18 lutego 2015

Sixty Six: Problemy

Justin wszedł do domu. Jego oczy przybrały kształt monet, kiedy znalazł się w salonie.
-Kathy...-na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech,
-Witaj, Justin-przełknął ślinę na dźwięk jej głosu. Dokładnie tak samo jej głos brzmiał kiedy zabiła Alexa. Spokojny, jednocześnie przerażający tak bardzo, że ciarki przechodziły po plecach.
-Nie specjalnie cieszysz się na mój widok-zaśmiała się gorzko.
-Cieszę się-pokręcił głową-tylko brzmisz inaczej.
-Inaczej?-zbliżyła się do niego. Wtedy zyskał pewność, przed nim nie stała Katherine tylko Angel. Te czarne jak smoła oczy poznałby wszędzie.
-Więc takiej mnie nie chcesz?-przechyliła głowę na bok. Justin nie miał pojęcia co jej odpowiedzieć. A raczej nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Znał odpowiedź, ale szok uniemożliwił mu udzielenie odpowiedzi na to pytanie.
-Już mnie nie kochasz?-teraz stała tuż przed nim.
-Tego nie powiedziałem-znowu pokręcił głową.
-Nie, ale właśnie to pokazałeś-wysyczała przez zaciśnięte zęby. -Więc tego dziecka też nie kochasz, co?-położyła dłonie na widocznym brzuchu.
-Katherine, nigdy czegoś takiego nie powiedziałem.
-Nie chcesz mnie, bo jestem potworem, huh?
-Nie jesteś potworem.
-Skąd ta pewność? Może za chwilę tego dziecka już nie będzie i co wtedy?
-Kathy, o czym ty mówisz?
-Masz mnie za potwora, prawda? To dziecko nie zasługuje na taką matkę-położyła dłoń na jego policzku.
-Kathy, nie jesteś potworem i na pewno będziesz wspaniałą matką-Katherine delikatnie się uśmiechnęła, kiedy Justin zdjął jej dłoń ze swojego policzka i pogładził kciukiem jej wierzch. Mimo to jej oczy nadal były czarne.
-Nie będę-pokręciła głową. Odsunęła się od Justina, wyciągnęła pistolet z za spodni i przystawiła lufę do swojej skroni.
-Kathy, co ty robisz?-serce Justina zaczęło bić w nienaturalnie szybkim tempie.
-Już dawno powinnam była umrzeć.
-Skarbie, nie zrobisz tego-jego oddech stał się płytki, a serce tłukło się w piersi. Musiał zrobić wszystko, żeby Katherine odłożyła broń.
-Skąd to wiesz?
-Znam cię. Kotku, nigdy nie skrzywdziłabyś niewinnej osoby, a na pewno dziecka.
-Powiedz do mnie tak jeszcze raz-poprosiła.
-Kotku...-na twarzy Katherine pojawił się szczery uśmiech.
-Kocham cię, Justin-w tamtym momencie rozległ się huk wystrzału, a ciało Katherine upadło na podłogę, która zaczęła pokrywać się krwią. Z oczu Justina natychmiast popłynęły łzy. Upadł na kolana i zbliżył się do ciała Pierce.
-Kochanie, to niemożliwe. Nie zabiłabyś naszego dziecka-pokręcił głową. -Nie zrobiłabyś tego, do cholery!-wrzasnął.
Justin gwałtownie otworzył oczy i podniósł się do pozycji siedzącej. Próbował uspokoić bicie swojego serca i unormować oddech. Jego czoło pokrywały krople potu. Rozejrzał się dookoła. Nadal znajdował się w swojej sypialni, gdzie zasnął dwie godziny wcześniej.
-To tylko sen-westchnął. -Tylko sen.

Katherine wysiadła z samolotu. Odebrała swoją walizkę  i wyszła z budynku lotniska. Aurora miała przyjechać dopiero jutro. W tym momencie było to Katherine na rękę. Nie chciała, żeby ciotka wiedziała cokolwiek o jej kłamstwie. Wzięła taksówkę i podała kierowcy adres. Im bliżej Stratford była tym szybciej biło jej serce. W końcu taksówka zatrzymała się przed jej domem. Katherine omiotła spojrzeniem szary budynek, kiedy stanęła na chodniku. Dreszcze wstrząsnęły jej ciałem z powodu wiatru. Był listopad, więc pogoda w Stratfrod była fatalna. Katherine próbowała szczelniej okryć się płaszczem, co było niemożliwe. Zapłaciła za przejazd i odebrała swój bagaż.
-Witaj, Stratford-wyszeptała. Z torebki szybko wygrzebała klucze i stanęła przed drzwiami. Ręce trzęsły się jej z powodu zimna, jednak po części z powodu emocji. Nie chciała się odwracać. Wiedziała, że za jej plecami jest dom Justina. Włożyła klucz do zamka i przekręciła go. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Zamknęła drzwi i zdjęła płaszcz i buty. Kiedy weszła głębiej, zdziwiła się. Dom wyglądał tak jakby ona nadal tu mieszkała.  Widocznie Justin zaglądał tu częściej niż tylko ten jeden raz kiedy go widziała. Wróciła po walizkę i zostawiła ją w swoim dawnym pokoju. Nie widziała sensu na rozpakowywanie się. Zakładała, że zostanie tu tylko na ślub Megan, jak najszybciej to możliwe wyszkoli kogoś na swoje miejsce i wyjedzie ponownie. Nie znosiła tego miasta. Twierdziła, że od kiedy przeprowadziła się tutaj razem z rodzicami z Los Angeles miała same problemy.
Z kieszeni spodni wyciągnęła telefon i wybrała numer swojego ojca.
-Jesteś już w Los Angeles?
-Tak, tylko nie wiem po co mam zjawiać się u ciebie dzisiaj. To moja sprawa czemu miałam wypadek.
-Boże, po kim ty jesteś taka uparta?-warknął.
-Zapewne po tobie-usłyszała tylko jego śmiech.
-Dobrze, widzimy się jutro o 10-potem się rozłączył. Katherine od razu położyła się do łóżka. Miała zwyczajnie dość. Luke nie wiedział o ciąży i Pierce nie mogła przewidzieć jego reakcji, kiedy się spotkają. Podróż w jej stanie też dała jej się we znaki.

Kilka godzin później Katherine wyszła z domu. Upewniła się, że ma przy sobie pistolet i skierowała się w stronę cmentarza. Broń pozwalała jej się czuć pewniej. Przeszła przez bramę i alejką skierowała się w stronę grobu, który chciała odwiedzić już bardzo dawno temu.
-Dawno mnie tu nie było, prawda?-uśmiechnęła się delikatnie, wpatrując się w złote litery tworzące imiona i nazwisko jej rodziców.
-Bardzo bym chciała, żebyś tu była mamo. Powiedziałabyś mi co mam robić. Spieprzyłam. Okłamałam go, chociaż wiedziałam, że przeżył coś takiego z Rose. Mimo wszystko nie chciałam go skrzywdzić. Nie zdziwię się, kiedy powie mi, że mnie nienawidzi-pokręciła głową.
-Po prostu się boje, mamo. On zawsze ze mną był i po prostu boję się, że mnie zostawi. Dziwne, prawda? My nawet nie jesteśmy razem.
Katherine nie wiedziała co ma jeszcze powiedzieć. Sama nie potrafiła poskładać swoich myśli. Jedyna rzecz, jakiej była pewna to to, że w końcu spotka Justina. Nie miała pojęcia co mu powie i czy w ogóle będzie w stanie powiedzieć cokolwiek. Obróciła się i skierowała w stronę bramy. Zatrzymała się, kiedy usłyszała znajomy śmiech. Skierowała się w tamtą stronę. Zacisnęła ręce w pięści, kiedy zobaczyła osobę siedzącą przed grobem Mike'a.
-Pozbyłam się jej. Zasłużyła na to, kochanie-w głosie Alison słychać było radość.
-Witam z za grobu-Alison zamarła. Powoli obróciła się i przełknęła nerwowo ślinę.
-To niemożliwe. Ty nie żyjesz!-krzyknęła.
-Skoro tak to muszę być nieśmiertelna-posłała jej szyderczy uśmiech.
-W dodatku masz dziecko-Alison pokręciła głową z niedowierzaniem. -Powinnaś była umrzeć! Ten bachor nie może się urodzić!-zrobiła kilka kroków w stronę Katherine.
-Zrób jeszcze jeden krok, a za chwilę dołączysz do swojego narzeczonego-syknęła.

Justin siedząc na ławce, wpatrywał się w nagrobek swoich rodziców. Gwałtownie obrócił głowę, kiedy usłyszał kobiecy krzyk.
-Obiecuję ci to ! Ten bachor się nie urodzi, Katherine Pierce!
Zaraz potem padł strzał. Justin zerwał się z miejsca i pobiegł w kierunku, z którego dochodziły hałasy. Jego serce biło w przyśpieszonym tempie. Biegł główną aleją. Zatrzymał się, kiedy zauważył jasno brązowe włosy.
-To było twoje ostatnie ostrzeżenie, Alison. Następnym razem dostaniesz kulkę prosto w łeb-syknęła. Katherine schowała pistolet za spodnie i skierowała się w stronę wyjścia. Justin dopiero teraz zauważył inną dziewczynę, która trzymała się za krwawiące ramię. Nie zwracając na nią uwagi, ruszył za Katherine.
-Katherine, zatrzymaj się!-krzyknął. Pierce na dźwięk jego głosu przyśpieszyła kroku. Justin dogonił ją przy bramie cmentarza. Zatrzymała się, kiedy złapał ją za ramię.
-Nie uciekaj-Katherine kurczowo zacisnęła powieki. Jej dłonie zacisnęły się w pięści, kiedy Justin obrócił ją i ułożył dłonie na jej biodrach. Jego oczy rozszerzyły się i zamarł na moment. Zaraz potem zaczął rozpinać guziki płaszcza Katherine. Pierce próbowała go powstrzymać. Jej oddech przyśpieszył, a serce tłukło się w piersi, kiedy Justin włożył dłonie pod jej bluzkę.
-Nie zrobiłaś tego-na jego twarzy pojawił się uśmiech, w momencie kiedy położył dłonie na jej brzuchu.
-Nie-odsunęła się od niego i zapinając płaszcz, szybkim krokiem zaczęła zmierzać w kierunku swojego domu.
-Nie pozwolę ci teraz odejść-westchnęła ciężko, kiedy głos Justina dotarł do jej uszu. Zatrzymała się i obróciła w jego stronę.
-Czego chcesz?-warknęła.
-Czemu mnie okłamałaś? Byłaś zadowolona, że cierpiałem?-wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-Skąd wiesz, że to twoje dziecko?-skrzyżowała ramiona na piersi.
-Co ty pieprzysz?! Oczywiście, że jest moje-wyrzucił ręce w powietrze.
-Skąd ta pewność, Bieber?-uniosła jedną brew.
-W co ty grasz, do cholery?!
-W nic-wzruszyła ramionami. Katherine sama nie wiedziała czemu zachowuje się jak zimna suka. Przecież jeszcze kilka minut temu chciała go przeprosić za to co powiedziała, a teraz robiła coś dokładnie odwrotnego.
-Jesteś tego pewna?-teraz ich ciała dzieliło kilkanaście milimetrów. Teraz bardzo, ale to bardzo dokładnie widziała ciemne kręgi pod jego oczami, tak jakby nie spał co najmniej kilka dni.
-Jestem. Więc skąd pewność, że jest twoje?
-Mam ci przypomnieć jak się robi dzieci?-wpatrywali się w siebie z uśmiechami na twarzy. Tylko, że nie były to szczere uśmiechy. Przepełnione były fałszem i patrząc z boku, można byłoby powiedzieć, że ta dwójka nie pałała do siebie sympatią, a przecież się kochali.
-Nie musisz. A teraz odpowiedz na moje pytanie.
-Spałaś tylko ze mną, więc czyje ma być, kochanie-jego dłonie znalazły się na jej biodrach.
-A co jeżeli się mylisz?
-Myślisz, że ci się to uda? Co chcesz przez to zyskać? To dziecko jest moje i koniec kropka. A teraz chce wiedzieć czemu przez ponad dwa tygodnie pozwoliłaś mi myśleć, że je usunęłaś?!-podniósł głos.
-Zabolało, prawda?-posłała mu bezczelny uśmiech.
-Cieszy cię to, że cierpiałem? To miała być twoja zemsta?!-Katherine odepchnęła go od siebie, a jej dłonie zacisnęły się w pięści.
-A zastanowiłeś się chociaż przez chwilę jak ja się czułam po tym jak mnie zgwałciłeś?!-jej oczy stały się czarne, a jej głos ociekał jadem i nienawiścią. Justin zacisnął usta w cienką linię.
-Nie zachowuj się jak egoistka-pokręcił głową. -Mnie też to bolało i nadal boli. Nie mogę sobie tego wybaczyć...-nie pozwoliła mu dokończyć.
-Nie chcę tego słuchać. Ostatnie co mam ci do powiedzenia to przepraszam. Nie zamierzałam kłamać. Po prostu spanikowałam-obróciła się i biegiem ruszyła w stronę swojego domu. Najszybciej jak mogła otworzyła drzwi i przekręciła klucz w zamku, kiedy znalazła się w środku.
-Katherine, otwórz drzwi-klamka poruszała się w górę i w dół, kiedy Justin szarpał ją z drugiej strony.
-Skończyłam z tobą rozmawiać-powiedziała na tyle głośno, żeby mógł ją usłyszeć.
-Ale ja nie skończyłem. Otwieraj drzwi teraz, albo sam je otworze-znowu szarpał klamkę. Katherine westchnęła i ściągnęła płaszcz i buty.
-Będziemy rozmawiać tylko na temat dziecka. I ostrzegam. Justin, zadzwonię na policję, jeżeli stąd nie odejdziesz-wtedy odgłosy po drugiej stronie ucichły. Katherine kurczowo zacisnęła powieki, czując ciepłe łzy na policzkach.
-Będzie lepiej, jeżeli cię odepchnę. Będzie mniej bolało. Będzie mi łatwiej odejść.

Katherine obudziła się około dziewiątej następnego dnia. Wzięła szybki prysznic i przebrała się w czarną bluzę z kapturem przez głowę i ciemne jeansy. Na nogi wsunęła kapcie i zeszła na dół. Jedząc śniadanie, usłyszała zgrzyt zamka i dźwięk otwieranych drzwi. Wstała z krzesła i skierowała się w tamtym kierunku. Uśmiechnęła się delikatnie na widok Aurory, ale uśmiech znikł, kiedy usłyszała jej nieprzyjemny ton.
-Teraz sobie porozmawiamy, młoda damo.
-O czym?
-O czym?! Nie udawaj głupiej! Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz?!
-O co ci chodzi?!-Katherine wyrzuciła ręce w powietrze.
-Jak mogłaś go okłamać?! Rozumiem, że cię skrzywdził, ale skoro już wiedział to po co kłamałaś?!
-Bo spanikowałam! Nie chciałam go widzieć, a wiem, że tego bym nie uniknęła!-krzyknęła. Atmosfera stała się napięta.
-Nie miałaś prawa go okłamywać!
 Katherine minęła Aurorę, założyła płaszcz i buty i wyszła trzaskając drzwiami. Kilka minut później zaparkowała samochód prze klubem. Zaraz potem weszła do budynku.
-Proszę, proszę. Ciebie się tu nie spodziewałem-odwróciła się i uśmiechnęła się w stronę Dominica.
-Cuda się zdarzają-wzruszyła ramionami.
-Widzę, że nie jesteś sama-Katherine zrozumiała o co mu chodzi. Dominic był bardzo spostrzegawczy.
-Jestem ciekawy komu udało się uwieść żelazną dziewicę-zachichotał. Za co oberwał od Katherine w ramie.
-Miałeś tak na mnie nie mówić-warknęła.
-Dobra, już nic nie mówię-uniósł ręce w geście obronnym. -A więc kto był tym szczęściarzem?
-Nie muszę ci się spowiadać-prychnęła.
-I tak się dowiem-Katherine pokręciła głową i skierowała się w stronę gabinetu Luke'a. Zanim chwyciła klamkę wzięła głęboki wdech. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
-Skoro chciałeś to jestem -Luke wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany.
-Katherine?
-Nie, Duch Święty-przewróciła oczami.
-Wyglądasz jak Mary-na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech.
-Daruj sobie i przejdź do rzeczy-warknęła.
-Najpierw wyjaśnisz mi kto jest ojcem twojego dziecka-Katherine nerwowo przełknęła ślinę.
-To moja sprawa!
-Jestem twoim ojcem, do cholery!
-Ojcem, a nie prokuratorem. To moje życie i nie wtrącaj się-Luke patrzył na nią przez chwilę. Wiedział, że przegrał.
-Dobra, ale jakim cudem wyszkolisz kogoś kiedy jesteś w ciąży?
-Przecież nie będę się z nim lub nią siłować. Zrobi to ktoś inny. Mi wystarczy, że będę to kontrolować.
-Widać, że dobrze cię wyszkoliłem-uśmiechnął się. -Teraz ci ją przedstawię.

Oboje przeszli do piwnicy, która znajdowała się pod klubem. Po drodze Katherine nałożyła okulary i bransoletkę. Włosy związała w wysokiego kucyka. Weszli do jednego z pomieszczeń. Była to siłownia. Pod ścianą siedziała dziewczyna. Wyglądała na mniej więcej 18 lat. Miała ciemne włosy do ramion, niebieskie oczy.
-To jest Elizabeth. Dobra, zostawiam was-zaraz potem Luke wyszedł. Liz podniosła się do pozycji stojącej.
-Dobra, bez ceregieli. Wiesz kim jestem i nie zamierzam nic więcej mówić. Skoro Luke cię wybrał to znaczy, że jesteś dobra, ale wolę sprawdzić to osobiście-uśmiechnęła nieprzyjaźnie.
-I nie patrz tak na mnie. Jestem w ciąży, ale to nie znaczy, że nie mogę cię zabić w ciągu dwóch sekund-syknęła. Elizabeth tylko przytaknęła. Pierwszy raz stała twarzą w twarz z Angel. Tak jak słyszała, nie należała ona do miłych osób.
-Musisz mi udowodnić, że naprawdę nadajesz się do tej roboty. Będę wyciskać z ciebie krew, pot i łzy. Nie masz co liczyć na litość. To nie jest zabawa w piaskownicy. Pamiętaj, zawsze ryzykujesz własnym życiem. Wystarczy chwila i wylądujesz dwa metry pod ziemią-Elizabeth tylko przytakiwała. Miała do czynienia z niebezpiecznymi ludźmi, ale Angel przerażała ją. Jednocześnie chciała jej zaimponować. Nie codziennie można się uczyć od najlepszej płatnej morderczyni w Kanadzie i wyjść z tego żywym. Z resztą Angel jej imponowała. W dość krótkim czasie stała się najniebezpieczniejszą kobietą w tym kraju, mając zaledwie 16 lat.
-Możesz mi wyjaśnić, co ty tu robisz?-Katherine nie musiała się odwracać. Perfumy Justina wyczuwała z daleka. Elizabeth była pod wrażeniem. Jeszcze niedawno sądziła, że jest dobra, ale w porównaniu z Angel wypadała beznadziejnie.
-Chyba nie myślałaś, że Williams pozwoli ci pracować samej akurat teraz-Katherine spojrzała na Justina. Na nosie miał okulary, więc nie wiedziała czy nadal ma kręgi pod oczami. Martwiła się o niego i potrafiła się do tego przyznać sama przed sobą, ale na pewno nie przed nim.
-Dobra, nie ważne-machnęła lekceważąco ręką.-Elizabeth, jak się domyślasz albo i nie to jest Killer.
Potem zjawił się Dominic i rozpoczął ćwiczenia z Liz. Katherine usiadła na krzesełku, skrzyżowała ręce na piersi i uważnie przyglądała się swojej podopiecznej.
-Zamierzasz ze mną rozmawiać?-Justin usiadł obok niej na drugim krześle.
-Jeżeli nie dotyczy to dziecka to nie. Myślałam, że zmądrzałeś choć trochę i nie trzeba ci powtarzać dwa razy, ale jak widać się myliłam-Katherine nawet nie spojrzała na Justina.
-Złośliwa jak zawsze-Katherine powstrzymywała się od uśmiechnięcia się. Żałowała, że nie może wrócić do momentu, kiedy byli przyjaciółmi z korzyściami, czy bez. Podjęła decyzję i nie chciała się wycofać, chociaż nie wiedziała jak długo będzie w stanie się opierać.
-Czemu nie powiedziałaś Williamsowi o tym jak zaszłaś w ciążę?
-Przecież dobrze wiesz co by z tobą zrobił, gdyby się dowiedział.
-Martwisz się o mnie?-Katherine zaczęła się śmiać, chociaż wiedziała, że odpowiedź jest twierdząca.
-Gdyby nie to, że jesteś ojcem tego dziecka, sama wysłałabym cię na tamten świat-ton jej głosu był spokojny, tak jakby Justin siedział obok Angel.
Przez dwie godziny, które tam spędzili Katherine starała się ignorować Justina. Kiedy w końcu opuściła klub, odetchnęła z ulgą. Była senna, a przez kłótnię z Aurorą nie zdążyła dokończyć śniadania. Z ociąganiem wsiadła do samochodu. Po drodze zrobiła zakupy i wróciła do domu.

Katherine obudziła się około trzeciej nad ranem. Nie znosiła tych problemów ze snem, chociaż wiedziała, że w ciąży nie jest to niczym niezwykłym. Wygramoliła się z pod kołdry, na nogi wsunęła ciepłe kapcie i zeszła na dół. Kiedy zapaliła światło w kuchni, serce przez moment podeszło jej do gardła.
-Możesz mi wytłumaczyć co ty tu robisz?-skrzyżowała ramiona na piersi.
-Nie mogłem spać-wzruszył ramionami.
-I to ma być powód, dla którego włazisz do mojego domu w środku nocy?
-W zasadzie tak-uśmiechnął się delikatnie.
-No chyba nie. Możesz siedzieć u siebie.
-Wolę tutaj-Katherine tylko przewróciła oczami. Chociaż kolejny raz powstrzymywała się od uśmiechu. Czuła się tak jak kilka miesięcy temu, kiedy Justin przychodził do niej kiedy chciał. Podeszła do szafek i zabrała się za przygotowywanie herbaty.
-A ty czemu nie śpisz?
-A to już moja sprawa.
-A może wiedziałaś, że tu jestem i chciałaś się ze mną zobaczyć?
-Nie schlebiaj sobie-prychnęła. Chwyciła kubek z herbatą i zajęła miejsce przy stole naprzeciwko Justina.
-Więc tak zamierzasz teraz ze mną rozmawiać?
-Zawsze tak rozmawialiśmy-wzruszyła ramionami.
-Dobrze wiesz, że to nie prawda-pokręcił głową.
-Powinieneś się cieszyć, że w ogóle z tobą rozmawiam-Justin przeczesał włosy palcami.
-Nie możesz po prostu ze mną porozmawiać? Chcę ci wszystko wyjaśnić-spojrzał na nią z nadzieją w oczach.
-Nie jestem ciekawa tego tłumaczenia-upiła łyk napoju. -Poza tym nie ma dobrego wytłumaczenia na gwałt-ton jej głosu nie należał do przyjemnych. Justin kolejny raz czuł się jakby rozmawiał z Angel, a nie Katherine. Była kompletnie wyprana z uczuć, a przecież znał ją. W nocy Katherine nie potrafiła udawać, właśnie wtedy pokazywała prawdziwą siebie.
-Kurwa, wiem, że cię skrzywdziłem. Myślisz, że mnie to nie boli?!
-Nie. I na tym kończy się ta "rozmowa"-zrobiła cudzysłów z palców. -Wracaj do siebie, bo kiepsko wyglądasz, Bieber-wstała od stołu, zgasiła światło i weszła na górę.
-Tak łatwo się nie poddam-pokręcił głową i skierował się do wyjścia. Katherine ponownie zatopiła się w pościeli. Cholernie trudno przychodziło jej granie zimnej w stosunku do Justina, jednak uważała że to jedyne dobre wyjście.

~~~~~~~~
Więc kto się za mną stęsknił? haha :) Rozdział nie jest idealny, ale cóż.... Następny będzie dłuższy.
A teraz jedna sprawa. Podjęłam pewną decyzję. Przenoszę się na wattpada i tam będę publikować inne historie mojego autorstwa. Oczywiście to dokończę również tutaj :) Ale jak wiecie mam jeszcze drugiego bloga i teraz zastanawiam się nad jego usunięciem.
Decyzji nie zmienię i to mówię od razu. Jeżeli będą tu osoby, które będą chciały czytać moje drugie ff to będę je publikować również na blogerze, ale to zależy od was. Jeżeli nie to usuwam tamtego bloga, kończę to ff i tyle. To chyba wszystko.
Jeżeli macie jakieś pytania to zapraszam na aska albo twittera. Możecie pytać też tutaj w komentarzach.
Do następnego, aniołki xx Widzimy się w poniedziałek :*

9 komentarzy:

  1. Aaaaa doczekałam sie yes yes kocham to ff najlepsze na swiecie wgl kocham cie za pomysl i wgl jestem mega zacieszona juz nie moge sie doczekac nn. Podasz linka do twojego 2 ff dzieki ze piszesz / tbg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z lewej strony masz zakładkę :Moje opowiadania" i tam jest link :)

      Usuń
  2. Wreszcieee ♥ jakie długie to lubie ;D już nie moge doczekać się poniedziałku omg

    OdpowiedzUsuń
  3. jezu juz mnie wkurza katherine zachowuje sie jak male dziecko czekam na nasteony..

    OdpowiedzUsuń
  4. Serio dodasz dzis nn ale sie ciesze to moje naj naj ukochansze ff /tbg

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to motywacja do dalszego pisania :)
Jeżeli komentujesz anonimowo to podpisz się jakoś xx