14 lipca 2015

Seventy One: "Kocham cię".

Czuł się, jakby wmurowało go w podłogę. Jedynym dźwiękiem, jaki do niego docierał, był pisk maszyny, która monitorowała bicie serca, a teraz na jej ekranie widniała pojedyncza, pozioma linia. Nie zauważył nawet, kiedy lekarze opuścili salę, dając mu tym samym szansę na pożegnanie. Zamrugał kilka razy i zbliżył się do łóżka. Pokręcił głową z rozbawieniem i usiadł na jego brzegu.
-Kathy, ten żart nie jest śmieszny. Naprawdę masz kiepskie poczucie humoru.
Wpatrywał się w twarz Katherine, na której malował się spokój i nie dopuszczał do siebie tego, co powiedzieli mu lekarze. Wierzył, że to tylko głupi kawał i Katherine za chwilę otworzy oczy i powie, że jest kretynem i dał się nabrać.
-Skarbie, obudź się, bo to przestaje być zabawne-ujął jej dłoń i pogładził kciukiem jej wierzch. -Zobaczysz, że się na ciebie obrażę... Wiesz, że musisz zacząć oddychać? Bo nie sądzę, że masz aż tak pojemne płuca.
Klatka piersiowa Katherine nawet nie drgnęła. Kątem oka zerknął na maszynę, która nadal piszczała, a na jej ekranie widniała ta cholerna, pozioma linia. Wiedział, co to znaczy, ale nie dopuszczał do siebie prawdy. Przecież nie mógł od tak po prostu zaakceptować jej śmierci.
-Chyba nie zamierzasz mnie zostawić dwa miesiące przed ślubem, co? Nie mogłabyś mi tego zrobić-gwałtownie potrząsnął głową. -Chcesz tym sposobem coś na mnie wymusić? Jeżeli tak, to zgadzam się na wszystko, tylko otwórz oczy!
Jego serce zaczęło przyspieszać, a łzy szczypać w oczy. Jego wargi lekko drgały przez wszystkie emocje, które kłębiły się w nim. Sam nie wiedział, co czuje. Czy w ogóle można opisać słowami moment, kiedy traci się ukochaną osobę?
-Pamiętasz, jak chciałaś usłyszeć piosenkę, którą dla ciebie napisałem? Zaśpiewam ci ją, ale potem masz się obudzić, jasne?-powiedział, jakby liczył, że otrzyma odpowiedź. Pochylił się nad nią i złożył pocałunek na jej czole, na którym chwilę potem oparł swoje. Z jego ust wydobył się szept, dokładnie tak jakby chciał, żeby tylko Katherine go usłyszała. Z resztą nie potrafił mówić głośniej.
-'Cause baby when you're with me..
It's like an angel came by and took me to Heaven
(Like you took me to Heaven, girl)
'Cause when I stare in your eyes, it couldn't be better
(I don't want you to go, oooh no, soo)
Let the music blast
We gon' do our dance
Bring the doubters on, they don't matter at all
'Cause this life's too long, and this love's too strong
So baby know for sure,
That I'll never let you go
Przy ostatnim wersie jego głos się załamał, a po jego policzkach zaczęły płynąć łzy, kiedy powieki Katherine się nie uniosły. Jego serce zacisnęło się boleśnie i czuł, jakby niewidzialne dłonie owinęły się wokół jego szyi, odcinając mu dopływ tlenu. Nie chciał uwierzyć, że Katherine już nie ma, że już nigdy więcej nie obudzi się obok niej, nigdy więcej się z nią nie pokłóci, ona już nigdy nie nazwie go kretynem, on nie powie jej, że ją kocha, nie będzie jej mógł przytulić, ani pocałować. Nie mógł uwierzyć, że kobieta jego życia, z którą miał brać ślub i matka jego dziecka jest martwa. Schował twarz w zagięciu jej szyi i przycisnął jej ciało do swojego, owijając ramiona wokół jej talii. Nie miał zamiaru powstrzymywać łez . Szlochał i nie mógł tego zatrzymać. Nic nie miało znaczenia, jego świat się zawalił. Nie zwrócił uwagi, że maszyna przestała piszczeć i teraz w sali słychać było regularny dźwięk, a linia na ekranie zaczęła wznosić się i opadać.
-Zamierzasz mnie utopić swoimi łzami, Bieber?
Justin zamarł, kiedy usłyszał szept obok swojego ucha. Przez moment myślał, że zwariował, ale zaraz potem poczuł czyjeś dłonie na swoich plecach. Powoli podniósł głowę i zamrugał kilka razy, kiedy spojrzał na twarz Katherine, a jej brązowe tęczówki wpatrywały się w niego.
-Patrzysz na mnie, jakbyś zobaczył ducha-jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
-Kathy...-nie był w stanie powiedzieć tego głośniej od szeptu. Zaraz potem jej oczy się zamknęły.
-Skarbie, nie...-pokręcił głową. To było gorsze niż najgorszy koszmar. Jednak gdzieś w środku poczuł ulgę, kiedy linia na ekranie nadal podnosiła się i opadała, chociaż jej serce powoli zwalniało. Natychmiast zerwał się z miejsca i zaczął wołać lekarza. Kiedy ten się zjawił, Justin od razu został wypchnięty z sali. Opadł na plastikowe krzesło stojące na korytarzu i oparł łokcie na kolanach.
-Wróciłaś do mnie-uśmiechnął się delikatnie, chowając twarz w dłoniach. Jednak  tak naprawdę dopiero po chwili dotarło do niego, co się stało. Justin nie wiedział, czy to w ogóle możliwe, żeby osoba, która już nie żyła, powróciła do żywych. Nie znalazł na to żadnego logicznego wyjaśnia, z resztą nie miało to znaczenia. Najważniejsze dla niego było to, że Katherine żyje. Po jego policzkach spłynęło kilka łez, jednak tym razem ze szczęścia i miał gdzieś te głupie stereotypy, które mówią, że prawdziwy facet nie płacze. Katherine żyła, razem z Anabelle wróci do domu, a potem zostanie jego żoną i tylko to miało znaczenie.
-Tylko nie zabieraj mi jej. Nie teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać. Nie zabieraj mi kolejnej osoby, którą kocham.

Siedział tak dwie godziny. Na jego twarzy widniał lekki uśmiech, kiedy czekał na jakąkolwiek informację. Oczywiste było, że bał się, że to co się stało może się powtórzyć. Nie wiedział, jak określić tą sytuację, bo to Katherine znała się na tych medycznych sprawach. Jednak mimo to wierzył, że wszystko będzie dobrze, bo przecież nie wróciła do niego tylko po to, żeby znowu go zostawić, prawda? Cieszył się, że się obudziła, że wróciła, chociaż nie był tego pewny. Dlatego dla pewności w duchu błagał Boga, żeby Katherine wyszła z tego cało. Pamiętał, jak w dzieciństwie mama powtarzała mu, że cokolwiek by się nie działo, powinien ufać Bogu i właśnie to zamierzał zrobić. Po pierwsze dlatego, że w to wierzył, a po drugie dlatego, że nie mógł zrobić nic innego. Nawet nie chciał sobie wyobrażać życia bez niej, nie umiałby normalnie funkcjonować.
Podniósł głowę, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
-Co z nią?-to było jego pierwsze pytanie, kiedy znalazł się naprzeciwko lekarza.
-To była zapaść. Musimy poczekać na wyniki badań, żeby poznać jej przyczynę.
Justin nie miał pojęcia, o czym mówił lekarz, ale nie zamierzał mu przerywać.
-Jej stan jest stabilny i teraz musimy poczekać, aż się obudzi. 
-Mogę do niej wejść?
-Tak, tylko powiem panu jedno. Teoretycznie Katherine powinna już nie żyć. To cud, że do nas wróciła-uśmiechnął się przyjaźnie i odszedł. Justin od razu wszedł do sali i usiadł na stołku obok łóżka, chwytając dłoń Katherine.
-Przestraszyłaś mnie, kotku. Nawet nie wiesz jak bardzo się o ciebie bałem, ale nie mogłaś mnie zostawić. Obiecałaś mi to, pamiętasz?-musnął ustami kostki na jej dłoni.

Katherine rozglądała się dookoła, ale przez panującą ciemność nie mogła dostrzec chociaż zarysów okolicy, w której się znajdowała. Jedyne co widziała to światło, było bardzo daleko, ale mimo to jego nieliczne promienie docierały do niej. Ruszyła przed siebie, pod stopami czując twarde podłoże. Wydawało się jej, że im szybciej kieruje się w stronę światła, tym bardziej ono się oddala. W pewnym momencie jej szybkie kroki zamieniły się w bieg. Jej płuca w szybkim tempie pobierały tlen i tak samo szybko wypuszczały powietrze. Gdzieś w oddali słyszała głos, który zwracał się do niej.
-Katherine...Nie idź tam...nie do niego...kocham cię...zostań...zmieniłem się...proszę
Bez trudu rozpoznała głos Briana, jednak nie zamierzała go słuchać. Zostawiała go w przeszłości i tam miał zostać. Teraz liczył się tylko Justin i Anabelle. Biegła do nich, teraz oni byli jej rodziną, jej przyszłością.
Katherine uchyliła lekko powieki, ale zaraz potem je zamknęła, kiedy do jej oczu dostało się światło. Kilka sekund później spróbowała ponownie i tym razem udało się jej przyzwyczaić do dziennego światła. Chciała podnieść się do pozycji siedzącej, ale nie była w stanie. Zamrugała kilka razy, żeby upewnić się, że nic jej się nie przywidziało, kiedy zauważyła czyjąś głowę, która spoczywała na rękach opartych na łóżku. Dopiero po chwili rozpoznała wytatuowane ramiona i bardzo dobrze znaną jej fryzurę. Sięgnęła ręką i zanurzyła ją we włosach szatyna, przeczesując je. Justin mruknął coś pod nosem i spał dalej. Katherine powtórzyła tę samą czynność jeszcze kilka razy, a wtedy głowa szatyna uniosła się do góry. Przetarł twarz dłońmi i spojrzał na Katherine.
-Nareszcie się obudziłaś, kochanie-uśmiechnął się, rozprostowując się po spaniu w niewygodnej pozycji.  Zaraz potem usiadł na brzegu łóżka i nachylił się nad nią.
-Nigdy więcej mi tego nie rób-pogładził kciukiem jej policzek.
-Ja..-wychrypiała. Jej gardło było wyschnięte na wiór, utrudniając jej mówienie.
-Poczekaj..-chwycił butelkę wody z szafki stojącej obok łóżka i uniósł jej głowę, pomagając jej się napić.
-Jak długo tu jesteś?-zapytała, kiedy jej głowa opadła na poduszkę.
-Od kiedy pozwolili mi tu wejść-wzruszył ramionami.
-Czyli od kiedy?
-Od wczoraj. Nie opuściłem cię nawet na moment.
-Gdzie jest Ana?-zapytała, rozglądając się po sali. Zaczęła się denerwować, kiedy nie zobaczyła kołyski, która powinna się tu znajdować.
-Kochanie, spokojnie. Ana jest na oddziale dla noworodków. Byłem u niej-uśmiechnął się. -Jak się czujesz?
-Jest okej.
-Powiedz mi, czy ty na coś chorujesz?-spojrzał na nią wymownie.
-Nie, a czemu pytasz?-Katherine zmarszczyła czoło.
-Lekarz powiedział, że to była zapaść.
-Jesteś tego pewien?-nerwowo przełknęła ślinę.
-Tak-skinął głową. -A teraz powiedz mi czemu się denerwujesz?
Katherine wiedziała, że go nie okłamie. W końcu Justin potrafił czytać z niej jak z otwartej księgi. Poza tym nie miała powodu, żeby go okłamać. Ma zostać jego żoną, więc chciała być z nim szczera. Ufała mu, pomimo tego co się między nimi wydarzyło. Ufała mu bardziej niż samej sobie. Z trudem podniosła się do pozycji siedzącej. Nie patrzyła na niego, wpatrywała się w swoje dłonie.
-Zastanawiam się, kto próbował mnie zabić.
-Co?-jego oczy się rozszerzyły. Nie potrafił wydukać nic więcej. Katherine przecież doskonale ukrywała swoją tożsamość, a nawet gdyby ktoś dowiedział się, jak wygląda i poznał jej imię i nazwisko, Luke nie dopuściłby, żeby spadł jej chociaż jeden włos z głowy. Alison nie żyła, więc kto chciałby śmierci Katherine? Nie znał odpowiedzi, ale był pewny, że nie pozwoli, żeby coś podobnego się powtórzyło.
-To co słyszysz. Zacznij myśleć jak Killer-warknęła, -Nikt nie dostaje zapaści bez powodu, a ja jestem zdrowa...Ktoś tu był.
-Kto?- jego szczęka się zacisnęła.
-Pamiętam tylko tyle, że była to dziewczyna. Coś do mnie powiedziała, ale nie pamiętam co. Jestem pewna, że znam ten głos.
-Kurwa!- warknął, wstając. -Nie było mnie kilkadziesiąt minut, a jakaś suka...- urwał. Te słowa nie mogły mu przejść przez gardło.
-Uspokój się!
-Ktoś chciał cię zabić i mam być spokojny?! Czy ty się słyszysz?!- wyrzucił ręce w powietrze, chodząc nerwowo po sali.
-Nie drzyj się- syknęła. -Wiem, co się stało, ale to nie pierwsza taka sytuacja w moim życiu. 
-Ale mogła być ostatnia. Byłaś martwa przez  trzy minuty, do cholery!
Katherine milczała. Wiedziała, że ma rację. Przecież mogła się nie obudzić i tak jak kiedyś chciała się zabić, tak teraz nie miała zamiaru przenosić się na tamten świat. Poza tym nie mogła udawać, że nic się nie stało, kiedy ktoś chciał się jej pozbyć i Justin się o nią martwił. Zachowałaby się jak zwykła suka, gdyby to zignorowała.
-Przepraszam.
Justin przymknął powieki i wziął głęboki wdech, starając się uspokoić. Ponownie usiadł na brzegu łóżka i bez słowa przytulił się do niej. Katherine schowała twarz w zagłębieniu  jego szyi i owinęła swoje dłonie wokół jego pasa.
-Nie przeżyłbym, gdybyś odeszła-mruknął.
-Nigdzie się nie wybieram.
-Domyślasz się, kim ona jest?-zapytał, kiedy odsunęli się od siebie, a Justin chwycił dłonie Katherine.
-Nie mam pojęcia...Alison na pewno nie żyje?
-Na pewno-skinął głową. -Liz?
-Nie, na pewno nie. Ona za bardzo się mnie boi, a poza tym Liz ma krótkie włosy, a ta dziewczyna miała długie.
-Cholera, gdybym wiedział, co to za szmata to już by nie żyła.
-Dowiemy się tego-uśmiechnęła się delikatnie. -Żadna suka więcej nie waży się ze mną zadzierać.
-Moja niebezpieczna kobieta-uśmiechnął się łobuzersko, łącząc ich usta w pocałunku. Dłonie Katherine wylądowały na karku Justina, kiedy pogłębiła pocałunek. 
-Kocham cię.
-Kretyn.
Justin pokręcił głową z rozbawieniem i ponownie ją przytulił. 
-Cieszę się, że się pani obudziła-do sali wszedł lekarz, trzymając w dłoni podkładkę, do której przypięte były wyniki badań Katherine. -Z tą rozmową czekałem aż do teraz.
Justin usiadł obok Katherine i uważnie przyglądał się temu mężczyźnie po pięćdziesiątce w białym kitlu.
-Mamy pani wyniki badań i znamy już przyczynę zapaści-uniósł wzrok z nad kartek i spojrzał na Katherine.
-Więc co jest przyczyną?
-Przedawkowanie amfetaminy.
Oczy obojga rozszerzyły się z powodu zaskoczenia.
-Jakiej amfetaminy, do cholery? Katherine nie bierze.
Pierce była zaskoczona, ale pamiętała, że czuła coś na kształt ukłucia, więc to wtedy ta dziewczyna jej to wstrzyknęła. Jednak nie powiedziała ani słowa, nawet nie zaprzeczyła.
-Przykro mi, ale muszę zawiadomić policję.
-Że co? Kathy, powiedz mu, że nic nie bierzesz. No powiedz to!
-Justin, uspokój się, to niczego nie zmieni.
Nie zwrócili uwagi, że lekarz wyszedł po tym, jak poinformował ich o zawiadomieniu policji. 
-Co ty...-nie pozwoliła mu dokończyć.
-Przymknij się!-syknęła. -Gliny i tak się tu zjawią i nie ma znaczenia, co bym powiedziała.
Justin znowu zaczął nerwowo chodzić po sali, szarpiąc za końcówki włosów.
-I co teraz?
-Bez dowodów mnie nie zamkną, spokojne. Zachowujesz się tak, jakbyśmy pierwszy raz mieli do czynienia z nimi.
Justin tylko wzruszył ramionami, wpatrując się w widok za oknem. W środku nadal siedział w nim strach, strach o Katherine i dlatego tak na wszystko reagował. Dopiero teraz do niego dotarło, jak bardzo jest dla niego ważna. Zawsze była, ale kiedy przez te kilka chwil, kiedy myślał, że ją stracił, uświadomił sobie, jak bardzo jego życie dzięki niej się zmieniło. Gdyby nie Pierce, nadal siedziałby w tym bagnie i ciągle rozpamiętywał to, co stało się między nim a Rose. I nie mógłby żyć normalnie bez Katherine. Ona stała się częścią jego życia, najważniejszą częścią.
-Justin? Co ci jest?
Bieber nie odpowiedział, podszedł do Katherine, usiadł na brzegu łóżka i ją przytulił.
-Nie zostawiaj mnie.
Katherine rzadko widywała tę stronę Justin. On tylko przy niej pozwalał sobie na płacz, czy okazywanie strachu.
-Kocham cię-owinęła ramiona wokół jego pasa, szepcząc prosto do jego ucha.

Kilka dni później, po przesłuchaniu przez policję, Katherine razem z Anabelle opuściła szpital. Stamtąd odebrał je Justin. Ana zasnęła podczas drogi do domu i nawet kiedy Katherine rozbierała ją w domu, nie zareagowała. Pierce ostrożnie położyła ją w łóżeczku i przykryła kocykiem.
-Nie jesteś zmęczona?-usłyszała szept Justina, a zaraz potem poczuła jego dłonie na biodrach, kiedy wpatrywała się w córkę.
-Nie-powiedziała cicho, kręcąc głową.
-Teraz jest tak, jak być powinno-uśmiechnęła się delikatnie, opierając plecy o jego tors.
-Spokojnie, niedługo znowu będę wredna.
-Na to liczę.
Chwilę potem po cichu opuścili pokój Anabelle i Justin zaprowadził Katherine do ich sypialni. 
-Teraz się do mnie trochę poprzytulasz-uśmiechnął się, układając Pierce na łóżku.
-Kretyn-pokręciła głową z rozbawieniem.
-Cicho, psujesz nastrój-przyciągnął ją do siebie po tym, jak położył się obok niej. Katherine położyła głowę na jego klatce piersiowej i oplotła go ręką w pasie, kiedy Justin pocierał jej odkryte ramię. 
-Bałem się, że cię straciłem-powiedział po kilku minutach ciszy.
-Nie mogłam cię zostawić na dwa miesiące przed ślubem i narobić ci obciachu, twoje ego by tego nie przeżyło- jego klatka piersiowa za wibrowała od śmiechu.
-Kathy, mówię poważnie. 
-Spokojnie, po tym jak mi zaśpiewałeś nie mogłam się nie obudzić.
-Skąd wiesz, że śpiewałem?
Katherine podniosła się i spojrzała na niego.
-Byłam tam. Stałam po przeciwnej stronie łóżka.
-Że co?-spojrzał na nią z niedowierzaniem.
-Chciałam wrócić, ale nie wiedziałam jak-uśmiechnęła się smutno. Justin ponownie przyciągnął ją do siebie i owinął ramiona wokół jej ciała.
Teraz muszę zadać ci pytanie, chociaż znam odpowiedź... Wracasz, czy zostajesz?...Wiem, że wybierzesz jego, ale pamiętaj, że cię kocham- słowa Briana rozbrzmiewały w głowie Katherine. Nie wspomniała, że Brian pojawił się w sali zaraz po tym, jak umarła, przed tym jak otoczyła ją ciemność, i to on pomógł jej wrócić. Nie chciała, żeby Justin o tym wiedział, to nie miało znaczenia, bo wybrała jego i ich córkę.
-Nie chcę przez to więcej przechodzić-westchnął.
-Nie będziesz musiał.
-Nie wyobrażam sobie chociaż jednego dnia bez ciebie.
W głowie Katherine ponownie pojawiło się to co widziała, zanim jej dusza znalazła się w sali szpitalnej.
Pierce siedziała na ławce. Rozejrzała się i kiedy zobaczyła dookoła mnóstwo nagrobków, zrozumiała, że jest na cmentarzu. Kiedy spojrzała na napis na płycie przed nią, zamarła. To był jej grób.
Katherine Anabelle Pierce
Wspaniała matka, najlepsza przyjaciółka i miłość życia
Na zawsze w naszych sercach
-Umarłam-wyszeptała. Nie potrafiła przyswoić sobie tej informacji, bo niby jak miała to zrobić? Jak zaakceptować fakt, że właśnie siedziała przez swoim grobem?W tamtym momencie zaczęła się zastanawiać co z Justinem i Anabelle. Gdzie są? Co się z nimi stało?
Jej rozmyślania przerwał odgłos zbliżających się kroków i należały one do więcej niż jednej osoby. Kroki nasilały się z każdą chwilą, aż jej oczom ukazała się dziewczyna, która wyglądała na jakieś siedemnaście lat. Jej brązowe oczy, które bardzo dobrze znała, patrzyły ze smutkiem na grobową płytę. Jej brązowe włosy splecione w warkocz, opadały na plecy. Zamrugała kilka razy, bo dziewczyna była do niej bardzo podobna. Pierce zaczęła szybciej oddychać, kiedy za dziewczyną zobaczyła szatyna, którego grzywka opadała na czoło, jego brązowe tęczówki były ciemniejsze, niż kiedy widziała je po raz ostatni. Na jego twarzy znajdował się lekki zarost. Jego czarna koszulka opinała się na jego mięśniach, a spodnie jak zwykle zwisały nisko na biodrach. Oboje usiedli na ławce, wpatrując się w nagrobek.
-Tato, chciałbyś, żeby mama była z nami?
-Oczywiście, że tak. Nawet nie wiesz jak bardzo. Drugiej takiej jak Katherine nie ma i nie będzie-uśmiechnął się delikatnie.
-To dlatego nadal jesteś sam?
-Żadna mi jej nie zastąpi.
-Chciałabym ją poznać-dziewczyna spuściła głowę.
-Twoja mama była nietypowa, ale bardzo cię kochała i odliczała dni do porodu.
-Ale gdyby nie ja, mama by tu była-z jej brody skapnęła pojedyncza łza.
-Ana, nie mów tak. To nie jest twoja wina-Justin przyciągnął córkę do siebie i przytulił, pocierając jej plecy.
-Nie jesteś winna. Mama nie zmarła z powodu porodu, tłumaczyłem ci to.
-Tak, ale nie powiedziałeś, dlaczego zmarła-pociągnęła nosem.
-Mama miała wrogów i dlatego zmarła.
-Jakich wrogów?- Ana odsunęła się od swojego ojca i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Kathy, nie była taka niewinna, na jaką wyglądała. Wplątała się w niebezpieczny świat, kiedy miała 16 lat i wróciła do tego po tym, jak wyszła ze szpitala.
-Wspominałeś o szpitalu, ale...
-Nie mogę ci nic więcej powiedzieć-pokręcił głową.
-Dlaczego? Przecież mama nie była żadnym mordercą-Anabelle przełknęła nerwowo ślinę, kiedy Justin milczał. -Była?
-Była, ale nigdy nie zabiła niewinnej osoby.
-To jakiś żart i naprawdę nie śmieszny.
-Skończyła z tym, zanim zaszła w ciążę. Wiem, jak to wygląda, ale twoja mama nie była złym człowiekiem.
-Zabijała ludzi-mruknęła.
-Wiem. Powiedziałem ci to, chociaż Katherine nigdy nie chciała, żebyś się o tym dowiedziała.
-Dlaczego?
Katherine chciała wiedzieć, co krążyło teraz w głowie dziewczyny. Nie chciała, żeby Ana kiedykolwiek spojrzała na nią i zobaczyła Angel. Skończyła z tym i nie chciała odgrzebywać czegoś, co zostało w przeszłości. Poza tym zabolałoby ją to dużo bardziej niż jakikolwiek cios fizyczny, który otrzymała. Zacisnęła usta w  cienką linię, czekając na odpowiedź Justina. 
-Pamiętasz, jak znalazłaś tę starą gazetę z artykułem o Angel?-w odpowiedzi dziewczyna skinęła głową. -Angel to pseudonim twojej matki.
Anabelle zamrugała oczami i przez moment tępo wpatrywała się przed siebie. 
-Ana?-Justin zwrócił się do niej niepewnie, kiedy dziewczyna nadal nie powiedziała ani jednego słowa.
-Mama taka była? Zawsze mówiłeś coś innego, a teraz się dowiaduję, że była taka...brutalna.
-To była praca i tylko wtedy... Cholera ona by ci to lepiej wytłumaczyła.
-Co miała mi wytłumaczyć? Że mordowała ludzi w tak okrutny sposób?-jej głos był spokojny, ale jej dłonie zaciśnięte były w pięści.
-Nie. Wytłumaczyłaby ci, jak bardzo cierpiała i jak kiepski sposób wybrała, żeby pozbyć się bólu. Powiedziałaby ci, jak jej biologiczny ojciec ją w to wmieszał. Nie chcę, żebyś ją oceniała.
-Jak mam tego nie robić? Okłamywałeś mnie.
-Dlatego, że ona tego nie chciała. Zanim się urodziłaś, umówiliśmy się, że o tym zapominamy. Katherine nie chciała, żebyś zobaczyła w niej potwora.
-Nie mogłabym tak powiedzieć o swojej matce.
-Ana, jesteś inteligentną dziewczyną, dlatego wiem, że przynajmniej postarasz się zrozumieć. Każdy popełnia błędy i nie można oceniać ludzi po przeszłości, bo oni już w nie żyją.
-Wiem, ale to trudne-mruknęła.
-Wszystko co trudne to definicja twojej matki-Ana nie potrafiła powstrzymać chichotu.
-Jaka była mama? Tak naprawdę.
-Słyszałaś to setki razy. Kiedy ci o niej opowiadam, mówię prawdę. Była upierdliwa i denerwująca. Przysięgam, nikt nigdy mnie tak nie wkurzał. W dodatku była wredna i złośliwa.
-Naprawdę taka była?
-Mówiłem ci. Była nietypowa i właśnie dlatego ją kochałem. Zawsze mogłem na nią liczyć. Była moim aniołem. Wiem, że to co robiła, nie było najlepsze, ale dzięki niej ja też z tym skończyłem.
-Ty też?
-Tak wyszło. Nie robiłem tego z własnej woli...Zostawmy ten temat to była dawno temu.
-Dobrze-skinęła głową. 
-Dziękuję. Wiesz, jesteś do Katherine bardzo podobna.
-Z charakteru?
-Tego bym ci nie życzył-pokręcił głową z rozbawieniem. Ana zaczęła się śmiać. -Jesteś do niej podobna, bo tak jak ona nie działasz pod wpływem emocji. Zawsze myślisz logicznie, ale też potrafisz być denerwująca.
-Mama naprawdę była taka denerwująca?
-Wkurzała mnie, od kiedy się poznaliśmy. 
-A jak się poznaliście? Jak do tej pory mi tego nie powiedziałeś.
-W centrum handlowym. Wszedłem do Starbucksa i tam ją zobaczyłem. Jak do niej podszedłem to mnie olała. Dziwnie się czułem, bo wcześniej mi się to nie zdarzyło-uśmiechnął się pod nosem.
-Byłeś typem podrywacza?
-Wstyd się przyznać, ale tak. Chociaż Katherine wolała określenie męska dziwka-mina Anabelle była czymś pomiędzy niedowierzaniem a chęcią roześmiania się. 
-Jeszcze nie spotkałam ojca, który byłby w stanie powiedzieć coś takiego.
-Gdybyś posłuchała swojej matki to dopiero wtedy byłabyś zdziwiona.
-Zachowujesz się dziwnie. Jak nastolatek albo gorzej.
-Po prostu jestem z tobą szczery. Nie chcę, żebyś widziała we mnie tylko nadopiekuńczego ojca, który ci czegoś zakazuje.
-Tylko czasami taki jesteś. Poza tym jesteś naprawdę super i nie dziwię się, że kobiety nadal się za tobą oglądają 
-Dla mnie i tak zawsze będzie istniała  tylko Katherine.
-Ale jeżeli mama cię olała, to jakim cudem pojawiłam się ja?-Ana zmarszczyła czoło w identyczny sposób, jak robi to Justin.
-Przecież nie poddałem się tak od razu. Jak wyszła to poszedłem za nią. Potem okazało się, że mieszka naprzeciwko mnie.
-To brzmi jak banalny romans-skrzywiła się.
-Niechęć do romansów masz po niej-Ana uśmiechnęła się delikatnie.
-Dogadanie się z nią graniczyło z cudem. Wkurzała mnie tak bardzo, że nie umiałem się pohamować i ją uderzyłem.
-Uderzyłeś mamę?
-Byłem dupkiem. Przeprosiłem ją, ale niekoniecznie było to szczere. Wtedy myślałem, że to kupiła, bo chciałem od niej tylko jednego. Przeliczyłem się i potem wylądowałem przez nią w szpitalu z połamanymi żebrami.
-Żartujesz prawda?
-Nie. Była wredna i tyle, ale należało mi się.
-A ta blizna na twojej łopatce?
-K jak Katherine. Zostawiła po sobie pamiątkę.
-Czyli ci się nie udało.
-Nie wiedziałem, że to ona, bo mnie czymś odurzyła i prawie nic nie pamiętałem. Zbliżyliśmy się do siebie, kiedy zaczęliśmy razem pracować. Byliśmy przyjaciółmi, ale pozwalała mi się całować.
-Skoro tak, to skąd wzięłam się ja?
-To jeszcze nie koniec. Przespałem się z nią, ale nie zaszła w ciążę. Gdyby Matt się nie wygadał i nie dał mi tych narkotyków to bylibyśmy parą. Niewiele brakowało, a ja ją skrzywdziłem i pojawiłaś się ty.
Przez kilka chwil nie odezwała się, jakby zastanawiała się co znaczyło słowo „skrzywdziłem”.
-Zgwał...-urwała.
-Tak-Justin schował twarz w dłoniach. -I do tej pory sobie tego nie wybaczyłem. Nie miałem prawa tego robić. Po tym chciała się powiesić-mruknął.
-Mama chciała się zabić?-Ana nerwowo przełknęła ślinę. 
-Tak. Już dawno to planowała. Chciała znaleźć osobę, która była odpowiedzialna za śmierć jej rodziców, a potem zniknąć. Myślałem, że zostawiła ten pomysł w spokoju, ale się pomyliłem.
Katherine sądziła, że Ana chce usłyszeć resztę opowieści i dlatego milczała, ale nie miała pewności.
-Uratowałem ją w ostatniej chwili, a kiedy mnie rozpoznała, powiedziała, że mnie nienawidzi. Wtedy też siebie nienawidziłem, bo skrzywdziłem ją i dopiero wtedy zrozumiałem, że ją kocham. Potem Katherine uciekła i nie było jej pół roku. O tym, że jest w ciąży dowiedziałem się przypadkiem. Zadzwoniłem do niej i kiedy odebrała, powiedziała, że usunęła dziecko. 
-Zrobiła to?
-Nie, kochanie. Przecież tu jesteś. Poza tym Katherine nigdy nie skrzywdziłaby niewinnej osoby. Wróciła na ślub Megan. Jak zobaczyłem jej brzuch to nawet nie potrafiłem być wściekły. Cieszyłem się, że tego nie zrobiła. Zatrzymałem ją siłą i po jakimś czasie mi wybaczyła. 
-Tak po prostu?
-Nie tak po prostu. Ludziom, których kochasz jesteś w stanie wybaczyć wszystko. 
-Wszystko?
-Dosłownie wszystko. I jeżeli się kogoś kocha, to trzeba walczyć do końca. Nam się udało. Potem kupiłem dom, wyremontowałem twój pokój i tam się jej oświadczyłem.
-Mówisz poważnie?-pisnęła.
-Kiedy przyjęła moje oświadczyny, byłem najszczęśliwszym facetem na ziemi, chociaż zaraz potem i tak się pokłóciliśmy, a następnego dnia urodziłaś się ty.
-Czyli ten pierścionek należał do mamy?
-Tak-Justin wyciągnął spod koszulki zaręczynowy pierścionek Katherine zawieszony na łańcuszku. -Powiedziała, że skoro chcę, żeby została moją żoną to muszę wiedzieć, że będzie mnie wkurzać do końca życia-uśmiechnął się. -Nie miałem nic przeciwko, uwielbiałem ją denerwować i kochałem ten jej wredny charakter. I oddałbym wszystko, żeby tu z nami była.
-To wszystko brzmi tak niedorzecznie-pokręciła głową.
-Takie jest życie. Sam nie przypuszczałem, że ta zołza, którą poznałem w centrum handlowym, prawie dwa lata później będzie matką mojego dziecka i moją narzeczoną.
-Zołza?
-Tak na nią mówiłem, ale nie po to ci to powiedziałem.
-To po co?
-Jesteś prawie dorosła, a ja jestem twoim ojcem i nie chcę, żebyś popełniała podobne błędy. Prawdziwy związek powinien zaczynać się od przyjaźni i opierać na zaufaniu. Wtedy da radę ze wszystkim, tak jak ja i mama.
-Oprócz śmierci-mruknęła pod nosem.
-Nie prawda. Nie ma jej tutaj, ale nadal ją kocham. Tęsknię za nią, ale kiedyś się spotkamy. Jestem pewien, że teraz na ciebie patrzy i jest z ciebie dumna, kochanie.
-Kotku, wszystko w porządku?
-Co? Tak, zamyśliłam się.
-Nad czym tak myślisz?
-Zastanawiam się, czy jesteś ślepy.
-Słucham?-jego klatka piersiowa za wibrowała od śmiechu. Katherine oparła swoje ciało na łokciu tuż obok ciała Justina i spojrzała na niego.
-Przytyłam-warknęła.
-Chyba rzeczywiście jestem ślepy, bo nie widzę-jego mina była poważna. -Ale muszę się upewnić-na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. W jednej chwili Katherine opadła na materac, a Justin siedział na niej okrakiem.
-Co ty wyprawiasz? Złaź ze mnie, Bieber-warknęła.
-Upewniam się-puścił jej oczko. Nachylił się nad jej twarzą, kiedy jego dłonie znalazły się pod jej koszulką. -Chyba muszę się przyjrzeć dokładnie-musnął jej usta, błądząc dłońmi po jej biodrach, żebrach i talii. -Jesteś śliczna, kochanie-mruknął, wpijając się w jej usta. Katherine od razu oplotła dłońmi jego kark, pogłębiając pocałunek. Z każdą sekundą temperatura rosła, kiedy ich usta poruszały się w jednym rytmie. Atmosfera zgęstniała, kiedy Justin zjechał pocałunkami na linię jej szczęki, a potem zaatakował skórę na jej szyi.
-Justin, nie możemy-wydyszała, powstrzymując się od jęknięcia z powodu przyjemności.
-Wiem, kochanie. Po prostu cholernie nie chcę przestać-oparł swoje czoło na jej czole. Wpatrywał się w jej oczy i w pewnym momencie zobaczył jakiś dziwny smutek.
-Kathy, wszystko w porządku?
-Nie możemy się kochać przez jakiś czas, kochanie.
-Wiem, ale ja nie widzę w tym problemu.
-Nie?
-Nie.
Odsunął się od niej, żeby zaraz potem położyć się obok niej.
-To trochę długi okres czasu i nie będę cię winiła, jeżeli jakąś sobie znajdziesz-mruknęła.
-O czym ty mówisz?-zmarszczył czoło. -Niby czemu mam sobie kogoś szukać?
-Bo ja nie mogę ci dać tego, czego potrzebujesz-odwróciła się do niego plecami. Justin próbował ją odwrócić, ale kiedy stawiała opór, zrezygnował. Nie chciał zrobić jej krzywdy, kiedy nadal była obolała po porodzie. Wstał z łóżka i przeszedł na stronę Katherine. Ukucnął, żeby mieć widok na jej twarz. Po policzkach spływały pojedyncze łzy.
-Kochanie, powiedz mi o co chodzi-kciukiem starł słoną ciecz. Katherine naprawdę rzadko płakała, więc winę zrzucił na hormony.
-My nie możemy i nie zdziwię się, jak znajdziesz sobie inną, która będzie mogła ci to dać.
-Dać mi co?-odgarnął kosmyki, które opadły jej na twarz.
-Będzie mogła uprawiać seks- znowu odwróciła się do niego plecami. -W twoim przypadku nie będziesz miał trudności.
Justin położył się za nią, przyciągając ją do swojego torsu.
-Ale ja nie chce żadnej innej tylko ciebie-wyszeptał prosto do jej ucha. -Nie masz czym się martwić. Nie mam zamiaru cię zdradzić.
-Jesteś tego pewny?
-Kathy, popatrz na mnie-poprosił. Pierce powoli obróciła się twarzą do niego.
-Jak sobie pomyśle, że mogłem cie stracić na zawsze to to, że nie możemy się kochać nie ma znaczenia. Dla mnie najważniejsze jest to, że żyjesz i teraz mogę się do ciebie przytulić-musnął jej usta.
-Poczekasz?
-Poczekam. Musisz dojść do siebie, a potem będziemy wszystko nadrabiać, zołzo-uśmiechnął się.
-Kretyn.
-Wiesz, że pierwszy raz powiedziałaś do mnie "kochanie"?
-Pierwszy i ostatni.
-Kocham cię.
-Idiota-mruknęła, obejmując go w pasie i wtulając  się w jego tors.

~~~~~~~~
Odzyskałam laptopa, więc dodaję rozdział, którego pisanie szło mi dość opornie, a szczególnie niektórych fragmentów, ale nie ważne :)
Mam nadzieję, że z kolejnym pójdzie mi szybciej :)
I Katherine żyje! Kto jest happy? xd
Chyba nie sądziliście, że mogłabym ją uśmiercić od tak, co? Przeżyła śmierć kliniczną i taki był zamysł :)
Kim jest dziewczyna, która chciała się pozbyć Katherine?
Do następnego, skarby xx








6 komentarzy:

  1. O Boże. Cudowny rozdział. Tyle się działo. Jak była rozmowa Justina z córką na cmentarzu to mi się ryczeć chciało! Kocham i czekam na nn ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooooooo zajebisty normalnie umarłam kocham to ff jest najlepsze na świecie i jeszcze dalej czekam na nn �� �� /tbg

    OdpowiedzUsuń
  3. a może Megan ? albo ciotka? ooo to już by było ;oo albo ta jeszcze kurde jak jej było, chyba Emily ta co też pracuje dla Luka i co powiedziała Biebsowi o ciąży ta hmmm... no nie ważne, wy wiesz która :P kocham. scena cmentarzowa (jak w romeo i julii balkonowa :D) była po prostu prześwietnie napisana i emocje przelane, super laska, ja czekam, co ty dalej wymyślisz, a tym czasem sama zmagam się z rozdziałem :<

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję jesteście cudowna. Ja myślę że to jest ta dziewczyna którą uczyła, co jej dom sprzedała..
    Ale nie wiem. Jeszcze zastanawiałam się nad tą co nie zyje. Super rozdział... Do następnego ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej no co wy ciągle z tą Alison xd Ona nie żyje, więc niby jak mogłaby próbować zabić Katherine? Aż takiej wyobraźni nie mam xd Skupmy się na żyjących :)

      Usuń
  5. genialny! jestem ciekawa co nas czeka w kolejnych rozdziałach :)
    cała akcja nieźle się rozkręca i czuję, że to dopiero początek... początek czegoś naprawdę dobrego.
    http://art-of-killing.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to motywacja do dalszego pisania :)
Jeżeli komentujesz anonimowo to podpisz się jakoś xx