..to czemu nie ma kolejnego prezentu?-kąciki jej ust opadły.
-Bardzo chcesz mieć rodzeństwo?
-Miałabym się z kim bawić-mruknęła.
-Wiesz, zawsze możesz poprosić Boga o rodzeństwo.
-A jak go poproszę to wtedy dostaniecie dzidziusia?
-Jak tatuś będzie grzeczny, wtedy tak.
-Ej!
Katherine nie potrafiła powstrzymać śmiechu, a Justin pokręcił głową z rozbawieniem, kiedy Ana powiedziała mu, że ma być grzeczny.
-Okej, Ana, teraz kroimy tort.
Dziewczynka zeszła z kolan Katherine i przyglądała się, jak mam kroi ciasto na kawałki. Kiedy każdy miał swoją porcję na talerzu, zaczęli jeść oglądając kopciuszka. Jednak przerwali to, kiedy odezwała się Anabelle.
-Mamo, a co to jest rozwód?
Justin z Katherine wymienili zdziwione spojrzenia.
-Kochanie, skąd ty znasz takie słowo?
-Było w telewizji. A co to jest?-zapytała patrząc na nich z zaciekawieniem.
Katherine odstawiła talerz na stolik, tak samo jak Justin i tym razem on posadził córkę na swoich kolanach.
-Pan sędzia daje rozwód i wtedy dwoje ludzie już nie są małżeństwem i mogą mieć drugiego męża albo żonę.
-Ty i tata jesteście małżeństwem?
-Tak, jesteśmy. Tatuś jest moim mężem, a ja jestem jego żoną.
-To niech ten sędzia nie daje wam rozwodu, bo ja nie chcę, żeby tata miał drugą żonę.
-Ana, sędzia nie daje rozwodu każdemu. Trzeba złożyć taki specjalny dokument i wtedy sędzia się zastanawia czy dać rozwód czy nie.
-I wam nie da rozwodu?
-Nie, księżniczko. Mamusia jest nasz i nikomu jej nie oddamy, tak?-Justin spojrzał na swoją córkę, która energicznie pokiwała głową.
-To teraz mocno przytul mamusię, żeby od nas nie odeszła.
Anabelle od razu wspięła się na kolana Katherine i objęła ją za szyję rękami przytulając się do niej.
-A teraz moja kolej.
Jedną ręką objął Katherine w talii a drugą Anabelle i oparł czoło o czoło Katherine, która obróciła głowę w jego stronę, kiedy się odezwał.
-Kocham cię-powiedział bezgłośnie.
-Też cię kocham-powiedziała dokładnie tak samo jak on.

Reszta dnia minęła bardzo szybko, a napięta atmosfera między nimi zaczęła zanikać. Wrócili do domu późnym wieczorem po tym, jak po filmie o barbie zjedli kolację w restauracji. Justin przypilnował Anabelle, żeby dokładnie umyła zęby i po tym jak z jego niewielką pomocą przebrała się w piżamę, położyła się do łóżka. Potem przeczytał jej bajkę na dobranoc, bo nie robił tego w ciągu ostatniego miesiąca i po powiedzeniu jej „dobranoc” i pocałowaniu jej w czoło, zgasił światło i wyszedł. Skierował się prosto do ich sypialni, gdzie Katherine ubrana w piżamę czytała jakiś kryminał.
-Długo będziesz czytać?-zapytał, kiedy się rozbierał.
-To zależy-wzruszyła ramionami.
-Od czego?
Wsunął się pod kołdrę bardzo blisko niej, opierając głowę na łokciu.
-Od tego, kiedy zdecydujesz się mi wszystko wyjaśnić.
-W takim razie już skończyłaś czytać-powiedział i wyrwał książkę z jej dłoni odkładając ją na nocną szafkę po swojej stronie.
-Justin, do cholery!
-No co? Nic nie zrobiłem.
Katherine przewróciła oczami i obróciła się w jego stronę.
-Nie chcę się irytować jeszcze bardziej, więc zaczynaj.
-Kochanie, wiem, że zawaliłem. Musisz mi uwierzyć, że nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dopiero dzisiaj to do mnie dotarło, kiedy mi to powiedziałaś...Ja po prostu chciałem być dumny z samego siebie, że robię coś legalnego i jestem w tym dobry. Chciałem, żebyś ty była ze mnie dumna. I w pewnym sensie to miała być wymówka, gdyby Ana zapytała skąd mamy tyle pieniędzy...Za bardzo się w to wszystko wkręciłem i tak wyszło. Zająłem się budową kolejnego hotelu i...To się nie powtórzy-westchnął.
-Nie powtórzy się, chyba że zaczniesz budować kolejny.
-Nie! Nawet jeżeli będą kolejne...Kathy, obiecuję ci, że przystopuję z pracą.
-Justin, jestem z ciebie dumna i z tego co osiągnąłeś, ale jeżeli to ma tak wyglądać, że dom traktujesz jak hotel to ja chrzanię ten cały biznes.
-Kotku, nie będzie tak-powiedział przysuwając się do niej bliżej. -Obiecuję ci, że będę pracował mnie, a jutrzejszy dzień spędzimy tylko we trójkę. Odpowiada ci to?
-Raczej nie mam innego wyboru.
-Nie masz-uśmiechnął się obejmując ją w talii.
-Mam jeszcze jedno pytanie...Zawsze mogłeś zabrać pracę do domu, ale wolałeś siedzieć w biurze.
-Chyba zaczynam bać się tego pytania.
-Zastanawiam się tylko czy w biurze nie pomagała ci twoja sekretarka-wzruszyła ramionami.
-Kochanie, jesteś zazdrosna.
-Jestem ciekawa i tyle.
-Jeżeli to sprawi, że będziesz lepiej spała w nocy-przewrócił oczami z rozbawieniem. -Ale dla twojej informacji moja sekretarka jest lesbijką.
-Jestem bardzo ciekawa skąd ty to wiesz...Podwalałeś się do niej i dała ci kosza?
-Nie, widziałem ją na ulicy, jak całowała się z jakąś dziewczyną. Nie masz powodów do zazdrości, ale podoba mi się, że jesteś o mnie zazdrosna.
-Nie schlebiaj sobie, Bieber.
-Nosisz to samo nazwisko, skarbie.
-Cokolwiek...
-Jędza-mruknął zanim złączył ich usta w pocałunku. Przewrócił Katherine na plecy, więc teraz znajdował się nad nią, kiedy ich wargi poruszały się w jednym rytmie. Kiedy jego pocałunki przeniosły się na jej szyję, Katherine ułożyła dłonie na jego klatce piersiowej i próbowała go odepchnąć.
-Justin, poczekaj.
-O co chodzi, kotku? Zrobiłem coś nie tak?-zapytał, kiedy uniósł głowę.
-Chcę ci coś powiedzieć-mruknęła.
-Co takiego?-przełknął nerwowo ślinę. W tym momencie każdy możliwy scenariusz przewinął się w jego głowie, a jego serce przyspieszyło.
-Pytałeś mnie dzisiaj dlaczego wymiotuję..
-I?
Odetchnął z ulgą, bo najbardziej bał się słów „zdradziłam cię” lub czegoś podobnego. Jednak jego serce nadal biło w przyspieszonym rytmie, bo martwił się o swoją żonę i jej zdrowie.
-Nie było cię ciągle i nie miałam jak ci tego powiedzieć, a to nie jest coś co mogłam powiedzieć ci przez telefon albo napisać w SMS-ie.
-Kathy, powiedz wreszcie, bo zaczynam się martwić. Jesteś chora?
-Tego nie określa się mianem choroby-zaśmiała się. -Mówiąc prościej, żebyś wreszcie zrozumiał...jestem w ciąży.
Justin patrzył na nią przez kilka sekund bez jakiejkolwiek emocji na jego twarzy, a zaraz potem posłał jej spojrzenie pełne niedowierzania.
-Co?
-Jestem w ciąży, kretynie-przewróciła oczami.
-Będziemy mieli kolejnego maluszka-powiedział z uśmiechem na twarzy wsuwając dłoń pod jej koszulkę i kładąc ją na jej płaskim jeszcze brzuchu. -Jestem ciekawy co udało się nam zmajstrować?
-Zmajstrować?-powiedziała przez śmiech.
-No co? Mamy talent do robienia dzieci.
-Nagroda debil roku wędruje do Justina Biebera.
-Jędza z ciebie, ale cholernie mocno cię kocham. I teraz będę cię przepraszał, bardzo mocno przepraszał-powiedział z łobuzerskim uśmiechem przed tym jak wpił się w jej usta.

Siedem i pół miesiąca później Katherine urodziła dwóch chłopców. Pomimo upływu tego czasu Justin nadal był zszokowany, że to bliźniaki. Teraz szedł szpitalnym korytarzem w stronę kaplicy, kiedy Katherine odpoczywała w sali po porodzie. Chwycił za klamkę i wszedł do środka. Pomieszczenie było puste i w tym momencie mu to odpowiadało. Zamknął za sobą drzwi i podszedł  do ławki, a echo jego kroków roznosiło się dookoła. Kaplica wyglądała jak mniejsza wersja kościoła. Justin uklęknął i złożył ręce wpatrując się w ołtarz.
-Powinienem zrobić to już dawno, ale chyba lepiej późno niż wcale...Nie zasłużyłem na to co mnie spotkało. Skrzywdziłem wiele rodzin, bo przecież każdy z tych ludzi, których pozbawiłem życia miał jakąś rodzinę. Żałuję tego i nie rozumiem, dlaczego spotkało mnie takie szczęście, ale ci dziękuję. Dziękuję ci za to, że w moim życiu pojawiła się Katherine. Jest najbardziej irytującą osobą na świecie, ale gdyby nie ona nie miałbym nic. Dałeś mi najlepszą żonę na świecie i trójkę wspaniałych dzieci...Dziękuję i obiecuję ci, że będę ich chronił nawet, jeżeli będę musiał oddać swoje życie i zrobię wszystko, żeby byli szczęśliwi. Dałeś mi drugą szansę, nową rodzinę i nie zmarnuję tej szansy. Przysięgam.
W kaplicy spędził jeszcze kilkanaście minut, a potem wrócił do Katherine. Kiedy wszedł do sali, Katherine siedziała na łóżku trzymając bliźniaki na rękach.
-Justin, gdzie ty byłeś?-zapytała, kiedy tylko go zobaczyła.
-Musiałem coś załatwić-powiedział biorąc od niej jednego z bliźniaków i siadając obok na stołku.
-A co to dokładnie znaczy?
-Byłem w kaplicy-mruknął przyglądając się swojemu synowi. Nick, którego trzymał na rękach był podobny do niego, natomiast Jason , którego trzymała Katherine był podobny do niej.
-Po co tam byłeś?-zapytała ze zdziwieniem.
-Musiałem Jemu za coś podziękować.
-Za co?
-Za ciebie, kochanie-podniósł głowę i uśmiechnął się do niej.


~~~~~~
I niestety to już koniec. Tutaj żegnamy się z Jatherine :c Kto będzie za nimi tęsknił? xd
Cóż, mam nadzieję, że zakończenie was nie zawiodło.
Jak wielokrotnie mówiłam nie będzie 2 części LCCYL! Gdyby takowa powstała to byłaby strasznie wymuszona i wątpię, żeby była ciekawa. Poza tym od początku nie było w mojej głowie chociażby jednej myśli o kolejnej części opowiadania. Musicie się z tym pogodzić, ale z drugiej strony to otwieram drogę waszej wyobraźni. Kontynuacji nie będzie, ale zawsze możecie w swoich głowach stworzyć własną drugą część :)
Dziękuję za każdy komentarz, za poświęcenie chociażby minuty na czytanie tego opowiadania. Dziękuję tym, którzy zostali pomimo moich częstych nieobecności. Dziękuję za każdy komentarz dziewczynie, która podpisywała się jako tbg :) Uwielbiałam czytać twoje komentarze, zawsze poprawiały mi humor. Sama świadomość, że mam tak wiernego czytelnika to niesamowite uczucie xx
Nie chcę nikogo pominąć, więc dziękuję wszystkim, którzy kiedykolwiek zajrzeli na tego bloga! To opowiadanie pisałam przede wszystkim dla siebie, ale mam nadzieję, że dało wam coś więcej niż fajnie spędzony czas, a nawet jeżeli tylko tyle to też się cieszę :)
Jedno małe ogłoszenie na koniec. Przenoszę się na wattpada, bo blogger sprawiał mi za dużo problemów i zniechęciłam się do niego, ale z racji tego, że moje drugie opowiadanie Life is like a beautiful nightmare jest już na blogerze to nie będę go usuwać. Także startuję z nim pod koniec października. Miło mi będzie jeżeli przeniesiecie się na to drugie ff i przeczytacie przynajmniej kawałek.
Także do zobaczenia. Nie mówię żegnaj, bo zobaczymy się na drugim blogu :)


28 września 2015

Seventy Six: Rodzinne szczęście.

Katherine siedziała na kanapie z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej, kiedy po jej policzkach spływały łzy. Spodziewała się, że właśnie tak to się skończy, ale gdzieś w środku gnieździła się w niej niewielka iskierka nadziei, że może będzie jak w tych znienawidzonych przez nią romansach, kiedy żona składa pozew o rozwód, a mąż pomimo tego, że im się nie układa nie zgadza się i bardzo często w trakcie kłótni się godzą. Była naiwna myśląc, że chociaż ten jeden raz jej życie będzie przypominało taki film. Od złożenia pozwu o rozwód minęło dwanaście godzin, więc była pewna, że Justin już go otrzymał. Przez pierwsze kilka godzin siedziała wpatrując się w drzwi i czekając na niego, ale tak się nie stało. Mimo tego wszystkiego, co kłębiło się w jej głowie, kiedy wpadła na pomysł tego rozwodu ten pozew miał być takim sposobem zrobienia pierwszego kroku, chciała, żeby Justin tutaj przyszedł i pokazał jej w jakikolwiek sposób, że ma szansę uzyskać jego wybaczenie, ale on się nie zjawił. I dlatego teraz wypłakiwała oczy, bo na swoje własne życzenie zniszczyła to małżeństwo.
-Możesz mi wyjaśnić, co się między wami do cholery dzieje?!
Katherine uniosła głowę na dźwięk wściekłego głosu Megan. Nawet nie zastanawiała się, skąd wzięła jej adres i jak się tu dostała.
-Teraz już nic-szepnęła, próbując wycierać łzy z policzków, ale kiedy tylko to zrobiła kolejna porcja słonej cieczy opuszczała jej oczy.
-Ana śpi?-w odpowiedzi Katherine skinęła głową. -Nie pierdol, że nic. Louis mi powiedział. Teraz ty płaczesz, a ja znalazłam Justina zalanego w trupa w waszym domu!
-Byłaś u niego?-Katherine gwałtownie uniosła głowę na dźwięk jego imienia.
-Byłam. W salonie znalazłam podarty pozew o rozwód, a Justin spał pijany w waszej sypialni z waszym ślubnym zdjęciem w ręku.
-To dlatego nie przyszedł-wyszeptała do siebie.
-Dobrze wiesz, że Justin nigdy nie kłamie, a już na pewno nie okłamałby ciebie! Dorośnijcie wreszcie i zacznijcie sobie ufać! Kochacie się i jedno nie może żyć bez drugiego, ale musicie się wreszcie nauczyć ze sobą rozmawiać! Nie będę rozwiązywać każdej waszej kłótni!-krzyczała najciszej jak potrafiła, żeby nie obudzić Anabelle. -Teraz masz się ogarnąć i do niego jechać. Nie masz prawa pokazać się w tych drzwiach, dopóki się nie pogodzicie, rozumiesz?!
-Ale Ana...
-Ja z nią zostanę. Ruszaj się!
Katherine pobiegła do łazienki i opłukała twarz zimną wodą. Po tym jak osuszyła skórę, w korytarzu założyła botki i tak jak stała, w dresach i bluzie z kapturem przez głowę, wybiegła z mieszkania, po drodze chwytając kluczyki do auta. Nie zwracała uwagi na przepisy. Potrafiła myśleć jedynie o tym co powiedziała jej Megan. Była przekonana, że Justin jej nie wybaczy tego co zrobiła, a tym pozwem skrzywdziła go jeszcze bardziej. Kiedy tylko zaparkowała na podjeździe przed ich domem, nie zamykając samochodu pobiegła do drzwi, które okazały się otwarte. Po tym jak weszła zamknęła je na klucz, zdjęła buty i przeszła do salonu. Pozew rozwodowy leżał w dwóch częściach na stoliku.
-Idiotka ze mnie-mruknęła i skierowała się do sypialni. Po cichu otworzyła drzwi i weszła do środka. I tak jak powiedziała Megan, Justin spał z ich zdjęciem ślubnym przyciśniętym do klatki piersiowej. Katherine podeszła do łóżka i usiadła twarzą do niego. Pogładziła delikatnie jego policzek i westchnęła.
-Zawsze muszę coś spieprzyć.
Próbowała zabrać mu zdjęcie, jednak jego uścisk tylko się wzmacniał. Pochyliła się nad jego uchem, a ręce ułożyła na jego przedramionach, które owinięte były wokół fotografii.
-Justin, kochanie, to ja. Możesz już puścić-powiedziała prosto do jego ucha, gładząc jego przedramiona. Potem przeniosła dłonie na brzeg ramki zdjęcia i tym razem wyjęła ją bez problemu. Kiedy obróciła się, żeby odłożyć zdjęcie na nocną szafkę, poczuła jego dłoń na swoim udzie. Po tym jak odłożyła fotografię, położyła się obok niego. Leżała tam patrząc na niego, palcami przeczesując jego włosy lub gładząc go po policzku i nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Justin otworzył oczy, a jego skronie jak na zawołanie zaczęły pulsować. Przez moment wydawało mu się, że widział czyjeś włosy na poduszce obok, ale kiedy zorientował się, że jego ramię owinięte jest wokół ciała tej osoby, przeklął w myślach. W ciągu tej sekundy zdążył znienawidzić siebie i modlił się, żeby nie okazało się, że zdradził Katherine, bo z wczoraj nie pamiętał nic. Z szybko bijącym sercem odsunął się od tej osoby i ciągnąc ją za ramię obrócił w swoją stronę.
-Kurwa co ja piłem?-mruknął do siebie, kiedy jego oczom ukazała się twarz Katherine. -Ale nawet jeżeli to halucynacja to niech się nie kończy-powiedział z uśmiechem na ustach i przyciągnął Katherine do siebie, która natychmiast wtuliła się w jego klatkę piersiową. Teraz nie mógł już zasnąć, o ile w ogóle spał. Był przekonany, że to sen i nie chciał, żeby się skończył. Wszystko wydawało mu się takie realne. Czuł zapach jej waniliowego żelu pod prysznic, ciepło jej ciała, włosy, które łaskotały go w policzek, jej oddech na swojej skórze i dotyk jej dłoni. I nawet jeżeli zwariował to nie chciał się leczyć. Jednak mimo wszystko musiał upewnić się czy to nie sen albo jego przywidzenie. Odsunął się od niej i delikatnie potrząsnął jej ramieniem.
-Kochanie, obudź się.
-Jeszcze 5 minut-mruknęła ponownie przytulając się do niego.
-Czyli to nie jest sen.
-Żaden sen, daj mi spać-mruknęła zaspana. Tym razem jego ramiona owinęły się wokół jej ciała, a policzek oparł na jej głowie. W tym momencie nie interesowało go zmęczenie czy kac. Najważniejsze było to, że Katherine była tutaj obok niego. Wolną ręką gładził jej plecy, jednocześnie wpatrując się w ścianę. Nie sądził, że tu się zjawi, na pewno nie po tym jak złożyła pozew. Kiedy zobaczył ten dokument, jego serce przestało bić na kilka sekund, a kolory odpłynęły z jego twarzy. Nie miał pojęcia dlaczego to zrobiła, skoro udowodnił jej, że jest jej wierny. I w tym momencie nie rozumiał jej zachowania. I tak bardzo jak nie chciał jej puszczać, musiał ją obudzić.
-Kathy, co ty tu robisz?-potrząsnął nią delikatnie. Po którejś próbie z kolei otworzyła oczy i natychmiast się od niego odsunęła.
-Co tutaj robisz?-zapytał ponownie.
-Przyszłam z tobą porozmawiać. Tylko najpierw musisz wziąć prysznic-zakryła nos dłonią.
-A co ma jedno do drugiego?-zapytał, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-To, że nie będę z tobą rozmawiała, kiedy cuchniesz alkoholem-usiadła w tej samej pozycji i posłała mu wymowne spojrzenie. -Teraz idziesz się myć i nie chcę słyszeć sprzeciwu.
-Ale zostaniesz tutaj?-zapytał niepewnie, jakby bał się, że kiedy tylko zniknie za drzwiami łazienki Katherine wyjdzie. Tym razem darowała sobie złośliwy komentarz, który sam cisnął się jej na usta.
-Poczekam tutaj.
Justin tylko skinął głową, wstał i wszedł do łazienki, a kilka chwil po tym, jak zamknął drzwi dało się słyszeć szum wody. Katherine usiadła na brzegu łóżka i postawiła stopy na podłodze. Wtedy jej uwagę zwrócił ich ślubny portret, który wczoraj trzymał Justin. Sięgnęła po fotografię i zaczęła się jej przyglądać, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Byli szczęśliwi, a ona to zniszczyła. Teraz była zdeterminowana, żeby błagać go na kolanach o wybaczenie. Nie jeden raz Justin jej coś wybaczał, a ona skrzywdziła go po raz kolejny.
-Byliśmy szczęśliwi.
Katherine wzdrygnęła się z zaskoczenia na dźwięk głosu Justina. Nawet nie zorientowała się, kiedy opuścił łazienkę. Teraz wyraźnie czuła zapach jego żelu pod prysznic.
-I nadal możemy być-położył swoją dłoń na jej. -Kathy, rozwód nie jest nam potrzebny. Nie ma powodu, dla którego mielibyśmy się rozstać.
Katherine przymknęła powieki i kręcąc głową wstała. Podeszła do komody i tam położyła fotografię. W tym momencie miała ochotę się rozpłakać.
-Słyszysz mnie? Nie zgadzam się na ten rozwód!-tym razem głos Justina nie był spokojny.
-Ja nigdy nie chciałam rozwodu!-krzyknęła odwracając się w jego stronę.
-Co?
-Nigdy nie chciałam tego cholernego rozwodu! Jestem spierdolona, bo nie umiem zrobić pierwszego kroku! Nie umiałam spojrzeć ci w oczy po tym co ci zrobiłam, więc wywaliłam cię z mieszkania, ale potem chciałam, żebyś wrócił! Chciałam z tobą porozmawiać i błagać cię, żebyś mi wybaczył, ale nie potrafiłam zadzwonić! Z jakiegoś popierdolonego powodu myślałam, że jak dostaniesz ten pozew to przyjdziesz i powiesz mi, że się nie zgadzasz i wtedy wiedziałabym, że mam szansę! Ale ty nie przyszedłeś jak ci wszyscy w tych pierdolonych romansach, rozumiesz?!-wrzeszczała. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale Justin znalazł się naprzeciwko niej, a zaraz potem jego usta znalazły się na ustach Katherine. Wpił się w jej wargi, przyciągając jej ciało blisko siebie. Przez moment Katherine stała tam jak marmurowa rzeźba, ale zaraz potem zaczęła odwzajemniać pocałunki jej męża. Oboje uśmiechali się przez pocałunek, kiedy ich wargi poruszały się w jednym rytmie. Pocałunek był delikatny i zmysłowy, miał przekazywać tęsknotę i miłość. Justin oderwał się od Katherine, nadal trzymając dłonie na jej talii, kiedy poczuł coś mokrego na swoim policzku.
-Skarbie, czemu płaczesz?-zapytał wycierając kciukiem słoną ciecz z jej twarzy. Katherine pokręciła głową i wtuliła twarz w jego nagą klatkę piersiową, owijając ramiona wokół jego pasa.
-Kotku, nie płacz, wszystko jest w porządku-wyszeptał prosto do jej ucha, gładząc jej plecy.
-Przepraszam.
Odsunęła się od niego, wycierając wierzchem dłoni mokre policzki.
-Obiecaj mi, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Nigdy więcej nie chcę słyszeć słowa „rozwód” w tym domu.
-Obiecuję-skinęła głową. Justin ujął jej twarz w dłonie i ponownie ją pocałował.
-Przepraszam-powiedziała ponownie między pocałunkami.
-Zaraz będziesz mnie przepraszać-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech i zaczął przesuwać  się do przodu, przez co Katherine musiała się cofać, aż w końcu upadła na łóżko. Justin natychmiast znalazł się nad nią, a Katherine pogładziła jego policzek.
-Masz beznadziejną żonę-westchnęła.
-Nie mów tak, bo to nie prawda. Moją żoną jest najwspanialsza kobieta na świecie. Czasami zachowuje się, jak jędza, ale ją kocham.
-Jędza?
-Mogłem powiedzieć zołza, ale ostatnio jesteś wredniejsza, więc awansowałaś-puścił jej oczko.
-Z ciebie nadal jest kretyn-pokręciła głową z rozbawieniem.
-Ale mnie kochasz, a teraz żądam moich zasłużonych przeprosin-poruszył sugestywnie brwiami.
-Dlaczego ja wyszłam za ciebie za mąż?-przewróciła oczami, łącząc ich wargi w pocałunku. Jego dłonie poruszały się w górę i w dół po jej bokach, kiedy ich wargi ocierały się o siebie. Katherine przyciągnęła go za szyje bliżej siebie, kiedy poczuła jego usta na swojej szyi, a jego dłonie powędrowały pod jej bluzę. Opuszkami palców sunął po skórze na jej brzuchu i żebrach. Zatrzymał się, kiedy dotarł do jej biustu. Wyjął ręce i zaczął podciągać bluzę do góry. Odsunął się od niej na odległość kliku centymetrów i zdjął z niej materiał. Zaraz potem ponownie zaatakował skórę na jej szyi, zostawiając po sobie kilka fioletowych śladów. Ustami znaczył drogę w dół jej brzucha, zatrzymując się przy gumce od jej dresów. Jak najszybciej zdjął z niej spodnie, przez co teraz oboje zostali tylko w bieliźnie.
-Teraz będziesz musiała mnie bardzo, bardzo, bardzo mocno przeprosić-uśmiechnął się łobuzersko, zanim połączył ich usta w namiętnym pocałunku. W każdym ich ruchu przekazywana była miłość i tęsknota. Kochali się, nie przerywając pocałunku. Justin poruszał się w niej delikatnie, trzymając ją jak najbliżej siebie w uścisku. Podświadomie bał się puścić ją chociaż na sekundę, w której mogłaby uciec od niego znowu. Nawet kiedy oboje osiągnęli orgazm, Justin nie ruszył się nawet o milimetr. Nadal znajdował się nad nią, opierając swoje czoło na jej.
-Kocham cię-wyszeptał, chociaż byli tu sami.
-Też cię kocham-Katherine uśmiechnęła się delikatnie, a zaraz potem z kącików jej oczu wypłynęły pojedyncze łzy, których przybywało z każdą chwilą.
-Skarbie, co się dzieje?-zapytał, ocierając kciukiem słoną ciecz z jej twarzy. Nie miał pojęcia dlaczego Katherine płakała po raz kolejny. W pewnym momencie pomyślał, że być może zrobił coś nie tak i ją skrzywdził.
-Kochanie, zrobiłem ci coś? Jeżeli tak, to naprawdę nie chciałem. Ja...-Katherine przerwała mu kręcąc głową. Nie powiedziała ani słowa, przyciągnęła go za szyję blisko siebie tak, że jego głowa znalazła się w zagłębieniu jej szyi.
-Przepraszam-wyszeptała. Justin próbował odsunąć się od niej, żeby mógł spojrzeć jej w oczy, jednak uścisk Katherine mu na to nie pozwolił.
-Kotku, wszystko jest w porządku. Nie płacz już.
-Skrzywdziłam cię...znowu-jej głos był lekko zachrypnięty. Tym razem Justin uwolnił się w jej uścisku i spojrzał jej w oczy.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie-powiedział stanowczo. -Kocham cię i dla mnie najważniejsze jest to, że tu jesteś. Reszta nie jest ważna, rozumiesz?
-Nie uwierzyłam ci. Nawet sama nie wiem czemu się wyprowadziłam. Justin ja naprawdę ci ufam, ale wtedy...
-To już nie ma znaczenia-przerwał jej.
-Ale ja muszę ci to powiedzieć. Ja naprawdę wątpiłam w te zdjęcia, ale nie wiem czemu tak zareagowałam. Nie myślałam trzeźwo i ja...przepraszam.
-Kochanie, po prostu o tym zapomnijmy. To już nie ma znaczenia.
-To ma znaczenie! Skrzywdziłam cię i na pewno bolało cię to, że ci nie wierzyłam.
-Bardziej denerwowało. Wiesz o mnie wszystko, dosłownie wszystko, a mimo to nadal nie chciałaś mi uwierzyć...ale teraz chcę, żebyś zapamiętała raz na zawsze, że nigdy cię nie zdradzę. Jesteś jedyną kobietą w moim życiu. To przy tobie chcę się budzić i zasypiać, z tobą się sprzeczać i godzić. Nie umiem bez ciebie normalnie funkcjonować, słyszysz? Jesteś jedyną, Katherine Anabelle Bieber...Ty i Ana jesteście całym moim światem.
Katherine mu nie odpowiedziała. Ponownie przyciągnęła go do siebie i zaczęła płakać.
-Straszna beksa się z ciebie zrobiła, kochanie-zaśmiał się.
-Zamknij się-mruknęła. Przytulali się przez kolejne kilka minut, podczas których panowała kompletna cisza. W końcu Justin położył się obok, jednak kilka sekund później przyciągnął Katherine do siebie.
-Justin, czemu ty mi ciągle wybaczasz, co? Skrzywdziłam cię nie pierwszy raz-powiedziała ze smutkiem w głosie. Justin milczał kilka sekund, a potem kąciki jego ust uniosły się w górę.
-W zasadzie jest jeden powód...Bo cię kocham, zołzo.
-Też cię kocham-pogładziła go po policzku. -I przepraszam.
-Przestań mnie przepraszać, bo to zaczyna być irytujące-przewrócił oczami, a Katherine nie potrafiła powstrzymać chichotu. -To ja powinienem cię przeprosić za to, że się upiłem, zamiast przyjechać po ciebie, przerzucić cię przez ramię i zaciągnąć cię tutaj.
-Mogłeś to zrobić-skinęła głową ze śmiechem. Patrzyli na siebie przez kilka chwil, a w pewnym momencie oczy Katherine się rozszerzyły. Natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej, zakrywając się kołdrą.
-Matko Boska, Anabelle! Jestem beznadziejną matką!-powiedziała, siadając bokiem na łóżku, zbierając ubrania z podłogi. W szybkim tempie ubrała bieliznę, a kiedy miała założyć resztę powstrzymało ją ramię Justina, które owinęło się wokół jej talii i pociągnęło ją w dół, przez co usiadła na łóżku.
-Kochanie, uspokój się. Gdzie jest Ana?
-Megan z nią jest, ale...
-Żadnego "ale"-przerwał jej. -Ja zadzwonię do Megan i pojadę po Anabelle, a ty grzecznie idziesz spać-posłał jej spojrzenie nie znoszące sprzeciwu.
-Co?
-Kotku, masz worki pod oczami i wyglądasz jakbyś nie spała od dawna. Musisz odpocząć i zrobisz to teraz, a ja się zajmę resztą.
-Ale...
-Powiedziałem coś!
-Jesteś pewny? Justin, masz kaca i nie powinieneś prowadzić.
-Kaca już nie mam...Wiesz, kochanie, seks z tobą działa lepiej niż inne środki-puścił jej oczko.
-Kretyn-pokręciła głową z rozbawieniem. Justin pocałował ją w czoło i zszedł z łóżka. Założył bokserki, podszedł do szafy i wyciągnął dresy i bluzę przez głowę, a potem założył je na siebie. Wyjął też jedną ze swoich koszulek i podał ją Katherine.
-Załóż to i odpocznij.
Katherine ubrała jego koszulkę i ułożyła się wygodnie.
-Mogę z tobą zostać, dopóki nie zaśniesz. Chcesz?-w odpowiedzi Katherine skinęła głową. Justin uśmiechnął się delikatnie i położył się obok niej, owijając wokół niej swoje ramię.
-Śpij, skarbie-pocałował ją w czoło, kiedy Katherine się do niego przytuliła. Palcami rysował wzorki na jej plecach, a kilka minut później słyszał tylko jej równomierny oddech. Ponownie złożył krótki pocałunek na jej czole i wstał powoli nie chcąc obudzić swojej żony. Dokładnie okrył ją kołdrą i zszedł na dół. W holu założył buty, zgarnął kluczyki i wyszedł, wcześniej zamykając drzwi na klucz. Wsiadając do samochodu i uruchomiając silnik, wybrał numer Megan. Usłyszał jej głos, kiedy wyjechał na drogę. Włączył głośnik i włożył telefon w specjalny uchwyt.
-Hej, Megy. Ana jest z tobą?
-Tak, niedawno ją karmiłam, a teraz się bawi. Ja chcę wiedzieć, gdzie jest Katherine. Wyszła wczoraj i nie odbiera telefonu. Była u ciebie?
-Spokojnie, Katherine śpi...
-Pogodziliście się-odetchnęła z ulgą, przerywając mu.-Był seks na zgodę?
-Nie masz swojego życia?-zaśmiał się, zatrzymując się na światłach.
-Wypchaj się, Bieber-usłyszał jej śmiech.
-Zaraz przyjadę po Anabelle i wszystkie ich rzeczy.
-Jasne, spakuję ci wszystko.
-Dzięki, Megy-powiedział, wciskając czerwoną słuchawkę, a kolejnych kilkanaście minut potem zaparkował pod blokiem, w którym Katherine wynajęła mieszkanie. Wyszedł z samochodu, włączył alarm i wszedł do budynku. Przeskakiwał po dwa schodki chcąc jak najszybciej znaleźć się pod drzwiami. Kiedy to zrobił, otworzył je bez większego problemu i wszedł do środka.
-Megy!-zawołał, idąc przez korytarz.
-Tutaj!
Poszedł za jej głosem i trafił do sypialni. Ana bawiła się grzechotką leżąc na łóżku, a Megan wkładała ostatnie ubrania do walizki.
-To wszystko?
-Tak.
Justin podszedł do łóżka i usiadł na brzegu obok swojej córki.
-A jak się ma moja księżniczka, co? Stęskniłaś się za tatusiem?-zagruchał, biorąc ją na ręce. Ana zachichotała i powiedziała kilka sylab.
-No powiedz "tata". Ta-ta.
-Justin, ona jest na to jeszcze za mała-Megan pokręciła głową z rozbawieniem.
-Nie wtrącaj się.
Megan przewróciła oczami i zapięła zamek walizki.
-Teraz możesz już je zabrać.
W odpowiedzi Justin skinął głową i oddał Anę Megan.
-Ubierz ją, okej?
-Jasne.
Włożenie wszystkich bagaży do samochodu zajęło mi kilka minut. Potem zszedł razem z Anabelle na rękach i wsadził ją do fotelika, zapinając pasami.
-Wracamy do domu, księżniczko-uśmiechnął się i zamknął drzwi, a potem zajął miejsce kierowcy. Droga powrotna minęła szybko, bo większość mieszkańców była o tej porze w pracy. Kiedy zaparkował auto na podjeździe, wyjął Anabelle z fotelika i wszedł z nią do domu. Skierował się do sypialni i tam zdjął z niej kurtkę. Potem położył ją między nim a śpiącą Katherine.
-Popatrz, księżniczko. Mamusia już jest z nami i teraz nigdzie się nie wybiera-powiedział odgarniając kosmyk włosów z twarzy Katherine.

Kiedy Katherine otworzyła oczy, za oknem było już ciemno. Przetarła oczy pięściami i podniosła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zauważyła swoje walizki na podłodze. Uśmiechnęła się delikatnie i powoli zwlekła się z łóżka i potem zeszła na dół. Usłyszała dźwięki telewizora dochodzące z salonu i znalazła Justina na kanapie.
-Wyspałaś się, skarbie?-zapytał odwracając głowę w jej stronę. Pomimo tego, że Katherine chodziła bardzo cicho usłyszał ją. W zasadzie nie powinno ją to dziwić, patrząc na to w jakim zawodzie pracował.
-Mhm-mruknęła siadając obok niego.
-A ja myślałem, że się do mnie przytulisz?-wydął dolną wargę.
-Kretyn-pokręciła głową z rozbawieniem i owinęła ramiona wokół jego pasa.
-Chcę, żeby tak było już zawsze-powiedział rysując palcami wzorki na jej biodrze. -Jesteś na mnie skazana, Kathy.
-Cóż, jakoś będę musiała to przeboleć-uśmiechnęła się pod nosem.
-Straszna z ciebie jędza.
-Jesteś na mnie skazany-wzruszyła ramionami.
-I bardzo się z tego cieszę.
Katherine uniosła głowę i pocałowała go w usta. Jadąc tutaj nie sądziła, że teraz będzie w tym miejscu. Nie liczyła, że Justin wybaczy jej po raz kolejny. Jednak teraz cieszyła się, że może przytulać się do miłości swojego życia. I tym razem nie zamierzała krzywdzić go ponownie, bo to co bolało jego, bolało i ją. Miłość boli i taka jest prawda, ale dzieje się tak tylko wtedy, jeżeli ludzie nie dbają o nią odpowiednio. Miłość przychodzi, ale jest krucha i słaba, więc trzeba o nią dbać odpowiednio, żeby nie odeszła. Ludzie jednak wolą powtarzać, że miłość przynosi jedynie ból i bronić się przed tym uczuciem, zamiast o nie zadbać i być szczęśliwi. Katherine nie zamierzała tego robić. Pierwszy raz w życiu czuła się naprawdę szczęśliwa i działo się tak, kiedy miała obok siebie Justina i ich córkę. W życiu popełniała wiele błędów i na pewno nie były one ostatnimi, ale tym razem nie odbiją się one na jej rodzinie.

Następnego dnia Justin wszedł do ich sypialni, gdzie zastał Katherine ubraną całą na czarno. Ona nie była typem dziewczyny, która lubiła kolory, ale na czarno ubierała się tylko wtedy, kiedy jeszcze pracowała dla Williamsa.
-Kathy, gdzie ty idziesz?-zapytał, jednak nie otrzymał odpowiedzi. Dopiero teraz zauważył, że miała przy uchu telefon.
-Liz, masz teraz czas?...Chcę cię prosić o przysługę...Musisz mi kogoś dostarczyć pod pewien adres...Pewną dziewczynę, jest w piwnicy. Adres wyśle ci SMS-em...Dzięki, Lizzy.
Justin przysłuchiwał się tej dziwnej rozmowie, ale nie miał pojęcia o co dokładnie chodzi. Jednak to co usłyszał wystarczyło, żeby zaczął się martwić.
-Kathy, co ty planujesz?-skrzyżował ramiona na piersi, kiedy Katherine schowała telefon do kieszeni i obróciła się w jego stronę.
-Justin, zostań z Aną, a ja postaram się wrócić jak najszybciej-powiedziała, ignorując jego pytanie i skierowała się w stronę drzwi, jednak wyjście zatarasował jej Justin swoim ciałem.
-Nie wyjdziesz, dopóki nie dowiem się o co chodzi.
-O nic nie pytaj, tylko zrób to o co cię proszę-westchnęła.
-Czy do ciebie nie dociera, co mówię?
-Justin, kochanie, proszę cię-ujęła jego twarz w swoje dłonie.
-Nie, nie. Ja wiem co to znaczy, kiedy mówisz do mnie "kochanie"-pokręcił głową zdejmując jej dłonie.
-Muszę wyjść, rozumiesz?-spojrzała na niego z takim uporem, że wiedział, że nie ma siły, która ja zatrzyma.
-Masz na siebie uważać, rozumiesz? Masz tu wrócić w jednym kawałku.
-Obiecuję-uśmiechnęła się delikatnie i musnęła jego usta. -Wrócę-powiedziała, a Justin skinął głową i odsunął się robiąc jej przejście. Katherine wyminęła go i zeszła na dół, a zaraz potem dało się słyszeć dźwięk uruchomionego silnika samochodu.
Kiedy minęły cztery godziny, Justin zaczął się martwić. Od momentu, kiedy Katherine wyszła z domu, nie otrzymał od niej żadnej wiadomości. Przez kilka ostatnich minut dzwonił do niej co kilkanaście sekund, ale Katherine nie odebrała któregokolwiek połączenia. Zaczął  nerwowo tupać stopą w podłogę, wpatrując się w podjazd przez okno w salonie. Wszystkie możliwe scenariusze odtwarzał w swojej głowie. Mógł się domyślać dlaczego Katherine ubrała się na czarno i wyszła tak późnym wieczorem. Znał ją i wiedział jakie ma umiejętności, ale mimo wszystko się o nią martwił. Jego serce podskoczyło, kiedy zauważył światła, a zaraz potem auto zatrzymało się na ich podjeździe. Próbował uspokoić swój oddech i przeszedł do holu. W momencie, kiedy drzwi się otworzyły, a kobieca postać weszła do środka, jego dłonie zaczęły się pocić.
-Kathy?
-Justin, nie podchodź.
-J-Jak t-to nie p-podchodź?-wyjąkał, a jego oczy się rozszerzyły. -Jesteś ranna?
-Nie, ale nie podchodź, bo śmierdzę.
-Mam to gdzieś. Możesz pachnieć nawet jak kontener na starym blokowisku, ale muszę się upewnić, że jesteś cała.
Podszedł do niej, a kiedy znajdował się kilka centymetrów od niej do jego nozdrzy dotarł zapach, który znał bardzo dobrze.
-Katherine, ty pachniesz krwią.
-Nie martw się, nie jest moja-uśmiechnęła się delikatnie.
-To wcale mnie nie uspokaja-zacisnął szczękę.
-Kochanie, powiem ci wszystko, ale najpierw chce się wykąpać-mruknęła i wyminęła go, a potem zniknęła na schodach. Justin pokręcił głową i wszedł na górę do ich sypialni i usiadł na łóżku, czekając aż Katherine opuści łazienkę. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć i w pewnym sensie bał się tego co już niedługo miał usłyszeć. Przeczesał włosy palcami i oparł łokcie na kolanach. Cieszył się, że Katherine jest cała i zdrowa, ale nie podobała mu się ta sytuacja. Przecież, kiedy była w ciąży z Aną chciała zakończyć cały ten interes i nigdy do tego nie wracać, a teraz pachniała ludzką krwią. Potrząsnął głową i westchnął ciężko, a wtedy drzwi do łazienki się otworzyły. Katherine przerzuciła wilgotne włosy na plecy i ubrana w jedną z jego koszulek usiadła obok na łóżku.
-Kochanie, nie masz czym się martwić. Nic mi się nie stało-potarła dłonią jego plecy.
-W takim razie, gdzie byłaś? Mówiłaś, że chcesz z tym skończyć, a teraz wracasz i pachniesz krwią.
Jego głos nie był wściekły, słychać w nim było smutek.
-Wiem co mówiłam i chcę, żeby tak było, ale dla naszej rodziny mogę zabić i wcale się nie zawaham.
-O czym ty mówisz?-popatrzył na nią ze zdziwieniem wypisanym na jego twarzy.
-Ta krew należała do Rose-mruknęła.
-Co?
-Krew, której zapach czułeś należała do Rose Stewart-powtórzyła patrząc mu w oczy.
-Do Rose?-zapytał, jakby to co mówiła do niego Katherine nie mogło do niego dotrzeć.
-Tak-skinęła głową. -Ona prawie rozwaliła nasze małżeństwo i musiała za to zapłacić.
-Co z nią zrobiłaś?
-Zabiłam ją-wzruszyła ramionami, a jej głos brzmiał jakby mówiła o robieniu naleśników na śniadanie.

Katherine wysiadła z samochodu, wcześniej zakładając okulary, na nadgarstek wsuwając bransoletkę, którą nosiła jako swój znak charakterystyczny, a za spodnie wsuwając pistolet, które pomimo tego czasu się nie pozbyła, kiedy zatrzymała się w umówionym miejscu. Były to opuszczone magazyny, które zostały po tym jak właściciel zbankrutował. Położone były one na obrzeżach miasta  dość nieciekawej okolicy. Dookoła rosły drzewa, a najbliższa szosa znajdowała się jakieś dwa kilometry od tego miejsca. Delikatnie zamknęła drzwi auta i zmierzając w kierunku wejścia do magazynu, na którym widniała tabliczka z napisem "8C", na dłonie założyła czarne, skórzane rękawiczki. Chwyciła za klamkę metalowych drzwi, które były częścią innych, zdecydowanie większych drzwi, i weszła do środka. Wnętrze wyglądało jak typowy magazyn, jedna, wielka, pusta przestrzeń w szarym kolorze bez jakichkolwiek okien. Na środku stało pojedyncze krzesło, do którego przywiązana była nieprzytomna brunetka. Kilka świateł w magazynie było zapalonych przez co widoczność nie była problemem. Obok niej stała dziewczyna w czarnych kozakach i granatowym płaszczu w przeciwsłonecznych okularach.
-Liz, dałaś jej za dużo środka usypiającego-Katherine pokręciła głową, podchodząc do dziewczyny.
-Za bardzo się rzucała i nie miałam wyboru-wzruszyła ramionami. -Ale zapłaci za to co wam zrobiła, jak się obudzi-warknęła. -Między wami wszystko w porządku?-zapytała. Elizabeth przez ten czas zbliżyła się do Katherine, a przede wszystkim przestała się jej bać. W pewnym sensie zawdzięczała jej to co ma teraz. Nawet jeżeli pracowała w takim zawodzie to nie głodowała i miała gdzie mieszkać i być może znalazła miłość, bo była bardzo blisko z Mattem.
-Tak, jest okej-Katherne uśmiechnęła się delikatnie. -Wiesz, ja nie mam zamiaru czekać. Obudzę ją już teraz, bo nie mam ochoty patrzeć na nią dłużej niż to konieczne. 
Podeszła do Rose i wymierzyła jej policzek. Głowa dziewczyny obróciła się w drugą stronę, ale jej oczy się nie otworzyły. Powtórzyła tę czynność kilka razy i dopiero wtedy oczy Rose powoli uniosły się do góry.
-C-co się dzieje?-wymruczała. Chciała unieść ręce, ale nie mogła, bo były związane z tyłu. Wtedy zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, próbując się wyszarpnąć.
-Spokojnie, kochana. Nie ma sensu się szarpać-Katherine pokręciła głową z rozbawieniem. Rose spojrzała na nią z przerażeniem w oczach.
-A-Angel? J-ja znam t-twój głos.
-Oczywiście, że znasz-prychnęła. -Możesz mówić Angel, ale wolałabym, żebyś zwracała się do mnie po imieniu.
-A-ale...
-Bardzo dobrze znasz moje imię, Rose. 
-N-nie z-znam-pokręciła głową.
-Próbowałaś rozwalić mi małżeństwo i pieprzysz, że nie znasz mojego imienia?!
-N-nie..
-Możesz mówić Katherine-powiedziała z szyderczym uśmiechem na twarzy, kiedy zdjęła okulary. Oczy Rose rozszerzyły się do granic możliwości.
-N-nie...n-nie-zaczęła szarpać się, jakby to miało w czymś pomóc.
-Zapłacisz za to co zrobiłaś mi i za to co zrobiłaś Jennifer. Ona nie zasłużyła na śmierć, ale ty tak-warknęła uderzając ją w twarz. Z jej ust wydobył się pisk, a głowa obróciła się w drugą stronę. 
-Zabiłaś ja, bo go kochała. To nie jest powód, suko!-pchnęła krzesło, które z hukiem upadło na podłogę, a głowa Rose zderzyła się z twardym podłożem. 
-Liz, podnieś ją-poleciła i podeszła do walizki leżącej na podłodze. Otworzyła ja i wyjęła szeroki nóż, przy okazji odkładając okulary na podłogę. Kiedy Elizabeth ustawiła krzesło w poprzedniej pozycji, Katherine podeszła do Rose i rozcięła oba rękawy jej bluzki.  Zaraz potem zaczęła robić niewielkie nacięcia na prawie każdym kawałku jej skóry. W odpowiedzi otrzymywała krzyki Rose. 
-To dopiero początek, szmato-warkneła podchodząc i wbijając ostrze w jej udo. Wyciągnęła nóż i odrzuciła go na podłogę. Ponownie podeszła do walizki i wyciągnęła niewielki woreczek soli, a potem z uśmiechem na twarzy wysypała ją na otwarte rany. Palący ból rozchodził się po całym ciele Rose, a przeraźliwe wrzaski wydobywały się z jej gardła. Łzy płynęły strumieniami po jej twarzy, a z rany obficie wydobywała się krew. Katherine ponownie chwyciła za nóż i wbiła ją w drugie udo. Jednak zanim wyciągnęła ostrze, zaczęła je obracać. W tamtym momencie krzyki ucichły, a głowa Rose opadła bezwładnie. Ból, który odczuwała był zbyt silny i nie potrafiła go wytrzymać.
-Myślałam, że jest twardsza-Katerine pokręciła głową z rozbawieniem i wytarła ostrze o jej ubrania, a potem włożyła je do walizki. 
-Liz, przynieś benzynę.
Elizabeth nie odezwała się ani słowem i wyszła. Katherine popatrzyła na bezwładne ciało Rose i zacisnęła pięści.
-Zasłużyłaś na to. Chciałaś odsunąć mnie od faceta, który jest dla mnie ważniejszy niż moje życie. Zabiłaś Jennifer tylko za to, że go kochała. Zabiłaś niewinne dziecko. Brzydzę się tobą. 
Nie powiedziała nic więcej, bo Elizabeth wróciła z plastikowym pojemnikiem wypełnionym benzyną. Podała go Katherina, która odkręciła korek i wylała jego zawartość na ciało Rose. Potem odrzuciła pojemnik na bok, z kieszeni wyciągnęła zapałki, odpaliła jedna i odsuwając się rzuciła ją w kierunku Stewart. Ciało dziewczyny od razu stanęło w płomieniach. Jasnoczerwone języki ognia pochłaniały ubrania, skórę i kości, a wokół zaczął unosić się nieprzyjemny zapach.
-Teraz jesteśmy kwita.
Elizabeth zabrała walizkę i razem z Katherine wyszły, z hukiem zamykając drzwi i zostawiając palące się ciało za sobą.

-Kotku, czasami naprawdę mnie przerażasz-Justin pokręcił głową z rozbawieniem, kiedy Katherine opowiedziała mu co się stało.
-Ale...-urwał na moment, sadzając Katherine okrakiem na swoich kolanach. -Cholernie mnie to podnieca-mruknął muskając jej usta.
-Jesteś dziwny-skrzywiła się.
-A jesteś pewna, że nie jesteś ranna?-uniósł jedną brew do góry.
-Jestem...-powiedziała przeciągając końcówkę.
-Ale ja nie jestem i teraz muszę cię sprawdzić. Od góry do dołu-poruszył sugestywnie brwiami.
-Będziesz bawił się w lekarza?-zaśmiała się.
-Twojego osobistego lekarza, skarbie-mruknął, a zaraz potem przewrócił ich tak, że Katherine leżała na materacu, a on znajdował się nad nią i wpił się w jej usta.


~~~~~~
Zaskoczeni? xd Mam nadzieję, że was nie zawiodłam :) Kto się cieszy, że nie ma już Rose? Ja na pewno haha Niestety to już ostatni rozdział.... Jeszcze tylko epilog. Jakieś pomysły co się tam stanie?
Kocham was xx  Pozdrawiam ze słonecznej Ubedy :)


19 września 2015

Seventy Five: Próba.

Zegar wskazywał godzinę drugą nad ranem. Teoretycznie człowiek powinien spać o tej porze, żeby zregenerować siły, ale Katherine nie potrafiła zmusić swojego ciała do oddania się w ten stan błogiego odpoczynku. Nie była w stanie przestać myśleć, o tym co się stało. Justin odwiedził ją trzy dni temu i od tamtej pory jeszcze się nie zjawił. Z jednej strony Katherine nie chciała go widzieć, bo sam jego widok sprawiał ból, sama myśl, że był z inną bolała. Ale z drugiej strony wtedy upewniłaby się, że jest cały i zdrowy. Tak samo jak go nienawidziła, tak samo mocno go kochała. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie mogła nazwać jakiegokolwiek faceta miłością jej życia. Dla niej od zawsze brzmiało to jak tekst z tandetnego romansu, których szczerze nie znosiła. Chociaż szczerze mówiąc znienawidziła je dopiero po śmierci Briana, bo wcześniej nie miała nic przeciwko nim, mimo tego że ich nie oglądała. Kiedy go zabrakło, stwierdziła, że te filmy pokazują tylko szczęśliwe zakończenia, które nie zawsze zdarzają się w życiu, pokazują miłość dwojga ludzi, która pomimo przeciwności nie znika, a nie zawsze tak się dzieje. Bo nie zawsze miłość jest odwzajemniona i nie zawsze przeciwności ją wzmacniają. Widocznie w filmach pokazują nam to, co chcielibyśmy przeżyć, ale życie nam na to nie pozwala.
Katherine przerwała wycieranie kurzu z półki, kiedy łzy zaczęły zamazywać jej obraz i osunęła się po ścianie. Może to dziwne, że o tej porze sprzątała, ale musiała zająć się czymkolwiek, żeby przestać myśleć, ale nawet to jej nie pomogło. Wszystkie jej myśli nadal skupiały się na Justinie. Nie miała siły, ani ochoty z nim walczyć, odpychać go i uciekać od niego. Moment, kiedy dostała te zdjęcia ciągle odtwarzał się w jej głowie, jakby jej mózg był cyfrową nagrywarką i ktoś ustawił jej tryb powtarzania.  

Katherine wyszła przed bramę, żeby wyciągnąć listy ze skrzynki, jednak jej uwagę przykuło pudełko, które leżało na podjeździe. Zupełnie tak, jakby ktoś przerzucił je przez ogrodzenie. Pudełko było trochę większe od pudełka po butach, a na wierzchu miało czerwoną kokardkę. Katherine podniosła je ostrożnie i potrząsnęła nim, przez co do jej uszu dotarł dźwięk przesuwanego papieru w środku. Spodziewała się bomby albo czegoś w tym stylu. Zrezygnowała z zaglądania do skrzynki i  z pudełkiem w dłoniach wróciła do domu. Usiadła na kanapie w salonie i otworzyła je. Na wierzchu leżała niewielka kartka, na której widniał napis: „Jednak  za mną zatęsknił”. Przez kilka sekund myślała, że to głupi żart dzieciaków z okolicy. Podniosła kartkę, a kiedy zobaczyła to co znajdowało się pod nią, jej serce stanęło. Wyrzuciła kartkę, która upadła pod kanapę i chwyciła zdjęcia, które znajdowały się w środku. Przeglądała jedno po drugim, a z jej oczu płynął wodospad łez. Jedyna myśl rozbrzmiewała jej w głowie: „to nie może być prawda”.

Wierzchem dłoni starła łzy z twarzy. Nadal czuła ten sam ból i uścisk w klatce piersiowej, już na samą myśl o tych zdjęciach. Jednak zachowanie Justina od jej odejścia tylko podwajało ilość jej myśli. Nie przeprosił, ani się nie przyznał. Sposób w jaki z nią rozmawiał, jego głos, sposób w jaki na nią patrzył, to wszystko ją rozpraszało. Z jednej strony były ewidentne dowody jego zdrady, a z drugiej jego zachowanie, przez które Katherine zaczęła zastanawiać się czy rzeczywiście ją zdradził. Znała go już ponad dwa lata. Dla niektórych osób to zbyt mała ilość czasu, żeby poznać się dokładnie, jednak nie dla nich. W ciągu tego czasu wydarzyło się wiele. Nie zawsze te wydarzenia były pozytywne, ale obok Katherine zawsze był Justin. Dzięki temu, że w ich życiu wydarzyło się właśnie to poznali się lepiej niż kiedykolwiek. Przekonała się, że może na niego liczyć nie ważne co by się działo, zawsze potrafił ją pocieszyć, akceptował ją właśnie taką, mogła powiedzieć mu wszystko, a przede wszystkim ją kochał. Znali się, jakby przebywali ze sobą 24/7 przez całe swoje życie. Katherine wiedziała, że Justin nigdy nie kłamał, bo znał uczucie bycia okłamanym, więc czy to możliwe, żeby teraz zaczął mówić nie prawdę? Katherine zaczynała myśleć, że z powodu tych wszystkich myśli zwariuje. Nie miała pojęcia, co ma robić. Mimo wszystko wątpiła w te zdjęcia, a z drugiej strony nie miała pewności czy Justin był jej wierny.
-Katherine, uspokój się, bo niedługo odwiozą cię stąd w kaftanie-mruknęła sama do siebie. Powoli podniosła się z podłogi i przeszła po cichu do sypialni. Położyła się na łóżku, wcześniej przyglądając się przez chwilę śpiącej Anabelle, i zamknęła oczy próbując zasnąć i utrzymać się przy zdrowych zmysłach. 
Jak przez mgłę słyszała chichot swojej córki, a potem dobiegł ją głos Justina.
-Ana, musisz być cichutko, bo obudzisz mamusię.
Nie była pewny czy śni, czy nie, bo widziała jedynie ciemność. Uniosła powieki i rozejrzała się dookoła. Była tam gdzie zasnęła, więc to nie mógł być sen. Podniosła się i podeszła do łóżeczka, a jej serce stanęło. To musiał być sen, bo jej łóżeczko było puste. Wtedy ponownie usłyszała chichot. Wybiegła z sypialni i kierując się odgłosami znalazła się w salonie. Odetchnęła z ulgą widząc Anabelle siedzącą między nogami Justina na podłodze na jej ulubionym niebieskim kocyku, oglądającą bajki. Schowała twarz w dłoniach i pokręciła głową.
-Widzisz, kochanie? Obudziłaś mamusię.
-Możesz mnie więcej tak nie straszyć?-warknęła. -I w ogóle jak ty się tu dostałeś?
Justin posłał jej spojrzenie, które mówiło: „na serio o to pytasz?”. 
-Z resztą nie ważne-machnęła lekceważąco ręką. Dopiero teraz przypatrzyła mu się uważniej. Miał ciemne kręgi pod oczami i wyglądał jak zjawa. Katherine nie mogła nic poradzić na to, że się o niego martwiła.
-Chciałem zobaczyć się ze swoją córką, ale nie otwierałaś, więc wszedłem sam. Poza tym nie chciałem cię budzić, bo widzę, że jesteś zmęczona-wzruszył ramionami.
-Mówi ten, który wygląda jak zjawa-mruknęła pod nosem, na co w odpowiedzi otrzymała chichot Justina. Kąciki jej ust mimowolnie uniosły się w górę.
-Słuchaj, nie mam nic przeciwko twojemu odwiedzaniu Any, ale teraz powinna coś zjeść.
-Już ją nakarmiłem.
-Co?
-Kathy, wiesz która jest godzina?-uniósł jedną brew, przenosząc wzrok z telewizora na nią.
-Która?
-11.
-To jakiś żart?
-Nie-pokręcił głową. -Ana już jadła, a twoje śniadanie jest w kuchni. Jak już zjesz możesz przyjść i oglądać z nami albo zjeść tutaj.
-Zrobiłeś mi śniadanie?-spytała z niedowierzaniem. 
„Widzisz? On cię kocha”
„Ale ją zdradził”
„Nie zrobił tego”
„Zrobił, są dowody”
Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się dziwnych głosów, które słyszała w swojej głowie. Zupełnie jakby serce i rozum się ze sobą kłóciły. Odwróciła się i wyszła przechodząc do kuchni. Na stole stał talerz z kanapkami, a obok niego szklanka wypełniona jabłkowym sokiem. 
„Troszczy się o ciebie”
-Jaki ty jesteś głupi-mruknęła do siebie, a kąciki jej ust ponownie się uniosły. Usiadła na krześle i zaczęła konsumować swój posiłek. Nie mogła jeść przed telewizorem, chociaż wielokrotnie to robiła. Przebywanie z Justinem powodowało jeszcze więcej myśli, niż kiedy była sama. I tak sądziła, że przez ten natłok myśli jej głowa wybuchnie albo zamkną ją w pokoju bez klamek, więc chciała uniknąć kolejnej dawki. Nie przeszło jej przez myśl, że to śniadanie to próba przeprosin, bo kiedy była w ciąży Justin nie jeden raz robił jej śniadanie, które zawsze ograniczało się do kanapek, bo miał dwie lewe ręce do gotowania. W tym momencie przypomniało się jej, jak dwa miesiące po ślubie próbowała nauczyć go gotować. Dla ich kuchni i garnków nie skończyło się to dobrze, więc zrezygnowała z dalszych prób. Z dziwnego powodu szczęśliwe wspomnienia tym razem nie poniosły za sobą potoku łez, jak było do tej pory. Katherine w spokoju skończyła posiłek i odstawiła naczynia do zlewu. Przeczesała włosy palcami, ziewając kiedy przeszła do salonu. Usiadła obok Justina i schyliła się, żeby pocałować Anabelle w głowę, przez co zetknęli się ramionami. Zaraz potem wróciła do poprzedniej pozycji, udając, że nic się nie stało.
-Długo tu jesteś?-zapytała, patrząc na kolorowe postaci na ekranie.
-Mniej więcej 5 godzin-w odpowiedzi skinęła głową. Oboje przenieśli wzrok z telewizora, kiedy usłyszeli pojedyncze sylaby, który wydobywały się z ust ich córki. 
-Ana, powiedz kogo kochasz bardziej? Mamusię czy tatusia?-zapytał z uśmiechem na twarzy, sadzając ją bokiem na swoich kolanach.
-Liczysz, że ci odpowie?-Katherine popatrzyła na niego z rozbawieniem.
-Cicho, nie byłaś pytana o zdanie-położył palec na jej ustach. 
-Córeczko, powiedz, że bardziej kochasz tatę, bo mama to zołza.
-Kretyn z ciebie-pokręciła głową z rozbawieniem, uderzając go w ramię.
-Teraz to mama powinna dostać karę.
-A tata powinien zmądrzeć.
Przez kilka chwil wpatrywali się w siebie, uśmiechając się. Jednak zaraz potem uśmiech zniknął z twarzy Katherine, która odkaszlnęła i wróciła wzrokiem do telewizora. Justin westchnął i z Anabelle na rękach podniósł się i umieścił dziewczynkę w kojcu, w którym leżało kilka zabawek.
-Co ty robisz?
-Chce z tobą porozmawiać.
-Rozmawiamy cały czas- wzruszyła ramionami wstając.
-Dobrze wiesz o co mi chodzi. 
-Ja nie widzę tutaj tematu do rozmowy.
-Ale ja widzę-powiedział, zbliżając się do niej. Jednak w pewnym momencie się zatrzymał i przyłożył dłoń do czoła, przymykając powieki.
-Justin, wszystko z tobą w porządku?-zapytała, ujmując jego twarz w dłonie.
-T-tak.
-Nie wyglądasz, jakby było dobrze.
-Jest okej-powiedział, a zaraz potem jego powieki opadły, a jego ciało upadło na podłogę. Oczy Katherine się rozszerzyły, a Ana zaczęła płakać. 
-Justin, obudź się-uklękła obok niego, klepiąc go po policzku. -Bieber, wstawaj, bo to nie jest śmieszne-warknęła, a jej serce uderzało o jej żebra. -Justin, wstawaj-potrząsnęła jego ciałem, ale nie uzyskała żadnej reakcji. -Kochanie, rusz się, proszę cię.
Kiedy nawet jeden mięsień na jego twarzy się nie poruszył, Katherine przysunęła swoją twarz do jego i odetchnęła z ulgą czując jego oddech na swojej skórze. Zerwała się z miejsca i pobiegła do sypialni po telefon. Kiedy chwyciła urządzenie, w ekspresowym tempie zaczęła przeszukiwać listę kontaktów, żeby znaleźć jego numer. Zaraz potem wcisnęła zieloną słuchawkę i czekała, aż odbierze. Gdy tylko to zrobił, nie marnując czasu na powitanie i nie pozwalając mu dojść do słowa przeszła od razu do rzeczy.
-Max, musisz tu natychmiast przyjechać. Justin stracił przytomność.
***
Katherine sądziła, że to cud, że Max był na misji razem z Elizabeth na obrzeżach Toronto, więc zjawił się naprawdę szybko. Nie wezwała karetki, bo nie mogła zostawić Anabelle samej, ale nie mogłaby też nie pojechać razem z Justinem do szpitala, a przecież nie mogła wybierać między nimi.
-Jesteś pewny, że teraz będzie z nim w porządku?
-Tak. Kiedy skończy się ta kroplówka, podłącz mu drugą, a kiedy się obudzi zmuś go do jedzenia. Nie spał naprawdę długo i jestem zdziwiony, że nadal trzymał się na nogach. W dodatku jest odwodniony i nie mam pojęcia kiedy ostatnio coś jadł.
Katherine poczuła uścisk w klatce piersiowej, patrząc na Justina leżącego w jej sypialni na łóżku podłączonego do kroplówki.
-Dzięki, Max.
-Dla ciebie wszystko-uśmiechnął się pocieszająco. -Jakby coś to dzwoń.
-Jasne-skinęła głową i odprowadziła go do wyjścia. Max już miał wychodzi, jednak zanim to zrobił obrócił się i spojrzał na Katherine. 
-O co chodzi?
-Żałuje, że nie byłem na waszym ślubie.
-Oh...
-Ale od początku wiedziałem, że tak się to skończy-kąciki jego ust się uniosły.
-Zostałeś wróżką?-skrzyżowała ramiona na piersi.
-Nie-pokręcił głową z rozbawieniem. -Widziałem jak na ciebie patrzył. 
-Niby jak?
-Jak na najcenniejszy skarb. Kiedy zostałaś ranna w Vegas, on o mało nie wyszedł z siebie. Już wtedy wiedziałem, że między wami coś jest i się nie pomyliłem. Jesteście idealnie dobraną parą.
-Dzięki-Katherine delikatnie się uśmiechnęła.
-Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się zobaczymy, tylko nie znowu w takich okolicznościach-uśmiechnął się ponownie i wyszedł. Katherine wróciła do sypialni i usiadła po drugiej stronie łóżka.
-Jak mogłeś to sobie zrobić, co? Jesteś największym kretynem jakiego spotkałam, Justin. Największym-powiedziała cicho, opierając swoje czoło na jego. -Gdyby nie to, że jesteś nieprzytomny to skopałabym cię, że nie dałbyś rady usiedzieć przez tydzień...Kretyn-wyszeptała muskając delikatnie jego usta. -Porozmawiamy sobie, jak się obudzisz.
Odsunęła się i położyła obok, układając głowę na jego klatce piersiowej, a jego ramię przeniosła na swoja talię. W tym momencie nie miało znaczenia to, że prawdopodobnie ją zdradził. Nie była już tego pewna. Nie myślała, że to co stało się z Justinem jest wynikiem jego wyrzutów sumienia, bo nawet po tym jak ją zgwałcił, nie zachowywał się tak. Pokazywał jak bardzo źle się z tym czuje, jak bardzo tego żałował, ale spał pomimo tego, że śniły mu się koszmary i jadł normalnie. Nawet nie zorientowała się, że łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. Płakała, bo poczuła się winna, że z jej powodu doprowadził się do takiego stanu. Płakała, bo miała dość tej sytuacji. Kochała go i nie chciała mieszkać oddzielnie i widywać go tylko wtedy, kiedy odwiedzał Anabelle. Płakała, bo bała się o jego zdrowie. Nie wiedziała co ma zrobić, wybaczyć mu, jeżeli to zrobił czy uwierzyć, że jednak się do tego nie posunął, ale wiedziała, że policzy się z osobą, która jest za to odpowiedzialna. Po kilkunastu minutach wstała z łóżka i wytarła resztki łez z twarzy. Podeszła do łóżeczka Anabelle, ale odeszła, kiedy zobaczyła, że jej córka nadal śpi. Uspokojenie jej zajęło jej sporo czasu, a kiedy jej się to udało dziewczynka zasnęła prawdopodobnie ze zmęczenia spowodowanego płaczem. Katherine chwyciła telefon i wybrała numer Williamsa.
-Cześć, tato-powiedziała witając się. Po raz pierwszy w życiu zwróciła się do niego w ten sposób i była pewna, że w tym momencie Luke się uśmiechał. Postanowiła dać mu szansę, bo oprócz Aurory, Justina i Anabelle był jej rodziną. Od ciotki dowiedziała się, że kiedy ona zaczęła dorastać i przestała być niemowlakiem, jej matka odcięła go od niej. Nie mógł się z nią widywać i dopiero kiedy sama została matką zrozumiała co musiał czuć. Brak możliwości zobaczenia własnego dziecka dla każdego rodzica jest jak tortura. Katherine wystarczyło, żeby potrzymała Anę kilka sekund w swoich ramionach i już nie chciała jej puścić, a sama myśl o tym, że nie mogłaby jej zobaczyć powodowała ból. Wybaczyła mu to, że wciągnął ją w te nielegalne interesy, bo znała powód. Domyśliła się, że była to dla niego ostateczność, która wynikła z czystej desperacji, bo nie wiedział co innego mógłby zrobić. Poza tym dopiero teraz dostrzegła, że pomimo tego, że tam ją wciągnął troszczył się o nią. Nie była potworem bez serca i nie mogła traktować go, jakby nie istniał, bo przecież zrobił dla niej wiele.
-Cześć, córeczko-jego głos nie był chłodny jak zawsze. Tym razem był ciepły i spokojny.
-Chciałabym cię prosić o pomoc i chcę, żebyś zajął się tym osobiście. To dla mnie bardzo ważne.
Nie chciała, żeby myślał, że nazwało go „tato” tylko dlatego, że czegoś od niego chciała.
-O co chodzi?
-Znajdź Rose Stewart...Wygrzeb ją nawet spod ziemi, bo mam do niej pewną sprawę.

Wieczorem, kiedy Katherine położyła Anabelle spać po tym jak ją nakarmiła, wzięła prysznic i położyła się do łóżka. W mieszkaniu była tylko jedna sypialnia i jedno łóżko, w którym aktualnie spał Justin. Uśmiechnęła się delikatnie widząc, że ciemne kręgi pod jego oczami zaczynają znikać, a jego skóra przybiera normalny kolor. Odetchnęła z ulgą, że kroplówki, które podał mu Max zadziałały i teraz musiała czekać, aż Justin się obudzi. Wsunęła się pod kołdrę obok niego, jednak tym razem się do niego nie przytuliła. Kiedy się obudziła, ramię Justina oplatało ją w talii, a jej głowa znajdowała się na jego klatce piersiowej. Tęskniła za budzeniem się obok niego, jednak nie chciała się do tego przyzwyczaić, bo nie wiedziała co będzie dalej. Powoli podniosła się z łóżka i podeszła do łóżeczka, skąd wyjęła Anabelle, która już nie spała. I po raz kolejny musiała zacząć swoją rutynę, żeby tylko nie myśleć.

Zbliżała się godzina 15, kiedy Justin otworzył oczy i powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Pierwszy raz od wyprowadzki Katherine czuł się dobrze, nie był zmęczony i z nieznanego dla niego powodu czuł się szczęśliwy.
-Nareszcie się obudziłeś-obrócił głowę na dźwięk głosu Katherine, która stała w wejściu.
-Co ja tu robię?
-Czyli mam rozumieć, że po tym jak zemdlałeś miałam cię położyć na kanapie?-uniosła jedną brew do góry, krzyżując ramiona na piersi.
-Zemdlałem?
-Twoje omdlenie to dopiero początek. Możesz mi powiedzieć jakim cudem doprowadziłeś się do tego stanu?-warknęła stając w nogach łóżka. -Mam ochotę urwać ci głowę za to. Chcesz mnie przyprawić o zawał serca?!
-Martwisz się o mnie-uśmiechnął się pod nosem.
-Tak, martwię się, bo jesteś ojcem mojej córki. Ona cię potrzebuje, kretynie.
-A ty nie?
-Chodź do kuchni. Max kazał cię nakarmić, kiedy się obudzisz-powiedziała, wychodząc. Tak, potrzebowała go, ale nie wiedziała czy powinna to powiedzieć w tej sytuacji, więc zmieniła temat jak najszybciej. Justin pokręcił głową ze zrezygnowaniem i powoli wstał, a potem przeszedł do kuchni. Bez słowa zajął miejsce przy stole, kiedy Katherine mieszała coś w garnku. Anabelle siedziała w swoim wysokim krześle, bawiąc się swoją grzechotką. Żadne z nich nic nie mówiło, a jedynymi dźwiękami były pojedyncze sylaby, które wymawiała Ana. 
-Kathy, porozmawiaj ze mną. Tylko tym razem nie uciekaj.
-Teraz musisz zjeść-postawiła przed nim talerz z zupą. -Masz zjeść wszystko-powiedziała stanowczo i nałożyła porcję sobie. Zajęła miejsce obok krzesła Anabelle i zaczęła jeść, jednocześnie karmiąc córkę. Cały posiłek upłynął w milczeniu. W milczeniu, którego Justin nie mógł już znieść.
-Porozmawiasz ze mną?
-Niech ci będzie.
Ponownie zajęli miejsca przy stole. 
-Skąd wzięłaś pomysł, że mógłbym cię zdradzić?
-A nie zrobiłeś tego?-zapytała przesłodzonym głosem, kładąc dłonie na stole.
-Nie.
-Zabawne, że chcesz zaprzeczać oczywistym faktom-pokręciła głową.
-Oczywistym faktem jest, że jestem ci wierny-warknął. -Nigdy bym ci tego nie zrobił. Kocham cię, są rzeczy, o których wiesz tylko ty i miałbym ryzykować naszym małżeństwem dla głupiej przygody? Nie jestem tak głupi.
Katherine zacisnęła dłonie w pięści, wstała i wyszła z kuchni. Justin był zdziwiony jej reakcją, a kiedy chciał wstać, żeby ją znaleźć, Katherine weszła do kuchni z pudełkiem w rękach. Postawiła je na stole przed Justinem i ponownie zajęła swoje miejsce.
-Co to jest?
-Tu jest twój oczywisty fakt. Zajrzyj do środka-skinęła głową na pudełko. Justin niepewnie uchylił wieko, a jego oczy się rozszerzyły, kiedy zobaczył pierwsze zdjęcie. Natychmiast wyjął je wszystkie i zaczął po kolei przeglądać.
-Co to kurwa jest?!-warknął.
-Dowody twojej rzekomej wierności albo dowody twojej głupoty, nazwij to jak chcesz-wzruszyła ramionami. Justin wpatrywał się w zdjęcia dobrych kilka minut, w trakcie których panowała cisza. Jednak w pewnym momencie na jego twarzy pojawił się uśmiech, a on zaczął kręcić głową z rozbawieniem. Katherine spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Jestem ciekawa co jest w tym takiego zabawnego?-warknęła.
-To ja jestem ciekawy jak dokładnie przyglądałaś się tym zdjęciom, na których rzekomo jestem ja i Rose.
-Bo co?
-Ten facet, który wygląda identycznie jak ja ma tatuaż, którego ja nie mam-przesunął w stronę Katherine jedno ze zdjęć, na którym mężczyzna wyglądający jak Justin miał na żebrach tatuaż w kształcie węża. Katherine spojrzała na zdjęcie, potem na moment przeniosła wzrok na swojego męża i ponownie utkwiła spojrzenie w fotografii. Na twarzy Justina widniał delikatny uśmiech. Dla niego sytuacja była jasna. Teraz chciał ją zabrać razem z Aną do domu, ale jego uśmiech zniknął , kiedy Katherine nie podnosząc głowy się odezwała.
-Wyjdź.
-Słucham?
-Wyjdź.
-Kathy, przecież widzisz, że to nie ja. Te zdjęcia są sfałszowane.
-Wynoś się!
Justin przełknął nerwowo ślinę i wstał z krzesła. 
-Jeżeli zdecydujesz się ze mną porozmawiać to zadzwoń-powiedział ze smutkiem w głosie, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, a potem można było usłyszeć dźwięk zamykanych drzwi. Kiedy to się stało, Katherine ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Musiała go wyrzucić. Nie potrafiła mu teraz spojrzeć w oczy. W tym momencie nienawidziła siebie, że mu nie uwierzyła, a on przez to o mały włos nie trafił do szpitala. Zawiodła go i to nie pierwszy raz.

Katherine po tym jak została poinformowana przez sekretarkę, że może wejść do biura, zapukała delikatnie w drzwi i słysząc z drugiej strony „proszę” weszła do środka. Biuro adwokata było urządzone w nowoczesnym stylu i znajdowały się tu tylko rzeczy niezbędne. Na jego biurku nie było zdjęć rodzinnych, ani jakichkolwiek kwiatów na parapecie. Powiewało tu chłodem i profesjonalizmem. Po tym jak adwokat, którym był mężczyzna w średnim wieku bez żadnych znaków szczególnych z ciemnymi włosami i oczami w kolorze, który przypominał połączenie szarości z błękitem, przywitał się z Katherine, ponownie zajął miejsce za biurkiem, a Katherine usiadła na fotelu naprzeciwko niego. Katherine nie chciała tu przychodzić, ale było to dla niej jedyne wyjście w tym momencie. Nie potrafiła wybaczyć samej sobie za to co zrobiła, więc nie spodziewała się, że Justin jej wybaczy. Zwłaszcza, że nie był to pierwszy raz, kiedy go skrzywdziła. Chciała z nim porozmawiać i wielokrotnie próbowała, ale nigdy nie miała wystarczająco siły, żeby nacisnąć zieloną słuchawkę. To było coś czego w sobie nienawidziła-nie umiała zrobić pierwszego kroku. Nie ważne jak bardzo by chciała, bała się, że Justin jej nie wybaczy, więc postanowiła zrobić to, co jej zdaniem i tak miało się wydarzyć niedługo.
-Co panią do mnie sprowadza?
-Chcę się rozwieść.

~~~~
Gdyby ktoś nie pamiętał to Max jest lekarzem, który zszywał Katherine, kiedy zaatakował ją Thomas w Vegas :)
Jeszcze tylko jeden rozdział i epilog. Kto smutny?
Myślicie, że Katherine naprawdę rozwiedzie się z Justinem????
Do zobaczenia xx


14 września 2015

Seventy Four: „Będę o nas walczył, rozumiesz?”

Katherine weszła po schodach, po drodze wycierając łzy, które spłynęły w trakcie jazdy samochodem. Starała się je powstrzymywać, ale nie do końca się jej udało. Z kieszeni spodni wyjęła klucze i otworzyła drzwi mieszkania, które wynajęła wczoraj. Cieszyła się, że trafiła na taką okazję akurat wtedy, kiedy tego potrzebowała. Pociągnęła za klamkę i weszła do środka, zdejmując buty i kurtkę. Korytarz, w którym się znajdowała ciągnął się przez całą długość mieszkania. Po obu jego stronach znajdowały się drzwi do kuchni, salonu, niewielkiego pokoju, który służył Katherine za sypialnię i łazienki. Kiedy weszła do salonu, na kanapie siedziała jej sąsiadka. Była to kobieta po sześćdziesiątce, która nie wyróżniała się niczym szczególnym. Jej rude włosy upięte były w kok, jednak dało zauważyć się kilka siwych kosmyków. Ubrana była w kremowy sweter i czarną spódnicę do kostek. Katherine nie specjalnie przypadła ona do gustu, ale nie miała wyboru i musiała poprosić ją o zostanie z Anabelle, na co się zgodziła.
-Dziękuję bardzo za opiekę nad Anabelle-Katherine wymusiła uśmiech.
-Przyjemność po mojej stronie. Pani córka zasnęła kilka minut temu, więc ja będę się zbierać-powiedziała, wstając. Katherine odprowadziła ją do drzwi i kiedy tylko została sama, osunęła się po drewnianej powierzchni i schowała twarz w dłoniach. Słona ciecz zalała jej policzki i kapała z jej podbródka na jej ubrania. Mogłaby teraz przeklinać samą siebie za to, że uwierzyła, że ktoś taki jak ona może być szczęśliwy i za to, że zignorowała to co podpowiadało jej przeczucie. Powinna wiedzieć jak to się skończy, a przede wszystkim nie powinna zakochiwać się ponownie. W tym momencie zaczęła żałować, że Justin nie pozwolił się jej powiesić. To co czuła w środku było niczym krwiożercze monstrum, które siedziało w jej organizmie i po kolei zjadało jej organy, wywołując przy tym niemiłosierny ból. Jednak tak naprawdę tego bólu nie mogła porównać z niczym. Wydawało się jej, że nigdy nic nie bolało ją tak bardzo, nawet śmierć jej rodziców. W momencie, kiedy oficjalnie zostali parą, powiedziała sobie, że będzie korzystać ze szczęścia, bo wiedziała, że dość szybko się ono skończy. Jednak potem zaczęła wierzyć, że jej życie może wreszcie zacząć być normalne, że ona nareszcie przestanie cierpieć. Pamiętała, jak wspaniale się czuła, kiedy zobaczyła pierścionek zaręczynowy i wtedy, kiedy składali przysięgę małżeńską. Podświadomie liczyła, że jego słowa „to jest na zawsze” są prawdziwe i właśnie tak będzie. Teraz mogła tylko śmiać się z własnej głupoty. Ale mimo wszystko najbardziej bolało ją to, że naprawdę mu zaufała, nawet po tym jak ją zgwałcił nie przestała mu ufać. Stał się najważniejszą osobą w jej życiu, taką, na którą człowiek jest w stanie czekać całe życie. I świadomość tego co zrobił, bolała dużo mocniej niż obdzieranie ze skóry. Prawda jest taka, że najmocniej ranią nas najbliższe nam osoby i nikt nie jest w stanie zadać nam takiego bólu, a najgorsze jest to, że tego się nie spodziewamy. 
Otarła łzy wierzchem dłoni i zerwała się z miejsca, kiedy do jej uszu dotarł płacz Anabelle. Pobiegła do pokoju, który znajdował się naprzeciwko salonu i podeszła do kołyski. Ostrożnie wyjęła dziewczynkę i przytuliła do swojej klatki piersiowej. 
-Spokojnie, skarbie. Mamusia tu jest-wyszeptała, kołysząc w ramionach córkę. Teraz nawet gdyby chciała zostawić Justina na zawsze, nie mogłaby tego zrobić. Ana zawsze będzie ich łączyła, jest ich dzieckiem i nic tego nie zmieni. Nie mogła też od tak o nim zapomnieć, chociaż bardzo chciała. Chciała wymazać z pamięci wszystkie chwile z nim, wszystkie jego słowa. Jednak wszystko jej o nim przypominało, od obrączki na palcu, po oczy Anabelle, które były identyczne jak oczy Justina. Nie sądziła, że kiedykolwiek mogła się tak pomylić. Wydawało się jej, że znała Biebera na wylot. Wierzyła, że wszystko co jej o sobie mówił było prawdą, teraz wydawało jej się, że był zwyczajnie dobrym aktorem. 
-Mamusia tu jest, wszystko jest dobrze, kochanie-opuszkiem palca starła pozostałości łez na policzkach dziewczynki. Chociaż jedyne co chciała robić w tym momencie było zawinięcie się w pościel i wypłakiwanie swoich oczu, ale musiała być silna. Robiła to ze względu na Anabelle i tylko dla niej. Czuła się jakby część jej serca umarła, a wszystko przez niego.

Justin schował twarz w dłoniach, siedząc na kanapie i nerwowo stukając stopą w podłogę. Jedynym powodem, dla którego nie zapijał wszystkiego alkoholem, były słowa Katherine, które wysłała mu SMS-em chwilę przed tym, jak próbowała się powiesić. Teraz musiał być trzeźwy. Nie wiedział co ma robić. Musiał porozmawiać ze swoją żoną, która skutecznie odrzucała wszystkie jego połączenia. Nie miał pojęcia co takiego się stało, że Katherine się wyprowadziła i twierdziła, że ją zdradził. Justin nie był typem takiego faceta. Związek traktował poważnie, a wierność i zaufanie traktował jak podstawy, na których powinien się on opierać. W swoim życiu miał tylko dwa poważne związki i każdy był dla niego ważny, chociaż związek z Katherine był najważniejszy. Katherine była dla niego jak bratnia dusza. Stanowiła dopełnienie jego samego i nie mógł pozwolić jej odejść. Teraz czekał na pojawienie się Louisa. Poprosił go o pomoc, kiedy Katherine po raz setny dzisiaj odrzuciła jego połączenie. Justin nie miał zamiaru siedzieć z założonymi rękami. Chciał ją znaleźć, żeby móc z nią porozmawiać i móc zobaczyć swoją córkę. Miał tylko nadzieję, że Katherine nie zmieni numeru zanim Tomlinson ją namierzy. 
Kiedy po wnętrzu domu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi, Justin wyrwał się z kanapy, jak biegacz, który zamierza wygrać wyścig za wszelką cenę. Bieber nie tracił czasu na przywitanie i w momencie, kiedy otworzył drzwi, wciągnął Louisa do środka.
-Stary, wyluzuj. Pali się?-Louis był co najmniej zdziwiony. Sama rozmowa z Justinem przez telefon, w której ograniczył się do powiedzenia mu, że musi się u niego zjawić, bo potrzebuje pomocy, wydawała mu się podejrzana. Był to chyba pierwszy raz, kiedy Justin zachowywał się w ten sposób. 
-To nie jest kurwa śmieszne!-warknął. -Potrzebuje twojej pomocy, więc przestań się wygłupiać.
-Powiesz mi o co chodzi?-Louis uniósł lewą brew w górę, uważnie przypatrując się przyjacielowi. Ubrania Justina wyglądały, jakby nosił je przynajmniej kilka dni, zarost na jego twarzy potwierdzał, że nie używał maszynki do golenia i pachniał, jakby nie brał prysznica dość długi czas. Miał ciemne kręgi pod oczami, jakby w ogóle nie spał, a jego skóra miała kolor kartki papieru. Można byłoby powiedzieć, że przypominał zombie. Wszystko to nie pasowało do Biebera, który zawsze dbał o swój wygląd, a nawet jeżeli bywały dni, kiedy tego nie robił, to nigdy nie wyglądał tak fatalnie.
-Wyglądasz i pachniesz, jakbyś mieszkał kilka dni w kontenerze na śmieci-Louis pokręcił głową.
-Odpieprz się od tego, jak wyglądam i mi pomóż!
-To mi powiedz, w czym do cholery mam ci pomóc!-Tomlinson wyrzucił ręce w powietrze. Mieszkał z Justinem i przyzwyczaił się do jego charakteru i tego jak zachowywał się, kiedy był wściekły, ale nie miał zamiaru tego znosić, po tym jak przerwał pracę nad oprogramowaniem dla firmy komputerowej i jechał do niego wielokrotnie łamiąc przepisy ruchu drogowego.
Justin westchnął i przeczesał włosy palcami.
-Katherine się wyprowadziła-mruknął.
-Justin, nie mam czasu na twoje głupie żarty-przewrócił oczami.
-A wyglądam jakbym żartował?!-wrzasnął. -Ona się wyprowadziła, zabrała ze sobą Anabelle. Nie wiem gdzie jest, nie odbiera moich telefonów i ty myślisz, że ja żartuję?! Popierdoliło cię?!
Louis nie zdążył zareagować, kiedy został przyciśnięty do ściany, a przedramię Justina praktycznie miażdżyło jego gardło.
-Zwa..Zwariowałeś?-powiedział, próbując go od siebie odepchnąć.
-Więc przestań myśleć, że żartuję! Nie robię sobie jaj z takiej sprawy!-warknął, odsuwając się od Louisa. Tomlinson zsunął się na podłogę, próbując złapać oddech. Pomiędzy nimi zapadła głucha cisza. Justin tylko zaciskał i rozluźniał pięści, a Louis próbował przywrócić się do porządku.
-W tym momencie mógłbym wyjść, ale jestem twoim przyjacielem i cię tak nie zostawię. Uspokój się i powiedz mi wszystko-powiedział spokojnie, wstając z podłogi.
-Przepraszam cię za to.
-Nie ważne-machnął lekceważąco ręką. -Nie będę mógł ci pomóc, dopóki mi nie powiesz.
-Chodź-wskazał ręką w stronę salonu. Chwilę potem obaj zajęli miejsca na kanapie, a Justin oparł łokcie na kolanach.
-Mów wreszcie.
-Chcę, żebyś namierzył numer Katherine. Muszę wiedzieć gdzie ona jest.
-Z tym nie będzie problemu, ale...Czemu ona się wyprowadziła?
-Tak naprawdę sam chciałbym wiedzieć-westchnął, kręcąc głową. Louis spojrzał na niego pytająco, ale Justin nadal wpatrywał się w stolik stojący na środku.
-Wróciłem z pracy, ich nie było. Wydzwaniałem do niej całą noc. Przyszła następnego dnia i powiedziała, że to koniec i nie ma zamiaru mieszkać ze mną pod jednym dachem, bo ją zdradziłem.
Louis zamrugał kilka razy, jakby chciał się upewnić, że to co usłyszał jest prawdą. Zachowywał się tak, jakby usłyszał o inwazji kosmitów.
-Zrobiłeś to?-spytał niepewnie po kilku chwilach.
-Popierdoliło cię?!-Justin obrócił głowę w jego stronę, a jego wzrok ciskał sztylety w stronę Louisa. -W życiu bym jej tego nie zrobił.
-Stary, chciałem się tylko upewnić-uniósł ręce w geście poddania. 
-Jesteś moim przyjacielem, więc to pytanie nawet nie powinno przyjść ci do głowy-syknął.
-Będziesz się ze mną teraz o to kłócił? Chyba masz ważniejsze sprawy, mam rację?
Wyraz jego twarzy zmieniał się co sekundę. Na początku wyglądał, jakby za chwilę jakiś wulkan miał go rozsadzić od środka, a chwilę potem schował twarz w dłoniach, mrucząc jedynie: „po prostu ją znajdź”.
-Zrobię to, a ty w tym czasie masz iść i się ogarnąć.
-Co?-Justin spojrzał na niego jak na wariata, który uciekł przed chwilą ze szpitala psychiatrycznego.
-Znalezienie Katherine to kwestia kilkunastu minut, a ja nie chcę ryzykować zawału jej serca, jak zobaczy cię w takim stanie. Trup z kulką w czaszce wygląda lepiej, niż ty teraz.
Na twarzy Justina pojawił się lekki uśmiech.
-Ale znajdziesz ją?
-Bieber, ogłuchłeś nagle? Powiedziałem, że to zrobię, a ty idź wziąć prysznic, bo nie dam rady dłużej wąchać twojego smrodu-zakrył usta i nos dłonią.
-Pierdol się-Justin pokręcił głową z rozbawieniem, wstając. -Jak wrócę to chcę usłyszeć, że wiesz gdzie ona jest-powiedział stanowczo.
-Dobra, ale idź już stąd-mruknął, nie zdejmując dłoni z twarzy. Justin przewrócił oczami i wszedł schodami na górę. Skierował się do ich sypialni, a zaraz potem do łazienki. W szybkim tempie zrzucił z siebie ubrania i wszedł do kabiny, wcześniej odkręcając wodę. Jego prysznic trwał zaledwie 10 minut, ale upewnił się, że jest czysty. Może to głupie, ale nie chciał, żeby słowa Louisa się sprawdziły i Katherine przestraszyła się na jego widok. Osuszył swoje włosy i ciało i z ręcznikiem zawiązanym na biodrach wrócił do sypialni. Z szafy wyciągnął czyste bokserki, szarą bluzę przez głowę z kapturem i parę przypadkowych jeansów. Ubrał się i wrócił do łazienki, gdzie zostawił ręcznik i ogolił się. Nie fatygował się układać swoich włosów, więc przeczesał je palcami. Teraz jego wygląd nie miał dla niego znaczenia, ale stwierdził, że wygląda lepiej niż wcześniej i był w stanie na siebie patrzeć, więc nie chcąc marnować więcej czasu, zbiegł na dół. 
Louis siedział w salonie z laptopem na kolanach. Justin nie miał pojęcia, skąd on go wziął, ale nie miał też zamiaru się nad tym zastanawiać.
-Znalazłeś ją?-zapytał, kiedy tylko wszedł do pomieszczenia. Louis uniósł wzrok znad ekranu i zlustrował go od góry do dołu.
-Teraz przynajmniej przypominasz człowieka.
-Odpowiedz na moje pytanie!-powiedział przez zaciśnięte zęby.
-Wynajęła mieszkanie na Imperial Street. 
-Jesteś tego pewny?
-Jestem. Tu masz dokładny adres-wyciągnął w jego stronę kartkę. Justin chwycił ją w ciągu sekundy i uważnie przejechał wzrokiem po literach i cyfrach. Zaraz potem schował papier do kieszeni bluzy i odwrócił się, przechodząc do holu. Wsuwał na stopy buty, kiedy dobiegł go głos Louisa.
-Gdzie ty idziesz?
-Jak to gdzie? Jadę do niej-powiedział chwytając klucze z haczyka na ścianie i wyszedł z domu. Nie chciał marnować czasu. Musiał ją zobaczyć, teraz.

Katherine przyglądała się swojej córce, która bawiła się swoją ulubioną grzechotką w kojcu, który stał w salonie. Obiecała sobie więcej nie płakać, nawet jeżeli ból palił ją żywym ogniem. Musiała wrócić do dawnej Katherine, tej, którą była po wyjściu ze szpitala. Tą, która nie szukała miłości i była skupiona tylko na zemście. Musiała zapomnieć, że ma serce. Jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Podniosła się z kanapy i po tym jak złożyła pocałunek na czole swojej córki, skierowała się w stronę drzwi. Niechętnie pociągnęła za klamkę, nie sprawdzając kto przyszedł.
-C-Co ty tu robisz?-wydukała, widząc Justina przed sobą.
-Nie odbierasz ode mnie telefonów, więc przyszedłem. Poza tym chcę się zobaczyć ze swoją córką.
-Skoro musisz-westchnęła i odsunęła się, żeby mógł wejść. -Ana jest w salonie-wskazała ręką w tamtym kierunku. Nie chciała go widzieć, ale tak jak powiedziała mu wcześniej, nie miała zamiaru ograniczać mu kontaktów z córką.
-Najpierw chcę porozmawiać z tobą-chwycił ją za dłoń, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.
-Nie mamy o czym-próbowała się wyrwać, jednak Justin jej na to nie pozwolił.
-Mamy. Myślisz, że możesz od tak znikać, a potem pojawiać się i twierdzić, że to koniec, bo cię zdradziłem, co? Nie pozwoliłaś mi dojść do słowa i nie uwierzyłaś mi, chociaż dobrze wiesz, że nigdy bym nam tego nie zrobił!
Justin chciał porozmawiać z nią spokojnie, ale nie potrafił się uspokoić. Denerwowało go to, że nie miał pojęcia dlaczego Katherine zaczęła twierdzić, że ją zdradził, że ona mu nie wierzyła i że nie miał jak tego udowodnić.
-Kiedyś pewnie bym ci uwierzyła...Z resztą przyszedłeś do Anabelle, a ja nie mam zamiaru z tobą rozmawiać-wyrwała dłoń z jego uścisku i weszła w głąb korytarza.
-Tu jest salon-wskazała, przechodząc obok wejścia do tego pomieszczenia, a zaraz potem zniknęła za innymi drzwiami, które prowadziły do kuchni. 
Justin westchnął ciężko i wszedł do salonu. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy jego wzrok spoczął na półrocznej dziewczynce z brązowymi włoskami, które związane były w niewielki kucyk, w kojcu bawiącej się różową grzechotką i pluszowym misiem w drugiej rączce.
-Tu jest moja, księżniczka-zagruchał, podchodząc i biorąc dziewczynkę na ręce. -Tatuś się za tobą stęsknił-musnął jej czoło ustami. -Mam nadzieję, że byłaś grzeczna i nie męczyłaś mamy za bardzo. 

Katherine wrzuciła torebkę herbaty do kubka i zalała ją wodą. Wesoły głos Justina i śmiech Anabelle, które dobiegały z salonu, powodowały ból w jej klatce piersiowej. Tęskniła za nim, chociaż minęło zaledwie kilka dni. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. I chociaż chciała mieć swoją rodzinę z powrotem, jak było to zaledwie kilka dni temu, nie mogła cofnąć czasu. Kątem oka zerknęła na obrączkę na jej palcu. Skończyła 20 lat dwa miesiące temu, miała męża i i dziecko. Nie sądziła, że z płatnej morderczyni i dziewczyny, która spędziła dwa lata w szpitalu psychiatrycznym zamieni się w matkę i żonę. Nie miała pojęcia dlaczego jej życie potoczyło się w ten sposób. Po co było te kilkanaście miesięcy szczęścia, kiedy jej życie znowu wywróciło się do góry nogami? Justin był tym z kim chciała spędzić resztę swojego życia. Tak, wkurzał ją, a czasami doprowadzał ją do stanu, kiedy miała ochotę urwać mu głowę, ale kochała go i zawsze mogła na niego liczyć...aż do teraz. Kochała go, ale skoro ją zdradził to widocznie ona nie była tą jedyną. I skoro nią nie była to nie miała zamiaru trzymać go przy sobie na siłę. Nie ważne, jak bardzo źle to brzmiało i jak mocno ją to bolało, musiała to zrobić, Westchnęła ciężko i po cichu podeszła do wejścia do salonu. 
-Wiesz, córeczko? Jak będziesz duża to będziesz tak śliczna jak twoja mamusia i którego dnia spotkasz chłopaka, który będzie kochał cię tak mocno, jak tatuś kocha mamusię.
Katherine oparła się o ścianę i zacisnęła usta i powieki. Robiła wszystko, żeby powstrzymać łzy, które cisnęły się jej do oczu. Wzięła głęboki wdech i starła pojedynczą łzę, która spłynęła po jej policzku. Musiała zmusić swoje ciało do ruchu. Za każdym razem, kiedy patrzyła na Justina przed jej oczami pojawiały się obrazy tego, co zobaczyła. Od początku ich związku siedział w niej dziwny strach, że Justin ją zostawi i niestety jej przypuszczenia się potwierdziły. Nie sądziła, że do tego dojdzie. Miała nadzieję, że chociaż ten jeden raz będzie szczęśliwa. Jednak teraz w jej głowie siedziała tylko jedna myśl „dlaczego moje życie zawsze musi się pieprzyć?”. 
Zerknęła na zegarek na jej lewym nadgarstku, który wskazywał godzinę drzemki Anabelle. Katherine weszła do salonu i przez moment przyglądała się Justinowi z Aną na kolanach, kiedy oglądali kreskówkę w telewizji.
-Ana powinna mieć drzemkę o tej porze-powiedziała, przyciągając tym samym uwagę Justina.
-Umm...no tak. Mogę ja to zrobić?-zapytał, wstając z Aną na rękach.
-Jasne-skinęła głową. -Łóżeczko jest w sypialni. Pokażę ci.
Odwróciła się i zaprowadziła go do niewielkiego pokoju po drugiej stronie korytarza. Znajdowało się tu łóżko, szafa, kilka półek na ścianach i łóżeczko Anabelle.
-Teraz już sobie poradzisz-mruknęła, a Justin w odpowiedzi skinął głową. Katherine obróciła się i zaczęła kierować się do wyjścia, jednak zatrzymała się w progu i spojrzała przez ramię na Justina. Przymknęła na chwile powieki i wróciła do salonu. Usiadła na kanapie i wpatrywała się przez moment w ścianę, jednak zaraz potem zaczęła bawić się obrączką na jej palcu. To co zamierzała zrobić bolało ją tak samo, jak jego zdrada, ale nie widziała innego wyjścia z tej sytuacji. Nie miała zamiaru zmuszać go do ciągnięcia tego małżeństwa. Kochała go i dlatego chciała, żeby był szczęśliwy, nawet jeżeli tą, która da mu szczęście nie będzie ona. Jej rozmyślania przerwała chrząknięcie. Katherine uniosła głowę i wstała, stając naprzeciwko niego.
-Ana już śpi.
-Dzięki. 
Niezręczna cisza trwała zaledwie kilkanaście sekund, kiedy patrzyli na siebie nawzajem.
-Kathy, ja...
-Nic nie mów-przerwała mu. -Ja chcę ci coś powiedzieć...Justin, nie musisz się usprawiedliwiać. Ja naprawdę rozumiem, że miałeś mnie po prostu dosyć i wcale ci się nie dziwię-westchnęła.
-Kochanie, o czym ty mówisz?-Justin zmarszczył czoło.
-Przestań tak na mnie mówić-pokręciła głową. -Wiem, że jestem wredna i zdaje sobie sprawę, jak trudno ze mną wytrzymać, więc nie dziwię ci się, że znalazłeś sobie inną.
-Możesz mi wytłumaczyć, co ty pieprzysz?!-wysyczał, szepcząc. Nie mogli krzyczeć z powodu śpiącej Anabelle. Z resztą Justin nie miał zamiaru wszczynać kłótni. Chciał poznać odpowiedzi na swoje pytania i zabrać je obie do domu.
-Ile razy ci mówiłem, że kocham cię właśnie taką?-ujął jej twarz w dłonie. -Myślisz, że po co na naszym weselu prosiłem cię, żebyś się nie zmieniała? 
-Daj mi dokończyć-syknęła, zdejmując jego dłonie. -Nie mam zamiaru niszczyć ci życia i trzymać cię na siłę w tym małżeństwie, więc...
-Nawet nie próbuj kończyć tego zdania-ostrzegł. 
-To powinno należeć do dziewczyny, z którą chcesz spędzić resztę życia, której oddasz swoje serce i która sprawi, że będziesz szczęśliwy-powiedziała, zdejmując obrączkę z palca i kładąc ją na otwartej dłoni Justina, którą zacisnęła w pięść. Justin przez moment patrzył na nią z szokiem wypisanym na twarzy. Spojrzał na swoją dłoń zaciśniętą w pięść, a potem przeniósł wzrok na Katherine.
-Co ty wyprawiasz?
-Daje ci wolną rękę-wzruszyła ramionami. -Daj ją tej, która na nią zasłużyła, bo to nie jestem ja-wymusiła uśmiech. Odsunęła się od niego i zamierzała wyjść, ale Justin pociągnął ją za nadgarstek przez co się z nim zderzyła.
-Nie próbuj tego robić! Ta obrączka należy tylko do ciebie, rozumiesz? Ona i moje serce. Ty jesteś dziewczyną, z którą chcę spędzić resztę tego życia. Ty jesteś tą, której oddałem swoje serce i to ty jesteś tą, która sprawia, że jestem szczęśliwy-powiedział patrząc jej w oczy. Zaraz potem chwycił jej prawą dłoń i wsunął obrączkę z powrotem na odpowiedni palec. 
-Nie waż się jej zdejmować. Jesteś moją żoną i w tym temacie nic się nie zmienia.
-Po co ty to robisz?-pokręciła głową.
-Jest jeden powód-ponownie chwycił jej twarz w dłonie. -Bo cię kocham-mruknął, muskając delikatnie jej usta. Odsunął się lekko i ponownie złączył ich wargi. Katherine nawet gdyby próbowała, nie mogła walczyć. Kochała go i nic nie zmieni tego jak reaguje jej ciało na niego. Wplotła palce w jego włosy, odwzajemniając pocałunek. W tym momencie nic nie miało znaczenia. Nawet jeżeli wiedziała, że nie powinna tego robić, nie potrafiła tego przerwać. Ramiona Justina owinęły się wokół jej ciała, kiedy ich wargi poruszały się w jednym rytmie. Oderwali się od siebie kilkanaście sekund potem. Justin oparł swoje czoło o jej, a kąciki jego ust uniosły się w górę.
-Nie chcesz tego, skarbie, tak samo jak ja-wyszeptał. -Nie chcę się z tobą rozstawać.
-Justin puść mnie i wyjdź-próbowała wyrwać się z jego uścisku, na co Justin jej pozwolił. Nie miał zamiaru wykorzystywać swojej przewagi siły fizycznej, bo to niczego by nie poprawiło, a wręcz przeciwnie-pogorszyłoby wszystko. Nie chciał z nią walczyć, chciał naprawić to co się między nimi stało.
-Będę o nas walczył, rozumiesz? Nie poddam się-powiedział, patrząc jej w oczy. Zaraz po tym jak złożył krótki pocałunek na jej policzku, wyszedł z mieszkania.

~~~~~~~~~~~~
Przepraszam za to, że rozdział pojawia się dopiero teraz, ale mój laptop był w naprawie.
Cóż...zostały tylko 2 rozdziały i epilog :c
Wszystko napiszę do soboty, bo akurat wtedy wyjeżdżam na miesięczne praktyki za granicę, żebym mogła dodać wam te ostatnie rozdziały. 
Czyli już niedługo żegnamy się z Jatherine. 
Moje kolejne ff "Life is like a beautiful nightmare" zacznę publikować po powrocie, czyli pod koniec października. 
I to raczej na tyle tych ogłoszeń xd Widzimy się już niedługo :)